Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
War Between Him and the Day (Fantasy, romans, dramat; b.n)
Idź do strony 1, 2  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
War Between Him and the Day (Fantasy, romans, dramat; b.n)
Autor Wiadomość
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:06, 30 Sty 2015    Temat postu: War Between Him and the Day (Fantasy, romans, dramat; b.n)
 
<center>



~ ~ ~
Na kontynencie Hovdel od lat trwa spór pomiędzy dwoma potężnymi rodzinami. Ich potężne Talenty sprawiają, że świat wypełniony magią staje się polem do popisów, bitw na słowa, ostrza i zaklęcia, jak i również plugawe, chamskie sztuczki. Nikt nie ma zamiaru odpuścić bez walki.
Pewnego dnia w wyniku kilku niefortunnych wydarzeń, dwoje spadkobierców spotyka się na zajętym przez jedną z rodzin gruncie. Rozpoczyna się wymiana słów, potem ciosów i zaklęć, aż w końcu intruzi lądują w lochach. Co jednak, kiedy okaże się, że potomek najsilniejszego na Hovdel rodu zaczyna się łamać i pękać?
~ ~ ~
Obsada:
Spadkobierca rodziny Astal'ów - Marchewkowecoffie
Spadkobierczyni przeciwnej rodziny - Raika
~ ~ ~
Wszyscy wiemy, co i jak, więc o regulaminie wspominać nie trzeba.
Karta postaci według własnego uznania, wymagam jedynie ciekawostek i danych personalnych. Charakter może wyjść w praniu.

</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 23:55, 30 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

" Nie jest prawdą, że kobietę trudno zrozumieć - jest to po prostu niemożliwe "







i m i ę || L a i m a
n a z w i s k o || Y o c o y
p ł e ć || k o b i e t a
w i e k || 18 l a t
o r i e n t a c j a || h e t e r o

w z r o s t || 170 c m
w a g a || o d p o w i e d n i a
k. o c z u || b ł ę k i t n e
k. w ł o s ó w || b l o n d



C I E K A W O S T K I

* Laima posiada tylko starszą siostrę, gdyż ich rodzice uznali, że lepiej skupić się na wyszkoleniu jak najlepiej jednej osoby, niż kilku. Jest tzw. wpadką, której rodzice nie mieli serca się pozbyć
* Od małego jest stawiania w cieniu swojej siostry. We wszystkim co robi ją do niej porównują, czego nienawidzi
* Dużą uwagę przykłada do trenowania swoich umiejętności nie tylko magicznych, ale i bojowych, bo rodzice nie chcą jej szkolić tak surowo jak siostry
* Nikt nie zauważył, że Laimie Talent ujawnił się o wiele wcześniej niż jej siostrze Lyssie, więc ma większe panowanie nad nim
* Laima nie jest brana pod uwagę jako godna spadobierczyni rodu i chce udowodnić wszystkim, że się mylą



" Młodość to wieniec róż "

</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raika dnia Sob 1:54, 31 Sty 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 0:32, 31 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>



~ ~ ~
| I m i ę → Rhellyn † |
| Z d r o b n i e n i e → Rhell † |
| N a z w i s k o → Astal † |
| W i e k → dwadzieścia trzy lata † |
| D. U r o d z e n i a → trzeci lipca † |
| Z. z o d i a k u → rak † |
| O r i e n t a c j a → heteroseksualny † |

| R a s a → człowiek † |
| P ł e ć → mężczyzna † |
| W z r o s t → sto osiemdziesiąt siedem i pół centymetra † |
| W a g a → siedemdziesiąt osiem kilo † |
| O c z y → jasnoniebieskie † |
| W ł o s y → białe, długie, gęste † |
| Z. s z c z e g ó l n e → dłuższe kły, białe tatuaże na ciele, blizna od prawego obojczyka do pępka † |

| R o d z i n a → Firia (matka, 37 l.), Rhiranid (ojciec, 49 l.), Rheddyr (brat, 21 l.), Ciradric (brat, 20 l.),
Ric (brat, 19 l.), Caer (brat, 18 l.), Lathien (siostra, 16 l.), Trilinna (siostra, 13 l.) † |

| P o c h o d z e n i e → Kalven, Hovdel † |
| P r a c a → generał, dowódca północnej armii Astalów † |
| T a l e n t → Stygmat Alfa † |

| C i e k a w o s t k i † |
→ Jest spadkobiercą rodu Astalów i jednocześnie nosicielem najbardziej niszczycielskiego Stygmatu, jaki pojawia się w rodzinie co kilkanaście lat.
→ Posiada liczne rodzeństwo, o które dba lepiej, niż o samego siebie. Zwłaszcza o najmłodsze siostry, które są jego oczkiem w głowie.
→ Jest dowódcą wojska pod sztandarem Astalów, która dzieli się na cztery armie - północną, wschodnią, południową i zachodnią. Jemu przypadła pierwsza, najbardziej liczna. To on prowdzi żołnierzy na bój przeciwko rodzinie Yocoy. Ostatnio wykwitły plotki na temat jego samokontroli, jednak skutecznie je stłumił.
→ Od dziecka był wychowywany na godnego następce, bowiem już w wieku pięciu lat wykryto u niego Stygmat Alfa. Sam fakt posiadania tychże oczu uczynił z niego godnego następcę, ale i niebezpiecznego młodzieniaszka, który mógłby zniszczyć cały Hovdel, gdyby wymknął się spod kontroli. Dlatego właśnie, zawsze wychowywany był surowo, ojciec trenował go twardą ręką i nie pozwalał, by Rhell choć na chwilę tracił koncentrację. Mogłoby to mieć katastrofalne zakończenie.
→ Często wyrusza na patrole z młodszym bratem, Caer'em, który również zaciągnął się do wojska. Uczy go wtedy dyscypliny i dzieli się swoimi radami, by młody Astal szybko wspinał się po szczeblach kariery i zdobywał kolejne zasługi.
→ Kiedy miał szesnaście lat, stracił panowanie nad Stygmatem. Tego dnia zginął trzydziestoosobowy oddział wykfalifikowanych do walki wręcz żołnierzy.
→ Uwielbia jeździć konno i odkrywać nowe skrawki niepoznanych terenów. Uważa, że poza kontynentem również jest życie i Astalowie, kiedy już pokonają Yocoy, powinni wyruszyć na wyprawę poznawczą.
→ Od szóstego roku życia uczęszczał regularnie na lekcje walki wręcz, walki bronią białą i chodził do szkoły dla uzdolnionej magicznie młodzieży.
→ Lubi mocny alkohol i dobrą zabawę, choć nie daje tego po sobie poznać.
→ Pochodzenie jego tatuaży zna jedynie bliska rodzina i on sam.
→ Walczy przy pomocy [link widoczny dla zalogowanych], który dostał od ojcia na osiemnaste urodziny, w dniu wstąpienia do wojska. Kiedyś trenował walkę przy pomocy Sai'ów, jednak starszy Astal zabronił synowi praktykowania wojaczki "takimi zabawkami".

~ ~ ~
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Sob 22:43, 31 Sty 2015, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 1:43, 31 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Jak zwykle z samego rana nie przywitało mnie nic, ani nie przywitał mnie nikt, oprócz promieni słońca, które wpadły przez okno do mojego pokoju. Jako akompaniament do tej scenerii, słyszałam ptaki, które przygrywały muzykę za pomocą odmiennych dźwięków, wydawanych przez różne gatunki. Po uchyleniu jednej z powiek dostrzegłam, że za oknem prezentuje się czyste, bezchmurne niebo oraz delikatny wiaterek zwiastujące całkiem przyjemny dzień. No przynajmniej dla mojej starszej siostry, która dzisiaj pierwszy raz miała uczestniczyć w obradach odłamów naszego rodu oraz przedstawicieli pobliskich miasteczek i wiosek. O mnie pewnie większość już całkowicie zapomniała, no bo po co przejmować się drugą? Młodszą, nie mającą szans na zostanie spadkobierczynią rodu? Przecież ona tak naprawdę była niepotrzebna...
Westchnęłam zrezygnowana i podniosłam się z łóżka. Niechętnie ruszyłam do łazienki, po czym wzięłam szybki, chłodną kąpiel na rozbudzenie. Podobał mi się ten wynalazek. Był prosty, ale jednocześnie praktyczny. Składał się z dziury w ścianie i siatki na niej nałożonej. Woda przez nią przelatywała rozdrabniając się i przyjemnie czyściła ciało. Co prawda zazwyczaj nie miałam problemów ze wstaniem i funkcjonowaniem tak jak powinnam była, ale jednocześnie wolałam mieć pewność, że dzień zacznę niemal od razu skupiona na tym, co jest najważniejsze: na udowodnieniu, że jestem warta miana spadkobiercy rodu, mimo że jestem tą młodszą. Dlaczego tak bardzo mi na tym zależało? Bo zawsze ludzie patrzyli na mnie i porównywali mnie do Lyssy. Ja byłam tą, która miała mniejszy iloraz inteligencji. A przynajmniej nigdy nie dałam znaku, że jest inaczej. Sama nie do końca wiedziałam jak bym się zachowywała w skrajnych sytuacjach. Nie wiedziałam jak bym zareagowała na niebezpieczeństwo, trudną decyzję, czy nawet głupie zarzucanie mi, że za mało się przykładam do swoich obowiązków. Nie byłam wystawiana na takie akcje, nikt nie myślał o tym, żeby mnie w jakiś sposób podszkolić, a właśnie tego nienawidziłam tak bardzo. Bo choćbym była o wiele silniejsza, sprytniejsza i mądrzejsza od pierworodnej córki moich rodziców, to i tak nikt by tego nie dostrzegł. No bo nie miałam jak się z tym prezentować.
Wychodząc z pokoju dostrzegłam, że większość służby już była na nogach. Witali się ze mną, kiedy ich mijałam, ale raczej robili to z nawyku niżeli z chęci czy szacunku. Nie obchodziło mnie to. Nie o ich uwagę walczyłam niemal od urodzenia, ale o uwagę mojej matki i mojego ojca, którzy chyba już dawno zapomnieli, że mają jeszcze jedną córkę. Pewnie nawet moja śmierć by ich nie obeszła.

- Gdzie się wybierasz? - moje rozmyślenia, które zaczęły się od skończenia śniadania i opuszczenia jadalni, przerwał głos jednego ze strażników, który niemal od razu znalazł się obok mnie.
- Liczę na to, że mnie wpuścicie... - odpowiedziałam, ruszając w stronę drzwi do sali, gdzie niedługo miała zacząć się narada. Mężczyzna jedyne stanął pomiędzy mną, a drewnem i pokręcił przecząco głową.
- Wybacz, ale nie - nic nowego, ale jednak dalej to bolało tak samo mocno jak przy każdej takiej sytuacji. Zagryzłam wargę i ruszyłam na niego, chyba pierwszy raz mają serdecznie dosyć tej nieuwagi. - Co ty wyprawiasz?! Nie wolno ci...
- Waszej Wysokości - warknęłam, patrząc na niego niebezpiecznym wzrokiem. - Jestem córką głowy rodu, nie macie prawa zwracać się do mnie po imieniu, jak do zwykłej mieszczanki!
- Ale twój oj...
- Gówno mnie to obchodzi! - ryknęłam wpakowując się do pomieszczenia, gdzie zebrani już byli prawie wszyscy.
- Laima, co ty wyprawiasz? Nie masz prawa tutaj być! Nie jesteś spadkobiercą! - zaprotestował mój rodziciel, a ja ignorując wszystkich zebranych, podeszłam do niego w furii.
- Mam! Jestem tak samo twoją córką jak Lyssa! - odpysknęłam, zapominając o kulturze i szacunku, jakie powinno się prezentować względem swoich rodziców.
- Laima, słoneczko - głos mamy był przesadnie spokojny, opanowany i słodki.
- Przestań mnie tak nazywać! Według was nie jestem osobą godną nazwiska! Nie jestem waszą córką!
- Uspokój się moje drogie dziecko. Przynosisz nam hańbę przed wszystkimi tutaj - ojciec podniósł się z krzesła i skierował się do mnie.
- Oj tak, ja zawsze według was! Nigdy nawet nie poznaliście tego, do czego jestem zdolna! Nie wiecie jak silne mam umiejętności i nie chcecie się tego dowiedzieć. A ja wam to do jasnej cholery udowodnię! - po tych słowach opuściłam pomieszczenie, czując na sobie przerażony wzrok wszystkich, którzy byli świadkami tego wydarzenia, nawet mojej starszej siostry. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i ruszyłam do swoich komnat. Zabrałam stamtąd swoją broń, mapę kontynentu i ruszyłam tam, gdzie zazwyczaj o tej porze byli wojownicy z armii. Znałam tam jednego mężczyznę, który traktował mnie tak, jak na moje stanowisko zasługiwało i popierał w każdej decyzji. Dlatego nie zaprotestował, kiedy wspomniałam o wyprawie na wrogi kontynent w celu przejęcia głównej siedziby rodu Astal. Nawet nie narzekał jak dobiliśmy do brzegu dopiero kilku godzinach. Posłusznie wykonywał każde moje polecenie i rozmawiał ze mną wtedy, kiedy mieliśmy chwilę spokoju. Śmiało mogłam nazwać go swoim przyjacielem, który nigdy mnie nie zostawi, nawet kiedy na polu walki zostalibyśmy tylko my dwoje. Takich zaufanych i bliskich osób nie miała nawet Lyssa, bo nigdy się nie skupiała na zawieraniu znajomości. Ja też nie, ale raz się przemogłam. Nie wiem, mogłam mieć wtedy około dziesięciu lat? Podczas gdy Savriel miał około piętnastu. Kiedy do mnie podszedł, nie uciekłam. Zastanawiało mnie czego chce, a on powiedział, że widzi w moich oczach samotność i chce to zmienić. Nie rozumiałam wtedy jego słów, ale po kilku latach ich znaczenie do mnie dotarło. Byłam mu za to wdzięczna, bo w gruncie rzeczy to on pchał mnie do tego, abym dalej podążała ścieżką, która miała zakończyć się słowami: "Przepraszamy. Powinniśmy od zawsze być z ciebie dumni, a nie dopiero teraz", które mówiliby moi rodzice. Zawsze mnie wspierał w tym planie i podtrzymywał.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raika dnia Sob 1:50, 31 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 4:11, 31 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Chłodny, letni wiatr rozwiewał moje długie, białe włosy, gdy obserwowałem kątem oka wschód słońca. Ognista kula wychylała się zza wierzchołków gór i świerków, zlewając akompaniamet końskiego galopu z chrzęstem zbroi i mieczy. Zaciskałem palce przyodziane w czarną rękawicę na rękojeści miecza przywiązanego do mojego pasa, nie spuszczając przy tym wzroku ze szlaku. Koński grzbiet nie był zbyt wygodny nawet, jeśli dosiadało się ogiera w znakomitym siodle. Po dwóch dniach drogi ciężar zbroi osłabiał moich ludzi, byli nieobecni i zmęczeni, gdy nie robiliśmy postojów co kilka godzin. Wierzchowce również potrzebowały, by je napoić i pozwolić wypaść się na okolicznych polanach. Dlatego też, mimo chęci jak najszybszego pokonania dzielącego nas od Kvernes dystansu, pozwoliłem mym ludziom zaczerpnąć drzemki na świeżej, zielonej trawie, którą nieopodal skubały konie. Sam rozsiadłem się przy gonisku, ściągając przy tym z głowy żelazny chełm. Chrzęst żelaza, kolczug i napierśników towarzyszył strzelającemu w ogniu drewnie, które nazbieraliśmy w lesie. Powoli wschodzące słońce oświetlało okolicę, ukazując jej wszelkie atuty. Nie dostrzegałem tego jednak. Siedziałem wpatrzony w płomień, gdy do moich uszu docierało pochrapywanie kamratów i brata... Jak sądziłem.
- Powinieneś się przespać, Rhell. - Wysoki, melodyjny głos dotarł do moich uszu. Nie odwróciłem się jednak w stronę [link widoczny dla zalogowanych], pozostałem w niemym bezruchu, wciąż poważny, wciąż niewzruszony. Pozostałem taki, póki młody Astal nie przysiadł obok mnie, ogrzewając zmarznięte palce przy gorącym ognisku. Po jego młodej, kościstej twarzy błąkał się lekki, ledwie widoczny półuśmiech. Miał na sobie zbroję podobną do [link widoczny dla zalogowanych], jaką nosił każdy z nas, tyle że bez kaptura i smoczej klamry na pasku. Wspinał się po szczeblach dość szybko, pokonując wszystkich rywali. Byłem z niego dumny. Zdyscyplinowany, rozsądny chłopak, któremu jak na razie nie mogłem niczego zarzucić. Możliwie był nieco nieokrzesany w pewnych momentach, a jego impulsywność mogła w przyszłości akcetnować problemy armii, ale miałem zamiar pomóc mu pokonać jego niekontrolowane nawyki. Miałem dziwne przeczucie, że on również chciał wyzbyć się moich, jakimi było niezbyt częste spanie i samodzielne czuwanie nad śpiącym oddziałem. - Czeka nas jeszcze kawał drogi do Kvernes. Legnij, bracie. Upilnuję oddziału, a gdyby wróg pojawił się na horyzoncie, od razu Cię obudzę. - Obiecał młodzik, a ja nie potrafiłem mu odmówić, widząc tą nadzieję w jego dwukolorowych oczach. Martwił się o mnie, w to nie wątpiłem, jednak bardziej szukał okazji, by wykazać się jeszcze bardziej. Czuwanie nad oddziałem zaliczało się do jednego z obowiązków wyżej postawionych wojowników. Dlatego, kiedy naciągnąłem na głowę kaptur nie byłem zaskoczony, słysząc ciche westchnienie triumfu pod nosem osiemnastolatka. O dziwo, senność przyszła szybko, sypiąc pod moje powieki tony piasku.
Obudziłem się przed południem. Żołnierze zdążyli już powstawać, a nawet upolowali w lasach kilka królików. Wspólnie je wypatroszyliśmy, zrobiliśmy potrawkę, rozkoszując się ostatnimi chwilami postoju, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę. Gdy dosiadałem swojego czarnego jak smoła wierzchowca, przywołałem do siebie gestem Caer'a. Chłopak poprowadził swoją siwą klacz wprost do mnie. Nie mógł liczyć na wielkie pochwały, ale poklepałem go bratersko po ramieniu. - Dobra robota, młody. - Rzuciłem tylko, dość chłodno, ale młody Astal wiedział, że ma powód do dumy. W nieco weselszej atmosferze dziesięcioosobowa grupa, dodając do tego jeszcze mnie i osiemnastolatka, ruszyła wprost do Kvernes - neutralnego miasta portowego, gdzie mieliśmy przeprowadzić rozpoznanie i odebrać towary, które niedawno utknęły w Volen przez zaostrzone stosunki z Vocoy'ami. Ta banda tchórzy przez pewien czas trzymała w ryzach nasz transport. Ku ich szczęściu, dosłownie przez krótki moment, ponieważ gdyby sprawili większy problem, musiałbym ich odwiedzić wraz z trzydziestoosobowym komandem.
Z daleka dobiegały nas dźwięk kopyt zderzających się z kamienną posadzką, szum targu, morska bryza i śpiewy mew. Moje nozdrza podrażniał również smród zgniłych ryb, ubóstwa i powszechnego przemysłu znanego w tych okolicach, jakim było tworzenie organicznego nawozu specjalnie dla tutejszych ziół. Kveres nie było wielce bogate, ponieważ to miasto nie miało ochrony i wielu piratów lubowało się w rozbojach na bezbronnych mieszkańcach. Odtrącili oni naszą pomoc, więc się nie mieszaliśmy. Zwłaszcza, że za zdradę Rodziny powinniśmy byli ich ściąć, bądź po prostu spalić tą wiochę. Udało nam się jednak dogadać w sprawie transportu towarów z Volen i oszczędziliśmy wieśniaków ze względu na dobre położenie całego miasta portowego.
- Lwy z czerwonymi chorągwiami! - Zza bramy dobiegł nas krzyk, gdy zatrzymaliśmy się tuż przed stajnią specjalnie wybudowaną za murami. Sprawnie zeskoczyłem ze swojego wierzchowca, Apolla, a potem podałem wodze wieśniakowi odzianemu w fartuch. Patrzył na nasz oddział wielkimi, wystraszonymi oczyma. Nie widział twarzy żadnego z nas, ponieważ kaptury mieliśmy nieco bardziej naciągnięte na twarze. - Zajmij się nimi. - Zza pazuchy wydobyłem mały woreczek wypełniony złotem, a potem rzuciłem go starszemu mężczyźnie po trzydziestce. Rozluźnił się znacząco, przyozdobił twarz wymuszonym uśmiechem i skłonił się, prowadząc konie do boksów. Przy stajni zostawiłem pięciu ludzi, pozostałych wziąłem ze sobą. Caer również chciał iść, ale zatrzymałem go, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Zostań tu. - Nim dzieciak zdążył się oburzyć, poprawiłem miecz przy pasie i wskazałem gestem na stajennego w towarzystwie żołnierzy naszej Rodziny. - Pilnuj ich. - Zniknąłem za drewnianą bramą, a do mych uszu dotarło jedynie ciężkie westchnienie Astala. Wnętrze Kvernes wyglądało nie lepiej, niż zewnętrzna część - ubóstwo widać było gołym okiem, tak samo, jak pozostawiający wiele do życzenia stan zdrowia mieszkańców. Nie zareagowałem jednak na to w żaden sposób. Sami się prosili, odmawiając współpracy.
Kiedy przechodziliśmy po obłoconych od wody morskiej uliczkach, ludzie patrzyli na nas raz z przestrachem, a innym razem zszokowani, tudzież poddenerwowani. Z początku mnie to wkuriwało, tak szczerze powiedziawszy. Potem jednak, przyzwyczaiłem się. Dumnie nosiłem herb krwistego lwa i miałem głęboko w poważaniu to, czy jakimś wieśniakom to pasuje, czy nie. W porcie nie zmieniło się zbyt wiele od naszej ostatniej wizyty - Kilka drobnych statków kołysało się przywiązanych linami w dokach. Morze Helldal prezentowało się zaskakująco spokojnie. Ruszyliśmy do odpowiedniego statku, przyprawiając wieśniaków dźwiękiem szczękających kolczug i mieczy o paranoję. Niemal dotarliśmy do statku zwanego "Rusta", na którego pokładzie miały znajdować się skrzynie z Volen, ale nim zdążyłem dobrze przyjrzeć się domniemanemu transportowcowi, poczułem na ramieniu dłoń jednego z moich podwładnych, Igora.
- Niech mnie Stygmat pochłonie, gdybym się mylił. - Rzucił dość cicho, wskazując dyskretnie gestem na schodzące z transportowca osoby. Bezbłędnie dostrzegłem na odzieniu dwóch postaci brawy brązowe i zielone. Zacisnąłem rękę na rękojeści miecza. - Te karaluchy mają tupet. - Warknąłem ostro pod nosem, w czasie gdy Igor informował pozostałą czwórkę o zaistniałej sytuacji. Wiedzieliśmy, co zrobić. Trenowaliśmy to wiele razy. Zbyt wiele, by w przeciągu kilku minut omówić plan, narażając się na niepowodzenie przez ucieczkę domniemanych przeciwników - Dwóch żołnierzy ruszyło spokojnym krokiem przed siebie, kierując się prosto przed siebie, a potem błyskawicznie i ostro skręcając w prawo, do naszych nieproszonych gości. Nim zdążyli się obejrzeć, leżeli na ziemi obezwładnieni. Pozostała dwójka żołnierzy naszkicowała na kartkach krąg magiczny do zaklęcia Magicznych Pnączy - były to liny, które wysysały siły witalne ze swych ofiar. Umieścili oni je na Yocoy'ach, w czasie gdy trzeci żołnierz żałatwiał nam powóz.
- Proszę, proszę... - Mój lodowaty, szorstki głos przerwał ciszę, jaka zapanowała w porcie. Mieszkańcy byli dosłownie w szoku, widząc tak nietypową sytuację w ich "spokojnym" porcie. Igor i jego kompan podnieśli Yocoy'ów do pionu, tak, by stanęli twarzą w twarz ze spadkobiercą - mną. Jakie było moje zaskoczenie, gdy ujrzałem jedynie dość młodego mężczyznę i dosłownie dziewczynkę w stroju przeciwnej Rodziny. - Karehb, wyślij kruka do Kalven. Nie chce mi się wierzyć, że wysłali do nas tylko dwójkę bezbronnych dzieci. - Mężczyzna w zbroi skinął głową, a potem ruszył w stronę drewnianej bramy. Gestem nakazałem, by Igor i reszta żołnierzy zabrali spętanych więźniów do przyprowadzonego przez Makera powozu. - A, jeszcze jedno. - Zatrzymałem Igora, wskazując przy tym gestem na dziewczynę. - Spętaj jej twarz. Bywają gadatliwe. - Podczas gdy Maker i Igor przywiązywali naszych gości do poręczy powozu, ja zapłaciłem słono za przewóz skrzyń z Rusty do Kalven przez okolicznego przewoźnika. Nie żałowałem jednak. Musiałem dowiedzieć się od tych żałosnych robaków, czego chcieli w naszym porcie i na naszej ziemi. Nie byłem wściekły... Raczej zaintrygowany.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Sob 16:01, 31 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:26, 31 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Kvernes nie wyglądało zbyt zachwycająco, kiedy powoli zbliżaliśmy się do brzegu. Już na pierwszy rzut oka widać było, że rodzina Astal nie do końca przejmowała się wszystkimi, którzy byli im oddani. Słyszałam pogłoski, że dla nich liczyła się tylko i wyłącznie ich własna dupa, ale nie potrafiłam w coś takiego uwierzyć. Do teraz. Niby miasto nie wyglądało jak nieskończona rudera, ale nijak imało się do tego, co prezentowało się po naszej stronie kontynentu. U nas przy porcie były stoiska pełne świeżych owoców, warzyw, biżuterii i zabaw dla dzieciaków. Budynki były bardziej zadbane, nie sypały się i każdemu starczało na wszystko. Może nie mieli aż tak dobrych warunków jak ja i moja rodzina, ale nie narzekali na swoje. Dodatkowo codziennie teren wioski był patrolowany przez strażników, wojowników specjalnie do tego wyszkolonych. Pilnowali, aby nie było żadnych przestępstw i aby nikt nie ucierpiał. Jak łapali kogoś na gorącym uczynku, ponosił on odpowiednią karę. Często okrutną, ale każdy, kto ryzykował w taki sposób, wiedział co go czekało. Tutaj było inaczej. Nie widziałam nigdzie nikogo w barwach rodziny Astal, stoiska były z kiepskim wyposażeniem, a ludzie wydawali się nie być w ogóle zadowoleni z życia. W gruncie rzeczy to chodzili skuleni, jakby bojąc się, że coś im się stanie, albo że w jakiś sposób obrażą dumę rodu, który ma nad nimi władzę. A nie o to chodziło w szacunku, poważaniu i oddaniu. Ono nie miało polegać na obawie przed tym, że zostaną w jakiś sposób ukarani. To powinno opierać się na wdzięczności za to, że tak bardzo się starają pilnować, aby w mieście było jak najlepiej.
- Czy oni w ogóle przejmują się tymi ludźmi? - spytałam w sumie samej siebie, ale jednocześnie oczekiwałam odpowiedzi od któregokolwiek ze swoich towarzyszy.
- Patrząc na to wszystko stwierdzam, że nie. Mają naprawdę dużo do zaoferowania wieśniakom, ale najwidoczniej nie chcą im pomagać - odpowiedział Savriel, a ja mimowolnie spojrzałam na niego ze szczątkowych przerażeniem. Nie chodziło tutaj o to, że bałam się rodu Astal, ale tego, że jeśli tak dalej pójdzie, to wszyscy się zbuntują przeciwko nim. A nikt, kto nie miał Talentu, nie miał szans na pokonanie ich. Oczami wyobraźni widziałam więc już jak większość kobiet stąd traci swoich ojców, mężów, synów, którzy spróbowali w brutalny sposób przekonać tę rodzinę do większego przejmowania się swoimi poddanymi.
- Wszyscy oprócz mnie i Savriela mają wsiąść do szalup ratunkowych, dobić do brzegu, złapać jakiś wieśniaków i przyodziać ich ubrania. Swoje, tak samo jak broń, złóżcie w jednym miejscu niedostępnym dla Astalów. Macie się wtopić w tłum i dowiedzieć jak najwięcej o tym rodzie - rozkazałam, na co tylko mój przyjaciel odpowiedział przytakująco. Około dziesięciu mężczyzn opuściło statek i skierowało się łódkami w jak najciemniejsze miejsca, żeby dobić niezauważonym. Ja jedynie stałam na dziobie transportu i obserwowałam teren wrogów, starając się dostrzec gdzie jest zamek. Otworzyłam nawet mapę w tym celu, ale wiatr zwiewał mi włosy prosto na twarz i nie byłam w stanie niczego doczytać. Nawet zgarniałam te wstrętne blond kłaki, a i tak to nic nie dawało.
- Nie mówiłem nic do tej pory, bo i tak by to nic nie dało, ale nie podoba mi się ten pomysł - wtrącił mój towarzysz, na którego niemal od razu spojrzałam pytającym wzrokiem. - Nawet jeśli jesteś silna i lepiej sobie radzisz z chowańcami, to nie znaczy, że jesteś w stanie pokonać Astalów na ich ziemiach - wyjaśnił, a ja mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem, nieco chyba zbyt pewnie siebie.
- Nie dowiem się póki nie spróbuję - odparłam, po czym ruszyłam do steru. Przekręciłam nim tak, że statek dobił do brzegu lewą burtą, po czym spojrzałam na mężczyznę. - Chodźmy już - rozkazałam, po czym opuściłam statek. Zaraz za mną podążał wojownik już trzymając dłonie na mieczu. Dobrze zrobił, bo już po chwili był zmuszony do użycia broni. Zostaliśmy zaatakowani przez kilka osób z przeciwnej drużyny i nawet przez walką, wiedziałam że nie mamy szans. Pokręciłam jednak przecząco głową, kiedy ci, którzy ze mną przybyli, przebrani już w stroje tutejszych, chcieli ruszyć z pomocą. Posłuchali, chociaż nie byli z tego zadowoleni. Wiedzieli jednak, że pokazanie wszystkich sił, z jakimi tutaj przybyliśmy, będzie bardzo kiepskim pomysłem. Poza tym mieli swoje zadanie, które było równie ważne, co ochrona mnie. A może nawet ważniejsze, mimo wszystko jak ja zginę to Yocoy nie straci spadkobierczyni, gdyż była nią Lyssa.
- Nie ujawniaj się - szepnął mi na ucho Savriel, a ja pokiwałam głową na znak, że się go posłucham. Miałam nieco inne plany. O ile nikt się nie zdradzi z tym, że jestem młodszą córką głowy rodu, to miałam zamiar w jakiś sposób zyskać przychylność któregoś z facetów stamtąd. Nie wiedziałam czy wśród tych, co nas pojmali był ktoś z głównej linii rodziny, ale miałam nadzieję, że tak. Wtedy bym mogła wykorzystać atuty kobiety i go uwieść, a on nieświadomy tego kim naprawdę jestem, pozwoliłby mi na to. Zaprowadziłby mnie do zamku i wtedy bym ujawniła to, co umiem.
Posłusznie maszerowałam wedle rozkazów. Nie do końca wiedziałam gdzie się kierowaliśmy, ale na pewno nie była to ich główna siedziba. Zorientowałam się w tym, kiedy dotarliśmy do jakiegoś schronienia wyrytego w skale czy cokolwiek to było, gdzie zapewne mieli zamiar nas przesłuchać. Spodziewałam się w sumie tortur, ale wiedziałam, że muszę je wytrzymać, nieważne jak brutalne by były. Miałam jedynie cichą nadzieję na to, że nie dotrze do nich fakt, iż jestem jedną z córek głowy rodu Yocoy. Chociaż nie wiem czy to miało jakieś znaczenie, bo pewnie moje zniknięcie było mu tylko i wyłącznie na rękę.
- Co macie zamiar z nami zrobić? - spytałam nawet nie siląc się na imitowanie przerażonego głosu. Bałam się, nie mogłam temu zaprzeczyć. Ale jednocześnie okazanie słabości nie było w tym momencie najlepszym wyjściem. Musieli mieć pewność, że nie bez przyczyny wysłali akurat kobietę. Musieli wbić sobie do głowy to, że byłam jednym z najlepszych wojowników na naszej części kontynentu.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:38, 31 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Wydawało mi się to podejrzane. Fakt, że przysłali tylko dwóch ludzi i to do portu, który regularnie odwiedzamy w celu odebrania naszych towarów, jak i przyjrzeniu się sytuacji mieszkańców. Bądź co bądź, nie chcielibyśmy, by zaczęli padać na jakieś choróbsko. Epidemia w naszym kraju to ostatnie, czego potrzebowaliśmy, tak samo, jak oddani podwładni. Mieszkańcy Kvernes musieli jedynie podpisać jeden stosowny dokument, a opływaliby w żywność, straż chroniącą ich przed zbójnikami i niezbędne do życia materiały. Woleli oni jednak podążać za swoimi ślepymi przekonaniami, jakobyśmy to my byli największym zagrożeniem, a oni doskonale radzą sobie bez pomocy Astalów. Moi żołnierze wyśmiali ich słowa. Gdy odbywaliśmy tą rozmowę, przeżyli tylko dlatego, ponieważ to moje dziesięcioosobowe komando uchroniło ich przed atakiem Dzikich, którzy wyemigrowali z gór i przybyli aż do Kvernes. Dzicy sami w sobie groźni nie byli, jednak kierowani głodem, strachem i swoimi pogańskimi bogami, zaczynali być nieprzewidywalni i zachowywać się jak dzikie zwierzęta. Stąd określenie, którym ich mianowaliśmy, zaraz po "Czarnej Rozpaczy".
- Wysłałem powiadomienie o aktualnej sytuacji i prośbę o przysłanie posiłków do Kvernes. - Skinąłem głową, nakazując Karehb'owi, by dołączył do reszty i wyprowadził powóz z miasta. Sam podpisałem jeszcze kilka stosownych papierków, a potem przekroczyłem drewnianą bramę, rozglądając się przy okazji i chcąc wypatrzeć podejrzane osoby. Dostrzegłem jedną. Znikając za rogiem, zdążyłem zauważyć, że ktoś gorączkowo dosiada konia, kląc pod nosem zawzięcie. Nie przyjrzałem mu się zbytnio, bowiem zaraz potem przeszedłem błotnistą ścieżkę i dotarłem do stajni, obok której stał powóz z dwoma intruzami. Igor zdążył już opowiedzieć wszystkim, co działo się w porcie. Żołnierze wydawali się być na przemian zniesmaczeni, jak i rozgniewani, spoglądając na Yocoy'ów z pogardą. Jedynie Caer zachowywał spokój i dyscyplinę, której go nauczyłem. Gdy zamaszystym krokiem podszedłem do swojego wierzchowca, ignorując przy tym przerażone spojrzenie i zdezorientowanie stajennego, młodszy brat ruszył w moje ślady. Żadne z nas nie ujawniało swych twarzy. Noszenie tych samych pancerzy podnosiło nie tylko morale żołnierzy, którzy czuli się swobodniej, normalniej i nie pod ciągłą obserwacją, ale również utrudniało zidentyfikowanie nas, w razie zamachu bądź ataku wrogich jednostek.
- Rhell, co z nimi zrobimy? - Zagaił poważnie, spoglądając przez ramię. Wóz stał już na drodze, gotowy do drogi. - Jest tam kobieta. Myślisz, że tak po prostu wysłali do nas kompletnie bezużyteczną dziewkę? - Przypiąłem siodło do kończącego posiłek wierzchowca. - Zabieram ich w góry Heimdall, do Okkelberg. - Powiadomiłem jedynie, ignorując drugie pytanie Caer'a. Miałem zamiar się tego dowiedzieć, jednak sam. - Do Okkelberg? A co z towarami? - Kiedy spojrzałem na niego znacząco, chyba zrozumiał, co konkretnie miał za zadanie zrobić. Otwierał już usta, by zapewne odmówić, ale ubiegłem go. - Wysłanie drogich towarów z samym przewoźnikiem jest zbyt niebezpieczne. Weźmiesz Tosha, Teta i Pirewana, a potem dopilnujecie, by wszystko dotarło na miejsce. - Rozkazałem szorstko, wywołując na twarzy brata grymas niezadowolenie. - To rozkaz przełożonego. - Wyprowadziłem swojego wierzchowca na świeże powietrze, a potem dosiadłem go. Niebieskie niebo przybrało zgniły kolor, zapowiadając tym samym deszcz. Pokierowałem konia na szlak, a potem gestem nakazałem by pozostała siódemka ruszyła za mną. Maker siedział na powozie, pilnując dwóch zaprzągniętych koni, a Karehb pilnował spętanych z tyłu intruzów. Igor prowadził swą klacz obok mnie, a reszta żołnierzy trzymała się za powozem, gotowa, by zareagować w każdej chwili. Tak jak ja, przeczuwali podstęp ze strony Yocoy'ów. Droga do Okkelberg była długa. Wpierw musieliśmy dotrzeć do gór, a potem przez zdradliwe szlaki do Okkelberg. To miasto słynęło z tego, że to właśnie tam przetrzymywało się większość oprychów i zdrajców. Miejsce idealne dla Yocoy'ów.
- Ruszył za nami. - To nie było pytanie, a wypowiedziane szorstko stwierdzenie, gdy na przód wysunął się jeden z żołnierzy, Milas. Skinął tylko głową. Wiedziałem, o kogo chodziło. [link widoczny dla zalogowanych], który w Kvernes tak gorączkowo starał się dosiąść opornego konia, znajdował się zaledwie kilkanaście metrów za nami. - Czy on ma nas za głupców? - Warknął pogardliwie Igor, jednak uspokoiłem go gestem i nakazałem zatrzymać powóz. Wszyscy przystanęli, a ja poprowadziłem swojego wierzchowca galopem w stronę domniemanego intruza. Chłopak był zaskoczony, gdy dostrzegł mnie szarżującego w jego stronę. Dobyłem miecza, a kiedy mijałem sparaliżowanego strachem szpiega, wbiłem mu rękojeść w brzuch na tyle mocno, by spadł z siodła na błotniste podłoże. W tym samym momencie poczułem, jak coś wewnątrz mnie drży. Zignorowałem jednak to ostrzeżenie, zeskakując wprawnie z Apolla. Ściskając w dłoni ostrze, przeszedłem spokojnym, dumnym krokiem do zwijającego się z bólu, krztuszącego błotem i próbującego złapać powietrze... Dziecka. Mógł mieć co najwyżej szesnaście lat. Jego ramiona były chude, a palce tak drobne, jak wykałaczki. Wyglądał żałośnie.
- Dlaczego nas śledzisz? - To nie było grzeczne pytanie, a rozkaz, by wyśpiewał nam wszystko, co wiedział. Ten jednak nie potrafił wykrztusić z siebie ani jednego słowa, więc schowałem miecz do pochwy i zaserwowałem mu cios z kolana prosto w brzuch, gdy się podnosił. Błoto chlapnęło, gdy znów w nie upadł, krztusząc się jeszcze mocniej. Milas w tym czasie przeszukiwał bagaże chłopca, a kiedy chciałem zmusić dzieciaka do gadania, przerwał mi nagle. - Znalazłem! - Rzucił głośno, jednak trudno było mi go usłuchać. Gniew zaczął palić mnie od środka. Ręce świeżbiły mnie niesamowicie, a Talent wręcz pchał się, by go użyć. - To Yocoy. - Te słowa sprawiły, że odzyskałem zdrowy rozsądek. Odwróciłem wzrok w stronę Milas'a, który unosił w górę skórzaną zbroję z barwami wroga. Wyprostowałem się, a potem skinąłem głową na żołnierza. - Zwiąż go i dorzuć do reszty. - Nakazałem chłodno, na powrót dosiadając swojego wierzchowca. Gniew wcale nie zniknął. Wręcz przeciwnie - Czułem, jak płynie w moich żyłach razem z krwią i talentem, wrząc wręcz na myśl, że będę przesłuchiwał żołnierzy mojego wroga. Pokierowałem konia na przód powozu. Igor patrzył na mnie dziwnie, ale nie widziałem u niego przestrachu. Raczej coś na wzór rozbawienia, czy może zadowolenia. - Dałeś się wyprowadzić z równowagi szczeniakowi, bo nas śledził? - Zignorowałem jego pytanie, spoglądając tylko na powóz, gdzie dorzucono brudnego Yocoy'a.
- Miałeś związać tej dziewce pysk, żeby milczała. - Moje szorstkie słowa skłoniły Igora, by zeskoczył ze swojej klaczy, wyciągnął ze skórzanej torby tkaninę i podszedł do złotowłosej. Fakt, była całkiem urodziwa. Idealny materiał, by potem rzucić ją żołnierzom, którzy nie widzieli swych kobiet od kilku tygodni. Karehb ją przytrzymał, a Igor najpierw wepchnął jej do ust kawałek szmaty, a potem obwiązał usta, by się nie odzywała. - Ruszamy dalej. - Nakazałem, a powóz ruszył w dalszą drogę. Już nikt nas nie śledził. Widocznie ten dzieciak porwał się na bohaterską próbę ratowania dwójki kamratów, poprzez dowiedzenie się, gdzie dokładnie ich zabieramy. Szkoda, że nie miał na tyle oleju w głowie, by zabrać ze sobą wsparcie. Chłodne, wieczorne powietrze ostudziło mnie dopiero po kilku godzinach drogi. Mieliśmy przed sobą sporą trasę do pokonania, ale miałem zamiar skrócić jej czas, poprzez brak postojów. Musiałem za wszelką cenę dowiedzieć się, dlaczego wysłano ich na nasze ziemie, skoro od kilku tygodni nie odbywały się żadne oficjalne starcia pomiędzy nami. Czyżby Yocoy stchórzył i chciał wziąć nas podstępem? Stary, żałosny skurwysyn.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:47, 31 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Mimo, że powiedziałam już Savrielowi, iż nie mam zamiaru się ujawniać, to on cały czas wzrokiem mi o tym przypominał. Miałam ochotę wyśmiać go, ale wiedziałam, że miał ku temu powód. Gdyby nasi wrogowie dowiedzieli się, że jestem drugą córką Yocoya, chcieliby to wykorzystać przeciwko niemu. Zapewne szantażowaliby go, zagrażając mojemu życiu, jakby miało to w jakiś sposób im pomóc go usidlić. Nie uwierzyliby ani mnie, ani jemu kiedy mówilibyśmy, że mój rodziciel pozwoliłby mnie torturować, jeśli by to uchroniło Lyssę. Pewnie dlatego tak małej ilości osób potrafiłam zaufać. Tak naprawdę ufałam tylko swojemu przyjacielowi, który już myślał nad tym jak mnie stąd wydostać. Sama starałam się domyślić jaki sposób byłby najlepszy. Chociaż wiedziałam, że w każdej sytuacji będę twarda, to jednak nie chciałam czuć na swojej własnej skórze brutalności i agresywności rodu Astal. Bałam się ich. Bałam się tego, co mogli mi zrobić. Bałam się tego, że nie będą patrzyli na to, iż jestem kobietą. Bałam się tego, co mogliby mi uczynić, gdyby poznali o mnie prawdę. Czułam się zagrożona i chciałam, żeby ktoś w jakiś sposób nam pomógł. Domyślałam się jednak, że raczej nikt tutaj nie sprzeciwiał się tej rodzinie i jakoś im się nie dziwiłam. Nawet wojownicy, ci będący pod rozkazami głównej linii krwi, dosłownie mrozili krew w żyłach. Ich chód, ton głosu, charakter, podejście...To wszystko napawało mnie lękiem, którego nikt oprócz mnie nie widział. Ukrywałam to w sobie, bo nie powinnam okazywać słabości. Wykorzystaliby to po to, żeby jeszcze bardziej mnie złamać, a ja byłam ostatnią osobą, którą mogli doprowadzić do takiego stanu. Wolałam też nie zastanawiać się nad tym, jacy byli głowa rodu i jego najbliżsi.
- Co się dzieje? - spytałam zaskoczona, kiedy powóz się zatrzymał, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Dlatego po prostu przymknęłam oczy, wypuściłam powietrze z płuc przez dzióbek utworzony z ust i wsłuchałam się w dźwięki, które docierały z zewnątrz. Łatwo zrozumiałam, że jeden z naszych ludzi nie mógł patrzeć na to, jak nas zabierają i podążył za nami, a teraz został wykryty. Współczułam mu, bo po jego jękach mogłam jasno stwierdzić, że został mocno poobijany przez jednego z ludzi, którzy nas pojmali. Poczułam wściekłość, która rozeszła się po całym moim ciele. Miałam ochotę wykorzystać teraz swoją moc i Savriel to widział. Zakazał mi tego robić i niemo kazał się uspokoić, co też zrobiłam już po chwili. Spuściłam z tonu, opróżniłam swoje ciało z tego gniewu, aby nie szaleć i po prostu obserwowałam jak wrzucają do środka. Mocno runął o ziemię i coś dosłownie chrupnęło, więc na pewno złamał jakąś kość.
- Tharyl! Wszystko w porządku?! - spytałam, ale długo nie ciszyłam się wolnością słowa. Jedno, zimne polecenie zapewne ich wodza, zmusiło jednego ze strażników do zatkania mi buzi. Na początku mocno wgryzłam się w jego skórę, zostawiając ślad zębów, ale z łatwością mnie osłabił, poprzez jedno, celne uderzenie. Dosłownie zawirowało mi przed oczami, a ja na moment straciłam kontakt z rzeczywistością, jednak nie straciłam przytomności. Już po chwili byłam w takim stanie jak sprzed kilku minut z tym, że tym razem z zamkniętymi ustami i brakiem możliwości wypowiadania się. Savriel chciał się rzucić na niego i widziałam to w jego oczach, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. On rozumiał naszą sytuację nawet lepiej niż ja. Wiedział, że aby przeżyć w jednym kawałku, musieliśmy współpracować, nieważne jak bardzo nam się to nie podobało.
W pewnym momencie dotarło do mnie, że to, co było za oknem nie widniało w mojej głowie. Nie widziałam tego ze statku i zaniepokoiło mnie to, bo w takim wypadku nie miałam pojęcia jak powinnam była wracać, kiedy już udałoby się nam uciec. Musiałam więc na coś wpaść, a jedyny pomysł, jaki miałam w głowie, był idiotyczny. Szukałam jakiegoś innego, ale nie udało mi się, więc nie miałam wyjścia. Szturchnęłam więc strażnika, który z nami siedział i wskazałam rękami krocze, modląc się o to, żeby nie spalić się ze wstydu. Moi towarzysze spojrzeli się na mnie jak na idiotkę, a ja zdążyłam już wyłapać, gdzie mniej więcej znajduje się rękojeść sztyletu. Miecza nie miałam zamiaru brać, bo był za długi, nie miałabym czasu na wyciągnięcie go. Co innego z krótką białą bronią.
- Ej, stać! Dziewka zaraz popuści! - zawołał do woźnicy, a chociaż moja brew drgnęła ku górze przez przezwisko, to po prostu czekałam. Zignorowali to, jawnie mnie olali. Zaczęłam więc się kręcić, jakbym na serio miała ochotę popuścić. Miałam cichą nadzieję, że inni o tym zapomną po wszystkich wydarzeniach.
- Jak nie przestaniesz się kręcić to poderżnę ci gardło - ryknął po chwili i to podziałało. Ich przywódca zatrzymał pojazd, po czym pozwolili nam wysiąść. Mężczyzna, który mnie miał zaprowadzić w krzaki i patrzeć, związał mi mocno ręce za plecami, aż skrzywiłam się, po czym kazał mi ruszać. Przez chwilę stałam, szukając odpowiedniego drzewa, żeby najłatwiej mi było zostawić ślad, po czym w tamtą stronę się skierowałam. Zatrzymałam się przy nim jednak i kątem oka, pełnym pożądania (mam nadzieję, że dobrze mi wyszło udawanie tego), spojrzałam na wroga. Powoli zaczęłam się cofać i dłoń pokierowałam na jego krocze tak, jakby moim celem było pomacanie go i zmuszenie do wzięcia mnie przed wszystkimi. Oczywiście jak to każdy facet ma, nie opierał się i właśnie wtedy dotarłam go rękojeści sztyletu. Zgrabnym ruchem go wyrwałam z jego pasa i przekręciłam ostrzem w odpowiednią stronę. Wojownik jednak szybko się zorientowałam i dosłownie przygwoździł moją rękę do drzewa, zrzucając na ziemię korę.
- Co ty sobie wyobrażasz?! - wrzasnął wściekły, że to nie było to, czego chciał, a ja, gdybym mogła, uśmiechnęłabym się triumfalnie. Zamiast tego mrużyłam oczy, czując jak mocno zaciska swoje palce na moich o wiele mniejszych nadgarstkach.
- Co się do cholery dzieje?! - dołączył do niego ten, który mnie kneblował i widząc sztylet w mojej dłoni, dostał szału. Ruszył na mnie wściekły, odepchnął mojego dotychczasowego napastnika i z pięści uderzył mnie w lewy policzek. Moja głowa dosłownie odskoczyła na bok, a ja runęłam na ziemię, tracąc równowagę przez siłę uderzenia.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:05, 01 Lut 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Podróż przebiegała w miarę spokojnie. Dość szybkim tempem podróżowaliśmy szlakiem prowadzącym do małego, chronionego przez Astalów Syre, które minęliśmy zaledwie pół godziny po tym, jak złapaliśmy tego dzieciaka. Potem ruszyliśmy w stronę Kirksvoll. Koń, którego kupił za zapewne wszystkie swoje oszczędności, podróżował razem z nami. Miałem zamiar sprzedać go Sollstrand, lub ewentualnie zabrać do mojej stajni. Z drugim byłoby sporo zachodu, więc bardziej skłaniałem się ku pierwszej opcji. Zaciskając sprawnie palce na wodzach, prowadziłem wierzchowca po nieco błotnistej przez ostatnie opady deszczu drodze. W powietrzu unosił się zapach lasu, jak i niesionej przez wiatr bryzy morskiej, która ledwie do nas docierała. Przy Zatoce Dwóch Walczących Smoków zawsze było czuć morze, nieważne, w jakiej części lądu by się znajdowało. Dopiero przy Kirksvoll wszystko słabło, ale do tego miasta mieliśmy spory kawał drogi. Najpierw jeszcze mieliśmy natknąć się na inne miasto.
- Jeśli dobrze pójdzie, to dotrzemy do Sollstrand przed północą. - Zagaił Igor, tak jak ja obserwując otoczenie. Skinąłem lekko głową. Kaptur przysłaniał świecące wprost na nas słońce, dzięki czemu nie mieliśmy problemów z widocznością, zwłaszcza, że deszczowe chmury zapowiadały kolejne fale deszczu. Milas rozmawiał z tyłu ze swoimi towarzyszami, Maker leniwie prowadził powóz, Karehb zapewnie świetnie bawił się z trójką intruzów - wszystko przejmiało spokojnie, bez większych eskcesów i problemów. Miałem zamiar wykluczać wszelkie postoje i obozowiska poza miastami, by nie tracić czasu. Wyplanowałem sobie jeden, góra dwa przystanki w Sollstrand i ewentualnie Sarpsborg, przed wyprawą w góry. Przez myśl przeszła mi rodzina. Ojciec zapewne właśnie planował kolejne posunięcia związane z potyczkami przeciwko Yocoy, matka spędzała czas pośród Lathien i Trili, Rheddyr wraz z Ciradric'iem podróżowali wzdłuż lodowych gór, poszukując kolejnych osad, które moglibyśmy obdarzyć ochroną. Ric nigdy nie był typem podróżnika, więc zapewne w tym momencie siedział na terenie biblioteki, studiując księgi. Po Caerze spodziewałem się, że już wyruszył w drogę do Kalven, pilnując, by towary dotarły na czas. Każdy z nas miał swoje miejsce, swoją określoną rolę. Każdy z nas posiadał Stygmat, zrodzeni z tej samej krwi, jednak tylko ja nosiłem w sobie przekleństwo Alfy. Dlatego zawsze byłem traktowany surowo, o wiele poważniej, niż reszta rodzeństwa.
- Dziewka chce na stronę. - Powiadomił nagle Maker, wyrywając mnie z zamyślenia. Zignorowałem jego słowa. Skoro kurwa od Yocoy'ów wpakowała się na naszą ziemię, to musiała być świadoma tego, że jej zachcianki nie będą spełniane. Zwłaszcza, że pewnie kryły się za nimi próby ucieczki, które musielibyśmy udaremnić. Tracilibyśmy przez to cenny czas przeznaczony na podróż. - Tylko tnij równo, Karehb, chicałbym jej głowę sprzedać kolekcjonerowi. - Mogłem się spodziewać, że żołnierz nie wytrzyma w towarzystwie brudnej dziewki dłużej, niż kilka godzin. Zaczęły go swędzieć jaja i szukał tylko wymówki, by przerżnąć ją na boku. Mógłbym mu właściwie pozwolić, by ściął ją o kilka centymetrów. Posiadała jednak zbyt cenne informacje. - Załatwcie to szybko. - Nakazałem krótko, zatrzymując powóz. Milos zaoferował, że to właśnie on przypilnuje dziewki. Wymienił kilka słów z Karehbem, a potem zabrał ją na stronę. Przyjemny, chłodny wiatr orzeźwiał zmęczonych gorącem lata żołnierzy. Od wielu dni byliśmy w drodze. Wiedziałem, że suche gardła strażników domagają się czegoś innego, niż zwykłej wody, a żołądek świeżego mięsa, a nie upolowanych w lasach małych zwierząt i korzonków. Dlatego miałem zamiar zatrzymać się w Okkelberg na dłużej. Co prawda, było to miasto ze sławnymi lochami zapełnionymi niemal po brzegi, jednak karczmy również mieli tam godne uwagi. Zresztą, te chłopy nie byłby w stanie pogardzić nawet stodołą, jeśli oznaczałoby to kilka dni chędożenia, picia mocnego alkoholu i napychania żołądków świeżym pieczywem.
- Zajmij się tym, Igor. - Warknąłem szorstko, a ten zeskoczył z siodła i ruszył pośpiesznie w stronę, z której dobiegał wzburzony głos Milosa. Sam, nieco spokojniej pokierowałem wierzchowca w tamtą stronę. Stąpając po grząskim błocie, Apollo zatrzymał się przed krzakiem, zza którego dobrze widziałem całą sytuację, a tak właściwie, Igora zadającego cios Yocoy'skiej kurwie. - Kazałem Ci się tym zająć, a nie objiać pyski. - Na dźwięk mojego lodowatego głosu, Igor zacisnął pięści. - Ta kurwa chciała zwiać! Zaatakowała Milosa. - Próbował się wybronić, kipiąc wręcz pod wpływem gniewu. - Ładuj ją na wóz. Skoro Yocoy'ska dziewka gardzi naszą uprzejmością, nie opuści powozu do końca podróży. - Pociągnąłem za wodze, a potem pokierowałem się przed karawanę. Do moich uszu dotarł jeszcze dźwięk wrzucanej do wnętrza powozu dziewczyny, a potem Igor wdrapał się na swojego konia i ruszyliśmy w dalszą drogę.
W Sollstrand zatrzymaliśmy się na dwie i pół godziny. Sprzedałem tam wierzchowca tego dzieciaka, otrzymując za niego mieszek złota. Chłopcy najedli się w karczmie, a ja pilnowałem intruzów. Po północy ruszyliśmy dalej. Chłopcy wiedzieli, że im szybciej dotrzemy do Okkelberg, tym szybciej będą mogli się zrelaksować. Mimo późnej pory, było stosunkowo duszno, gdy ruszaliśmy szlakiem do Kirksvoll. Uzgodniliśmy, że nie zatrzymamy się tam, a rozbijemy obóz przy [link widoczny dla zalogowanych]. Niechętnie podjąłem się przyjęcia tego pomysłu, ale uznałem, że należy im się to po całym dniu drogi i znoszenia towarzystwa brudnych Yocoy. Około pierwszej w nocy, gdy przeprawialiśmy się przez leśny szlak, do naszych uszu dotarł szum wody.
- Wodospad Nimrodel. - Rzucił pod nosem zadowolony Igor. Zatrzymaliśmy się na jednej z mniejszych polan, niedaleko przesmyku między górami, prowadzącego do wodospadu i jeziora Nimrodel. W okolicy było pełno ruin po elfickich świątyniach, co dodawało miłego klimatu tajemnicy i natury. Pozwoliliśmy koniom odpocząć od siodeł, wiążąc je na długich linach przy masywnym drzewie. Poroskładaliśmy koce na trawie, Karehb rozpalił ogień, gdy Milos pilnował intruzów, ktoś poszedł po pitną wodę, a pozostali żołnierze postanowili upolować coś do jedzenia. Atmosfera była czysta, nikt o nic nie pytał, nikt nie martwił się, co zrobię z nieproszonymi gośćmi. Kiedy Karehb ciasno przywiązał mężczyznę i chłopaka do grubego drzewa linami, wiążąc im jeszcze nogi i dłonie, wszyscy zasiedliśmy przy ognisku. Powóz z dziewką stał nieopodal, więc nie musieliśmy martwić się, że zwieje. Zwłaszcza, że polana była odsłonięta, więc nawet w mroku zauważylibyśmy, czy coś kombinuje. Zwłaszcza ja ze swoim Stygmatem. Zjedliśmy sarninę, a potem większość poszła się wykąpać pod wodospadem. Gdy wrócili, zalegli na kocach, korzystając z odpoczynku. Jedynie ja pilnowałem intruzów, rozmyślając nad ewentualnym powodem ich przybycia do naszego kraju.
- Nad wodospadem nikogo nie ma. Skorzystaj. - Zaproponował Igor, gdy wrócił po kąpieli. Wydawał się być odprężony. - Jestem zajęty. - Skwitowałem szorstko, nie odwracając wzroku od powozu. Igor jednak nie odpuścił, klepiąc mnie lekko po ramieniu. - Nie ma co się forsować, Rhell. Idź, a ja ich popilnuję. Gdyby coś się działo, będę bił na alarm. - Przekonywał mnie jeszcze krótki czas, póki nie przyznałem mu racji. Faktycznie byłem spięty i brudny po dniach wypraw, więc w końcu podniosłem się z trawy i ruszyłem w stronę przesmyku, zabierając ze sobą pochodnię. Szum wodospadu działał kojąco na moje zszargane nerwy, gdy ściągałem z siebie pancerz i ubrania. Wpierw miecz, sztylet, czerwoną plererynę, szaro-złoty kaptur i rękawice, a potem pas, biało-czerwony herb rodu, skórzany pancerz, spodnie i buty. Ułożyłem wszystko na głazie, a następnie przeciągnąłem się długo i mocno, wzdychając przy tym pod nosem. Pochodnię wetknąłem w piasek, by dawała choć znikome światło pod nocnym niebem. Plecy miałem sztywne jak kłoda, a mięśnie mrowiły mnie nieprzyjemnie, gdy wchodziłem pod lodowatą wodę kompletnie [link widoczny dla zalogowanych], eksponując swoje mięśnie, tatuaże i białe włosy. Nie trwało to jednak długo, ponieważ rozluźniłem się, gdy tylko moje ciało przywykło do temperatury cieczy. Igor miał rację - opłacało się zatrzymać przy tych wodospadach.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 0:51, 01 Lut 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Tępy ból rozszedł się po moim lewym policzku od miejsca uderzenia, aż po skroń. Skrzywiłam się i poczułam metaliczny posmak krwi, który spływał mi z kącika ust. Zapewne w innej sytuacji bym dostała szału, że ktoś zdecydował się mnie tak potraktować, ale akurat teraz to nie był najlepszy pomysł. Swój cel osiągnęłam. Większa część kory obruszyła się i spadła z drzewa, zostawiając na nim bardzo łatwy do rozpoznania kształt. Zapamiętałam go, pozwalając im mnie podnieść i niemal pchnąć do pojazdu. Gdyby Savriel i Tharyl nie byli związani, to zapewne doskoczyliby do mnie i się spytali czy wszystko ze mną w porządku. Nie chcąc ich martwić, kiwnęłam więc głową na znak, że mam się dobrze i spojrzałam w stronę mijanych drzew. Musiałam przyznać, że las prezentował się naprawdę pięknie. Miejscami mogłam dostrzec kwiaty i inne kolorowe rośliny, prawdopodobnie mające jakieś swoje właściwości. Aż mnie ciekawiło jakie były, bo wtedy w sumie byłabym pierwszą osobą w mojej rodzinie, która je poznała. Nikt nie przejmował się tym, oni skupiali się na trenowaniu sprytu. Nie myśleli nawet o podszkoleniu naszego Talentu przez co tylko jedna osoba, od początku naszej rodziny, była w stanie dosięgnąć najwyższy poziom i przyzwać smoka. Oczywiście ani ojciec, ani matka nie powiedzieli mi tego. Sama musiałam to doczytać w księgach z naszej biblioteki, w których często się zaszywałam, kiedy nie miałam co do roboty. W sumie już teraz zaczynało mi brakować wygody mojego łóżka, miękkiej i świeżej pościeli oraz podawania mi pod nos jedzenia w jadalni. Zaczynałam powoli rozumieć, że ta moja wyprawa już od początku skazana była na niepowodzenie. Zwłaszcza, że było nas tylko dwanaście osób. Jak mogliśmy się mierzyć z armią, która znała te tereny jak własną kieszeń? Jak w ogóle mogłam brać pod uwagę to, że uda mi się ich pokonać? Byłam tak bardzo naiwna i lekkomyślna, że zaczynałam rozumieć dlaczego nigdy nie skupiali się na wytrenowaniu mojej osoby.
Podróż trwała długo, ale starałam się zapisać sobie w głowie jak najbardziej rozpoznawalne jej elementy. Wyłapywałam połamane drzewa pod odpowiednim kątem, obdarte kory, jakieś specyficzne części polan. Byleby tylko wiedzieć jak mogłabym potem wracać. Miałam ochotę zasnąć przez długą podróż, jaka miała miejsce. Przymykałam nawet czasami oczy, ale szybko je otwierałam, nie chcąc stracić czujności. Niby miałam obok siebie dwóch towarzyszy, ale jednocześnie byłam świadoma tego, że oni nic by nie zrobili, gdyby któryś z mężczyzn zechciał mnie wykorzystać, bo byli mocno związani. Czasami spoglądałam na nich z przeprosinami w oczach, ale ci (pewnie gdyby mogli, uśmiechaliby się) kiwali głowami, dając mi do zrozumienia, że nie mam za co. Tak było za każdym razem i chociaż czułam się przyjemnie w środku przez to, to jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że to wszystko było moją winą.
Kiedy wreszcie się zatrzymaliśmy, Savriel i Tharyl zostali zabrani z pojazdu, a mnie zostawili w jego środku. Korzystając więc z okazji położyłam się na siedzeniach i przymknęłam oczy. Oczywiście pilnowałam się, żeby nie zasnąć i mieć cały czas czujny sen, bo naprawdę nie chciałam obudzić się bez miecza, ubrania i dziewictwa...Nie mogłabym wtedy wrócić do domu, bo czułabym się z hańbiona. Nieważne czy brutalnie, czy przez chęć, utrata cnoty była hańbą. Taką samą jak dla mężczyzn zachowanie jej nie wiadomo na jak długo. Toteż w momencie, w którym usłyszałam otwierane drzwi, poderwałam się z miejsca, dostrzegając tego, który mnie uderzył. Przez moment siedziałam nieruchomo, wpatrując się w niego spokojnym i opanowanym wzrokiem, jakby dając mu do zrozumienia, że się go nie boję. Chociaż w środku wszystko mi się trzęsło tak, że nie byłam w stanie nad tym panować. Czułam się jak w pułapce, do której zaraz miał być wpuszczony lew. Byłam uwiązana i nie miałam jak uciec, bo kajdany mi to uniemożliwiały. Dlatego czekałam na to, co miał zamiar zrobić facet. Nie podobało mi się to, że patrzył się na mnie tak, jakbym była mięsem armatnim, które zaraz wrzuci prosto na przeciwników bez przygotowania.
- Idziesz ze mną! - warknął do mnie, po czym złapał mnie i mocno pociągnął. Omal się nie przewróciłam przez jego gwałtowność, bo równowagi nie mogłam złapać. Kiedy jednak stanęłam twardo na ziemi dwoma stopami, zaczęłam się wyrywać. Byłam silna, ale nie na tyle, żeby wydostać się z jego uścisku. Niemal już widziałam oczami wyobraźni jak zrzuca ze mnie ubrania i gwałci mnie w lesie, gdzieś pomiędzy krzakami, a potem prowadzi z powrotem do powozu nago. Miałam ochotę się rozpłakać, ale silnie powstrzymywałam łzy oraz tę panikę, żeby znaleźć jakiś sposób na ucieczkę. Myśl! Do jasnej cholery myśl! Przecież zawsze byłaś w stanie się wyrwać! Teraz nie może być inaczej Musisz się tylko do kurwy nędzy skupić!
Nie byłam w stanie myśleć racjonalnie w takiej sytuacji. Mimo tego, że nie miałam szans na wydostanie się, dalej próbowałam, pozostawiając na jego ciele siniaki. Nie obchodziło go to. Sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie czuł bólu. Zwłaszcza wtedy kiedy odpiął ode mnie łańcuch i pchnął mnie między krzaki. Moje nogi odruchowo próbowały przytrzymać ciężar ciała w pionie, ale nie dały rady.
- Masz go zadowolić - usłyszałam jeszcze szyderczy głos, zanim nie wylądowałam w wodzie, obijając się o dno. Poczułam jak całe moje ubranie przesiąka cieczą, po czym spróbowałam jakoś się podnieść. Udało mi się oprzeć dłonie na dnie (dobrze, że tym razem uwięził mi ręce z przodu) i się podnieść na nich do siadu. Dopiero wtedy dostrzegłam, że nie byłam tutaj sama i dosłownie zdębiałam. Przede mną prezentowało się nagie ciało mężczyzny o białych włosach i z bliznami. Kropelki wody spływały po jego włosach, ramionach, torsie, brzuchu i...O mój Boże! Miałam przed sobą swojego wroga takim, jaki się urodził, bez zbroi, bez ubrań, bez...wszystkiego! Nie miał na sobie dosłownie niczego! A w wyniku tego moja twarz na pewno przybrała kolor bardzo dojrzałego buraka, a ja spuściłam głowę w dół i zamknęłam oczy nie patrząc, zapominając, że miałam się podnieść i stąd odejść.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 1:51, 01 Lut 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Chłodna ciecz przyjemnie pieściła moje ciało, sprawiając, że dotychczas sztywne jak kłoda plecy rozluźniły się, a mięśnie przestały mrowić. Kropelki spływały po moich długich włosach, zostawiając stróżki wody na ramionach, barkach, obojczykach i płynąc w dół ciała. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio spędziłem tak przyjemnie czas. Podróżowanie po kontynencie wymagało wielu wyrzeczeń, jakim było brak wygód, dziewek, dobrego jedzenia a także luksusów, jakimi było codzienne branie kąpieli. Wodospady Nimrodel dawały nam rzadką szansę na dobre rozpoczęcie dnia, a także swego rodzaju wypoczynek. Przymykając oczy dziękowałem sobie w duchu za to, że zgodziłem się zatrzymać na noc właśnie w tym miejscu, a nie gdzieś w lesie, gdzie znów musiałbym czuwać, by dzikie zwierzęta nie zeżarły któregoś z żołnierzy. W okolicach elfich ruin zwykle nie było drapieżników, ponieważ posiadacze szpiczastych uszu bardziej skłaniali ku sobie wiewiórki i jelenie, niżeli niedźwiedzie. Przenieśli się głębiej w lasy, gdy wpływy mojej rodziny zaczęły się rozrastać, a patrole pojawiały się wcześniej, niż poprzednio. Nie żałowałem ich zbytnio.
Nie miałem zamiaru spędzić zbyt dużo czasu pod wodospadem. Chciałem się wykąpać, odprężyć, a potem spokojnie wrócić do obozowiska, przespać się i wyruszyć dalej. Chciałem jak najszybciej dowiedzieć się, dlaczego pojawili się w porcie, ale nie mogłem tego zrobić poza murami Okkelberg. Było zbyt wielkie ryzyko, że ktoś się wtrąci. Czy to wróg, czy mój sprzymierzeniec, chciałem pierwszy zdobyć te informacje, by ocenić, czy warto się tym przejąć. Pod moją pieczą spoczywały północne wojska i to ja miałem największe prawo, by dowiedzieć się, przeciwko komu walczę. Nie mój ojciec, nie inni generałowie, a właśnie ja. Kiedy tak rozmyślałem, stojąc pod strumieniem wody, szum wodospadu zagłuszał szelesty w krzkach i to, co właściwie się wydarzło, kiedy nie patrzyłem. Nie spodziewałem się żadnego podstępu po podwładnych, zwłaszcza, że byli oddanymi i wiernymi żołnierzami, którzy nigdy nie sprzeciwiali się moim rozkazom. Czasem wpadali na dziwne pomysły, a utrzymanie fiuta w spodniach sprawiało im nieco więcej trudności, niż bym się spodziewał, ale ceniłem sobie ich towarzystwo, jako mojego własnego komanda. Właśnie dlatego, gdy usłyszałem plusk wody, odwróciłem się odruchowo, spinając mięśnie. Byłem gotów, by nawet własnoręcznie odeprzeć atak wroga. Mógłbym doskoczyć do swojego miecza, jak i, w dobrym przypadku, spodni, ale wolałem nie działać pochopnie. Nie ukrywam, że byłem dobitnie zaskoczony, widząc... Yocoy'ską dziewczynę bezbronnie klęczącą w lodowatej cieczy aż po pas. Nawet w ciemności dostrzegałem złocistą barwę włosów, które opadły jej na twarz, gdy tak gorączkowo spuszczała głowę. Była piekielnie zawstydzona i zmieszana... W przeciwieństwie do mnie. Nie wywołało to na mnie większego wrażenia. Byłem z natury pewny siebie, nawet stojąc nago przed obcą kobietą.
Nie odezwałem się nawet słowem. Po prostu wyszedłem spod strumienia wody, a potem sprawnie wciągnąłem na mokrą skórę spodnie. Nie wierzyłem, by sama się uwolniła, a potem uciekła w kierunku wodospadu, wiedząc, że żołnierze się tam obmywają. To byłoby tak głupie, że aż żałosne. Dlatego podejrzewałem, co się mogło stać. Mimo to, zachowywałem chłodny wyraz twarzy, nie zdradzając nawet nuty gniewu, który mną targał. Nie dość, że zignorowali mój rozkaz, którym było trzymanie Yocoy w powozie do końca podróży, to dali jej szansę ucieczki. Nie wspomnę o tym, iż pokazali jej, że jestem Astalem. Ta informacja sama w sobie była na tyle cenna, by za nią zabić. Niewielu wiedziało, że podróżuję po kontynecie ze swoim komandem. Banda przygłupów. Miałem zamiar dowiedzieć się, kto postanowił przysłać do mnie to dziecko, a potem wyciągnąć stosowne konsekwencje, by coś takiego już się nie powtórzyło. Jeśli chciało im się chędożyć, droga wolna. Mnie jednak jaja tak bardzo nie swędziały i nie byłem tak zdesperowany, by pieprzyć się z dzieckiem, a co gorsza, Yocoyskim dzieckiem.
Spokojnie wszedłem do wody, mocząc przy tym nogawki spodni. Złapałem złotowłosą za ramię, a potem podniosłem, używając na tyle siły, by stanęła na równe nogi. Była dość niska, jednak mimo to wciąż widziałem na jej twarzy soczyste rumieńce. Urody jej nie brakowało - kuszące kształty, piękna buźka i odpowiedni kolor skóry. Gdyby nie była Yocoy, mógłbym pomyśleć, co z nią zrobić. Wyciągnąłem ją z wody, nie siląc się na wielką brutalność. Nie było sensu wyżywać się na kimś, kogo czeka o wiele gorszy los, niż cios w policzek. Włożyłem stopy w buty, a w palce drugiej dłoni złapałem resztę ubrań i miecz. Wciąż milcząc, zaprowadziłem dziewczynę z powrotem do obozu. Większość żołnierzy spała, tylko Karehb i Igor czuwali przy ognisku. W akompaniamencie cichego pochrapywania, śpiewu świerszczy i płonącego drewna, zaszeleściła trawa, gdy dwójka nas zauważyła. Ten pierwszy był zaskoczony, widząc Yocoy przy moim boku, a drugi wręcz przeciwnie - wydawał się być zadowolony. Nie potrzebowałem słów, by wytypować, który wypuścił, a potem przyprowadził do mnie złotowłosą. Uśmiech na twarzy Igora zmniejszał się z każdym moim krokiem i faktem, że zauważał mrożący krew w żyłach chłód na mojej twarzy. W końcu dotarliśmy do ognia, a ja przywołałem do siebie gestem tą dwójkę. Podczas gdy Karebh pilnował Yocoy, ja przywdziałem resztę ubrania, nie krępując się tym, że każdy widział mnie półnago, a ta dziewka dosłownie jak bóg stworzył.
- Gorzała wyprała Ci mózg? - Zwróciłem się do Igora, gdy miecz wylądował na moich plecach. Nie narzucałem już na głowę kaptura, nie było ku temu powodów - dziewczyna mnie widziała, a jej dwóch kamratów miało przepaski na oczach. Żołnierz wydawał się być zmieszany, trochę przestraszony. - Opierała się? - Za taką odpowiedź, pchnąłem go dość mocno jedną ręką. Udało mu się złapać równowagę, ale zmuszony był cofnąć się kilka kroków. Na mojej twarzy kwitł szorstki spokój. - Dajesz mi na gwałt dziewczynę, którą mam przesłuchiwać? Do końca Cię pojebało? - Warknąłem, a ten skruszony opuścił wzrok. - Wcale nie chcia... - Przerwałem mu, nim zdążył powiedzieć coś nieodpowiedniego. - Mówisz do swojego dowódcy, kurwiu. - Widziałem, że jeden z intruzów przywiązanych do drzewa na wzmiankę o gwałcie poruszył się niespokojnie. - Przesłuchiwanie więźnia, który psychicznie jest kawałkiem gówna to jak mówienie do ściany, jebańcu. - Kropelki wody wciąż spływały po moich włosach. Reszta żołnierzy powoli się budziła, słysząc ostrą wymianę zdań. - Żaden z was, skurwysyny, jej nie tknie. - Zakazałem głośno, wywołując na twarzach nielicznych zaskoczenie. - Nie wierzę, że jesteście tak tępi, bym musiał wam to tłumaczyć. - Kilku mężczyzn się wzdrygnęło, słysząc ton mojego głosu, jednak nie odezwałem się już do nich słowem. Jedynie przejąłem od spokojnego, jedynego rozsądnego żołnierza, Karehba, dziewczynę, a potem zaprowadziłem ją z powrotem do powozu. Po drodze jeszcze chwyciłem kawałek mięsa z chlebem i kubek wody, stojący nieopodal ogniska.
W powozie usadziłem Yocoy na jednym z siedzeń, a potem wyciągnąłem w jej stronę ręce. Nie zwracając uwagi na zachowanie dziewczyny, rozwiązałem materiał, którym miała przewiązane wargi, jak i pomogłem jej pozbyć się z wnętrza ust szmaty, której własnością był Igor. - Utnę Ci język przy jednym nieodpowiednim słowie. - To było tylko skromne ostrzeżenie z mojej strony. Zarówno na temat obrażania Astalów, jak i tego, że dowiedziała się, kim jestem. Postawiłem obok niej jedzenie i coś do picia, a potem narzuciłem na głowę kaptur i przyprowadziłem do powozu pozostałą dwójkę, zaraz po tym jak Karehb ściągnął im z głów przepaski i odwiązał ich od drzewa. Zamykając za sobą drzwi od powozu, nakazałem zwijać obóz. Nie zaczerpnąłem snu, ale wolałem ruszyć w dalszą drogę, nim gniew, który wzniecił Igor przejmie nade mną kontrolę.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 18:43, 01 Lut 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Uciekaj! Masz szansę, zwiewaj póki możesz! Nie przejmuj się pozostałą dwójką! Ratuj samą siebie!
Jakiś głos w mojej głowie non stop mi to powtarzał. Wiedziałam, że miał powód. Właśnie znalazłam się w jeszcze większym bagnie niż do tej pory. Nie dość, że siedziałam jak wryta w wodzie po pas, to jeszcze przede mną stał nagi mężczyzna. A oni w takich sytuacjach nie potrafili nad sobą zapanować. Zwłaszcza jeśli kobieta miała całe ubranie przemoczone. Niemal czułam jak ono się przylepia do mojego ciała, eksponując moje kształty. Moja starsza siostra była o wiele ładniejsza i zgrabniejsza, jak to mają w zwyczaju pierworodni. Jednak akurat pod tym względem nie czułam się przez nią zdominowana. Ona nie interesowała się tym jak wygląda, po prostu starała się jak najwięcej dowiedzieć, jak najwięcej informacji z książek zapamiętać. Musiała nauczyć się sprytu i podejścia, jakie powinna mieć podczas walki. A ja to wiedziałam od urodzenia. Byłam stworzona do bycia wojowniczką i powinnam teraz wiedzieć, że w takiej sytuacji kobieta powinna się ulotnić. Powinnam skorzystać z tego, że miałam wolne nogi i po prostu uciekać, ale nie mogłam. Nie potrafiłam się podnieść, ciało odmawiało mi posłuszeństwa przez sytuację w jakiej się znalazłam. Nie umiałam nawet palcami poruszyć, bo byłam dosłownie sparaliżowana strachem. Oczy zaciskałam najsilniej jak mogłam, czułam ból, jaki to wywoływało i niemal modliłam się o to, żeby nic mi nie zrobił. Miałam naprawdę wielką nadzieję na to, że nie skorzysta z nadarzającej się okazji. Jednak kiedy usłyszałam jego kroki, niemal straciłam te resztki nadziei. Zaczęłam drżeć i chciałam się wycofać, ale nim zdążyłam się podnieść, poczułam jego ręce na swoim ramieniu. Odruchowo się wyprostowałam, otwierając gwałtownie oczy i dopiero teraz dotarło do mnie, że miał na sobie spodnie. Nie ukrywam, że wszystkie moje mięśnie w tym momencie się całkowicie rozluźniły. Uspokoiłam się i ruszyłam za nim, nie chcąc kusić losu. Mimo wszystko nie mogłam powiedzieć, że na pewno nic mi nie zrobi, kiedy zacznę się wyrywać, żeby uciec. Poza tym nie mogłam zostawić swoich ludzi, nie na tym polegało prowadzenie ich jako Laima Yocoy.
Myślałam, że od razu wrzuci mnie z powrotem do powozu, ale skierował się ze mną w stronę swoich ludzi. Następnie zaczął odzywać się do nich takim tonem, że nawet, jeśli nie było to do mnie skierowane, moje ciało się napięło, wyczuwając zagrożenie. Był wściekły, dosłownie dostał szału i niemal widziałam już jak się rzuca na mężczyznę, który mnie pokierował do niego i tam zostawił. Kątem oka widziałam, że Savriel drgnął, słysząc słowo "gwałt", ale uspokoił się, kiedy zrozumiał, że nic mi nie zrobili. A nawet ich dowódca zakazał im zbliżania się do mnie, co na pewno zrzuciło z niego ciężar obawy o to, że zdecydują się mnie wykorzystać. Ze mnie też on zszedł niczym z płuc powietrze, co starałam się ukryć jak najlepiej.
Co z tego, że ten, który chciał się na mnie zemścić i doprowadzić do stanu złamania psychicznego, patrzył na mnie tak, jakbym mu zamordowała rodziców kijem od szczotki? Co z tego, że niemal czułam jak nie tylko mnie rozbiera i gwałci wzrokiem, ale także bardzo brutalnie zabija? Nie spinałam się. Wiedząc, że do pojazdu prowadził mnie jeden z Astalów, z główniej linii rodu, i to on zabrania swoim kompanom się do mnie zbliżać, nie mogłam reagować inaczej. Oni się go bali (ja też, ale w tym momencie to było najmniej ważne) i nie mieli zamiaru mu się sprzeciwiać. Pewnie kara za to była równie surowa co u nas za popełnianie jakichkolwiek przestępstw. Jeśli kogoś się złapało, nie udawało mu się uniknąć kary. A była ona na zasadzie "oko za oko, ząb za ząb". Coś ukradłeś? Ucina ci się rękę. Komuś przypadkiem wydłubałeś oko? Tobie też się je wydłubuje? Zamordowałeś? Sam ginąłeś. Najgorsze jednak były tortury. Jeśli każdy wiedział, że to ta osoba zawiniła, ale się jej nie złapało za rękę i nie chciała się do tego przyznać, lądowała w lochach w zamku mojej rodziny i tam koniec końców przyznawała się do popełnionego przestępstwa.
Niemal od razu zwilżyłam językiem wargi, kiedy tylko mężczyzna, po zamknięciu nas w powozie, zabrał mi z ust ten knebel. Odruchowo dłońmi dotknęłam warg i zabrałam z nich resztki szmaty, której smaku wolałam nie pamiętać, bo był paskudny. Byłam jednak zaskoczona tym, że mój wróg podał mi talerz z jedzeniem i kubek z piciem. Pewnie wpatrywałabym się w niego pytającym wzrokiem, ale nie byłam w stanie. Nadal miałam w głowie obraz jego cholernie seksownego, nagiego ciała i aż wstydziłam się za to, że tak bardzo mi się ono podobało. Z resztą w sumie czego mogłabym się spodziewać po nie tylko dowódcy, ale też i jednym z synów głowy rodu Astal.
- Dziękuję... - skomentowałam, biorąc od niego to, co mi wręczał, ale nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Nawet nie wieszałam czy to usłyszał, bo po chwili zniknął z powozu, a ja wreszcie całkowicie się rozluźniłam. Po kilku sekundach w transporcie znaleźli się moi towarzysze i ruszyliśmy.
- Nie macie co się martwić. Żaden nic mi nie zrobił - uprzedziłam nieme pytanie swoich towarzyszy i posłałam im uśmiech. Jednocześnie do środka pojazdu wpadło chłodne powietrze, a ja wzdrygnęłam się z zimna. Zaraz potem spojrzałam na swoją porcję jedzenia, po czym przeniosłam spojrzenie na mężczyznę, który z nami siedział. Przez chwilę chciałam się go spytać o to, czy mogę się podzielić, ale po tym, co zrobiłam przy drzewie, zapewne nie pozwoliłby. Pozostawał więc mi jedynie Astal, którego prawdziwej tożsamości nie mogłam zdradzić ani Savrielowi, ani Tharylowi.
- Przepraszam... - zwróciłam się grzecznie do tych, którzy siedzieli na przodzie pojazdu, pilnując drogi. Kiedy członek rodu mojego wroga. - Czy mogłabym się podzielić porcją ze swoimi towarzyszami? - spytałam, a kiedy zyskałam zgodę i kneble zostały zdjęte z chłopaków, spojrzałam na kawałek mięsa. Postarałam się go podzielić na równe części i po kolej nadstawiłam je przy ustach kompanów. Wiedziałam, że nie byli w stanie samemu zjeść, bo mieli mocno związane ręce, a raczej nie uwolnią ich z nich, więc pozostawało mi zachowywać się jak matka, która karmi swoje małe dzieci. Miałam ochotę spalić się ze wstydu, ale dałam radę się przed tym uchronić. Najpierw podawałam najmłodszemu z nas, Tharylowi, który bez protestów zjadł i upił kilka łyków z kubka, zostawiając dla naszej dwójki. Z Savrielem było trudniej, bo protestował. Kazał mi samej zjeść obie części, bo on wytrzyma. Wiedział jednak, że ze mną nie wygra i w końcu sam też zjadł to, co miał. Starałam się zignorować naszego strażnika, który śmiał się ze mnie i tego, co robiłam, co w sumie mi wychodziło. Nie przejmowałam się ani nim, ani jego komentarzami kierowanymi do współpodróżników. Na sam koniec sama zjadłam swoją porcję, która dostatecznie zaspokoiła mój głód i dopiłam to, co zostało w kubku. Następnie odstawiłam oba naczynia na bok i pozwoliłam wrogowi ponownie zakneblować pozostałą dwójkę. Ja próbowałam zignorować dreszcze, które atakowały moje ciało przez zimno, jakie odczuwałam przez pogodę oraz mokre odzienie. Nie spodziewałam się, że też i mi z powrotem zamknie usta szmatą oraz sznurkiem, ale nie protestowałam. Nie było sensu, bo i tak bym nie wygrała.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raika dnia Nie 18:44, 01 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:38, 01 Lut 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Dosiadłem swojego wierzchowca, nakazując gestem reszcie żołnierzy pośpieszyć się z ostatnimi przygotowaniami do dalszej podróży. Dogasili ognisko, zwinęli swoje rzeczy, a potem każdy wrócił na wcześniej ustaloną pozycję. Jedynie Igor zamienił się z Milosem, nie chcąc najwyraźniej spędzać reszty podróży u mego boku. Wcale mu się nie dziwiłem. Zapewne gdyby zdecydował się kontynuować wyprawę niedaleko mojej osoby, skończyłoby się to dla niego marnie. Reszta kompanów nie komentowała tego wydarzenia na głos. Większość z nich rozumiała mój gniew, ale pewna mniejszość wciąż nie pojmowała. Wśród nich zapewne był Igor, który najchętniej przerżnąłby złotowłosą na boku, zmusił do wielu brudnych, perwersyjnych rzeczy, kompletnie zniszczył ją psychicznie, a potem zechciał przesłuchiwać. Jego zachowanie było tak niedorzeczne, że aż tragiczne, jeśli chodziło o choć nutę subtelności. Żołnierze pokroju Igora nadawali się do wojaczki, ponieważ obce były mu wyrzuty sumienia, jak większości z nas. Nie nadawał się jednak do przesłuchiwania mniej wytrzymałych więźniów, którzy mogliby się całkowicie zamknąć w sobie po załamaniu psychicznym. Nie raz widziałem, kiedy kobiety wpierw wrzeszczały z bólu, gdy je gwałcono bądź torturowano, a potem całkowicie odcinały się od rzeczywistości, nie reagując nawet, gdy odcinano im kończyny tępym toporem.
- Ruszamy. - Rozkazałem w momencie, kiedy z nieba runął deszcz. Druga część podróży nie zapowiadała się tak przyjemnie, jak pierwsza. Przez błoto nie mogliśmy jechać zbyt szybko, a w ciemnościach nocy zważanie na grząskie podłoże było o wiele trudniejsze, niż w normalnych warunkach. Mimo to, nie przerywaliśmy wyprawy tak, jak ustaliliśmy to wcześniej. Żołnierze oświetlali sobie trasę pochodniami, niektórzy wysyłali tak zwane świetliki - drobne skupiska magii, mieszczące się w dłoni - by sprawdzić, czy dalsza droga przed nami jest przejezdna. Ja wolałem nie tracić energii, zwłaszcza, że nie zaczerpnąłem snu. Woda lała się z nieba litrami, mocząc nasze ubrania i kolczugi, ograniczając i tak znikomą widoczność, lecz żaden z nas nie odezwał się słowem na ten temat. Wszyscy kontynuowali spokojnie podróż, do czasu, aż z wnętrza powozu odezwała się dziewczyna, która jeszcze niedawno widziała mnie kompletnie nago. Prosiła o możliwość podzielenia się swoim posiłkiem z towarzyszami, a dodatkowo, kierowała tą prośbę do mnie. Miałem ochotę uświadomić jej, że przed nami jeszcze długa droga, a jedzenia nie będzie dostawać za każdym razem, gdy sobie tego zażyczy. Poza tym, osobniki płci męskiej z natury miały o wiele więcej siły i wytrzymałości, niż kobiety. Bardziej opłacalne byłoby dla niej, gdyby zajęła się sobą, a nie koncentrowała na towarzyszach, którzy końcowo i tak zapewne stracą głowy podczas publicznej egzekucji. - Twój wybór. - Odparłem krótko, na tyle głośno, by mnie usłyszała. Karehb ściągnął kneble z twarzy Yocoy'skich wojowników, a potem śmiał się gardłowo, jako jedyny widząc poczynania dziewczyny.
- Dziewka robi tu niezłe przedstawienie! - Ignorowałem zachowanie żołnierza, tak samo, jak reszta kompanów. Oczywiście, znalazło się dwóch, może trzech, którzy również się śmiali, gdy Karehb wyjaśnił, o co dokładnie chodziło. Reszta trwała w milczeniu, biorąc ze mnie przykład i oświetlając drogę. Mężczyzna końcowo zakneblował całą trójkę intruzów i zapanowała cisza, którą przerywał szum deszczu, zderzające się z błotem kopyta i chrzęst mokrych kolczug wraz z mieczami. Ten odcinek był wyjątkowo długi, nie ze względu na odległość, a warunki. Niewygodne okoliczności sprawiały, że miało się wrażenie, jakoby cała trasa wydłużyła się o kilka kilometrów. Szczęśliwie, to odczucie zniknęło, kiedy słońce zaczęło wychylać się zza horyzontu, a deszcz powoli ustawał. Górowało nad nami urodziwe, pomarańczowo-niebieskie niebo, gdy mijaliśmy małe obozowisko przy skalnych półkach gór Heimdall. To był znak, że znajdujemy się kilka kilometrów od Sarpsborgu. Dlatego właśnie zwiększyliśmy tempo, zmuszając konie do galopu. Również te, które ciągnęły powóz. Zapewne Karehb nie był zadowolony z podskakiwania na wybojach, ale nie miał prawa głosu w tej sprawie.
Po południu dotarliśmy do szlaku prowadzącego w góry. Lodowate powietrze zaczynało dawać się nam we znaki, więc każdy żołnierz rodu Astal owinął się szczelniej peleryną i nasunął kaptur na głowę. Fragmenty materiału, który od kaputrów okalał nas pod szyją, naciągneliśmy sobie na twarze i związaliśmy, by uchronić się przed lodowatym, tnącym wiatrem. Przedzieranie się przez niskie góry było ciężkie, a czekała nas jeszcze gorsza, cięższa droga do Okkelberg. Nie zatrzymaliśmy się ani na moment, mimo częstych kłopotów z kamieniami blokującymi koła powozu. Wynagrodzone nam to zostało szybkim dotarciem do [link widoczny dla zalogowanych], pięknego, gościnnego miasta, które wybudowały dawne pokolenia Astalów. Podróżnicy przybywający z różnych stron kontynentu uczynili to miasto otwartym i neutralnym. Astalowie dobrowolnie powierzyli pieczę nad Sarpsborg pewnemu bogatemu, rozsądnemu kupcowi, Walemar'owi. To była jedna z lepszych decyzji, jaką przed laty podjęliśmy. Dzieci Walemara stopniowo powiększały Sarpsborg, budowały mury i chroniły miasto przed niebezpieczeństwami. Astalowie zawsze są tam mile widziani, nieznacznie od sytuacji panującej w kraju. Czerwona barwa zdobi mury od kilku pokoleń, a imiona następców wyryte są na wielkim głazie pod posągiem przedstawiającym pierwszego Astala.
- Armia rodu Astal, szkarłatne lwy pod murami! - Wrzask [link widoczny dla zalogowanych] bramy nie był przerażony, pełny strachu, pogardy czy obawy. Wręcz przeciwnie - młody mężczyzna radośnie zabił w złote dzwony z wyrytym herbem rodu Astal. Zostały wytopione specjalnie po to, by dawać sygnał mieszkańcom o naszym przybyciu. Wielka, żelazna brama została otwarta, a ja poprowadziłem karawanę do wnętrza Sarpsborg. Zastaliśmy piękny widok - mnóstwo godnie odzianych ludzi handlujących ze sobą wzajemnie, dzieciaki bawiące się ze sobą, wysokie marmurowe budynki, przygrywających bardów, kolorowe wstęgi wywieszone na ścianach. Szum rozmów i dźwięk wytapianego przez kowala żelaza zlewał się przyjemnie z całym otoczeniem. Sarpsborg zdecydowanie należało do miast, którym żyło się godnie dzięki naszemu wsparciu. W zamian za to udostępniali nam swoje bogate stajnie i gospody, a także zaopatrzenie żołnierzom, którzy od czasu do czasu przybywali w góry, by następnie sprawdzić sytuację panującą w Okkelberg, bądź przyprowadzić kilku opryszków.
- Astalowie! Astalowie! - Krzyczały radośnie dzieci, gdy nas zauważyły. Handlarze i mieszczanie kłanali się nam, robiąc miejsce, gdy wraz z powozem przemierzaliśmy uliczki miasta, by dotrzeć do jednej z bogatszych gospód wraz ze stajnią. Wtedy to zsunęliśmy się ze swych wierzchowców w jeszcze lepszych nastrojach, niż pod Wodospadem Nimrodel. Stajennemu, który z serdecznym uśmiechem przyszedł nas przywitać, wręczyłem mieszek złota i wskazałem gestem na konie, które przebyły tak długą drogę. - Rankiem będą wypoczęte i gotowe do dalszej drogi. - Obiecał, kolejno zabierając ogiery i klacze do ciepłej stajni. Mimo chłodu, jaki panował pośród gór, w Sarpsborg nie można było tego odczuć. Wszędzie były paleniska, przy których można było się ogrzać, a gospody chętnie przyjmowały zmarzniętych przejezdnych. - Zabieramy Yocoy do gospody. - Nakazałem przez materiał, który zasłaniał mą twarz przed wiatrem. Żołnierze widocznie nie pochwalali tego pomysłu, zwłaszcza Igor. - Mamy za nich płacić? - Warknął nieprzyjemnie, podchodząc do mnie bliżej. Hardo starał się trzymać swojego zdania, ale pod moim lodowatym spojrzeniem ustąpił. - Nie będę przesłuchiwał więźniów, którzy szczękają zębami, kurwiu. Otwieraj powóz. - Igor jeszcze trochę pokręcił nosem, po czym otworzył drzwi i wraz z Karehbem wyprowadził zmarzniętych Yocoy'ów. Nie chciałem dawać im wielkich wygód, jednak wolałem, żeby byli w dobrym stanie podczas przesłuchań i tortur. Ściągnąłem z głowy kaptur i chustę z twarzy, by po chwili odetchnąć świeżym powietrzem. W tym mieście nie musiałem obawiać się rozpoznania przez mieszkańców. Oni, jako jedni z niewielu, doskonale wiedzieli, że Rhellyn Astal odwiedza ich z ze swymi kompanami od przeszło czterech lat, jeśli nie dalej.
Obserwowałem, jak Igor niezbyt delikatnie wywleka złotowłosą z powozu i zapewne zwróciłbym mu uwagę, gdyby nie fakt, że poczułem, jak coś ciągnie mnie za pelerynę. Zwróciłem się spokojnie w tamtą stronę, a zauważywszy małą, zaledwie pięcioletnią dziewczynkę o ciemnych, długich włosach zaplecionych w warkocze i nieco nieśmiałym spojrzeniu niebieskich oczu, kucnąłem przed nią ze spokojnym wyrazem twarzy. - Słucham? - Pierwszy raz od opuszczenia Kalven, mój głos był w miarę ciepły i łagodny. Policzki dziecka przybrały czerwony kolor, gdy wyjmowała zza pleców drobny przedmiot. - M-mama pomogła m-mi go z-zrobić... - Mruczała pod nosem, rozluźniając drobne paluszki. Wtedy to, mym oczom ukazał się [link widoczny dla zalogowanych] na złotym łańcuszku. - To dla mnie? - Byłem naprawdę zaskoczony. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie podarku od kompletnie obcego dziecka. - T-tak, panie Astal... - Przytaknęła, wyciągając w moją stronę rączki. Posłusznie pochyliłem głowę, a dziewczynka zawiesiła na mojej szyi lwa, który zapewnie miał przedstawiać herb naszego rodu.
- Dziękuję. Będę go nosił na szczęście. - Obiecałem, mierzwiąc jej dłonią pieszczotliwie włosy. Zachichotała słodko, a potem uciekła gdzieś w tłum. Przez krótki moment wciąż kucałem nieco oszołomiony, lecz po chwili podniosłem się do pionu i przywróciłem swojej twarzy naturalny, chłodny wyraz. Dopiero wtedy zorientowałem się, że zarówno żołnierze, jak i Yocoy'scy szpiedzy przyglądają mi się intensywnie. - Ten kawał drewna jest paskudny. - Skomentował Igor, lustrując lwa wiszącego na mojej szyi. - Zaraz Twój ryj będzie paskudny, kurwiu, jeśli nie zaprowadzisz ich zaraz do gospody. - Warknąłem lodowato, a ten natychmiastowo zamknął usta i pociągnął Yocoy'ską kobietę do ciepłego budynku. W jego ślady poszedł Karehb z mężczyzną, a potem Milos z chłopcem. Ja zostałem przez moment na zewnątrz, przyglądając się naszyjnikowi. Dobra robota, jak na tak na małe dziecko. Chowając talizman pod pelerynę i zbroję, ruszyłem w ślady żołnierzy, uprzednio zamykając powóz. Miałem zamiar pozwolić wszystkim odpocząć jedną noc w ciepłych łóżkach, a potem wyruszyć dalej.
Wnętrze gospody było ciepłe, miłe i przytulne. Przy stolikach siedziało sporo osób, bardowie przygrywali na dość sporej scenie jedną z ballad, podczas gdy kelnerki i kelnerowie roznosili jedzenie. Wszystko zbudowane było z drewna i marmuru. Na widok armii Astalów, ktoś wykrzyknął "Toast za szkarłatne Lwy!", rozeszła się wrzawa, podczas to której podszedł do nas starszy mężczyzna. - Co mógłbym zaproponować szlachetnym członkom rodu Astal? - Mężczyzna skłonił się lekko przede mną, serdecznie uśmiechając przy tym. Gestem nakazałem mu, by się wyprostował, podczas gdy moi żołnierze oczekiwali rozkazów. - Chcielibyśmy wynająć kilka pokoi na jedną noc. Jeden trzyosobowy, jeden czteroosobowy i jeden dwuosobowy. - Właściciel życzliwie pokazał nam wszystkie pokoje, które zamówiliśmy zaraz po wejściu na pierwsze pięro. Milos, Karehb i Igor mieli jeden pokój w którym mieli pilnować Yocoy'skich mężczyzny i chłopca. Pozostali żołnierze dostali ten czteroosobowy. - Spotykamy się o wschodzie słońca przy stajni. Do tego czsau macie wolne. Wymagam jedynie, byście przyszli trzeźwi. - Powiadomiłem, co odbiło się echem zadowolenia wśród kompanów. Kiedy jednak Igor chciał zabrać ze sobą złotowłosą dziewczynę, złapałem go za nadgarstek.
- Ona idzie ze mną. - Właśnie dlatego wynająłem sobie dwuosobową komnatę. Ufałem Igorowi pod względem jego siły, ale rozumu i pilnowania swojego fiuta już nie za bardzo. Mężczyzna zmarszczył brwi, otwierając usta. - To rozkaz. - Dodałem, zamykając mu je tymi dwoma słowami. Warknął coś pod nosem, puścił Yocoy i odwrócił się, zaczepiając Milosa. Ja natomiast, spokojnie złapałem dziewkę za przedramię i pociągnąłem ją do swojego pokoju. Wolałem, by spędziła noc w tym samym pomieszczeniu co ja, niż by została zgwałcona przez niewyżytych Igora i Milosa w akcie zemsty.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:46, 01 Lut 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Podróż nie zapowiadała się na kiepską, przynajmniej nie dla mnie. Podczas gdy Astal i jego towarzysze byli na zewnątrz, a deszcz zalewał każdy skrawek ich ciała, zupełnie jakby leciał z wodospadu, ja siedziałam w powozie, którego jedyną niedogodnością było to, że co jakiś czas podskakiwał na nierównościach drogi. Miałam sporo czasu na myślenie, próbowanie znaleźć jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, w którym nie ujawniłabym się jako córka Yocoya. Dodatkowo nie mogłam wyrzucić z głowy widoku nagiego ciała tamtego mężczyzny. Nie mogłam zaprzeczyć temu, że widok był...pociągający. Faceci z bliznami zawsze przyciągali wzrok kobiet, a ja jeszcze miałam widok na to, jakim go stworzył Bóg, a urodziła matka. Czułam się trochę tym przytłoczona, bo nie wiedziałam, co on wymyśli po tym, jak dostanie od Tharyla to, czego chce. Ja nie miałam zamiaru niczego mówić, miałam zamiar zachować milczenie nawet jak mieli mnie torturować. To samo tyczyło się Savriela, chociaż nie miałam pojęcia jak długo wytrzyma ze świadomością, że ja cierpię. Nie chodziło o to, że żywił do mnie jakieś tam uczucia, ale o jego podejście. Był mężczyzną i dla niego ranienie kobiet było pozbyciem się dumy, a zwłaszcza obserwowanie tego i nie robienie niczego. Natomiast jeśli chodziło o najmłodszego z nas, to chociaż ja nie byłam od niego dużo starsza wiekiem, to umysł miałam dojrzałej kobiety, w przeciwieństwie do niego. Faceci natomiast z samej zasady później dojrzewali. Potrafili znieść dużo, ale nie byłam pewna czy tyle, co kobiety. Mimo wszystko my musiałyśmy rodzić, a z tego co wyczytałam i słyszałam od matek, to był to ból wielokrotnie większy od takiego, jaki odczuwali mężczyźni, kiedy się kopnęło ich w przyrodzenie. Plus musiałyśmy mieć silniejszą psychikę, żeby zajmować się tymi rozbrykanymi maluchami, które nawet jeśli strasznie irytowały, to przynosiły wiele radości. Przynajmniej w większości przypadków, bo nie wiem czy tak myśleli moi rodzice, zostawiając mnie pod opieką guwernantki. Pamiętałam ją do teraz, bardzo dobrze. Miała na imię Celine i kiedy do mnie przyszła po raz pierwszy była naprawdę młoda, mogła mieć około dwudziestu pięciu lat. Niemal nie spuszczała mnie z oka. Nauczyła mnie wszystkiego, co umiałam. Nadal w głowie miałam mnóstwo jej rad, do których starałam się stosować. To ją uważałam za swoją matkę, a nie tę zupełnie mi nieznajomą kobietę, która mnie urodziła. I to nie tak, że ja nie chciałam poznać jej i się z nią zżyć. Ona tego nie chciała, zajęta była moją starszą siostrą, a o mnie zapomniała.
Westchnęłam zrezygnowana i oparłam głowę o materiał, który nie zasłaniał widoku za oknem. Wpatrywałam się w te mijane drzewa, krzewy, czasem ludzi i obozowiska, nawet już nie próbując zapamiętać drogi. Była długa, albo jechali okrężną, albo zabierali nas wgłąb lądu. Nie było możliwości, żebym była w stanie nas wyprowadzić z tego labiryntu, kiedy udałoby się nam zbiec. Nie dość, że by puścili za nami pościg, to jeszcze pewnie kierowali tak, żebyśmy się zgubili w tych chaszczach. Nie mieliśmy szans na powodzenie, jeśli nie ujawnię się jako córka ich największego wroga. Wtedy zapewne by posłali Tharyla jako posłańca, który miałby przekazać mojemu ojcu żądanie okupu. Jakiego, ile czasu mieli na ziszczenie go i jakie by wynikały konsekwencje, gdyby tego nie zrobili. Niemal już widziałam tę odpowiedź, mówiącą że mogą ze mną zrobić wszystko, czego chcą, bo nie jestem dla nich ważna. Nie potrzebowali mnie, no chyba że po to, aby udawać swoją starszą siostrę, kiedy jej życie byłoby w niebezpieczeństwie.
Byłam tak znudzona podróżą i ciszą, która panowała w powozie, że gdybym nie dostrzegła z daleka zarysu miasta, zapewne bym zasnęła. Jednak widząc te mury i to, co otaczały, zdębiałam. Wszystkie wioski i miejsca, które mijaliśmy po drodze, były po tysiąc kroć gorsze od tego, co się prezentowało przede mną. Nie mogłam ukryć zaskoczenia, jakie wywołał widok przepychu, panującego w środku miasta i reakcji wieśniaków na przybycie Astala. Chociaż w momencie, w którym im się przyjrzałam, dostrzegłam zachwyt i podziękę w oczach każdego z mieszkańców tego terenu. Pewnie gdybym wcześniej nie widziała miasta portowego, w moich oczach pojawiłby się zachwyt. Jednak teraz, wiedząc że ta rodzina faworyzowała jedno miejsce dając mu nawet aż za dużo, wściekłość się we mnie gotowała. Próbowałam się jej pozbyć i zniknęła dopiero wtedy, kiedy zatrzymaliśmy się przy jakiejś gospodzie i wyciągnięta zostałam. Oczywiście tym, który to zrobił ze mną był ten, który tak bardzo mnie nienawidził i chciał się na mnie zemścić, więc w ogóle nie był delikatny. Gdybym była w tym momencie Lyssą, zapewne miałabym pełno siniaków na ciele, ale jako, że samej sobie wyznaczałam ciężkie treningi, nie spodziewałam się nawet śladów. Z resztą nawet nie myślałam o sile swojego oprawcy, bo moją uwagę przykuła mała dziewczynka, która pociągnęła za płaszcz tego, którego widziałam nago. Zatrzymałam się, zmuszając do tego także mojego towarzysza i zaczęłam się temu przypatrywać. Widząc, jak się mężczyzna zachowuje, nie mogłam uwierzyć, że miałam przed oczami tego samego okrutnego i brutalnego wodza, który traktował wszystkich jak śmieci. Był miły, uprzejmy i co najważniejsze...uśmiechał się ciepło w stronę dziecka. Pewnie gdybym nie miała zakneblowanych ust, to szczęka opadłaby mi aż do ziemi, z której musiałabym ją zbierać. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że to była ta sama osoba, co sprzed kilku godzin.
Ruszyliśmy dalej, lądując w środku budynku, a ja niemal od razu dostrzegłam, że były to o niebo lepsze warunki niż we wszystkich domach z portu wziętych razem. Zaskoczona oglądałam te delikatne odcienie czerwieni na ścianach, które świadczyły o byciu pod opieką rodu Astal. Niemal w każdym wolnym miejscu można było dostrzec nawet najmniejszej wielkości herb rodziny. Długo jednak nie byłam w stanie się temu przyglądać, bo moją uwagę odciągnął od tego białowłosy. Mimowolnie przeniosłam na niego spojrzenie i słuchałam jakie pokoje nam przydzielał. Przez chwilę nawet myślałam, że ta czwórka to dla naszej trójki i jednego z jego strażników. Zwłaszcza wtedy, kiedy mój oprawca pociągnął mnie za sobą. Przypuszczam, że bym zaczęła się bronić, gdyby nie to, że zatrzymał do wódz, mówiący o tym, że to z nim miałam znaleźć się w jednym pomieszczeniu. Nie wiedziałam teraz w sumie co było gorsze. Niby nie miał zamiaru mnie tknąć, ale kto wie co chciał mi robić? Przecież oprócz gwałtu było wiele różnych możliwości, wiele różnych rzeczy, którymi mógł mnie zarzucić. Dlatego nieco się zestresowałam. A uspokoić mi się wcale nie pomogli ani Savriel, ani Tharyl, gdyż zaczęli się wyrywać, jakby nie chcieli pozwolić na taki rozkład pokoi. Pewnie by się nawet wyrwali i rzucili na wrogów, gdybym nie pokręciła w ich stronę przecząco głową, każąc im się uspokoić. Jeszcze chwilę się siłowali, ale kolejne spojrzenie, jakie im rzuciłam, uspokoiło ich. Ja wtedy odwróciłam się przed siebie, pozwalając mężczyźnie zaprowadzić mnie do pokoju. Nie ukrywam, że był ponad standardy, jakich spodziewałam się po tej części kontynentu. Dałoby się w nim spędzić całe życie, jeśli by nie było wyboru i człowiek by nie narzekał.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 0:33, 02 Lut 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Czułem lekki ciężar drewnianego podarku nad obojczykami, co przyprawiało mnie o dziwne odczucie ciepła we wnętrzu klatki piersiowej. Miałem świadmość tego, że miasto jest nam wdzięczne za opiekę, którą je obdarzamy, ale nie spodziewałem się tak przyjemnego odzewu z ich strony. Pomyśleć, że Kvernes również mogłoby tak wyglądać, gdyby nie fakt, że sprzeciwiali się nam i odmawiali jakichkolwiek łączności z rodem Astal. Nasze ziemie były urodzajne w żywność i zwierzynę, wody pitnej nam nie brakowało. Byliśmy gotowi podzielić się naszymi dobrami, jednak tylko wtedy, kiedy uzyskalibyśmy poparcie ludności, której mielibyśmy owe towary przekazać. Mimo wszystko, nie mogliśmy pozwalać sobie na rozdawanie niezbędników niewdzięcznym wieśniakom, którzy byli gotowi odwrócić się od nas w każdej chwili. Tak naprawdę, wszyscy mieli wybór - poprzeć nas i na tym zyskać, lub odwrócić się i zginąć, ewentualnie zamarznąć zimą, lub pójść w niewolę do Dzikich. Mój ojciec rządził twardą ręką i nie przyjmował żadnych nieopłacalnych układów. Kvernes istniało jeszcze tylko dlatego, ponieważ nasze jachty rozładowywały tam towary.
Wnętrze pomieszczenia było przytulne, urządzone przede wszystkim w ciemnym drewnie, jakiego było sporo w tych okolicach. Łóżka stały na przeciwległych ścianach, jedno bliżej okna wychodzącego na miasto, a drugie drzwi wejściowych. Po środku pomieszczenia stał mosiężny stół, znalazł się również kamienny kominek i dwie szafy stojące nieopodal posłań. Wszystko było dość bogate, przynajmniej dla prostego żołnierza, który całe życie spędza w drodze. Ja również nim byłem. Choć urodziłem się w rodzinie Astalów, święta i dni wolne spędzałem w Kalveńskim zamku należącym do rodziny, byłem posiadaczem Stygmatu Alfa, to czułem się bardziej jak prosty żołnierz o wysokiej randze. Jadłem jak moi ludzie, spałem jak moi ludzie, walczyłem jak oni i tak samo spędzałem czas, gdy przyszło nam nocować w gospodach, karczmach, stajniach, czy nawet pod gołym niebem, jak nieopodal Wodospadu Nimrodel. Mimo idiotycznych pomysłów ludzi pokroju Igora, czułem się bardziej przywiązany do tej garstki strażników i podróży z nimi, niż do luksusowego życia. Tak, rodzinę szanowałem i uwielbiałem spędzać z nimi czas, jednak nasze więzi zacierały się z każdym dniem mej nieobecności. Od dawna nie widziałem na oczy Trili i Lathien, moich ukochanych sióstr. Rhed i Cira również zaszczycali swą obecnością zamek tak często, jak ja. O Ricu nie wspomnę, on nie wystawiał nosa zza książek i w gruncie rzeczy, był najbardziej ode mnie oddalony. Nigdy żadne z nas nie miało czasu, by to nadrobić. Mimo, że mroczne czasy naszej rodziny wydawały się być zatarte,
Zamknąłem drzwi za Yocoy'ską dziewczyną, ignorując przy tym powarkiwania i zamieszanie, jakie wywołali jej poplecznicy. Igor i Milos potrafili zająć się narwanymi więźniami. Bardziej zaintrygował mnie fakt, że tak się zachowywali. Szarpali się, gdy chodziło o bezpieczeństwo tej dziewki. Gdyby była zwykłą wojowniczką, traktowaliby ją na równi z sobą, wiedzieli, że da sobie radę, bo wyszkolono ją w tych samych koszarach, ponieważ przeszli ten sam trening. Tymczasem panikowali, jakby chodziło o kogoś niewiarygodnie wyjątkowego. Wspomnę również o tym, że słuchali się jej jak pieski. Kiwnęła głową, a oni niemal od razu przestawali się szarpać. Jeśli myślała, że żadne z nas tego nie zauważy, to się srogo myliła. Możliwie moi żołnierze nie zwracali uwagi na takie detale, uznając tą trójkę za zwykłych szpiegów, ale ja przyglądałem się im dokładniej. Mnie nie było tak łatwo oszukać, jak zmęczonych podróżą wojaków.
Poprowadziłem niższą ode mnie Yocoy do jednego z łóżek, tego bliżej okna. Posadziłem ją na miękkim, ciepłym posłaniu, a potem rozwiązałem tkaninę, która zasłaniała jej wargi. Jak wcześniej, pomogłem złotowłosej pozybć się szmaty z wnętrza ust. Moja twarz nie ukazywała żadnych głębszych emocji, poza chłodną obojętnością. Wyciągnąłem z mieszka klucze do kajdan, a potem wsunąłem je do zamka ciężkich, żelaznych prętów, które krępowały nadgarstki Yocoy. Rozkułem ją, jednak tylko po to, by następnie wziąć pojedynczy element kajdan, zapiąć go na kostce dziewczyny, tuż nad stopą, a potem wyciągnąć z torby dość długi, żelazny łańcuch. - Pogardzisz moją życzliwością, próbując uciec... - Zacząłem, przypinając okowy wpierw do pojedynczego kajdanu na nodze. -... Pozbawię Cię stopy tępym toporem. - Przypiąłem łańcuch do metalowego zaczepu na ścianie, znajdującego się przy framudze łóżka. Dawałem jej komfort poruszania się w obrębie posłania tylko dlatego, ponieważ wiedziałem, jak to jest spędzić kilka dni w kajdanach, będąc zakneblowanym. Jeśli miała zamiar gardzić tym, co jej dałem, równie dobrze mogłem pozbawić ją możliwości ucieczki, ucinając jedną, góra dwie kończyny. Byłaby wtedy w rozsypce, jednak moja cierpliwość ma swoje granice.
Spojrzałem na nią jeszcze raz, ostrzegawczo, a potem podszedłem do swojego posłania i ściągnąłem z pleców ciężki, stalowy miecz. Postawiłem go obok łóżka i torby, a potem począłem ściągać z siebie kolejno ubrania, nie krępując się ani trochę obecnością dziewczęcia. Najpierw powiesiłem na wieszaku stojącym przy drzwiach pelerynę, a potem dłuższy materiał służący mi za kaptur. Następnie tkanina z herbem rodu Astal, naramienniki, pojedyncze fragmenty skórzanego uzbrojenia, kilka sztyletów schowanych w odzieniu, a na końcu pancerz i napierśnik wiązany w kilku miejscach. Zostałem w samych spodniach, płóciennej koszuli wiązanej przy obojczykach i butach, dzięki czemu miałem pełną swobodę ruchu i moje ciało mogło odpocząć od zbędnego ciężaru. Przeciągnąłem się długo, rozluźniając potem dotychczas napięte, obolałe mięśnie. Moje białe włosy swobodnie spływały falami po ramionach i łopatkach, a czujne, jasnoniebieskie oczy zyskały swego rodzaju spokój. Ufałem swoim żołnierzom i nie martwiłem się o to, jak potraktują niewolników. Dałem im wystarczający pokaz tego, jak przydatne były Yocoy'skie ścierwa już nad Wodospadem Nimrodel. Pozostało mi wierzyć, że to dało im do myślenia i nie będą zmuszali mnie do ponownego wyskoku.
Nim zdążyłem usiąść na posłaniu, usłyszałem skromne, ciche pukanie. Podszedłem więc do drzwi i uchyliłem je. Nie byłem zaskoczony, widząc jedną z [link widoczny dla zalogowanych], które obsługiwały wcześniej gości na dole. Trzymała w dłoniach tacę z jedzeniem i niezidentyfikowaną butelką, spoglądając przy tym na mnie życzliwym, ciepłym wzrokiem. - Nie zamawiałem niczego. - Uświadomiłem jej, jednak tylko pokręciła przecząco głową. - Prezent od właściciela. - Wiedziałem, że nie wypada odmówić. Nie w mieście, gdzie każdy był do nas tak pozytywnie nastawiony i traktował tak, jak na to w gruncie rzeczy zasłużyliśmy. Dlatego właśnie, wpuściłem ją do komnaty. Gdy stawiała tacę z jedzeniem, mogłem przyjrzeć się [link widoczny dla zalogowanych], jakim reprezentowała gospodę. Brązowy gorset, śnieżnobiała koszula i, oczywiście, czerwona suknia, by oddawać szacunek rodzinie Astal. Była naprawdę ładna. Gdybym nie pokusił się na podzielenie pokoju z Yocoy'ską dziewką, zapewne nie wypuściłbym miłej dziewczyny z mojej komnaty przez kilka godzin. Minęło sporo czasu, odkąd miałem okazję spędzić upojną noc z piękną kobietą.
- Jak Ci na imię? - Zapytałem nagle, zamykając za nią drzwi. Podszedłem do stołu, na którym wykładała jedzenie, a następnie oparłem się o niego lędźwiami. Brązowowłosa piękność uśmiechnęła się nieznacznie, trochę nieśmiało. - Nilandra, panie Astal. - Pokornie spuszczała wzrok przy każdym słowie, a ja pierwszy raz od dawna czułem się trochę głupio, gdy ktoś mnie tak tytułował. - Ja jestem Rhellyn. - Przedstawiłem się spokojnie, przyprawiając przez to dziewczę o cichy chichot. - Wiem, panie Astal. - Wypuściłem powietrze z ust, nie wiedząc samemu, czy rozbawiony, czy zażenowany swoim zachowaniem. Niby jak miałaby nie wiedzieć, kim jestem? To było wręcz niemożliwe. - Zjesz ze mną? - Skoro nie mogłem nacieszyć się pięknem ciała tej dziewoi, to chciałem spędzić z nią choć miłą kolację. Niekiedy takie pogawędki bywają przyjemniejsze, niż chwilowa rozkosz na sianie. - Nie jestem godna, pa... - Przerwałem jej, nim zdążyła powiedzieć coś, co by pozostawiło nieprzyjemnie arystokracki posmak w mojej pamięci. - Ustalmy jedną rzecz, Nila. - Zacząłem, zabierając jej z dłoni drewnianą tacę, już całkowicie pustą. Parujące, ciepłe jedzenie stało na stole, a zmieszana Nilandra stała obok, spuszczając wzrok na swoje własne trzewiki. - To ja decyduję, czy ktoś jest godny. Poza tym, właśnie się przedstawiłem. Niegrzecznym jest, tak mówić do kogoś po nazwisku, gdy ta osoba sobie tego nie życzy. - Tymi kilkoma słowami rozluźniłem nieco gęstą atmosferę. Zdążyłem jednocześnie zapomnieć, że Yocoy'ska dziewka siedziała niedaleko nas. Nilandra również zdawała się nie zwracać na nią uwagę, zapewnie domyślając się po barwie ubioru, kim jest.
- Mieszkasz tu od dziecka? - Starałem się jakoś przyzwyczaić do siebie Nilę, która po kilku minutach rozmowy w końcu zaczęła się do mnie zwracać per Rhell. Potem zasiedliśmy do stołu, zapełniliśmy skromne kufle niezbyt mocnym winem i przystąpiliśmy do spożywania kolacji. Wymiana zdań i poglądów od dawna nie sprawiała mi takiej przyjemności. Nawet kiedy robiłem się szorstki, lub coś zaczynało mi się nie podobać, Nilandra swoim humorem i charakterem szybko przywracała właściwy ton rozmowy. Przy okazji opowiadała mi, że pochodzi z Kvernes i martwi ją sytuacja miasta portowego. Wtedy również i ja trochę się zasępiłem. - Kvernes nie życzy sobie naszego wsparcia. W mniemaniu Vich'a, opiekuna osady, jest im to kompletnie niepotrzebne. - Przyznałem zgodnie z prawdą, grzebiąc przy tym widelcem w sałatce z mięsa, ziemniaków i ryby. - Chciałabym, by Vich zmienił nastawienie... - Rozmarzyła się dziewczyna, a ja obserwowałem ją spokojnie. Jej towarzystwo dobrze mi robiło. Czułem się rozluźniony, zdążyłem zapomnieć o wygłupie Igora i choć na moment przestać myśleć o wojsku, przesłuchaniu, rodzinie i Stygmacie, a skoncentrować się na zwykłej kolacji.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 1:16, 02 Lut 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Drewno, które było w pomieszczeniu po części przypomniało mi mój własny pokój. Kolorem cały czas dawało mi znak, że powinnam być dumna z rodu, jaki reprezentowałam i byłam. Nieważne, że teraz byłam skazana na łaskę Astalów, cieszyłam się z tego, że nie byłam częścią jego rodziny. Byli brutalni, napawali mnie obrzydzeniem i strachem. Nie wiedziałam, co mogłam się po nim spodziewać. Raz zachowywał się jak agresywny cham, który nie zna pojęcia kultura. Innym razem traktował kogoś przyjemnie i ciepło, jakby naprawdę zależało mu na tym, co powie owa osoba. Nie potrafiłam zrozumieć toku myślenia każdego z nich. Niby facetom zależało tylko na jednym, żeby z jak największą ilością kobiet uprawiać sex, ale jednocześnie często zaprzeczali temu. No bo, biorąc pod uwagę to, że byłam związana i bez możliwości ucieczki, mogliby już mnie posiąść na wiele różnych sposób. Nie, żeby mi to przeszkadzało, lubiłam swoje dziewictwo, ale chodziło o sam fakt. No może troszeczkę mnie drażniło to, że nie widzieli we mnie kobiety, którą można by wykorzystać, bo dawali tym samym znak, że nie jestem obiektem, względem którego wzdychają przedstawiciele płci przeciwnej.
Nieco drgnęłam, kiedy posadził mnie na łóżku, bo miałam niezbyt przyjemne wizje tego, co dalej się miało wydarzyć, ale nie miał najwidoczniej takiego zamiaru. Jedyne co zrobił, to dał mi nieco większe pole manewru. Pozbawił szmaty z ust, co skwitowałam dodatkowo przejechaniem po nich językiem, żeby pozbyć się resztek i zmienił ułożenie kajdan. Ściągnął mi je z rąk, na co zareagowałam niemal od razu rozmasowując nadgarstki. Mimo wszystko taki ciężar nie był tym, do czego byłam przyzwyczajona. Spodziewałam się też, że akurat tutaj pojawią się ślady w postaci siniaków przez obijanie się o moje ręce metalu.
- Czy mogę... - zaczęłam, ale nie zdążyłam dokończyć, bo do pomieszczenia została wpuszczona jakaś młoda dziewczyna. Aż mnie zdziwiło, bo nie mogła mieć więcej lat niż Tharyl. Była w sumie jeszcze dzieckiem, które ma już ciało kobiety, ale jeszcze nie do końca jest w tym wieku emocjonalnym. Niemal ścisnęło mi się w gardle, kiedy mężczyzna zaproponował jej zostanie tutaj. Oczami wyobraźni widziałam już jak Astal zrzuca z niej ubrania, popycha na łóżko, a potem zaspokaja swoje własne potrzeby. Przełknęłam nawet ślinę, całkiem zapominając o tym, że zachował się wyjątkowo dobrze w stosunku do mnie. Szybko jednak pozbyłam się tego z głowy, kręcąc nią bardzo gwałtownie, po czym weszłam na łóżko i podsunęłam się bliżej okna. Widok stąd był naprawdę nieziemski. To miasto prezentowało się całkiem nieźle. W niektórych zaułkach były stoiska pełne świeżych owoców, warzyw i zapewne niedawno upolowanego mięsa. Miejscami też dostrzegłam stragany z całkiem ładną biżuterią. A w zasadzie taka mi się wydawała, bo stąd mogłam jedynie dostrzec błysk drogich kamieni z jakich była zrobiona. W sumie jak tak wyglądałam z tego pomieszczenia, przypominało mi się to, co rozciągało się przed mymi ślepiami, kiedy patrzyłam z jednego z okien w swoim pokoju. Poczułam się więc jeszcze nieco bardziej jak w domu i pewnie nawet bym się dała nabrać na tę iluzję, gdyby nie to, że docierały do mnie głosy kobiety oraz mężczyzny, przedstawiającego się jako Rhellyna...O mój Boże! Dopiero teraz do mnie dotarło, że tak nazywał się najstarszy syn głowy rodu Astal! Tym bardziej nie mogłam mu się zdradzić, bo byłoby ze mną jeszcze gorzej, a tego chciałam uniknąć. No niestety, ale też ta świadomość ściągnęła mnie na ziemię, do rzeczywistości. Zrozumiałam, że w najbliższym czasie nie miałam szans na powrót i żałowałam dokonanej decyzji. W jakiś sposób mnie to podirytowało i ta spokojna, swobodna rozmowa pomiędzy tą dwójką, działała mi na nerwy.
- Proszę was. Jeśli chcecie się ze sobą chędożyć to droga wolna. Odwrócę się i będę udawała, że mnie tu nie ma... - skomentowałam w końcu im przerywając. Spodziewałam się, że oberwie mi się za to, ale przynajmniej wtedy lewy policzek dostanie swoje lustrzane odbicie w postaci prawego, i nie będę wyglądała aż tak...nieforemnie. Ale nie kłamałam. Naprawdę bym ignorowała ich i to, co ze sobą robili, chowając się w łóżko, na którym miałam spać. Z resztą i tak byłam wykończona, a jak ja spałam, to nikt nie był mnie w stanie obudzić. Przynajmniej tak mniej więcej do wschodu słońca, bo wtedy już z przyzwyczajenia mój głęboki sen zmieniał się w czujny. Słyszałam wszystko, wyłapywałam każdy bodziec, ale docierało to do mnie tak, jakby zza jakiejś ściany. Podnosiłam się dopiero wtedy, kiedy czułam, że ktoś się do mnie zbliża w celu wyrwania mnie z objęć Morfeusza. Byłam więc pewna, że szybko bym zasnęła i to na tyle mocno, że nie słyszałabym niczego.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 2:37, 02 Lut 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Zdążyłem zapomnieć o tym, że ta dziewczyna jest jedynie pracownicą gospody, gdy tak umilaliśmy sobie wzajemnie czas przyjemną, spokojną rozmową. Szatynka opowiadała mi sporo o swoim dzieciństwie. Była córką rybaka, więc część swojej młodości spędziła na łajbie, łowiąc z ojcem na morzu Helldall. Ta wymiana zdań była kojąca. Z przyjemnością wsłuchiwałem się w opowieści na temat jej zwykłego, życia, a przynajmniej początkowych lat. Matka Nilandry zaginęła na morzu, podczas sztormu. Zwykle zajmowała się domem, jednak pewnego razu postanowiła sama spróbować rybołóstwa. Niefortunnie, był to pierwszy i ostatni raz, po którym jej tata musiał zająć się dziećmi. Nila miała starszego brata, który zaciągnął się do armii i podobno stacjonuje gdzieś w okolicach Einy. Wkrótce po tym wydarzeniu, ojciec został zamordowany przez Yocoy na morzu i siedemnastolatka została sama. Sporo podróżowała, dorabiała w różnych gospodach i na statkach rybackich, aż w końcu natrafiła na Sarpsborg i, dostrzegając szansę w tej gospodzie, zgodziła się przyjąć ofertę właściciela, który wziął ją pod swoje skrzydła. Opowiadała z taką pasją, że aż chciało się słuchać. Popijaliśmy przy tym wino, aż w końcu powoli zaczął zapadać zmrok. Nie opowiedziałem jej zbyt dużo o sobie. Uszanowała fakt, że nie chciałem tego robić.
- Kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką, matka śpiewała mi ballady o dzielnym mężu, pierwszym Astalu. - Odezwała się nagle Nila, po dłuższej chwili ciszy. Niemal od razu skojarzyłem, co takiego miała na myśli. - Rothar Astal. - Przypomniałem jej, ponieważ nie mogła sobie przypomnieć, jakie imię nosił śmiałek. Posłała mi wdzięczne spojrzenie, przy okazji kontynuując swą przemowę. - Pierwszy Astal, który pojawił się na Hovdel i przyniósł ze sobą wyjątkowy Talent, jak i Szkarłatny Lew, który usidlił dwa Walczące Smoki. - Opowiadała mi legendę o Astalach, którą znałem na pamięć. Nie przerywałem jej jednak, słuchając i popijając smaczne wino. W między czasie rozpaliłem w kominku, sprawiając, że pomieszczenie spowił przyjemny klimat i ciepło, które odstraszało lodowaty wiatr dący za oknem. Słyszałem co jakiś czas chrzęst łańcucha, kiedy to Yocoy'ska dziewka choćby się poruszyła. To sprawiało, że spinałem się lekko, gotowy, by w każdej chwili do niej doskoczyć i udaremnić próbę ucieczki, bądź wybić z głowy pochopne pomysły. Przez ową czujność stałem się obiektem żartu Nilandry, która chichotała za każdym razem, gdy spinałem mięśnie i piorunowałem wzrokiem posłanie leżące po przeciwnej stronie komnaty. Nie mogłem nic na to poradzić, zwłaszcza, że lata spędzone w armii wyczuliły mnie i przygotowały, że nawet zakuty w cztery pary kajdan więzień, spętany linami, oślepiony i pozbawiony języka zawsze jakoś zdoła uciec.
- Nie rozumiem, czym się tak denerwujesz, Rhell. - Powiedziała po którymś razie, kiedy to znów spojrzałem w stronę Yocoy. - To dziewczyna. Pozbawiona broni, przykuta do ściany, we wrogim mieście... Co mogłaby zrobić? - Zagaiła, spoglądając na siedzącą na swoim posłaniu dziewkę. Wypuściłem swobodnie powietrze z ust, odstawiając przy tym kielich opróżniony z wina na drewniany blat. - Nie rozumiesz, ponie... - Nie dokończyłem, ponieważ głos niewolniczki bezczelnie mi przerwał. Na domiar złego użyła słów, które dobitnie wytrąciły mnie z równowagi, przyprawiając o chęć odcięcia jej języka. Ostrzegałem ją już w powozie pod Wodospadem Nimrodel, żeby zważała na to, co mówi. Zwłaszcza, że nie każdy więzień na naszym terenie otrzymuje takie przywileje, jak ona. Właściwymi przykładami byli jej towarzysze, którzy zapewne wciąż siedzieli zakuci w kajdany, zakneblowani i, znając moich żołnierzy, związani gdzieś pod ścianą o suchym pysku. Podniosłem się gwałtownie ze swojego miejsca, a na mojej dotychczas spokojnej, rozluźnionej twarzy, pojawił się wyraz lodowatego gniewu. Obszedłem stół i zapewne pokazałbym Yocoy'skiej kurwie, co to znaczy szacunek, gdyby nie Nilandra, która również podniosła się z krzesła i doskoczyła do mnie, swoim drobnym ciałem zagradzając mi dojście do skulonej na posłaniu złotowłosej. Spojrzałem na nią nieco zaskoczony, właściwie rozczarowany tym, że stanęła w obronie wroga. W obronie Yocoy, której pobratymcy zamordowali ojca szatynki, gdy ten wypłynął w morze.
- Spokojnie, Rhell... - Mówiła spokojnie, wciąż się uśmiechając. Tym razem jednak, nie tak ciepło, a raczej uspokajająco. Położyła mi dłoń na klatce piersiowej. Czułem, jak opuszkami palców powoli przesuwa po moich wyrzeźbionych mięśniach, chcąc w ten sposób załagodzić gniew, który rozpaliła we mnie ta niewdzięczna dziewka. - To tylko Yocoy. Nie warto unosić na nią ręki. To tylko kobieta. - Mówiła, patrząc mi prosto w oczy. Nie mogłem się mimo to uspokoić. Podskórnie czułem, jak gniew powoli zlewa się z moją krwią, formuje w coś... Żywego. Coś, co ciągnie się do pewnego punktu wewnątrz mnie, do... Talentu. Stygmat Alfa. Chcesz tego, Rhellynie. Coś wwiercało mi się w głowę. Głos, którego nigdy wcześniej nie słyszałem. Był jednak dziwnie znajomy. Pragniesz rozlewu krwi. Nim stał się nieznośnie wyraźny, poczułem, jak opuszki palców Nilandry przesuwają się po mojej szczęce i dopiero wtedy zorientowałem się, że kurczowo zaciskam zęby, tak samo, jak i pięści. Miałem wrażenie, że na moment straciłem kontakt z rzeczywistością, a byłem w zupełnie innym miejscu. Dopadło mnie dziwne wrażenie, jak gdyby coś oślizgłego, mrocznego i odpychającego poruszyło się przez moment gdzieś wewnątrz mnie. Przez ten krótki moment chciałem ją zamordować. Poćwiartować, rozszarpać, wypatroszyć, obedrzeć ze skóry, zaszlachtować, pozbawić głowy, nabić na pal... Wszystkie te wizje były krótkie, ledwie widoczne, jednak wiedziałem, że egzystują. Są gdzieś w mojej głowie, dopominając o tym, że coś jest wewnątrz mnie. Coś, nad czym nie potrafię panować. Paskudne uczucie.
- Potrzebuję... - Zacząłem nieco ochryple, lekko łapiąc Nilę za dłoń, którą trzymała na moim policzku. -... Zobaczyć się z właścicielem. Zaprowadzisz mnie do niego? - Ta prośba brzmiała dziwnie w moich ustach. Tak, jak gdybym dopiero co wybudził się z długiej śpiączki. Nilandra pokiwała jednak grzecznie głową, po czym zaprowadziła mnie na korytarz. Tam zapukałem do przeciwnego pokoju, z którego wyłonił się jeden z dotychczas milczących i posłusznych żołnierzy, Jeras. - Rzuć okiem na Yocoy'ską dziewkę. Masz tam wino i jedzenie. Wrócę nad ranem. - Rozkazałem, a ten tylko pokiwał głową i wszedł do komnaty, która pierwodnie miała należeć do mnie. Nilandra patrzyła na mnie niezrozumiale, gdy wspomniałem o tak długiej nieobecności, jednak zamiast tłumaczyć jej, co miałem na myśli, po prostu pociągnąłem ją wzdłuż korytarza, a potem po schodach w dół. Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie owiał nas lodowaty wiatr. Przedarliśmy się przez śnieg, docierając do stajni. Sprawdziłem powierzchownie, w środku były tylko śpiące, bądź żujące siano wierzchowce.
Pociągnąłem Nilę do jednego z boksów wypełnionego sianem. Potrzebowałem intensywnych emocji. Potrzebowałem czegoś, co udowodniłoby mi, że wciąż jestem sobą... Że to, co stało się w pokoju zaledwie kilka minut wstecz, tak naprawdę nie było niczym poważnym, żaden głos do mnie nie mówił, a Stygmat Alfa był grzecznie uśpiony. Dlatego właśnie, sam wpierw upadłem na siano plecami, a potem pociągnąłem za sobą zdezorientowaną dziewczynę. Kiedy jednak wylądowała na moim torsie, tak blisko mnie, zrozumiała, do czego zmierzamy. Na te myśli zarumieniła się sowicie. - R-Rhell... - Wydusiła z siebie jedynie, nim zatopiłem się w jej słodkich, rumianych wargach. Zdawałem sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie jeszcze nie zaznała ciepła mężczyzny, więc byłem delikatny. Gdy całowałem jej gładką skórę, gdy przesuwałem opuszkami po drżącym pod wpływem ekscytacji i obaw ciele, nie pozwalałem sobie na zbyt wielką brutalność. Pozwalałem sobie na szeptanie jej do ucha słodkich słówek, kiedy palcami gładziła moje blizny na plecach, śledziła tatuaże na wyrzeźbionym torsie. Nie dałem jej szansy poczuć się niepewnie. Siano wbijało nam się w skórę, a ciepło stajni ledwie ogrzewało, ale czułem się z tym dobrze. Pożądanie wypełniało mnie całego, gdy doszło do zjednoczenia naszych rozpalonych ciał. Czułem, że żyję. Czułem, że nic nie ma nade mną władzy, poza mną samym. Dzięki dobrej woli Nilandry, która z własnej woli dała mi tą chwilę zapomnienia, byłem w stanie zakuć w kajdany swoje demony choć na krótki moment.
- Rhell... - Szepcząca, jęcząca mi słodko na ucho Nila prawdopodobnie wiedziała, że z samego rana wyjeżdżam. Mimo to, postanowiła mi zawierzyć i pozwoliła, bym jako pierwszy posmakował jej ciała, bym jako pierwszy dotknął jej w ten sposób. Wynagradzałem jej to ciepłymi, namiętnymi pieszczotami i obietnicami, że jeszcze się spotkamy. Była jedną z niewielu, których nie chciałem zapomnieć tak od razu. Właśnie dlatego, nie opuściłem jej zaraz po tym, jak emocje opadły. Zasnąłem razem z nią na sianie, podczas gdy byliśmy ledwie okryci moją koszulą. Czułem się tak, jak gdybym tylko chwilowo uśpił bestię. To było powodem mych obaw, podskórnego strachu i przeczucia, że następnym razem nie będzie przy mnie kogoś, kto tak dobrowolnie przypomni mi, że jestem człowiekiem. Zasnąłem mimo to, a z samego rana odprowadziłem Nilandrę do jej pokoju, już kompletnie ubrany, tak samo, jak ona. Pożegnałem ją krótkim, czułym pocałunkiem. Wydawało mi się, że głaszcząc mnie po policzku, to nie ja chciałem ją pocieszyć, a na odwrót.
- Bywaj zdrów, panie Astal. - Gdy znikała za drzwiami, miałem wrażenie, jakobym zrobił coś paskudnego, wykorzystując ją do swoich własnych celów i przekonań. Nie miałem jednak zbyt dużo czasu, by się nad tym dogłębnie zastanowić, ponieważ niedługo miał nastać świt. Wróciłem więc do swojej komnaty, gdzie zastałem Jerasa śpiącego na moim posłaniu. Obudziłem go więc i nakazałem, by włożył zbroję i dopilnował, aby wszyscy byli o świcie przy stajni. Powrócił mój chłodny profesjonalizm, gdy sam począłem nakładać swój pancerz.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:03, 02 Lut 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Byłam naprawdę wyjątkowo mocno podirytowana tym, że Astal nie spytał mnie nawet o miano, mimo że byliśmy w swoim towarzystwie już od kilku godzin, a dopiero co poznaną dziewczynę czarował i oszukiwał tymi miłymi słówkami, które miały symbolizować fakt, że wcale nie był taki zły. Zachowywał się tak, jakby jego celem było udowodnienie rozmówczyni i samemu sobie, że te wszystkie plotki, które na temat jego rodziny krążą, to kłamstwo. Nie wierzyłam w to, nawet mimo tego, że zobaczyłam jak ciepły był w stosunku do dziewczynki. Tak było tylko do jednej, w mieście, w którym byli podziwiani. Skąd mogłam wiedzieć, że tak samo by się zachowywał w obecności dziecka, które by to samo zrobiło, ale w mieście portowym? Skąd miałam pewność, że nie robił tego tylko po to, żeby sprawiać pozory? Przecież oni byliby do tego zdolni.
Jako, że duma tego rodu była naprawdę wielka, na pewno każde słowo, które sprawiało wrażenie bycia obrazą, było karane i to naprawdę surowo. Stąd też miałam pewność, że moje słowa, które okazywały tak ogromny brak szacunku, zostaną mocno odpłacone. Miałam ku temu pewność, kiedy niemal zerwał się z miejsca, przewracając krzesło przy stole. Słyszałam jego mocne, twarde i szybki kroki, które włączyły w mojej głowie czerwony alarm. Zahaczyłam więc dłonią o drzazgę, która wystawała z łóżka i przejechałam nią po skórze, pozostawiając po sobie ślad sączącej się krwi. Byłam gotowa w każdej chwili wykorzystać swój talent. Wiedziałam, że to ujawni moją tożsamość, ale jednocześnie właśnie na tym mi zależało. Ignorancja jaką mi okazywali, była nie do przyjęcia. Uciekłam z domu i wyruszyłam w tę niebezpieczną podróż tylko po to, żeby zwrócono na mnie uwagę, więc miałam prawo się wkurwić, kiedy nikt się mną nie przejmował. A jeszcze bardziej mnie zdenerwowały słowa dziewki, która mówiła o mnie zupełnie tak, jakbym była nic nie wartą mrówką robotnicą w całym mrowisku. Niemal marzyłam o tym, aby zmienić się w wilka i zaatakować tę dwójkę niczego nie spodziewających się ludzi, ale już po chwili nie było ich w pokoju. Nie trudno było mi się domyślić, co ich do tego skłoniło. Uśmiałabym się, gdyby za kilka tygodni przyszła do niego informacja, że owa niewiasta spodziewa się jego dziecka, którą całkowicie by zignorował.
Westchnęłam zrezygnowana, nie próbując się stąd ulotnić i usiadłam przy oknie. Od dołu wlatywał do pomieszczenia chłodny wiatr, który na zewnątrz poruszał drzewami w tylko im znanym tańcu. Nie czułam jednak zimna, bo w środku grzał kominek i ciepło mnie otulało niczym pościel. Zamknęłam nawet oczy, żeby się tym rozkoszować, ale szybko je otworzyłam, słysząc że do pokoju ktoś wchodził. Przez chwilę myślałam, że to był jeden z tych, którzy za wszelką cenę chcieli mnie zgwałcić, ale okazało się, że to był ktoś, kogo w ogóle nie kojarzyłam.
- Witam - przywitałam go, ale mnie całkowicie olał. Najwidoczniej musiałam przywyknąć do tego, że byłam niczym duch, chyba że chciałam im zdradzić swoją tożsamość. Wtedy na pewno by starali się o mnie zadbać jak najbardziej tylko po to, żeby szantażować mną mojego ojca. Jednak chciałam, żeby ten tutaj stracił nad sobą taką kontrolę. - Czy ty nie współczujesz tamtej dziewczynie? - spytałam, spoglądając na niego, ale nic tym nie wskórałam. Dalej się mną nie przejmował i po prostu ściągnął buty, aby położyć się na łóżku. - Odda się Astalowi, który już jutro o niej całkowicie zapomni. To jest smutne... - poczułam na sobie jego wściekły wzrok i pewnie, gdyby nie rozkaz wodza, to teraz by się na mnie rzucił, żeby dać mi nauczkę za to, jak się wypowiadałam na temat najstarszego syna właściciela tych wszystkich ziem. Zamiast tego po prostu spiorunował mnie wzrokiem, mówiąc że mam się zamknąć i położył się na posłaniu. Ja natomiast nie miałam takiego zamiaru i już po chwili cały pokój był wypełniony moim przydługim monologiem. Koniec końców ta paplanina uśpiła tego faceta, a ja jedynie opadłam na poduszkę, próbując pozbyć się z głowy wszystkiego, czego nie potrzebowałam. Zaczynając od sposoby ucieczki, która akurat tutaj zakończyłaby się klęską, kończąc na nadal żerującym w mojej pamięci widoku białowłosego nago. Miał zbyt pociągające ciało, nie powinnam była w ogóle tego widzieć, bo wiedziałam, że teraz miało mnie to prześladować nawet w snach. Nawet nie myliłam się zbytnio, bo kiedy usnęłam, przeniosłam się do świata, w którym spotkałam Rhellyna w zupełnie innych warunkach. W sumie mogłam zmienić ubiór już na statku, wtedy na pewno by nie pomyślał, że jestem z Yocoy, a po prostu zwykłą, tutejszą dziewczyną. na niezbyt miłe wspomnienia z pobytu tutaj. A ja jedynie chciałam udowodnić ojcu, że jestem coś warta.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raika dnia Pon 23:38, 02 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:45, 03 Lut 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Zakładanie kolejno skórzanego pancerza, peleryny, całego uzbrojenia i kaptura zajęło mi około kilkunastu minut. W ten czas rozmyślałem o szatynce, którą musiałem porzucić, jak kilka innych kobiet. Życie żołnierza nigdy nie było usłane różami. Kiedy reszta rodziny spotykała się na ucztowaniu, ja nierzadko musiałem wraz z Caer'em odpierać ataki Dzikich, lub drobnych grup Yocoy, które odważyły się postawić stopy na naszym lądzie. Te sytuacje były podobne do aktualnej, tyle, że tym razem nie było ze mną młodszego brata. Zapewne dotarł do stolicy jeszcze poprzedniego wieczoru i mógł spędzić noc we własnym łóżku, zjeść śniadanie z rodziną. Ja unikałem takich okazji. Choć uwielbiałem spędzać czas z matką, siostrami i Ric'em, to pałałem swego rodzaju niechęcią do ojca. Respektowałem go, darzyłem należytym szacunkiem, jednak nigdy nie czułem się jak jego pierworodny. Starając się sprostać jego ambicjom i planom, wykonywałem pokornie wszystkie rozkazy. Szkolił mnie, wpajał zasady, nauczył dyscypliny, ale w tym wszystkim zabrakło pewnych uczuć. Miałem do niego o to żal, tak samo, jak on miał do mnie żal o Przeklętą Noc. Między innymi dlatego obarczyłem się poczuciem winy i wstydem.
Kiedy stalowy miecz wylądował na moich plecach, a sztylety za pazuchą, narzuciłem sobie na ramię skórzaną torbę, uprzednio wyciągając z niej stalowe kajdany i dwa kawałki szmaty. Na zewnątrz dopiero co świtało, a mieszkańcy, którzy pracowali od samego rana, budzili się do życia. Spokojnie podszedłem do łóżka, na którym leżała Yocoy'ska dziewka, po czym szturchnąłem ją kilka razy. - Ruszamy. - Powiadomiłem, już nie tak łagodnie. Wcześniej traktowałem ją ulgowo, jednak nie miałem zamiaru dopuścić do powtórki. Sama sobie przejebała zeszłego wieczoru, dlatego nie siliłem się na specjalną subtelność, gdy łapałem ją za ramię i szarpnięciem sprowadzałem do siadu. Nie zwracając uwagi na jej zmęczenie i senność, odpiąłem ją od ściany, a potem zabrałem okowę z kostki. Mocno i ciasno zapiąłem stalowe kajdany na jej nadgarstkach, ograniczając możliwość używania rąk, tak jak uprzednio jej kompanom. Nie patrzyłem na nią, nie zwracałem uwagi na jakiekolwiek oznaki życia. Równie dobrze mogłaby być workiem ziemniaków, który właśnie przygotowywałem do drogi. Różnica była taka, że jej znów wepchnąłem szmatę do ust i zakneblowałem. - Ciesz się, że nie uciąłem Ci wczoraj języka. - Warknąłem chłodno, kończąc robotę. Plusem kneblowania było to, że takie pyskate dziewki dało się uciszyć choć na jakiś czas. Nie miałem zamiaru pozwalać jej już na większą swobodę. Nie po tym, jak okazała mi brak szacunku, ośmieszając przed Nilandrą. Jak się spodziewałem, była po prostu niewdzieczną kurwą z Yocoy, która nie potrafi trzymać języka za zębami. Była lekkomyślna i po prostu głupia, zachowując się tak będąc w niewoli. Rozpieszczona dziewka.
Szarpnąłem Yocoy za kajdany w stronę drzwi, za które ją nastepnie wyprowadziłem. Wszyscy żołnierze opuszczali swoje komnaty. Igor, Karehb i Milos już ciągneli mężczyznę i chłopca po schodach, więc poszedłem w ich ślady. Ciężar drewnianego lwa na szyi przypominał mi o tym, że to miasto zawsze ciepło nas przywita, nieważne, co się wydarzy w najbliższym czasie. Nawet w czasach ciężkiej wojny, kiedy to walczyliśmy z Yocoy'skimi świniami na naszej ziemi, walcząć o każdy jej kawałek, Sarpsborg witał nas miło, udostępniając komnaty zmęczonym żołnierzom, nawet za darmo. Kiedy znaleźliśmy się na parterze, pchnąłem dziewkę w stronę Igora. Ten, choć zaskoczony, złapał ją za kajdany, naciągając przy tym na głowę swój kaptur.
- Zabierz to mięcho armatnie do powozu. Zaraz wyruszamy. - Nakazałem szorstko, a ten tylko skinął głową, jeszcze niedelikatniej niż ja ciągnąc dziewczynę na zewnątrz. Zdążyłem zauważyć, że na zewnątrz wiał dość porywisty wiatr, ale na tyle nieszkodliwy, byśmy mogli wyruszyć. - Podróżujcie ostrożnie, panie Astal. - Pożegnał mnie właściciel, kiedy wręczałem mu mieszek złota. Wpierw się opierał, chciał wszystko opłacić sam - jedzenie, nocleg, wino i stajnie - w imię dobrej sprawy, ale zabroniłem mu, wciskając należną zapłatę w dłonie. Serdeczny człowiek. - Oczywiście. - Skinąłem głową, klepiąc starca po ramieniu. Ten, mimo wszystkiego, co dla nas zrobił, wręczył mi jeszcze ciepłe koce i prowiant na całą drogę. Nim opuściłem gospodę, spotkałem się jeszcze raz z Nilandrą. Życzyła mi udanej podróży. Obiecałem jej, że jeszcze się spotkamy. Chyba zdawała sobie sprawę z niewiarygodności tych słów, więc tylko pokręciła przecząco głową i pocałowała mnie po raz ostatni.
- Wyruszamy. - Naciągając na głowę kaptur i dosiadając swojego wierzchowca, pokierowałem karawaną ku bramie wyjściowej. Wszyscy żołnierze byli zwarci i gotowi do podróży. Dobra, które otrzymaliśmy od gospodarza przechowywał Karehb, który ponownie siedział wraz z trójką niewolników w powozie. Kiedy wyjeżdżaliśmy poza mury, mieszkańcy, którzy uzbierali się na ulicach, żegnali nas wiwatami i życzeniami udanej podróży. Potem żelazna brama uległa zamknięciu, a my wraz z lodowatym wiatrem wyruszyliśy w głębsze góry Heimdall. Wierzchołki gór i nieokiełznane szczyty rozciągały się dookoła nas, gdy spokojnym tempem poruszaliśmy się przed siebie, do Okkelberg. Większość szlaku była stroma, więc musieliśmy przeprawiać się gęsiego. Przed południem zerwał się porywisty wiatr i niekiedy zmuszeni byliśmy również zmieniać trasę z powodu drobnych, pojedycznych lawin. Każdy z nas znów założył na twarz materiał, chroniąc się przed ostrymi podmuchami i śniegiem. Widoki były naprawdę urodziwe - Lodowe wierzchołki, pokryte śniegiem góry, lasy, zamarznięte jeziora i szlaki prowdzące w niebezpieczne przesmyki. My jednak nie mieliśmy czasu na podziwianie. Po południu dotarliśmy w tak zimne tereny, że aż moje palce, mimo ochronnych, ciepłych rękawic, drętwiały. Piekła mnie skóra na twarzy i uszy, nie czułem dolnych kończyn. Pewnie niejeden strażnik motywujący wierzchowca, by się nie zatrzymywał, zazdrościł Karehbowi tego, że siedzi w środku powozu. Zwłaszcza, że konie opornie przyjmowały tak nagłą i drastyczną zmianę temperatury. Zresztą, nie tylko one.
W końcu udało nam się dotrzeć do skutego lodem [link widoczny dla zalogowanych]. Od kiedy jawi się na horyzoncie, to miasto zawsze budzi niepokój wśród przejezdnych. Mimo, iż mieszkańcy to zwykli ludzie, niekiedy elfy, którzy prowadzą przeciętne życie jako ludzie gór, podróżni zawsze się ich boją. Okkelberg zyskało sobie sławę przez to, że udostępniło Astalom swoje lochy, które teraz są po części zapełnione opryszkami, mordercami, kieszonkowcami, złodziejami, zdrajcami i niedobitkami Yocoy. Lochy nie znajdują się dokładnie w mieście, a za nim. Trzeba jednak przeprawić się przez pewną część Okkelberg, by dotrzeć do północnej bramy i wyjechać nią w kierunku więzienia. Przeprawienie się przez miasto nie sprawiło nam większych problemów. W porównaniu do Sarpsborg, mieszkańcy Okkelberg zwykle się nie wychylali, więc obserwowali nas w milczeniu, kiwając jedynie głowami w naszą stronę i kłaniając się w ramach szacunku. Przebyliśmy ośnieżone ulice, a jeden ze strażników otworzył nam bramę, gdy narysowałem w powietrzu dość skomplikowany znak, a potem pokazałem trzy palce, mające oznaczać więźniów. Mężczyzna w metalowej zbroi, okryty wilczymi skórami poruszył się niespokojnie, a potem otworzył wrota, pozwalając nam przejechać. Naszym oczom ukazała się wielka, oblodzona i ośnieżona powierzchnia, prowadząca prosto do ośnieżonego, wybudowanego częściowo we wnętrzu góry [link widoczny dla zalogowanych]. Jeśli na widok samego Okkelberg ludzie dostawali gęsiej skórki, to gdyby zobaczyli tą budowle, zechcieliby wracać tam, skąd przybyli. W milczeniu prowadziłem karawanę po linii prostej. Bliżej więzienia mijaliśmy puste, wiszące przy skałach lub umiejscowione na lodzie [link widoczny dla zalogowanych]. W niektórych dostrzegałem zamarznięte kości, inne były w posiadaniu jeszcze zamarzniętych ciał, których nie pożarły ździczałe drapieżniki. Żaden z żołnierzy nie skomentował tego widoku. Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że taką karę (skazanie na śmierć przez wychłodzenie, lub rozszarpanie) otrzymywali jedynie mordercy, lub ciężko obarczeni zdrajcy.
- Oczekiwałem Cię, Rhellynie. - Przy bramie, zaraz za lodowym mostem powitał nas [link widoczny dla zalogowanych] - aktualny właściciel, a może opiekun więzienia. To on decydował, co przydziela się więźniom, czy dostaną dobrego kata, będą spać na sianie i szczać w gacie, czy może dostaną ciepłe łóżka i wychodek. Również zaopatrzał lochy w narzędzia tortur. Zeskoczyłem zgrabnie z konia. Pod moimi podeszwami skrzypiał śnieg, gdy podchodziłem do mężczyzny. Uściskał mnie serdecznie, jak za starych, dobrych czasów. Jako dzieciaki ganialiśmy te same koty i wspinaliśmy się na te same drzewa. Wychował się na dworze Astalów, kiedy jego ojciec, a najlepszy przyjaciel Astala zginął na wojnie. Tym sposobem, byliśmy sobie jak bracia. - Ojciec wysłał Ci kruka? - Zapytałem spokojnie, spoglądając na klatkę. Weis przytaknął, a potem nakazał swoim dwóm strażnikom zaopiekować się wierzchowcami i powozem. Igor i Jeras wywlekli z powozu dziewczynę, a Karehb i Milos zabrali Yocoy'skich mężczyzn. - Nie wygląda na wojownika. - Skomentował krótko Weis, obserwując, jak żołnierze zabierają dziewkę do środka. - Wiem. - Ruszyliśmy za nimi, chcąc w końcu zejść z tego ziąbu.
We wnętrzu budynku wcale nie było cieplej. Jedynie nie wiał wiatr, dzięki czemu nie czuło się tak tego lodowatego klimatu. Przemaszerowaliśmy przez cały zamek, który odwiedzałem już kilkanaście razy. Ściany były surowe i zimne, na ścianach nie wisiało nic prócz pochodni oświetlających pomieszczenia. Na każdym rogu stał uzbrojony po zęby strażnik, a co piętnaście metrów można było spotkać grupę wartowników ogrzewających się przy paleniskach. Korytarze były pełne pułapek, które zgrabnie omijaliśmy, a lochy składały się z istnego labiryntu. Znałem go już na pamięć, ale dla więźniów, którzy używają go tylko raz, tylko po to, aby dojść do swojej celi, ucieczka była niemożliwa. Same lochy były położone głęboko pod ziemią, więc jedynym wyjściem było - ominięcie wartowników przy celach, wydostanie się z gęstego labiryntu, wyminięcie wszystkich strażników przy unikaniu wszelkich śmiertelnych pułapek, pokonanie wysokich schodów, odnalezienie drogi do wyjścia z zamku, ucieczka do Okkelberg, gdzie strażnicy reagują na specjalny sygnał, a potem podróż przez szlaki w górach. Nie miałem pojęcia, kto wymyślił więzienie o tak zaostrzonym rygorze, ale spełniało swoje zadanie - nikt jeszcze stamtądt nie uciekł. Przynajmniej nie żywcem.
- Gdzie tą trójkę? - Zapytał Weis, wsuwając klucz do drzwi przedziału z lochami, zaraz po tym, jak pokonaliśmy cuchnący stęchlizną labirynt. Poszli z nami Igor, Jeras i Karehb. Ten pierwszy pilnował dziewki, a pozostali zajmowali się mężczyznami. - Dwójkę. - Poprawiłem go, gdy zatrzymaliśmy się przed jednym z [link widoczny dla zalogowanych]. - Dwójkę? - Weis uniósł brew, kiedy dziewkę i starszego mężczyznę Jeras z Igorem wrzucili do lochu. - Dzieciak idzie na przesłuchanie. - Wszyscy spojrzeli na mnie nieco zaskoczeni, ale Weis posłusznie zamknął kratę. Zaraz potem przywołał do siebie trzech postawnych [link widoczny dla zalogowanych], którzy dzierżyli w dłoniach topory. - Pilnować ich. Gdyby próbowali jakichkolwiek sztuczek, od razu wszcząć alarm. - Weis wiedział, co robi. Mimo to, postanowiłem zostawić tam Jerasa i Igora, tak na wszelki wypadek. Po wydaniu rozkazów, wraz z Karehb'em i Weisem zaciągnąłem bezbronnego dzieciaka do sąsiedniej celi. Czekał tam już na nas wcześniej przygotowany [link widoczny dla zalogowanych], który miał nam służyć za wsparcie. Bez oporów posadziliśy dzieciaka na drewnianym, masywnym krześle, rozwiązując mu ręce z lin, jednak tylko po to, by przypiąć go pasami do mebla.
- Mamy zamiar zadać Ci kilka pytań, chłopcze. - Mówiłem szorstko, w czasie kiedy Karehb pozbawiał młodego knebla. Weis nalał lodowatej wody do dość sporej miski, a kat wyciągał ze swojej torby kilka drobnych słoiczków i narzędzi zawiniętych w skórzane pokrowce. Chłopak wydawał się być lekko przestraszony. Gorączkowo rozglądał się po pomieszczeniu, końcowo przenosząc wzrok na mnie. Ja natomiast, ściągnąłem z głowy kaptur, tak samo, jak z twarzy tkaninę i podszedłem do krzesła, na którym siedział. - Kim jest ta dziewczyna i po co tu przybyliście? - Te słowa miały zacząć przesłuchanie. Jeśli chłopiec nie miał zamiaru odpowiadać, przesłuchanie zmieniłoby się w tortury. Taka była kolej rzeczy. Nie czułem współczucia, czy litości. Nie w tej sytuacji.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy