Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
The Crown of Oblivion (high fantasy)

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Teksty indywidualne Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
The Crown of Oblivion (high fantasy)
Autor Wiadomość
Amy
Świeża krew
Świeża krew



Dołączył: 26 Sie 2014
Posty: 28
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 11:42, 27 Sie 2014    Temat postu: The Crown of Oblivion (high fantasy)
 
Witam!
Co chcę tu zamieścić? Surowy i podstawowy, niesprawdzony szkic moich książek. Z góry uprzedzam, że forma i często treść (w szczególności przy pierwszych 10 rozdziałach) nie ima się do tego, co pojawia się w poprawkach (wielowątkowość, nie tak lekkie podejście do tematu, postacie itp.). Jednak bardzo zależy mi na opiniach właśnie do pierwowzoru - pozostawia on otwartą wyobraźnię. Jestem otwarta na wszelkie sugestie, dotyczące treści, wątków, rozwiązań. Na jakiekolwiek błędy proszę przymykać oko - tekst jest niepoprawiony i surowo zrzucony z edytora, większość z niego została zastąpiona Wink
Będę wdzięczna za opinie! Zamieszczam prolog + 2 rozdziały.


THE CROWN OF OBLIVION


Prolog

Ponad 500 lat temu kontynent pogrążył się w mroku. Królestwa wysokich, leśnych i mrocznych elfów obiegła wieść o zabójstwie ludzkiego króla Heliaga, który władał Ederą. Młody władca, który przejął tron po ojcu i nie miał jeszcze żony, został zamordowany w tajemniczych okolicznościach, a jego ciało, poćwiartowane, zostało rozrzucone dookoła zamku w stolicy jego państwa, Ledyrze. Wtedy skończył się pokój, a zaczęły mroczne czasy.
Każdy, posiadający wysoką pozycję wśród swego ludu, chciał zająć miejsce na tronie, który przez pewien okres czasu pozostał w rękach doradców, nieżyjącego już, władcy. Oni usiłowali rozwiązać sytuację bez siania niepotrzebnej paniki. Gdy jednak nawet królowie ras elfów rozpoczęli wykazywać zainteresowanie powiększeniem swych wpływów o koronę Edery, po całej krainie i ich własnych królestwach zaczęły krążyć plotki o tożsamości zabójcy. Władcy, kolejno, odrzucali myśli o tronie, na którym zasiadali ludzie, gdyż żaden z nich nie chciał zostać posądzony o celowe zabójstwo młodzieńca. Przy swoich zamiarach pozostał jedynie Adair, król wysokich elfów, który przybył nawet ze swoją kandydaturą do doradców Heliaga i został tam trzy dni, oczekując ich pozytywnej decyzji.
Doradcy nie oddali Adairowi tronu ze względu na to, iż był elfem. W zamian za to, by ukoić jego gniew, zaproponowali mu inne rozwiązanie. Rezultatem zebrania, obradującego trzy dni był zamiar stworzenia Rady Ras, w której członkostwo mieliby wszyscy, którzy mieli zaszczyt doradzać Heliagowi, oraz po dwóch przedstawicieli z ras elfów. W ten sposób powstałaby równowaga i porządek, decyzje byłyby podejmowane razem aż do znalezienia prawowitego i godnego następcy tronu. Po rozgłoszeniu decyzji na wszystkie cztery strony świata, istoty śmiały twierdzić iż Rada, składająca się w połowie z byłych doradców króla, nie chce tak łatwo oddać tronu.
Sam Adair niechętnie przystał na ich propozycję, by sam osobiście uczestniczył w obradach, gdzie otrzyma stanowisko zastępcy Przewodniczącego owej Rady. Powrócił do Beinbereth, królestwa wysokich elfów, a potem do Luinloth, jego stolicy, gdzie czekała na niego małżonka, Nai, będąca wtedy przy nadziei i bardzo blisko rozwiązania.
Jednak sprawca mordu, kimkolwiek był, dowiedział się o zachłanności doradców i uporze króla wysokich elfów. W tajemniczych okolicznościach zostało dokonanych wiele innych zabójstw, których ofiarami padli członkowie rodzin radnych, natomiast gdy królowa Nai powiła zdrowego pierworodnego syna, dokładnie trzy dni po jego narodzinach, dziecko zostało porwane i słuch o nim zaginął, co sprawiło, że sam król pogrążył się w rozpaczy.
Rada Ras zaczęła funkcjonować. W jej skład weszło sześciu, jak sami mawiali „tragicznie poszkodowanych przez okrucieństwo” byłych doradców Heliaga, następnie dwóch posłańców króla mrocznych elfów, Vavona, dwóch elfów od króla leśnych elfów, Nameha, oraz dwóch przedstawicieli wysokich elfów, w postaci jednego doradcy oraz samego brata Adaira, Arthura. Król Adair osobiście zrezygnował z uczestnictwa w przedsięwzięciu z powodu rozpaczy po stracie syna, oraz gorliwych poszukiwaniach go po całej Ederze i innych królestwach, które nie przyniosły żadnych pozytywnych rezultatów.
Kilkadziesiąt lat później Ledyr został zaatakowany przez armię kreatur, będących ożywionymi trupami. Ich biała cera lśniła w nocy, a żołnierze stojący na patrolu wzięli to za omamy i żaden z nich nie przyznał się, że widział coś takiego. Wraz z ostatnimi minutami przed wschodem słońca, potwory zaczęły mordować ludzkie oddziały, znajdujące się wewnątrz miasta i na zamku. W niebezpieczeństwie żadna ze sprzymierzonych ras nie odpowiedziała pomocą, zostawiając sześciu, wiekowych już, ludzkich radnych zdanych na siebie. Widząc, że kreaturami dowodzi Cień, oraz tracąc coraz więcej wojsk, postanowili uciec ze stolicy wraz z ocalałymi. O dziwo Cień, zwany Barnilem, nie zatrzymywał ich, dając im uciec i tym samym zyskując tron Edery.
W krainie zapanował chaos. Okrutne rządy Barnila odbiły się na jej mieszkańcach. Przez pierwsze dwieście lat Cień pasjonował się w wykonywaniu swojego zawodu. Nie zważał na Radę Ras, która schroniła się w stolicy leśnych elfów, Meavie, niedługo po przejęciu przez niego tronu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że niepewni swojej pozycji, nie odbiorą mu tronu, a elfy nie są naiwne, by pchać się w paszczę lwa, oraz, że połowa Rady składa się ze śmiertelnych ludzi i umrze prędzej czy później. Mało było o nim wiadomo. Pojawił się znikąd i wtargnął do mało bronionej stolicy, wraz ze swoimi kreaturami.
Elfy zgodziły się na udzielenie schronienia członkom Rady, którzy uciekli z Ledyru, oraz wojskom, które przybyły wraz z nimi. Nikt nie chciał jednak narażać się kolejnemu, potencjalnie niebezpiecznemu przeciwnikowi, który mógł być uwikłany w pakty z demonami lub innymi, niebezpiecznymi istotami, toteż sprawa ucichła. Oficjalnie zajmowali się planami odzyskania tronu, jednak tak naprawdę wszyscy królowie dawno wymazali to sobie z pamięci, mimo przysiąg wierności i pomocy w razie kłopotów. Gdy sześciu ludzkich członków Rady umarło śmiercią naturalną, ich miejsca zajęli nowi, zupełnie nie powiązani ze zmarłych Heliagiem, ludzie.
W Ederze działo się źle. Napaści i rozboje były na porządku dziennym, nowy władca terroryzował ludzi, organizował przymusowy pobór do armii, potajemnie szykując się do ataku na elfy. Ów atak nastąpił wyjątkowo szybko. Nie bawił się w branie zakładników, tylko powybijał całe rodziny królewskie, oddając władzę zdrajcom, którzy byli mu posłuszni. Żadnego jednak nie koronował zgodnie z prawem, otrzymali tylko królewski tytuł i prawa. Działo się tak, ponieważ Bearnil sam nie miał korony władcy Edery której nieustannie szukał, a która zapadła się niemal pod ziemię. Stało się to jego obsesją, nie odpuszczał przez wiele lat. Po ponad dwustu latach stracił jednak zainteresowanie jakąkolwiek walką czy poszukiwaniem, toteż zabarykadował się w swoim zamku, w Ledyrze, otoczył się wiernymi mu zdrajcami i wymagał podatków oraz dalszego poboru młodych ludzi, z których czynił swoich więźniów i jednocześnie powiększał swoją armię. Ludzie byli przemieniani, za pomocą czarnej magii Cienia, w kreatury podobne do tych, które zaatakowały stolicę. Po przemianie nie było już odwrotu.
Kto nie zgodził się z jego zdaniem bądź sprzeciwił się jego woli, umierał.





Rozdział 1 – Unexpected news

Dwie postacie przemykały niezwykle sprawnie i szybko przez las, leżący nieopodal Luinloth. Z daleka można było stwierdzić, że obie są bardzo wysokie i postawne, a co najważniejsze, że mają doskonałą kondycję i sprawność ruchową. Jakby nie byli ludźmi.
Należeli do rasy elfów.
Wypadli na polanę, otoczoną wysokimi drzewami, zatrzymując się na kilka chwil. Po sylwetkach można było poznać, iż oboje są mężczyznami.
Pierwszy z nich obejrzał się za siebie. Bystre, ciemnoniebieskie oczy szybko zbadały sytuację. Wiatr rozwiał dłuższe, jasne, lekko skręcające się włosy z czoła. Zaklął cicho, nasłuchując.
- Nie odejdą! – powiedział, a w jego głosie słychać było złość. – To było śmieszne godzinę temu, ale nie teraz!
Drugi elf wydawał się nieco spięty. Proste, czarne włosy opadały mu na twarz. Bardzo jasne oczy rozglądały się gorączkowo, jakby szukając jakiejś innej drogi. Za tą polaną i drzewami znajdowało się ich rodzinne miasto, oraz dom.
- Wiem! – odparł, gdy zaczęli ponownie biec. – Musimy ostrzec wszystkich, a potem wyprowadzić te stwory w pole!
- Deanuelu, oni jadą na KONIACH – przypomniał czarnowłosemu przyjaciel, przyspieszając. – Więc lepiej się pospies… - jego głos został zagłuszony przez głośny trzask gałęzi, krzyk, aż w końcu dźwięk czyjegoś upadku. Zahamował gwałtownie, odwracając się i modląc w duchu, by się mylił, jednak…
- Colin! – z ziejącej w ziemi dziury wydobywał się stłumiony głos czarnowłosego elfa, nazwanego wcześniej Deanuelem. – Pomóż mi!
Elf przez chwilę stał zastygły, nie mogąc się ruszyć z powodu szoku, który czuł. Potem jednak zaskoczenie uległo złości.
- Jak mogłeś ZNÓW tam wpaść?! – zapytał, podbiegając do krawędzi dziury i padając na kolana i wyciągając do niego rękę. – Nic ci nie jest?!
- Jeżeli się nie pospieszysz, będzie! – krzyknął Deanuel, wyobrażając sobie w głowie, jak ziemia drży pod ciężarem nadjeżdżającej kawalerii króla. Spojrzał w górę i wyciągnął rękę, chwytając dłoń przyjaciela i podciągając się w górę.
- Deanuelu, SZYBCIEJ! – mruknął Colin, widząc w oddali jadące oddziały. – Zmiażdżą nas na miazgę!
Czarnowłosy ze stęknięciem padł na ziemię, wydostając się z rowu. Czuł boleści po upadku i wiedział, że będzie musiał poprosić matkę o jakąś maść na siniaki. Nie puszczając ręki elfa, podciągnął się do góry, stając na nogi. Następnie rzucili się do biegu.
- Jak ty sobie znajdziesz żonę?! – krzyknął pytająco Colin, gdy przeskoczyli niewielki pagórek. – Jeżeli nie weźmiesz się w garść, żadna kobieta ciebie nie zechce! Zdolny a niezdarny!
Deanuel w odpowiedzi prychnął głośno, chowając swoją panikę przed żołnierzami głęboko w sobie. Przyspieszył bardziej.
- Spójrz na siebie! Jeżeli nie przestaniesz romansować, również pozostaniesz kawalerem! – odparował mu. Znów wbiegli w las, zręcznie omijając drzewa. Widzieli już pierwszy dom w mieście, który był ich domem. Czuli depczących im po piętach jeźdźców króla Barnila. Od wielu lat nikogo nie obchodziło to, że były to tereny królestwa wysokich elfów. Nowy władca tego państwa był sługusem Cienia, a ludzkie wojska Edery miały pełny wstęp za te granice.
- Och, o mnie kobiety się biją! – odparł ze śmiechem elf. – I jestem dużo starszy więc nie masz się o co martwić!
- Biją, WŁAŚNIE! – wściekłość Deanuela rosła. Niczym szturm wpadli do domu, zatrzymując się dopiero w kuchni.
- Colin! Deanuel! – jasnowłosa elfka, która właśnie sprzątała, by miłe wnętrze domu było czyste i schludne, prawie upuściła kubek, który trzymała w dłoniach. – Co się stało?! Wpadliście tutaj niczym zamieć, a prosiłam byście tego nie robili!
- Mamo, musicie uciekać – wydyszał Colin, odgarniając jasne włosy do tyłu i zginając się w pół. – Trochę mniej niż setka oddziału patrolującego króla zbliża się do miasta!
- Co takiego?! – zapytała kobieta, wypuszczając kubek z ręki. Z trzaskiem rozbił się o posadzkę, odłamki rozprysły się na wszystkie strony.
Deanuel pokręcił głową, opierając się o stół i próbując złapać powietrze. Oddychał ciężko, mimo swojej kondycji.
- Nie ma czasu na gadanie! – odparł szybko. – To kawaleria! Gdzie jest ojc…
- Co tutaj się dzieje?! – rozległ się głos wysokiego, długowłosego elfa, który zszedł z góry i patrzył z niedowierzaniem na synów. – Oddział patrolu?! I sprowadziliście go TUTAJ?!
- Wyprowadzimy go z miasta – powiedział Colin szybko, patrząc na ojca. – Ale to wy musicie zawiadomić resztę miasta, że są w niebezp…
- Wątpię by była taka potrzeba – rozległ się kobiecy, dosyć wyniosły głos, dochodzący zza ich pleców. Jak na komendę odwrócili się, dobywając mieczy i celując w niskiego wzrostu, ciemnowłosą kobietę. Szpiczaste uszy zdradzały jej pochodzenie, a wzrost sugerował, iż była mroczną elfką. Ciemnobrązową tunikę przepasała zielonym pasem, do którego przytroczyła miecz oraz kilka sztyletów, które pod odpowiednim kątem zdawały się lśnić od magii w nich zawartej.
- Kim jesteś? – zapytał Fevor, ojciec Colina i Deanuela. Przypatrywał jej się uważnie. – Po mrocznych elfach nie można się spodziewać niczego dobrego.
Elfka jednak nie zwróciła na niego uwagi. Jej wzrok wodził od Colina do Deanuela. Czarne oczy lśniły, zdradzając, że nie przybyła tutaj przypadkiem, uciekając przed zwiadowcami. Nie ruszała się, jednak jej ciało było napięte, gotowe do ataku bądź obrony.
- Szukam Deanuela – powiedziała spokojnym głosem. – Mam dla niego pewną wiadomość od jego dalszej rodziny.
Colin uniósł brew.
- A więc mów – rzucił do niej niedbale. – Jeżeli jesteś pewna poprawności swojego celu i Deanuel jest wśród nas, na pewno ciebie usłyszy…
Elfka przypatrywała mu się dłuższą chwilę, nie mrugając.
- Nie takiej odpowiedzi oczekiwałam – syknęła. Jeden ułamek sekundy wystarczył by w jej ręce pojawił się sztylet. W drugim ułamku sekundy leciał, przecinając powietrze, wycelowany wprost w…
- DEAN! – stojący tuż obok niego Colin momentalnie popchnął go w stronę kuchennego stołu. Oboje upadli na posadzkę, kolejno, a on sam poczuł jak ostre jak brzytwa ostrze rozpłatuje mu skórę na ramieniu. Wtem do ich uszu dobiegł krzyk elfki i dźwięk wydobywanego z pochwy miecza. Szczęk metalu uderzanego o metal przyprawiał o ciarki.
- Jak…?! – kobieta, która zaatakowała Deanuela odparowała cios zakapturzonej w zieloną pelerynę postaci, która niespodziewanie zjawiła się w domu. Postać jednak wydawała się być znacznie zwinniejsza i bardziej wyszkolona. Wywinęła młynek mieczem by odtrącić ostrze mrocznej elfki, a potem cięła w bok, trafiając ją w biodro. Ciemnowłosa warknęła, puszczając miecz i wyciągając przed siebie dłoń, która zalśniła mocą. Postać w zielonej pelerynie uderzyła o ścianę, nie osuwając się jednak po niej, tylko gibko podnosząc w górę, z lekkim tylko syknięciem, gdy zobaczyła kolejną dawkę mocy, która leciała w jej stronę, tą jednak odbiła w ścianę. Zamachnęła się mieczem, rzucając go w przeciwniczkę i szepcząc coś w nieznanym języku. Ostrze zalśniło zielonym blaskiem, jednak mroczna elfka zaśmiała się drwiąco, wyciągając dłoń przed siebie i ponownie uwalniając moc. Jej zdziwienie było wielkie, gdy miecz przebił się przez tarczę i trafił w jej dłoń, przebijając ją na wylot. Padła na kolana, a zakapturzona postać nagle znalazła się przy niej, szepcząc coś. Ciało ciemnowłosej znieruchomiało, mogła tylko patrzeć nienawistnym wzrokiem na przeciwnika, który ściągnął kaptur.
Postać okazała się być kobietą. Brązowe loki, okalające delikatnie zaróżowioną, gładką twarz, znikały pod peleryną. Spojrzenie jej intensywnie zielonych oczu spod długich rzęs, zdawało się przeszywać na wylot uwięzioną.
- Ilya – szepnęła, a jej głos poniósł się echem niemal po pomieszczeniu. – Kto cię nasłał?
- Jeżeli łudzisz się na odpowiedź, po raz kolejny muszę cię zawieść, Nadio – syknęła elfka, zaczynając walczyć z jej mocą. Z daleka było widać jej wysiłek, krople potu zebrały się na czole, zacisnęła powieki i pięści, jednak…
Bezskutecznie.
Kobieta, nazwana przezeń Nadią, podniosła się z kolan i wyprostowała, patrząc na nią z góry.
- Ktokolwiek to był, wyda wyrok śmierci na ciebie – odparła dosyć sucho. – Od tej pory zamilkniesz, byś nie przeszkadzała nam w rozmowie – z jej ust uleciał cichy szept kolejnego zaklęcia. Nie pokazując po sobie żadnych większych emocji, zwróciła wzrok ku obecnym w izbie.
Rodzice dwójki synów stali pod ścianą, kompletnie zszokowani zaistniałą sytuacją. Matka była niezwykle blada, wiedząc, jak blisko od śmierci były jej dzieci. Ojciec okazywał więcej powagi, nie pokazując napięcia, które czuł w związku z obecnością elfki.
- Co z patrolem króla? – zapytał wprost.
- To była iluzja, najprawdopodobniej wytworzona przez nią – kobieta wskazała na spętaną magią elfkę. – By zagonić pańskich synów w pułapkę. Sprytne, przyznam, ale nie dostatecznie.
- Dobrze, że się zjawiłaś – szepnęła matka z ulgą. Nie zadała żadnego pytania odnośnie tożsamości wybawczyni, tak jakby znała już skądś nieznajomą.
Brązowowłosa spięła się lekko.
- Jestem Nadia – przedstawiła się, bardziej w stronę dwójki braci, i odsłoniła spod włosów jedno, szpiczaste ucho. – Kiedyś dowódczyni oddziałów leśnych elfów, córka generała Gorgotha. Przyjechałam tutaj z misją.
Colin i Deanuel w dalszym ciągu leżeli na podłodze, ponieważ to wszystko działo się w ułamkach sekund. Dopiero teraz podnieśli się z ziemi, najpierw starszy elf, a potem młodszy.
- Jestem Colin, a to mój młodszy brat, Deanuel – uznał za stosowne przedstawić ich jasnowłosy. – Czyżbyś też przyjechała z wiadomościami dla Deana? – dodał, unosząc lekko brew.
Nadia spięła się lekko, lecz niezauważalnie. Skinęła jednak głową, spokojnie przypatrując się im.
- Niezupełnie, ale owszem – odrzekła. – Chcę porozmawiać z waszą dwójką, w obecności waszych rodziców, o ile nie macie nic przeciwko.
Czarnowłosy pierwszy raz odkąd padł na ziemię, odzyskał głos. Zawahał się, bo z natury był nieufny wobec nieznajomych. A ta nieznajoma była kobietą. Nie chciał jednak pokazać żadnego znaku zakłopotania na swojej twarzy.
- W porządku – odparł. – Nie mamy przed rodzicami tajemnic – dodał po chwili.
- Usiądźmy – wtrącił się Fevor, wskazując na krzesła stojące dookoła stołu. – Pomogłaś nam, więc jesteś tutaj mile widziana – dorzucił do Nadii. Ta lekko skinęła głową na potwierdzenie i po chwili wszyscy usiedli przy ławie.
Elfka spojrzała najpierw na dwójkę starszych elfów. Odchrząknęła.
- Nadszedł czas – powiedziała beznamiętnym tonem. – Jak mniemam, wszystko było utrzymane w tajemnicy? Nikt niczego się nie domyśla?
Matka westchnęła ciężko, przymykając oczy.
- Tak jak nalegałaś.
Nadia skinęła głową, któryś już raz z kolei.
- Doskonale – powiedziała i zwróciła spojrzenie ku rodzeństwu. Colin nadal unosił jedną brew do góry, nie rozumiejąc tego, co przed chwilą usłyszeli.
- Zaraz… to wy się znacie? – zapytał zdziwiony. – Czy ktoś czegoś nam nie mówi?
- Liczy się to, co jest teraz – rzekła Nadia z naciskiem. – A to, co powiem, zmieni wasze życie już na zawsze. Najpierw jednak musicie wiedzieć, po co tutaj przybywam. Jak wiecie, cała Edera i królestwa elfów są zniewolone pod rządami tyrana, Barnila. Przez kilkaset lat wszystkie rasy milczały i nadal nie mają odwagi mu się postawić. Dlatego właśnie tutaj jestem. By dać ludziom nadzieję – zrobiła pauzę, jakby sama zastanawiając się nad swoimi słowami. – Prawie pięćset lat temu krainą wysokich elfów władał król Adair. Był dobrym władcą, miał kochającą królową i oddanych poddanych. Gdy jednak ederajski król, młody Heliag, został zamordowany w tajemniczych okolicznościach, na całym kontynencie zapanował chaos. Elfowie zaczęli starać się o ludzki tron. Nie pogardził nim także Adair, który sam osobiście pojechał do Ledyru, prosić o niego jego byłych doradców i obiecując im sprawiedliwe rządy. Jednak doradcy byli sprytniejsi i odmówili mu tak, by nie stracić korony i jednocześnie poparcia z jego strony. Wtedy powstała znana wam dobrze Rada Ras, w której to Adair miał być zastępcą Przywódcy. Niezadowolony, powrócił do Luinloth. W tym samym czasie, po leśnych elfach rozprzestrzeniły się pogłoski o nadciągającej zagładzie. Wrogie oddziały miały nadciągać z południa, jednak nikt nie dawał temu wiary. Nikt, poza kilku osobom. Walczyłam wtedy w szeregach armii mego ludu, pełniąc jednocześnie funkcję zwiadowcy. Odkryłam tożsamość Barnila, który okazał się być ową zagładą, zbyt późno by go zatrzymać lub przygotować linię obrony. Ostrzegaliśmy Radę Ras, jednak oni byli tak szczęśliwi z władzą w dłoniach, że nie w głowach było im nas słuchać. Toteż, gdy dowiedziałam się o tym, że żona Adaira powiła dziecko, wspólnie z ojcem zadecydowaliśmy, że najbezpieczniejsze rozwiązanie, to odesłanie dziecka w bezpieczne miejsce, tam gdzie nikt nie będzie go szukał. To, że Barnil przejmie stolicę, było więcej niż pewne. Każdy mądrzejszy mógł także wywnioskować, że potem zaatakuje elfy, to była tylko kwestia czasu, a do władzy będzie chciał dopuścić swoich pachołków, więc dziecko byłoby skazane na śmierć. W trzeci dzień po narodzinach, zabrałam księcia, gdyż był to chłopiec, z jego własnej komnaty i wywiozłam daleko. Tym dzieckiem byłeś ty.
Jej ostatnie słowa uderzyły w Deanuela z siłą ogromnego wodospadu. Poczuł jak oblewa go zimno, na przemian z falami gorąca. Milczał chwilę, nie będąc w stanie wydusić z siebie słowa.
Colin za to zaczął się śmiać.
- Co takiego? Dobre żarty! Deanuel księciem? – zapytał, patrząc na nią i znów wybuchnął śmiechem. – Nie mogę, rozbawiłaś mnie!
- Colin, to prawda – powiedziała cicho jego matka. – Deanuel to książę i twój przybrany brat. Wychowaliśmy go i nic ci nie mówiliśmy, bo uznaliśmy, że tak będzie lepiej.
Elf przestał się śmiać. Jego twarz wyrażała niemal sprzeczne emocje.
- Więc, okłamaliście i mnie i jego? Gdy wróciłem do domu po kilkuletniej nieobecności i zastałem małego elfa, którego nazywaliście synkiem, nie miałem powodów by wam nie uwierzyć – powiedział po chwili, nie mogąc uwierzyć. – Przecież nie byłem dzieckiem, mogliście mi powiedzieć!
- To nie było takie proste – odparł Fevor, patrząc na syna. – Przecież doskonale…
- Ja także nie jestem dzieckiem, już od kilkuset lat – powiedział nagle Deanuel, a jego głos zabrzmiał twardo. – Będąc KSIĘCIEM chyba miałem prawo to wiedzieć! Przecież nie zrobiłbym niczego głupiego!
- To ja wymusiłam na nich przyrzeczenie, że niczego wam nie zdradzą – rozległ się głos Nadii. – Stawka była zbyt wysoka. Nie wiedzieliśmy, czy nie odwrócisz się od rodziny, gdy dowiesz się, że tak naprawdę nią nie są – dodała do Deana, który milczał przez chwilę.
- Oni zawsze będą moją rodziną – powiedział w końcu. Matka nie wytrzymała i objęła go mocno, przytulając do siebie.
- Kochamy ciebie mocno, Deanuelu – szepnęła do niego. – Pamiętaj… Zawsze pamiętaj o tym…
Colin nagle zaśmiał się cicho, nawet nie próbując tego ukryć. Nadal był w szoku, jednak wiedział, że będzie potrzebował więcej czasu by zaakceptować nową sytuację.
- Wyobrażam sobie po prostu Deanuela z koroną na głowie – wyjaśnił, starając się zachować względną powagę. Odchrząknął po chwili. – Czego od niego oczekujesz? – zapytał, kierując pytanie do Nadii. Elfka podniosła wzrok znad swoich rąk.
- Wraz z ojcem, wiele lat temu, zadaliśmy sobie to samo pytanie – powiedziała w końcu. – Najpierw musieliśmy dać ci czas dorosnąć i dojrzeć do przeznaczenia, jakie jest ci pisane – dodała w stronę czarnowłosego. - Przybyłam, by zabrać ciebie przed oblicze Rady Ras. By udowodnić im, że jest jeszcze nadzieja, że prawowity następca tronu wysokich elfów żyje. To jest nasz główny cel, doprowadzić ciebie na tron. Musisz zjednoczyć elfy i ludzi.
Deanuel zamrugał kilkakrotnie.
- Mam być królem? – zapytał nagle. – Mieć służbę i tak dalej? Poddanych i wszystko na zawołanie?
Nadia uniosła brew.
- Nie do końca o to chodziło, ale tak – rzekła. – Masz być królem. Jeśli wyruszysz ze mną, twoje życie nigdy nie będzie takie samo. Muszę usłyszeć odpowiedź dziś. Nie mamy wiele czasu.
Dean spojrzał na twarze rodziców. Wychowali go po to, by wyruszył. Dalej nie mógł w to uwierzyć. Propozycja wydawała się zbyt kusząca, by odmówić.
- Mam warunek – powiedział nagle. – Chcę by Colin jechał ze mną.
Jasnowłosy spojrzał na niego, a w jego spojrzeniu można było wyczytać autentyczne zdziwienie.
- A czy ty kiedykolwiek myślałeś, że pojedziesz beze mnie, braciszku? – zapytał i poklepał go po ramieniu. – Nie umiesz ominąć tego samego rowu, po raz kolejny do niego wpadając, a co dopiero uratować samotnie Ederę! Przecież…
Nadia nagle ponownie podniosła wzrok, chwytając Colina za rękę.
- Co to jest? – wskazała na dosyć ostre rozcięcie na prawym przedramieniu. Elf, zdziwiony, też tam spojrzał i machnął ręką.
- To nic – rzekł. – Ta… - tutaj padło nieprzyzwoite określenie a on wskazał ruchem głowy na leżącą na ziemi mroczną elfkę. -…chciała zabić Deana a ja popchnąłem go na ziemię i oberwałem. Zagoi się za kilka godzin…
Nadia jednak pokręciła głową, była nieco blada, a zaróżowienia jej policzków zniknęły. Spojrzała na czarny sztylet, leżący niedaleko na posadzce.
- To to ostrze? – zapytała, biorąc je ostrożnie w dłoń i oglądając z daleka.
Deanuel skinął głową.
- Tak, tym rzucała. Ale jak widać książęca aura nade mną czuwa.
- Chyba braterska zwinność i bohaterskość… - parsknął śmiechem Colin. – Oj, Dean, Dean….
- To zatruty sztylet – powiedziała ostro Nadia, przerywając ich konwersację. – Przepełniony bardzo rzadką trucizną, produkowaną tylko przez czarnoksiężników. Zwykle zabija od razu, lecz twoja rana jest tak mała, że nadal żyjesz. Zostały ci godziny, najwyżej dzień. To bardzo bolesna śmierć.
W kuchni zapadła cisza. W powietrzu czuło się napięcie, wytworzone w ciągu kilku sekund. Oczy Deanuela stały się szersze, podobnie jak ich matki. Fevor sprawiał wrażenie zszokowanego, a Colin zamrugał.
- Słucham? Zaraz, czekaj, czy ty właśnie mi powiedziałaś, że UMRĘ?
Elfka skinęła głową.
- Nie znam na to antidotum – szepnęła. – Mało kto zna. Ona… - obejrzała się na mroczną elfkę, od której biła satysfakcja. – Ona niczego nie po…
- Ty mała zołzo! – warknął Deanuel podnosząc się z krzesła i ruszając w stronę leżącej elfki, na którą ciągle patrzył. – Spraw by mogła mówić – poprosił po chwili Nadię. Wtedy rozległ się zimny śmiech, dochodzący z podłogi.
- A jednak nie zawiodłam! – powiedziała mroczna elfka, a jej oczy błyszczały. – Twój brat będzie umierał w mękach, jakie ci się nie śniły, mój książę… Za wszystko trzeba zapłacić swoją cenę!
Deanuel rzucił się w jej kierunku, w ostatniej chwili powstrzymany przez ojca.
- Opanuj się! – syknął Fevor, a jego głos wydawał się być rozpaczliwie wściekły. – Nie zniżaj się do jej poziomu!
Dean oddychał szybko, po chwili uspokajając się.
- Ona zna antidotum – powiedział do wszystkich. – Albo zna kogoś, kto może je zrobić.
Nadia pokręciła głową.
- To bezcelowe. Magów, którzy przygotowują eliksiry i trucizny na takie misje, zwykle zabija się po ukończeniu ich pracy, by uniknąć właśnie takich sytuacji. Stąd nie ma wyjścia. Przykro mi… - dodała do Colina, który siedział bez ruchu, patrząc na swoją rękę. Po chwili spojrzał na nią.
- Musi być inny sposób – rzekł, obserwując ją uważnie. – Widziałem wiele i słyszałem wiele. Jesteś za bardzo spokojna, gdy to mówisz, by to miał być już koniec.
Nadia milczała chwilę, jednak po upływie tego czasu pokręciła głową.
- To niemożliwe – odparła cicho. – Przepraszam.
- Nalegam – powiedział Deanuel, patrząc na nią. – Przybyłaś tutaj, pokonałaś ją, walczyłaś na wojnach… a nie wiesz jak zdobyć jakieś głupie antidotum?
Elfka spojrzała na niego.
- Uważaj na słowa – powiedziała ostro. – Nie ma sposobu na zdobycie antidotum, a przynajmniej możliwego sposobu. I, chociaż bardzo zależy mi na jego życiu, nie mogę zrobić nic!
- Nie pojadę z tobą – zagroził nagle. Poczuł się na tyle książęco, że pozwolił sobie na szantaż. – Tak, dobrze słyszałaś. Nie pojadę z tobą, jeśli czegoś nie wymyślimy.
Elfka patrzyła na niego z niedowierzaniem, które mieszało się z oburzeniem.
- Wiesz, czego wymagasz? – zapytała, pocierając skroń i przymykając oczy.
- Wiem – powiedział czarnowłosy po dłuższej chwili ciszy. – Więc?
- Jest jeden sposób – powiedziała w końcu. – Znam kogoś, kto mógłby sporządzić antidotum. Ale nie gwarantuję, że ten ktoś w ogóle zgodzi się nam pomóc. Niczego nie mogę wam zagwarantować.
Colin odetchnął.
- Dziękuję – powiedział do niej i skinął bratu głową w podziękowaniu za perfekcyjny szantaż elfki. – Nie spieszy mi się, by umierać w taki sposób.
- Tak, on chce umrzeć na polu walki, niczym bohater – mruknął Deanuel. – I w dodatku nie ma jeszcze dzieci, a to mi wytyka brak żony, więc jak widzisz to nieodpowiednia pora na umieranie.
Colin zaczął się cicho śmiać, a Nadia pokręciła głową, wstając.
- Będę miała czystsze sumienie – powiedziała, cichym tonem. – Zbierajcie się. Musimy wyruszyć natychmiast. Ilya zostanie pod waszą pieczą – dodała do starszych elfów. – Przyślę po nią ludzi, jak tylko będę mogła. Tymczasem, ruszajmy. To nie jest daleko, ale nie wiem ile czasu spędzimy… w środku.
Deanuel uniósł brew.
- W środku? – zapytał.
- No to się zaczyna – stwierdził Colin, również wstając od stołu. – Jeszcze więcej pytań i zero odpowiedzi!


Trójka jeźdźców wjechała pełnym galopem do ciemnego i gęstego lasu. Niebo szarzało, gdyż zbliżała się noc, okrywając swoimi ramionami tamtejsze ziemie. Nie zatrzymywali się jednak, jadąc już od godziny w tym samym tempie.
- Dokąd tak w ogóle jedziemy? – zapytał nagle Deanuel, zakładając kaptur, który mu spadł, z powrotem na głowę.
Nadia milczała chwilę, zwalniając.
- Musimy jechać wolniej – powiedziała, gdy zrobiło się jeszcze ciemniej. – Te lasy nie są bezpieczne. Jedziemy do Turvion.
Colin zamrugał, słysząc jej odpowiedź. Zmarszczył brwi.
- Do tej zapomnianej groty? – zapytał. Twarz jego brata wyrażała jeszcze większe zdziwienie.
- Jakiej groty? – zadał pytanie wprost. Nadia rozglądała się uważnie, zachowując najwyższą czujność.
- Turvion to grota, ukryta na skraju urwiska za lasem Yvesi – wyjaśniła.
- Krążą pogłoski, że jest nawiedzona – dodał jasnowłosy. – W każdym razie nikt się tam nie zapuszcza. Kiedyś zginęło tam wiele osób.
- To nie prawda – zaprzeczyła elfka. – Grota nie jest nawiedzona. Znajdują się w niej dusze wojowników oraz ofiar.
Deanuel odchrząknął.
- I chcesz bym uwierzył, że dusze nam pomogą? – zapytał. – Wiele można mi wmówić, ale nie to!
Nadia spojrzała na niego spod kaptura, a jej intensywnie zielone oczy zalśniły w świetle księżyca.
- Nie dusze a to, co je tam trzyma – odparła cichszym głosem, by nikt przypadkowy ich nie usłyszał. Po jej słowach zapadła cisza. Jechali w milczeniu przez jakiś czas.
Przeprawili się przez rwący strumień, zatrzymując się tam na chwilę, by napoić konie. Zaraz potem ruszyli dalej, by nie marnować cennego czasu. Noc była w pełni swego rozkwitu.
Colin co chwilę przysypiał w siodle. Czuł się niezwykle senny, lecz uznał, że to przez to, iż cały dzień nie miał okazji odpocząć, ani nawet zjeść czegoś konkretnego. Zamrugał przytomnie i spojrzał na swoich towarzyszy.
- Kim tak właściwie jesteś? – zapytał Nadii. – Jedziemy z tobą w nieznane, nic o tobie nie wiedząc.
Elfka milczała, jakby sama myślała nad odpowiedzią.
- A co chcecie wiedzieć?
- Ile masz lat? – zapytał starszy elf. - Cokolwiek. Nie wiemy nic.
- Mam 3201 lat – odparła krótko, patrząc przed siebie.
Deanuel spojrzał na nią zdziwiony.
- Prawie tyle, ile Colin – powiedział. – Myślałem, że jesteś młodsza.
Colin spojrzał przed siebie, starając się zachować powagę. Kto mówił tak do kobiety?!
Elfka spojrzała na czarnowłosego, spinając się.
- A dlaczegoż to? – zapytała, a jej głos zabrzmiał twardo. Elf odchrząknął.
- Nie zrozum mnie źle! – powiedział, próbując się zreflektować. – Walczysz świetnie i tak dalej, ale tak jakoś… wydawało mi się, że masz mniej lat.
- Obyś nie zarzucał mi niedojrzałości – powiedziała tym samym tonem. – Jestem prawie sześciokrotnie starsza od ciebie, więc naucz się szacunku. To, że jesteś księciem nie daje ci prawa bezczelności.
Deanuel, nieco oburzony, spojrzał przed siebie, obserwując drogę. Nie miał zamiaru odpowiedzieć, a nawet sam przed sobą nie chciał przyznać, iż nie wiedział jak jej odparować. Przez jakiś czas milczał, unosząc się dumą. Zerknął niezauważalnie na Colina i poczuł jeszcze większą złość widząc, że jego brat ledwo powstrzymuje się od śmiechu.
- Więc, masz męża? – zapytał, by przerwać niezręczną ciszę. – Dzieci?
- Nie – odparła. – Jestem sama i jak na razie odpowiada mi ten stan rzeczy. Miałam męża – dodała, wyprzedzając ich pytania. – Ale zginął ponad 2000 lat temu w bitwie. Nie chcę o tym mówić.
Deanuel poczuł się zaskoczony jej odpowiedzią. Zaczerwienił się lekko i odchrząknął.
- Pojadę sprawdzić teren – rzucił i popędził konia, wchodząc w galop. Nie chciał odstawać od nich, ze względu na wiek.
Nadia i Colin jechali w milczeniu. W końcu elfka je przerwała.
- Książę zachowuje się jak dziecko – powiedziała. – Takiego nietaktu mogłabym się spodziewać u dwudziestoletniego elfa.
Colin zaśmiał się krótko.
- A czego się spodziewałaś? – odpowiedział pytaniem. – Ma dopiero 518 lat! Ale to, że jest księciem tłumaczy to, jak nieraz zadziera nosa.
- Zadziera nosa? – zapytała zdziwiona.
- Czasem wydaje mu się, że wszystko wie najlepiej – wyjaśnił. – I kłóci się o to, aż sam nie uzna, że to bez sensu. Ostrzegam na przyszłość – dodał szybko. – Nie wiem, czy przy tobie będzie się tak zachowywał.
Nadia pokręciła głową.
- Zdążyłam w sumie zauważyć, że ma takie przejawy – odparła. – Książęca krew… Musimy doprowadzić go bezpiecznie do Rady Ras. Ale najpierw do Turvion.
Elf nie odpowiadał przez dłuższą chwilę. Czuł jak po jego ciele rozchodzi się dziwne zimno, którego nigdy wcześniej nie czuł. Przestań o tym myśleć! – skarcił się w myślach.
- Jak masz zamiar zdobyć antidotum? – zapytał, patrząc za nadjeżdżającym z oddali Deanuelem.
- Nie wiem czy uda mi się je zdobyć w ogóle – odrzekła, a jej głos był nieco niepewny. – W tamtych okolicach jest ktoś, kogo poznałam dawno temu. Ten ktoś może mieć pojęcie o tym procesie. Jeśli nie…
- Nie kończ – przerwał jej, patrząc przed siebie. – Po prostu nie kończ.
Jechali w milczeniu, aż z mroku nie wynurzył się czarnowłosy elf na koniu. Machnął do nich ręką.
- Możemy przyspieszyć! – powiedział głośno. – Nic tam nie ma!
Nadia skinęła głową.
- Musimy przyspieszyć – poprawiła go i cała trójka puściła się galopem, głębiej w ciemny las.


Pierwsze promienie słońca przebijały się przez gęste, zielone drzewa, docierając do ich twarzy i ocieplając je.
- Jeszcze kawałek – szepnęła Nadia do elfów, jadących po jej obu stronach. – Widzicie te prześwity? Tam jest urwisko…
- To… świetnie… - wydusił blady Colin. Z godziny na godzinę było z nim coraz gorzej. Jego oddech był przyspieszony, na czole, mimo zimna, pojawiały się kropelki potu. Czuł, jakby jego wnętrzności skręcały się nieustannie ale bardzo powoli.
Deanuel też był blady, ale bardziej ze strachu.
- Widzę urwisko! – krzyknął. – Szybciej! Jeszcze tylko kawałek!
Jasnowłosy zacisnął palce na lejcach, nie chcąc okazywać słabości. Zacisnął zęby i przyspieszył rumaka, tak jak i Nadia. Deanuel ruszył za nimi, niezbyt pewny czego ma się spodziewać.
Zatrzymali konie przy ostatnich drzewach. Deanuel pierwszy zeskoczył z konia, pomagając zsiąść Colinowi.
- Przynajmniej raz to ja ratuję ciebie, a nie ty mnie – mruknął cicho, gdy jego brat usiadł pod drzewem, całkowicie blady.
- Wypomnę ci to – wymamrotał Colin. – Jak tylko… zobaczysz, jak wpadniesz znów do jakiejś podejrzanej dziury, wypomnę ci to…
- Cicho, oszczędzaj się – powiedziała Nadia, patrząc na wlot groty, pogrążony w całkowitej ciemności. Po chwili jej wzrok wrócił do Deanuela. – Zostań z nim tutaj – dodała. – Nie ruszajcie się stąd, te lasy są naprawdę podejrzane.
Elf skinął głową.
- Ale pospiesz się – rzekł po chwili, patrząc na nią a potem na Colina. – Nie wiem ile on wytrzyma…
Elfka skinęła głową i odpięła od siodła konia swój miecz, po czym przytroczyła go do pasa. Nie oglądając się na nich, ruszyła w kierunku groty.
Deanuel spojrzał na brata, który siedział opierając się o drzewo, z półprzymkniętymi powiekami. Nie wiedział, co ma powiedzieć.
- Trzymaj się – szepnął. – Nie po to dopuściłem się takiego szantażu, byś…
Colin zaśmiał się cicho, lecz zaraz po tym zaniósł się kaszlem.
- Wiem – szepnął krótko, przymykając bardziej oczy. Oddychał wolniej. Zaczynał wątpić w to, że Nadia zdąży.








Rozdział 2 – Alena Valrilwen

Delikatne kroki elfki odbijały się echem po ścianach groty. Stąpała ostrożnie, czując jak raz po raz wdeptuje w niewielkie kałuże wody. Z każdym metrem po jej ciele rozchodziło się zimno, temperatura spadała w bardzo szybkim tempie. Na jej dłoni tańczył mały ognik, oświecając jej drogę.
- Gdzie jesteś? – szepnęła, patrząc w bok. Na jednej ścianie dostrzegła dziwny kształt. Zbliżyła rękę z ognikiem w tamtą stronę. Wtedy coś wniknęło w jej ciało z szybkością światła, powodując, że uderzyło ją niezwykłe gorąco a siła uderzenia powaliła ją na kolana. Ognik zgasł, gdyż przestała panować nad własną magią. Próbowała wziąć oddech, ale jej ciało odmawiało jej posłuszeństwa.
Czuła w sobie obcą duszę, próbującą nią zawładnąć. Zacisnęła pięści, po chwili chwytając się za włosy. Wydała z siebie głośny jęk, czując ból.
Starała się opanować napad bólu, próbujący wyrwać z ciała jej własną świadomość. Skuliła się, szarpiąc włosy. W agonii nie zauważyła, że ktoś, stojący bardzo blisko się temu przygląda.
- Zabij – rozległ się obojętny głos, z pewnością należący do kobiety, której postać okrywała ciemność.
- To ja, Nadia! – krzyknęła elfka, rozpoznając kobiecy głos. Poczuła jeszcze silniejszy ból. – Mam u ciebie dług, Aleno!
Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, odbierając jej nadzieję. Padła na ziemię, nie będąc w stanie dłużej walczyć i miotając się na wszystkie strony, dusząc się.
- Puść – rozkazał nagle głos, a Nadia poczuła jak ból momentalnie znika, a gorąco przestaje być tak dotkliwe. Oddychała głęboko, nie ruszając się przez chwilę. Zaraz jednak podniosła głowę, rozglądając się z niepokojem.
- Jest tu kto?! – zapytała, a jej głos poniósł się echem po jaskini. Nie chciała przemoczyć rzeczy, toteż podniosła się do pionu, zdziwiona pełną sprawnością. Dusza nie wyrządziła jej żadnych trwałych szkód.
Spojrzała przed siebie, widząc blade światło, sączące się z dosyć wysokiej, niebieskiej rośliny, której pochodzenia nie znała. Promień oświetlał stojącą obok wysoką postać.
Po bladej, gładkiej cerze twarzy igrało światło, a intensywnie jasnoniebieskie oczy patrzyły prosto na Nadię. Długie, czarne włosy spływały po plecach i ramionach. Odziana była jedynie w czarną, spływającą do ziemi szatę, odsłaniającą ramiona, nie okazywała jednak żadnych oznak wychłodzenia.
- Aleno – szepnęła Nadia, stojąc bez ruchu. Spięła się, starannie to ukrywając. Jej wzrok padł na ręce stojącej przed nią kobiety. Gładka skóra nie miała żadnych blizn, jednak od łokcia odchodziły dwa czarne znamiona w kształcie cierni. Oplatały one jej rękę w dół, aż do dłoni, gdzie znikały, przywodząc na myśl tatuaże wyryte na jej skórze. Zerknęła na drugą dłoń, wodząc wzrokiem w górę. Drugie znamię było identyczne. Teraz miała pewność, z kim rozmawia.
Kobieta patrzyła na nią, nie mrugając ani razu.
- Przyszłaś spłacić dług, Nadio? – zapytała. Przeszywający wzrok jej oczu padł na kwiat, który zaczął świecić mocniej, rozlewając swoje światło po całej powierzchni groty i ukazując jej ściany, które miały w sobie wydrążone ubytki, z powodu dusz tam uwięzionych. – Jeszcze nie wybrałam twojej zapłaty.
Brązowowłosa nie odpowiadała chwilę, chcąc odpowiednio dobrać słowa.
- Wiem, że zakłóciłam twój spokój, ale potrzebuję twojej pomocy – rzekła w końcu. – Ederą rządzi teraz Cień, Barnil… Zapewne słyszałaś, co się stało. Ja… ja i mój ojciec postanowiliśmy uratować jedynego prawowitego potomka tronu wysokich elfów. Pięćset lat temu porwaliśmy małego księcia ze stolicy i oddaliśmy go pod opiekę zwykłej rodzinie. Nigdy nie wiedział o swoim pochodzeniu. Teraz, gdy dorósł, przybyłam po niego, by postawić go przed obliczem Rady Ras i przekonać ich do wszczęcia rebelii… Pojechał z nami jego brat, który został raniony zatrutym sztyletem Ilyi, zabójczyni nasłanej by zgładzić księcia. On… umiera.
Kobieta, nazwana Aleną, patrzyła na nią w dalszym ciągu, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- A co ja mam z tym wspólnego? – zapytała. – Chyba nie oczekujesz ode mnie miłosierdzia?
Nadia pokręciła głową, denerwując się jeszcze bardziej. Czas płynął nieubłaganie.
- Chcę pomocy – powiedziała. – Antidotum i stanięcia po naszej stronie w tym konflikcie. Barnil może zabiegać o twoje poparcie i na pewno to zrobi. On nie da ci niczego w zamian, potrafi tylko kłamać i knuć. Ja mogę dać ci więcej.
Alena zaśmiała się szczerze, zaczynając przechadzać się po grocie.
- Wszyscy myślą, że nie żyję, lub nadal gniję w czeluściach Umarłego Miasta. Nie będą mnie szukać, dopóki im na to nie pozwolę. Co możesz dać mi w zamian za tak pracochłonną pomoc?
- Jeśli doprowadzimy księcia Deanuela na tron wysokich elfów, będziesz mogła dostać to, czego tylko zapragniesz – powiedziała ostrożnie. – Potem… potem zostanie tylko Ledyr. Nie umiem wyrazić tego, jak bardzo mi na tym zależy. Musimy mieć po swojej stronie kogoś takiego, jak ty. Kogoś, kogo doświadczenie sięga tysięcy lat. Wiem, że nie poznałyśmy się w obliczu sprzyjających okoliczności… - nagle urwała, jakby speszona własnymi słowami. Wspomnienia uderzyły w nią ponownie, pierwszy raz od wielu miesięcy.
Kobieta nadal przechadzała się swobodnie, a jej szata, układająca się w sukienkę, powiewała za nią lekko. Odgarnęła włosy do tyłu, odsłaniając szpiczaste uszy. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Dlaczego nie pytasz, co u twojego męża? – zapytała, nagle zmieniając temat. – Dlaczego nie pytasz, jak zginął, Nadio? Sumienie nie daje ci spokoju? – jej czysty śmiech poniósł się po ścianach groty potężnym echem. – Kilka tysięcy lat temu wydawałaś się być pewna tego, o co mnie poprosiłaś.
Po jej słowach zapadła cisza. Alena zatrzymała się obok kwiatu, którego dotknęła ręką, przyglądając mu się. Delikatne płatki zmieniły kolor, przechodząc z niebieskiego w granatowy a potem w czarny.
- To Denux – powiedziała czarnowłosa, przekrzywiając lekko głowę. – Jeśli wiesz jak go użyć, może służyć za każdy eliksir, jaki chcesz sporządzić, każdą rzecz, którą chcesz zimitować. Szkoda, że ma tylko sześć płatów – spojrzała krótko na Nadię. – Tracisz czas. Nie pomogę ci – dodała i odwróciła się, by odejść. Nadia uznała, że nie ma już wyboru.
- Nigdy nie patrzyłam na ciebie pod pryzmatem twojego pochodzenia i przeszłości – powiedziała nagle, stojąc bez ruchu. – Miałam odwagę, by cię kiedyś odnaleźć, wtedy gdy tego potrzebowałam. Myślałam po prostu, że teraz ty pokażesz mi swoją odwagę, stając po stronie słabszych i pomagając strącić Barnila i jego hordy z tronu. To przecież jakieś wyzwanie.
Sekundy dłużyły się niczym godziny, a Alena nie ruszała się. Brązowowłosa przez chwilę pomyślała, że przesadziła z doborem słów. Nie mogła się wycofać, ani ruszyć na przód.
- Sugerujesz, że boję się kogoś takiego, jak Barnil? – zapytała czarnowłosa, odwracając się. W jej oczach igrały rozbawione iskry. Uśmiechała się, jakby próby sprowokowania nie robiły na niej żadnego wrażenia. – Ja? Córka Feanen? Myślisz, że zhańbiłabym honor mojej matki tchórzostwem? Och, Nadio! Jesteś jedną z najinteligentniejszych osób, jakie spotkałam, lecz tu się nie popisałaś!
Nadia poczuła jak ogarnia ją jeszcze większy chłód, gdy słyszała jej śmiech, który brzmiał całkowicie szczerze. Jej ciało było spięte, oddychała wolno, dozując każde wciągnięcie powietrza. Wiedziała, że jeśli zawiedzie, nie dotknie to tylko Deanuela lecz całej krainy.
- Dam ci cokolwiek zechcesz – powiedziała, podchodząc w jej stronę. – Mój dług będzie dwukrotnie większy ale wywiążę się i nie zawiodę cię. Przyrzekam na moje życie. Jeśli do nas dołączysz, nie spotka ciebie ani jedno pogardliwe czy wrogie spojrzenie ze strony tego ludu.
W jasnoniebieskich oczach Aleny nadal igrało rozbawienie. Odwróciła się, zaczynając na powrót przechadzać po grocie. Nadia nie ruszała się, czując chłód bijący od niej, gdy okrążała ją w koło, nie spuszczając z niej zimnego wzroku.
- Jesteś przekonująca – rzekła w końcu, nie zatrzymując się. Jej wolne kroki pozostawały praktycznie bezszelestne. – Jednak nie przyrzekaj czegoś, nad czym nie będziesz w stanie zapanować. Jestem przeklęta przez istoty, o których mówisz.
Brązowowłosa pokręciła gwałtownie głową.
- To nie prawda. Oni…
- Pomogę ci – rzuciła nagle Alena, przerywając jej. – Ale cena będzie wysoka, więc się na to przygotuj.
Niespodziewana ulga ogarnęła Nadię. Wypuściła z płuc powietrze, zaciskając spocone z nerwów ręce.
- Dziękuję – rzekła powoli. – Nie pożałujesz tego. Pos… - urwała, patrząc na elfkę.
Alena wyciągnęła przed siebie dłoń, w której pojawiła się kryształowa fiolka.
- Posłuchaj mnie uważnie – rzekła do niej, zrywając jednego liścia z niebieskiego kwiatu, który w jej dłoni rozpłynął się niemal, a jego zawartość spłynęła do kryształu. Jej ton głosu był inny niż chwilę wcześniej. – Ostatnim razem ci pomogłam, ale teraz może nie być tak łatwo. Wyruszycie stąd szybko, nie czekając na nic. Doprowadzisz swoich towarzyszy do Rady Ras. Chyba nie muszę tłumaczyć ci, gdzie się ukrywają.
- Oczywiście, że nie. – Nadia przyglądała się fiolce, nad którą elfka powiedziała kilka niezrozumiałych słów, a płyn zaczął zmieniać barwę. – To czarna magia?
- Czarną magię można zwalczyć tylko czarną magią – zaśmiała się Alena, wyciągając spod fałd swojej szaty srebrny sztylet. Cięła się w palec wskazujący, z którego zaczęła kapać krew. Wpuściła do fiolki równo dwie krople. – Większa ilość mojej krwi by go zabiła – wyjaśniła. – Jednak dwie wystarczą, by siły powróciły mu kilkakrotnie szybciej.
Wymamrotała kolejne zdanie nad fiolką. Chciała się upewnić, że wszystko zadziała jak powinno.
- Musisz mu to dać w ciągu kilku minut – powiedziała, zabezpieczając kryształ i podając go Nadii. – Gdy dotrzecie do Rady Ras, przedstawisz księcia i opowiesz im o swoim planie, rozumiesz?
- Oczywiście – odrzekła brązowowłosa. – Jednak… Rada nas zbędzie pierwszym lepszym pretekstem. Zdajesz sobie z tego sprawę.
Alena zaśmiała się ponownie w odpowiedzi, nie spuszczając z niej wzroku.
- Jesteś inteligentna, nie myliłam się – powiedziała. – Kiedy przyjdzie czas, będziesz na powrót dobrym dowódcą. Rada nie słucha już nikogo, tylko samych siebie. Dawno się poddali, zbyt boją się Barnila, by zrobić cokolwiek. Musicie ich przekonać. Każ księciu mówić.
Nadia spojrzała na nią niepewnie. Wiedziała, że Alena nie zdaje sobie sprawy z tego, co mówi, bo nigdy nie widziała Deanuela na oczy.
- Nie wiem czy to dobry pomysł – wykrztusiła z siebie w końcu. – Deanuel jest…
- Daj im trzy dni czasu – przerwała jej elfka. – Równo trzy dni po waszej pierwszej wizycie przybędę tam, jeśli nie odpuszczą pierwsi. Musicie mieć ich aprobatę, jeśli chcecie zyskać cokolwiek. – wydawała się być już mniej zainteresowana rozmową i bardziej pogrążona w myślach. – I jeszcze jedno. Pamiętaj, że w końcu przyjdzie moment zapłaty, i twojej, i jego. Mam na razie tylko jeden warunek. Nie zabiorę dziecka na wojnę.
Nadia spięła się ponownie, słysząc jej słowa. Chwilę nie odpowiadała, ostrożnie zbierając myśli, by je wypowiedzieć.
- Co masz przez to na myśli?
Zimne oczy Aleny po raz kolejny napotkały zielone źrenice Nadii.
- Gdy poznam go pierwszy raz, chcę zobaczyć mężczyznę a nie dziecko – odparła, nie spuszczając z niej wzroku. – Ma być w pełni świadomy tego, co go czeka. A czeka go wojna. Idź już, bo masz mało czasu. I pamiętaj, trzy dni. – to były ostatnie słowa czarnowłosej, która odwróciła się. Światło sączące się z kwiatu zaczęło blaknąć, a ona zniknęła w ciemnościach, zostawiając Nadię w ciszy. Ta chwilę nie ruszała się, zszokowana tym co właśnie się stało, a potem poderwała się do biegu, gnając nieludzko szybko w stronę wyjścia. Była bardzo zwinna, więc nie zajęło jej to wiele czasu. Po chwili wypadła z jaskini, oślepiona słońcem. Zobaczyła dwójkę elfów pod drzewem, dokładnie tam, gdzie ich zostawiła.
Deanuel podniósł wzrok, słysząc jej kroki.
- Szybko! – krzyknął, a w jego głosie można było usłyszeć panikę, której nie maskował niczym. – Szybko, bo on umiera!
Elfka podbiegła do nich, wyciągając antidotum.
- Wypij to – szepnęła do Colina, podając mu kryształową fiolkę do ust. Elf spojrzał na nią niewyraźnie, nie mogąc się ruszyć. Trucizna sparaliżowała całe jego ciało.
Nadia zaaplikowała mu antidotum, trzymając pusty kryształ w dłoniach i patrząc niepewnie na starszego elfa. Dłuższą chwilę nic się nie działo, a potem…
Jego oddech uspokoił się, a pot zaczął znikać z czoła. Deanuel odetchnął głośno.
- Udało ci się! – powiedział, patrząc na nią. – Nie wiem jak mam ci dziękować! – w przypływie emocji objął ją, ściskając serdecznie. Po chwili jednak odsunął się, speszony.
Nadia, mimo zakłopotania, milczała nadal obserwując Colina, wyraźnie spięta.
- Zapłaciłam za to wysoką cenę – powiedziała. – Jak się czujesz? – dodała do jasnowłosego, który wziął głęboki oddech po raz pierwszy od kilku minut.
- Nie mogłem już oddychać – wymamrotał, podnosząc się na rękach do siadu. – Myślałem, że nie zdążysz. Od razu mi lepiej. – przetarł oczy, widząc znów ostro i wyraźnie. – Głowę bym dał, że mikstury takie uwalniają działanie znacznie wolniej!
Nadia uśmiechnęła się blado, podnosząc się z ziemi.
- Bo tak jest. Masz słuszność. Ale to nie była zwykła mikstura. Musimy jechać.
Deanuel pierwszy wstał, podając rękę Colinowi, by mu pomóc. Elf jednak zaśmiał się, sam wstając i przeciągając się.
- Czuję się w pełni sił! No może prawie… Jestem czyimś dłużnikiem. Zdradzisz mi imię tej osoby? – zapytał w stronę Nadii. Ona pokręciła przecząco głową, podchodząc do swojego konia i sprawdzając czy juki trzymają się odpowiednio.
- Nie mogę.
Deanuel uniósł brew w górę, patrząc na nią.
- Zaraz, poczekaj. Więc nie dowiemy się z kim tam rozmawiałaś? Chyba jako książę mam prawo to wiedzieć, Nadio.
Elfka zacisnęła usta słysząc ten irytujący ton w jego głosie, jednak Colin poklepał Deanuela po ramieniu ze swoim uśmieszkiem.
- Nie pusz się tak przed kobietą, Deanuelu, bo tak wcześnie nie przystoi – szepnął dosyć głośno. Nadia szybko odwróciła wzrok, wsiadając na swojego wierzchowca, byleby tylko nie uczestniczyć w tej konwersacji. Młody książę jednak nie odpuścił i jego wzrok odwrócił się w stronę brata.
- Jak to ‘’tak wcześnie nie przystoi’’? – zapytał, nieco zbity z tropu. Jasnowłosy zaśmiał się i wskoczył na swojego konia, patrząc na niego z góry.
- Puszyć się zaczynasz, gdy kobieta stawia opór na twoje zaloty – wyjaśnił. – No ewentualnie można jeszcze ją prowokować, ale nie polecam tego, bo większość strasznie się płoszy i nigdy więcej nie chce na ciebie spojrzeć…
Deanuel uniósł brwi. Odchrząknął.
- Wiesz to z własnego doświadczenia? – zapytał z ciekawością, nie chcąc zostać ośmieszonym przed elfką.
- Nie, Deanuelu. Przewiduję twoje!
Czarnowłosy zrobił zdenerwowaną minę, świadczącą o książęcym grymasie, trawiącym jego osobę. Otwierał usta, by odpowiedzieć mu kilka słów, wtem jednak zamarł, gdy jego wzrok padł na wejście do groty, w której widniała ciemność. Z mroku wynurzył się czarny jak noc wierzchowiec, niosąc na grzbiecie postać w pelerynie, z naciągniętym kapturem. Nadia, słysząc nagłą ciszę spojrzała najpierw na elfów, a potem, podążając za wzrokiem Deanuela, na grotę. Jeździec dosiadający wierzchowca patrzył prosto na nich, stojąc bez ruchu, jakby na coś czekając.
Nikt się nie odezwał, a spojrzenia braci na chwilę się spotkały, by potem znów spojrzeć na wprost. Nie byli pewni, czy mają przed sobą wroga czy sojusznika.
- Dotrzymam obietnicy – rozległ się głos Nadii. – Przyrzekam.
Postać nie odpowiedziała, przekrzywiając lekko głowę w prawo i przypatrując się elfom. Chwilę później dłonie, odziane w skórzane rękawice, chwyciły lejce wierzchowca i jeździec ruszył w przeciwną stronę, szybko przechodząc w galop, by po chwili zniknąć im z pola widzenia.
Nadia niesłyszalnie wypuściła wstrzymane w płucach powietrze i obejrzała się na mężczyzn.
- Pora ruszać – powiedziała. Colin jednak otrząsnął się i spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- Czekaj, czekaj – odparł. – Możesz nam powiedzieć, co właśnie miało miejsce? Temu komuś zawdzięczam swoje życie?
Nadia spojrzała w ich stronę beznamiętnie.
- Tak – powiedziała w końcu. – Lecz nie musisz się tym trudzić, gdyż ten ktoś nie będzie wymagał od ciebie zapłaty ani niczego w zamian za ten czyn.
Elf chwilę milczał, a potem zmarszczył brwi bardziej, gładząc grzbiet konia.
- Żartujesz? – zapytał i zaśmiał się tylko po to, by rozładować nieco sytuację. – Przecież uratował mi życie! Za takie coś można, a nawet wypada żądać czegoś równie cennego!
Nadia pokręciła głową wodząc wzrokiem między nim, a księciem. Nie odzywała się, aż Colin nie przestał się śmiać, a potem ściągnęła lejce swojego rumaka.
- Musicie zrozumieć, że to nie jest zwykła rozgrywka, ze zwykłymi stawkami – rzekła w końcu. – Nie masz u tej istoty żadnego długu. Ja to załatwiłam.
Deanuel okrył się szczelniej płaszczem, jako ostatni wsiadając na swojego konia. Spojrzał na elfkę.
- Ale chyba ma prawo wiedzieć komu zawdzięcza życie, prawda? – zapytał. – Może i jestem młody, ale to oznacza, że mam świeży umysł i wiem, że bez zaufania daleko nie zajedziemy…
- Tak, Deanuelu, świeży umysł – odparł Colin dla świętego spokoju. – Ale masz rację. Mam prawo wiedzieć. – spojrzał wyczekująco na Nadię. Ona uniosła brew.
- Ach, tak? W porządku – odpowiedziała. – W 3 dni po naszym przyjeździe do Meavy, przybędzie tam twój wybawiciel i będziesz miał okazję sam podziękować. Pasuje?
- Jak najbardziej! – odparł, zadowolony. – Czy to tylko ja, czy zrobiło się strasznie zimno?
- Ja też to czuję – potwierdził czarnowłosy. – Powinniśmy jechać, przygoda czeka! Będę miał na was oko… - dodał poważnie. – Posiadanie mnie w drużynie to ułatwienie, prawda? Jestem następcą tronu.
Nadia zaśmiała się, sprawdzając juki i miecz, przytroczony do paska.
- Niestety, wręcz przeciwnie. Wszyscy będą chcieli ciebie zabić. – zgasiła jego dumę dwoma zdaniami. – Musimy jechać.
Deanuel spojrzał na nią speszony, najeżając się. Perspektywa bycia celem głównym nie spodobała mu się. Obruszył się lekko.
- Umiem się bronić – zauważył. – A właściwie dlaczego ten ktoś z groty przybędzie do Meavy?
Elfka spojrzała na niego krótko, a jej oczy wyrażały niepokój.
- Bo z sojusznikami też czasem trzeba walczyć – odparła i ruszyła na przód, wysuwając się na przód ich trójki.


Długie godziny wlokły się mozolnie. Dzień był wyjątkowo gorący, przez co nie odzywali się do siebie by nie tracić cennej energii. Zapasy i woda skończyły im się niespodziewanie szybko, a słońce powoli zaczęło ponownie zachodzić za horyzont. Nadia zwolniła, zatrzymując swojego wierzchowca w miejscu, gdzie drzewa nie stanowiły już takiej gęstwiny. Nieco w dół można było dostrzec wioskę, nieopodal której szemrał dość duży strumień.
- Tutaj zatrzymamy się na noc – powiedziała do elfów. – Musimy się wyspać i uzupełnić zapasy. Konie chętnie skorzystają z tego strumienia, a my musimy znaleźć gospodę, gdzie przenocujemy.
Dean skinął głową.
- Popieram, są już wykończone a ja z chęcią się prześpię na normalnym, wygodnym łóżku…
- Na wygody bym nie liczył! – odparł Colin, gdy ruszyli w dół, w stronę miasta. – Z tego co wiem, gospody w tych okolicach nie słyną z luksusów.
- Ale chyba dla ksi… - zaczął, ale Nadia mu przerwała, patrząc na niego surowo.
- Nie wolno ci pod żadnym pozorem mówić kim jesteś, jasne? – zapytała. – Pod żadnym pozorem, Deanuelu – dodała, wyprzedzając jego pytanie, gdyż już otwierał usta, by je zadać. – Jeśli ktoś się dowie, wieść w kilka dni dotrze do uszu Barnila i wszystko pójdzie na marne. Nie możemy zwracać na siebie uwagi.
- Maskujemy się? – zapytał Colin, rozglądając się ukradkiem wokoło. – Nie ma problemu. I tak zaczyna się ściemniać.
Miasto zdawało się powoli zasypiać. Ostatni handlarze zwijali swoje interesy by wrócić do domów, a elfy przemykały ulicami, znikając w gospodach. Było już względnie cicho, tętent kopyt ich koni był wyraźnie słyszalny.
- Chodźmy do tej. – Nadia wskazała szyld gospody ‘’Złoty Paw’’. - Wygląda na porządną.
Mężczyźni skinęli głowami i cała trójka ruszyła do drzwi, wchodząc do środka. Tawerna musiała cieszyć się popularnością, gdyż na brak ruchu nie narzekali. Długie, rozstawione pionowo stoły, uginały się od trunków i strawy, z przewagą tych pierwszych.
- To ja załatwię sprawę pokoi a wy tutaj zaczekajcie – rzekł Colin do dwójki elfów i ruszył w stronę lady baru. Nadia i Deanuel za to usiedli przy jednym ze stołów, niemal natychmiast dostając po kuflu piwa.
- Dla pięknej pani i młodziana! – powiedział jakiś elf, który to przed nimi postawił. – Dzisiaj wszyscy piją do oporu!
- A jaka to okazja? – zapytał czarnowłosy, upijając łyk.
- Ach, wy przejezdni. – elf przyjrzał się im z rozbawieniem. – Ominął nas pobór. Żołnierze króla o nas zapomnieli i nasi synowie są bezpieczni!
Nadia poczuła dziwne ukłucie niepokoju. Nie tknęła piwa, tylko z uprzejmości udając, że jednak bierze łyk.
- A skąd wiecie, że nie przybędą lada chwila? – zapytała po chwili. Beztroski śmiech elfa tylko podwoił jej obawy.
- Spóźniają się już przeszło miesiąc – wyjaśnił, pijąc. – Więc odpuścili nasze miasteczko. I dobrze!
Zawtórowały mu śmiechy, a jeden z młodszych elfów spojrzał na niego z niecierpliwością.
- Przerwałeś opowieść, Ned! – rzucił z oskarżycielską nutą w głosie.
Owy Ned palnął się w czoło.
- Faktycznie, gdzie byłem…?
- Na Krwawej Wojnie – mruknął jakiś mężczyzna, siedzący dwie osoby dalej od Nadii. Wyróżniał się pośród większości elfów, gdyż był człowiekiem i wcale się z tym nie krył. – A raczej na bajkach o niej.
- Myśl co chcesz ale zachowaj to dla siebie. – Ned uniósł wysoko brwi. – Walczyłem w Krwawej Wojnie i mogę nawet o tym opowiedzieć…
Podniecone głosy zawtórowały mu ponownie, tak jak i śmiech podchmielonych towarzyszy. Jedynie ów człowiek pozostawał w dalszym ciągu sceptyczny.
- Gdy Krwawa Wojna się toczyła, twoich dziadków nie było jeszcze na świecie – powiedział, opróżniając swój kufel do dna. – To było przeszło dziesięć tysięcy lat temu!
Nadia słuchała, spięta, a Deanuel wyłączył wszystkie czujniki ostrożności i nasłuchiwał z ciekawością. Młody elf, który wcześniej przypomniał Nedowi o opowieści, wytrzeszczył oczy.
- Ale Ned mówił, że tam walczył…!
Mężczyzna zaśmiał się gorzko.
- Ja też mogę tak powiedzieć i co? Krwawą Wojnę znają wszyscy, z opowieści, z ksiąg… Ale tych, którzy walczyli na niej i żyją do dzisiaj jest naprawdę niewiele. Jeśli miałbym kogoś wymienić, to na pewno rycerzy Bractwa Thoren…
- Thorenów nie widziano od tysięcy lat – rzucił wyraźnie podirytowany podważaniem swojego autorytetu Ned. – Nie wiadomo nawet, czy brali udział w tej wojnie…
Mężczyzna zaśmiał się po raz pierwszy tego wieczoru.
- Lepiej już nie pij, Ned, bo bredzisz jak moja żona! Thoreni byli jednym z najlepszych oddziałów, jakie widziała ta kraina. – jego oczy błysnęły w świetle pochodni, wiszących na ścianach.
- Słyszę, że interesujesz się dawnymi wojnami. – rozbawiony głos Colina, który właśnie przyszedł, przerwał ciszę, która zapadła po słowach mężczyzny. Usiadł obok brata, unosząc brwi i trzymając w ręce własne piwo. – Oraz historią.
- Naczytał się bajek – stwierdził pogodnie podchmielony Ned, rozpoczynając kolejny kufel trunku. – To były dobre oddziały, ale wiele zależy przecież od dowódców…
- Kim byli Thoreni? – zapytał cichym głosem jeden z młodzików, którzy słuchali dorosłych z fascynacją. – Rycerzami?
- Rycerzami zaprzysiężonymi w Bractwie – wyjaśnił Colin. – Przywdziewali czarne zbroje, z wygrawerowanym srebrnym ‘T’ na hełmie. Siła, odwaga, honor, prestiż i co najważniejsze magia. Byli bardzo ciężkimi do pokonania przeciwnikami, mawiało się, że po czyjej stronie staną, ten wygra bitwę przed zachodem słońca… - zaśmiał się i pokręcił głową. – Znałem kiedyś jednego rekruta, któremu nie udało się dostać w ich szeregi.
Sceptyczny mężczyzna uniósł brwi, patrząc na jasnowłosego.
- Widzę, że ty też interesujesz się faktami historycznymi – zaśmiał się. – Słuchajcie go – dodał do młodych. – Albowiem dobrze mówi.
- A dlaczego nie każdy może tam wstąpić? Ja bym chciał! – wypalił jeden z nich. Deanuel wyprostował się, postanawiając włączyć się do rozmowy, mimo tego, że Nadia szturchnęła go pod stołem.
- Żeby zostać Thorenem trzeba było przejść specjalne szkolenie – zaczął. – Nie tylko w fechtunku ale i w walce magią. Oprócz miecza i łuku, umieli bronić się w sposób nieznany całym legionom żołnierzy, którzy nie używali magii, chociaż mogli. Trud, jaki Thoreni wkładali w naukę i trening odpłacał się im z nawiązką. I zawsze walczyli z honorem. Jeśli ślad by po nich nie zaginął, chciałbym być jednym z nich.
- Czcze nadzieje! – Ned machnął ręką. – Jeszcze piwa? – podsunął mu drugi kufel. – To wszystko to tylko informacje przekazywane z pokolenia na pokolenie… Ludzie wolą wierzyć, że ktoś taki ich obroni! Kto wie, mawiają, gdyby ponad pięćset lat temu walczyli dla Edery, Barnil mógłby nie siedzieć teraz na tronie… Ale to tylko zgadywanki, które nigdy nie miały miejsca! Dlaczego tak właściwie zniknęli?
- Podczas trwania Krwawej Wojny walczyli w oddziałach Feanen Valrilven – powiedział sceptyk. – Po jej zakończeniu zniknęli na dobre. Ponoć pojedyncze jednostki można spotkać na ziemiach tej krainy, ale to już nie ta dawna potęga, ledwie jej szczątki. Może mieli jakiś pakt z Feanen i jej córką? Nie wiadomo, jednak wraz z uwięzieniem wiedźmy w Martwym Jeziorze, słuch o nich zaginął.
- Czyli to prawda, że Feanen Valrilven spoczywa w Martwym Jeziorze? – zapytał Deanuel i napił się piwa. Mężczyzna pokiwał głową w odpowiedzi. – A co stało się z jej córką? – dodał czarnowłosy po chwili pytająco.
- Alena została złapana razem z matką, a następnie odesłana do Innego Świata i oddana demonom, z którymi prowadziła liczne pakty - odparł mu. – Jedni mówią, że nadal tkwi w niewoli, drudzy, że już jest martwa. Osobiście przychylam się tej drugiej opcji… W tym zwycięstwie największe znaczenie odniosło zaskoczenie, z jakim Magowie zadziałali. Gdyby nie to… Wojna mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. Oni już nie żyją – dodał, poprzedzając pytanie czarnowłosego. – A my dostaliśmy kolejnego tyrana, z którym potężna Rada Ras nie umie walczyć!
Po jego słowach rozległy się wrogie pomruki. Elfy nie były przyjaźnie nastawione do Rady. Deanuel uniósł brew.
- Ale Rada robi co może by… - zaczął, lecz nie dane było mu skończyć.
- Robi co może? – zaśmiał się Ned, przerywając mu w środku zdania. – Niedoczekanie, chłopcze! Nie robią nic, ukrywając się wśród leśnych elfów, bojąc się własnego cienia! To ma być Rada, która rządziła państwem zamiast króla? – dodał z prychnięciem. – Tchórze, tchórze i jeszcze raz tchórze. I co nam pozostaje? Czekać aż ktoś nas wybawi? KTO?
- Przecież możemy walczyć – wypalił Deanuel. Wszyscy spojrzeli na niego. – Zebrać się i zrobić rebelię! Na pewno znalazłby się jakiś odważny przywódca…
-…który zapewne jeszcze się nie narodził – rzucił Colin, przerywając mu, świadomy tego, iż wszystkie oczy były skierowane na jego brata, którego Nadia znów szturchnęła pod stołem. – Ach, braciszku, alkohol wpływa na ciebie bardzo patriotycznie!
- Nie mamy przywódcy ani oddziałów i nawet wino nie uderza mi aż tak do głowy by tworzyć rebelię – zaśmiał się Ned, a wiele głosów mu zawtórowało. – To się nigdy nie stanie. Albo przybędzie ktoś potężny i jeszcze gorszy od Barnila, albo będzi



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Amy dnia Śro 15:32, 17 Wrz 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Teksty indywidualne Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy