Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Sztuka wojny (2os, fantasy, +18)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Sztuka wojny (2os, fantasy, +18)
Autor Wiadomość
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:52, 23 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Jak na złość akurat na dziedzińcu nie byłem w stanie znaleźć żadnego z mych dowódców. Normalnie bez problemu wśród przechadzających się tam elfów mogłem dostrzec twarze trójki lub czwórki z nich, tym razem jednak wyglądało na to, że wszyscy udali się do koszar na zbiorowy trening, zajęli jakimiś ważnymi sprawami lub zwyczajnie przede mną po mym wczorajszym wystąpieniu ukryli. Choć ta trzecia opcja była raczej mało prawdopodobna, gdyż szukałem ich dosłownie wszędzie.
Ostatecznie po spędzonym na rozglądaniu się i nerwowym spacerowaniu po dziedzińcu kwadransie poddałem się i już miałem wrócić do zamku, gdy przypomniałem sobie o wciąż czekających w moim pokoju, zapieczętowanych zaproszeniach dla kandydatek na mą małżonkę, które należało jak najszybciej wysłać. Przecież to była druga część mojej wymówki, a skoro dowódców nie znalazłem musiałem uwiarygodnić chociaż ją. Inaczej wszyscy obecni tego dnia na dziedzińcu strażnicy mogliby jeszcze przed wieczorem z czystym sercem oświadczyć królowi Agnorowi, że blardzki król zachowuje się dziwnie, a to mogłoby udaremnić mój i Ceany plan. Za żadne skarby świata nie mogłem do tego dopuścić, dlatego też raz jeszcze rozejrzałem się po dziedzińcu i udając, ze wreszcie znalazłem to czego tylu czasu szukałem, z głośnym westchnięciem ulgi skierowałem się w stronę jednego z posłańców mego rodu, którego poznałem po charakterystycznej srebrnej szarfie przewieszonej przez lewe ramię.
- Zbierz piątkę innych elfów i za godzinę zjaw się w mojej komnacie. Przekażę wam wtedy listy, które mają zostać dostarczone do wszystkich szlachcianek mego rodu, gdyż muszę sprawdzić jeszcze czy na pewno wszystkie wiadomości zostały odpowiednio przygotowane – oznajmiłem, a młody elf o jasnych, kręconych włosach pokiwał energicznie głową. Widać po nim było, że dopiero zaczynał swą karierę jako posłańca, więc tego typu zlecenie musiało być dla niego naprawdę ogromnym zaszczytem.
- Dziękuję – dodałem, po czym odwróciwszy się na pięcie skierowałem się w stronę zamku, niby udać się raz jeszcze sprawdzić czy na pewno wszystkie listy zostały ostemplowane odpowiednią pieczęcią, a tak naprawdę ponownie zacząć poszukiwania wystarczająco długiej liny bym był bez problemu wylądował z jej pomocą po przekroczeniu muru na ziemi. W zasadzie to nie wiedziałem nawet czy te trzy-cztery metry mi starczą, gdyż nigdy nie widziałem na oczy najprawdopodobniej kamiennej konstrukcji otaczającej najważniejszy budynek na całych asgallskich ziemiach. Podejrzewałem jednak, że jak każdy znany mi mur będzie na tyle wysoki by po stanięciu na jego szczycie i spojrzeniu w dół zakręciło mi się w głowie, innymi słowy musiałem znaleźć naprawdę długą linę.
Nim jednak dotarłem do bram asgallskiego zamku kątem oka zauważyłem kroczącą w moją stronę córkę króla Agnora, która po chwili ukłoniła mi się zgodnie z nakazami etykiety i rozpoczęła rozmowę.
- Księżniczko Ceano – przywitałem się skłaniając lekko głową, jednak w przeciwieństwie do elfki ja nie siliłem się na nieszczery, wyćwiczony przez lata uśmiech. Wiedziałem, że od dawna widać po mnie, że jestem zdenerwowany i zmartwiony, nie zamierzałem, więc teraz zacząć nagle tego ukrywać. To z pewnością zwróciłoby uwagę strażników i byłoby powodem mnóstwa nikomu niepotrzebnych plotek o tym jak to sam widok księżniczki potrafi uspokoić zdenerwowanego króla, jest bowiem obietnicą tego co spotka go jeszcze tej nocy. Nie byłem przecież Learem! I choć podejrzewałem, że tego typu plotki będą krążyć na zamku po naszym powrocie nie miałem najmniejszego zamiaru słuchać ich jeszcze przed naszą ucieczką z zamku.
- Będę zaszczycony księżniczko. Słyszałem kiedyś, że na zachodzie ziem twego ojca rosną ogromne, srebrne lilie i byłbym naprawdę wdzięczny gdy kilka z nich tego dnia zdobiło pałac. Poza tym chciałbym by na każdym stole znalazł się jeden wazon z bukietem świeżych kwiatów i jeden niewielki, gliniany, prostokątny talerzy. Jest to związane z pewnym zwyczajem mego rodu, konkretnie jedną grą. Oczywiście jeśli tylko zdobycie tych rzeczy nie będzie stanowić problemu – zacząłem pleść głośno pierwsze głupoty, które przyszły mi na myśl i choć wszystko co mówiłem było prawdą to gdy tylko strażnicy nas nie podsłuchiwali nigdy nie poprosiłbym księżniczki o tego typu drobiazgi. Sam ich brakiem nie przejąłbym się bowiem za bardzo, a gdy w dniu przybycia kandydatek na mą żonę prostokątne, gliniane talerzyki znalazłyby się na stołach dla gości, wiedziałbym o tym, że powinienem za to podziękować Undine, ona bowiem przywiązywała sporo wagi do tego typu szczegółów. I z pewnością chciałabym abym ten dzień zapamiętał jak najlepiej.
- Ja też się martwię, ale obiecuję ci, że zrobię wszystko co w mojej mocy abyś przynajmniej ty bezpiecznie dotarła za bramy zamku. Na godzinę przed kolacją wyjdź do tego niewielkiego gabinetu, w którym ukryłaś nas przed strażnikami i wyciągnij z biblioteczki najgrubszą książkę w czerwonej oprawie. W niej znajdziesz pismo ze stosowną pieczęcią – oznajmiłem szeptem przypominając sobie o jednym z tych miejsc, które podczas zwiedzania zamku Ceana przedstawiła mi i Undine jako dostępne dla wszystkich. Wiedziałem, że do tego momentu z pewnością uda mi się znaleźć chociaż trochę czasu by wejść do niewielkiego gabinetu z pianinem chociaż na chwilę i z pewnością będzie to mniej podejrzane niż gdybym zostawił księżniczce odpowiednie pismo pod drzwiami, w grodach lub gdzieś na korytarzu.
- Dziękuję za rozmowę księżniczko, mam nadzieję, że zapewnienie odpowiedniego wystroju na przyjęcie naprawdę nie będzie stanowiło problemu i obiecuję, że w zamian za pomoc moi poddani przywiozą szkatułę najwspanialszych czarnych pereł na kolię dla księżniczki jeszcze przed księżniczki ślubem. A teraz życzę księżniczce udanego popołudnia – rzekłem na tyle głośnio, by każda podsłuchująca nas osoba miała wrażenie, że przez cały czas rozmawialiśmy o tego typu głupotach i skłoniwszy się lekko skierowałem się w stronę wyjścia z ogrodu.
Niecałe dziesięć minut później kroczyłem już środkiem dziedzińca w stronę jednej z bram zamkowych zastanawiając przy tym w myślach gdzie bym się schował gdybym był naprawdę długą liną. I niestety jednym miejscem, które przyszło mi na myśl były koszary mych oddziałów. Co gorsza rozmowa z księżniczką zajęła mi na tyle dużo czasu, że nie miałem najmniejszej szansy udać tam jeszcze przed spotkaniem z gońcami, dlatego też z cichym westchnięciem ruszyłem w stronę swego pokoju. I dotarłem tam po chwili nie zgubiwszy się po drodze ani razu, co naprawdę mocno mnie zdziwiło. Otwierając drzwi swej komnaty zastanawiałem się w myślach czy może od tego zamartwiania się nie dostałem jakiegoś niesamowitego wyczucia kierunku, jednak gdy miałem już uznać ten wniosek za logiczny poczułem, że o coś uderzyłem i usłyszałem bardzo cichutki brzdęk metalu. Gdy tylko spojrzałem w stronę, z której ów dźwięk dochodził zobaczyłem opierającą się o framugę drzwi pochwę, w którą chowany był miecz od króla Agnora. No przecież! Kamień księżycowy, który rozprasza mrok! Mając go przy sobie nie można zbłądzić, dlaczego od razu na to nie wpadłem?!
Tylko ciche pukanie do drzwi powstrzymało mnie od plaśnięcia dłonią w twarz. Jak mogłem być takim idiotą?! Jeśli tylko zabiorę ze sobą ten miecz nie będę musiał się martwić o to czy w ciemnościach uda mi się dostrzec, w którą stronę biegnie dokładnie kamienna ścieżka i bez problemu dotrę do miejsca spotkania z Ceaną! No chyba, ze ten kamień działa tylko na terenie asgallskiego zamku…
- Proszę! – odparłem odwracając się w stronę wciąż nie do końca zamkniętych drzwi, a gdy tylko dostrzegłem sylwetkę nieśmiało zaglądającego do pokoju posłańca blondyna, natychmiast skierowałem się w stronę stolika, na którym leżały przygotowane zaproszenia dla kandydatek na mą żonę.
- Oto listy. Będę naprawdę wdzięczny za ich szybkie dostarczenie – rzekłem wręczając elfowi stos papierów, a on wraz ze stojącą za nim piątką innych posłańców opowiedział na to chórem: oczywiście.
- Dziękuję – powiedziałem absolutnie szczerze po czym zamknąłem drzwi swego pokoju i uśmiechnąłem się szeroko. Wreszcie nie musiałem się martwić o drogę do miejsca spotkania, a skoro cały czas nosiłem ten kamień księżycowy ze sobą to istniała chociaż niewielka szansa, ze zaprowadzi mnie on dokładnie do miejsca położenia odpowiednio długiej liny. Nim jednak mogłem się o tym przekonać musiałem napisać, zakleić i odpowiednio opieczętować pismo dla Ceany, dlatego też czym prędzej usiałem przy stoliku i biorąc do ręki kawałek czystego pergaminu, zabrałem się za wymyślanie i zapisywanie odpowiedniej wiadomości. Nie mogłem pozwolić w końcu na to by było to byle co lub zwyczajnie dać księżniczce pustej kartki, gdyż gdyby - nie dajcie Pradawni Bogowie – strażnicy postanowili w ramach kontroli ową wiadomość odczytać mocno by się zdziwili, a nasz mały spisek zostałby natychmiast wykryty.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:22, 23 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Przytakiwałam na słowa króla z uśmiechem, starając się wykazać, jak najwięcej zainteresowania i pochłonięcia przygotowaniami do wyboru jego małżonki, jak tylko było to możliwe. Zresztą nie było w tym nic złego. W czasie wojny, kiedy musieliśmy współpracować, nasze rody powinny być w miarę dobrych stosunkach, a więc moje rozmowy nie były nadzwyczajne. O ile oczywiście tyczyły się takich trywialnych spraw, jak wybór małżonki przez Dorhiana. Tak naprawdę szczerze mu tego współczułam. Nie będzie mógł się zakochać i być z osobą do której coś faktycznie czuje. Wcześniej mógł czekać, ale teraz nie miał już na to czasu. Oczywiście zawsze pozostaje opcja, że zakocha się w kimś od razu, kiedy tylko zobaczy tą dziewczynę. I tego mu życzę. Przynajmniej będzie szczęśliwy.
-Och, oczywiście, że nie będzie to problemem! Porozmawiam z odpowiednimi osobami i wszystko będzie tak, jak należy - powiedziałam z szerokim uśmiechem na twarzy.
Dygnęłam przez Dorhianem, po czym wróciłam do samotnego spaceru po ogrodach. To było odprężające, a już na pewno w takiej sytuacji, jak ta. Przymknęłam oczy, spacerując wijącymi się alejkami, kiedy usłyszałam czyjeś wołanie. Podniosłam wzrok do góry, spoglądając na zamek. W jednym z okien stał mój ojciec, machając do mnie. Odmachałam i już byłam gotowa iść dalej, zagłębiając się między krzewy róż, kiedy wykonał gest, który wskazywał na to, że chce, abym przyszła do jego gabinetu. Trochę mnie to zaskoczyło. Kiedyś częściej ze mną rozmawiał przy herbacie, ale od kiedy powrócił z Dorhianem jako jeńcem wojennym nie mieliśmy ku temu okazji. Uniosłam lekko końce sukni i pospieszyłam w stronę odpowiedniego pomieszczenia. Niemożliwe, aby rozgryzł nasz spisek, prawda? To nie dlatego chce się ze mną spotkać? Matko... Proszę, aby nie znał prawdy!
Zapukałam do drzwi, zagryzając dolną wargę. Usłyszałam z wnętrza donośne "proszę", a wtedy zajrzałam do środka. Od razu poczułam słodki zapach ciastek z konfiturą i ziołowej herbaty. Mój ojciec rozsiadł się wygodnie w jednym z foteli, obitych czerwoną skórą, popijając z porcelanowej filiżanki napar. Usiadłam obok niego w drugim z foteli. Muszę zachowywać się naturalnie, nie może na nic wpaść. Chwyciłam jedno z ciastek i ugryzłam kawałek. Uwielbiałam nadwornego cukiernika. Jego słodkości były po prostu cudowne!
-Widziałem, że rozmawiałaś z Królem Blardów - zagaił mój ojciec. Serce zabiło mi mocniej. Nie mógł się domyślić...
-Ach, tak. Rozmawialiśmy o jego wyborze małżonki. Spytałam, czy czegoś nie potrzebuje. Bardzo zależy mu na srebrnych liliach, prostokątnych, glinianych talerzach oraz dużej ilości kwiatów - wymieniłam, przypominając sobie to, o czym powiedział mi wcześniej Dorhian. Zresztą, to samo powtórzą mu strażnicy z dziedzińca. Ojciec pokiwał głową i zapisał to, co powiedziałam na pergaminie. Kto by pomyślał, że się tak tym przejmie... Po chwili podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się ciepło.
-Cieszę się, że bierzesz ślub z Learem. To dobry dowódca - powiedział, a mi ciastko utknęło w gardle. A więc o tym będzie ta rozmowa? Poczułam, że żołądek zwija mi się w supeł, a w gardle rośnie gula. Upiłam łyk naparu, próbując się opanować. Już dzisiaj nie tknę żadnych słodyczy...
-Są lepsi stratedzy od niego... - mruknęłam, wbijając spojrzenie w podłogę. -Oczywiście nie mówię, że są odpowiednimi kandydatami na męża, ale na pewno są zdolniejsi od Leara.
-Tak, wiem - przytaknął, a ja zaskoczona spojrzałam na nie, unosząc brwi. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. -Ale niestety inni są dla ciebie za starzy, żonaci albo nie pochodzą z odpowiednich rodzin. A to też jest bardzo ważne. -Oczywiście... W końcu najbardziej liczy się majątek i nazwisko. Co tam uczucia czy jakikolwiek szacunek do drugiej osoby! -Poza tym... - kontynuował. -Znasz go od dziecka.
-On mnie nienawidzi - jęknęłam, czując, że łzy napływają mi do oczu. Zamrugałam kilka razy powstrzymując się od płaczu. Wiedziałam, że to nic nie da. Próbowałam już wiele razy: płakałam, krzyczałam, protestowałam, zamykałam się w pokoju, nie jadłam, kłóciłam się, ale to nie pomogło. On był niewzruszony.
-Jest nieśmiały. Przy tobie zazwyczaj milczy, ale kiedy nie ma cię w pobliżu to bardzo cię komplementuje.
-Robi to żeby się podlizać. Lear mnie nienawidzi, pogardza mną i jedyne czego chce, to korony i dziedzica.
-To nieprawda - zaprotestował mój ojciec, choć miałam wrażenie, że w jego głosie pobrzmiewa nuta niepewności. Czyżby jednak nie był aż tak przekonany do świętości Leara? Cóż, nietrudno to zauważyć. Mój ojciec jednak mógł mieć o nim inne zdanie, skoro zawsze, gdy byli obok siebie zaczynał się podlizywać i mówić o mnie same dobre rzeczy. Potrafię to sobie wyobrazić. Pokręciłam głową.
-Nie rozumiesz - szepnęłam.
-Twoja matka byłaby szczęśliwa - dodał po chwili, ignorując moje słowa. Ścisnęłam mocniej filiżankę. To był okropny argument. Nienawidziłam go i zawsze na mnie działał. Byłam świadoma, że to w pewnym stopniu gra, ale po prostu... Myśl o tym, że coś mogłoby uszczęśliwić mamę sprawiało, że zaczynałam inaczej patrzeć na daną sprawę. Ale jak mogłaby być zadowolona z tego, że mam wyjść za jakiegoś paskudnego elfa? To niemożliwe. Zacisnęłam mocniej dłonie i to był błąd. Usłyszałam szczęk porcelany, a potem poczułam piekący ból oraz ciepło. Napar rozlał się po dłoniach i sukni, a kilka odłamków białej filiżanki tkwiło w moich dłoniach. Krew skapywała na materiał sukni, w którą tępo się wpatrywałam.
-Ceano, twoje dłonie... - szepnął ojciec. -Pomogę ci.
-Nie trzeba.
Odłożyłam resztki filiżanki na stół, a potem chwyciłam jeden z wystających ze skóry elementów i pociągnęłam do góry. Nie powinnam była tego tak robić, bo to tylko wzmagało ból. Gdyby to przydarzyło się komuś, to tak bym nie postąpiła. Wyciągnęłam kolejne kilka elementów, które odkładałam na stół. Po chwili w moich dłoniach nie było już porcelany, ale krwawiły bardziej niż przed chwilą. O dziwo nie zwracałam uwagi na ból.
-Powinnaś pójść do uzdrowicieli.
-Lekarzu lecz się sam - rzuciłam, wyszeptując zaklęcie, które zasklepiło moje rany. Po chwili wytarłam krew o suknię, która nadawała się teraz tylko do spalenia. -Pójdę się przebrać. To była... Miła rozmowa.
Wyszłam z gabinetu i skierowałam się do swoich komnat. Po drodze mijałam służbę, która przyglądała mi się z przestrachem. Musiałam wyglądać strasznie z zakrwawioną suknią i pustym wzrokiem. Kiedy znalazłam się w swoim pokoju zdjęłam suknię i wrzuciłam ją do kominka, po czym poszłam się wykąpać. Weź się w garść, Ceano! Będę musiała potem pójść po wiadomość od Dorhiana. To jest teraz najważniejsze. Może nawet nie dożyjesz ślubu i będzie po problemie. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:39, 23 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
No tak, jak to się mówi? Łatwo powiedzieć trudniej zrobić? Dokładnie tak było i w tym przypadku. Początkowo sądziłem, że wymyślenie odpowiedniego powodu wysłania posłańca tak późno łatwo mi przyjdzie jednak w praktyce okazało się to być naprawdę trudnym zadaniem. Przez ponad piętnaście minut głowiłem się nad tym czy lepiej by ten kawałek pergaminu zawierał jakieś fikcyjne rozkazy dla moich wojsk czy może jednak by dotyczył jakiejś bardziej „trywialnej” sprawy jak kolejne zaproszenie dla jakiejś elfki, które przypadkiem spadło mi pod łózko i przez to nie trafiło wcześniej do rąk gońców.
Wywijałem w powietrzu wybrudzonym przez zaschnięty atrament, długim, gęsim piórem, kreśliłem nim koła, łuki i fale i nie potrafiłem się zdecydować. Chociaż przez tyle lat byłem królewskim dziedzicem i często miałem okazję wyruszających nawet w środku nocy z zamku mego ojca posłańców, nie miałem nawet bladego pojęcia co takie pilne wiadomości zawierały. Owszem zawsze mogłem napisać Ceanie bardzo prawdziwą wymówkę dotyczącą tych czarnych pereł i wysłać je po nie do Oxenfurtu, ale to akurat był naprawdę kiepski pomysł z dwóch powodów. Po pierwsze ta sprawa na pewno mogłaby poczekać do rana, więc i strażnicy z czystym sercem mogliby odprawić księżniczkę-posłańca z kwitkiem, a po drugie i tak musiałbym drugi raz wysłać gońca w tej sprawie. W końcu obiecałem dostarczyć Ceanie szkatułę tych pereł jeszcze przed jej ślubem. I nie miał tu żadnego znaczenia fakt, że zrobiłem to tylko po to by podsłuchujące nas elfy się od naszej dwójki odczepiły. Obiecałem i już, a obietnic należało dotrzymywać!
Z tego właśnie powodu nim ostatecznie zdecydowałem się co do treści przeznaczonej dla mojego królewskiego, nocnego gońca wiadomości, stworzyłem krótką lecz niezwykle jasną i przejrzystą notatkę, a raczej rozkaz, dotyczący dostawy pereł. Dopiero gdy go zabezpieczyłem i zakleiłem za pomocą mej królewskiej pieczęci, włożyłem trzymane w dłoni gęsie pióro do kałamarza i zabrałem się za pisanie powodu nocnej eskapady księżniczki. Ostatecznie postanowiłem, że będą nim fikcyjne rozkazy dla blardzkich wojsk w Tuvirze. Tej małej armii póki co nie miałem zamiaru ruszać, gdyż Tuvir był jednym z co ważniejszych miast należących do mnie ziem. Dostarczał mym poddanym ogromne ilości żywności i z tego powodu żaden z nich nie poparłby zmniejszenia chroniących to miasto oddziałów choćby i o jednego elfa. Ale asgallscy strażnicy nie mogli przecież o tym wiedzieć. Dla nich Tuvir był miastem jak każde inne, a ogromna armia obok idealnie nadawała się do przekazania do wojsk sojuszu.
Gdy tylko skończyłem pisać wiadomość, natychmiast odpowiednio ją zabezpieczyłem - jak i każdy co ważniejszy dokument – dodatkową warstwą pergaminu, po czym opieczętowałem go stosowną pieczęcią i położyłem na chwilę do wyschnięcia. Nie mogłem w końcu pozwolić na to by ten jeden list w jakikolwiek sposób się uszkodził, a do godziny przed kolacją miałem jeszcze sporo czasu. Co prawda planowałem go wykorzystać na poszukiwanie liny, jednak te pięć minut mogłem poświecić.
Postanowiłem, że rozprostuję nieco nogi, odsunąłem więc krzesło, wstałem i zacząłbym przechadzać się po pokoju gdyby nie to, że przy pierwszym kroku poślizgnąłem się na świecy, którą podczas tego całego pisania tych wszystkich wiadomości musiałem zrzucić ze stolika, i próbując uratować się przed upadkiem wpadłem na szafę zrzucając z niej coś co upadło na ziemię z cichym brzdękiem. Rozmasowując obolałe od kontaktu z szafą plecy i marudząc na niepotrzebne sińce, których w ten sposób, przez własną nieuwagę się nabawiłem, powoli schyliłem się by zobaczyć co to za przedmiot zrzuciłem i czy przypadkiem go nie potrzaskałem.
Moje oczy z pewnością co najmniej dwukrotnie musiały zwiększyć swą wielkość, gdy tylko zrozumiałem, że tajemniczym przedmiotem było nic innego niż przyczepiony do srebrnego łańcuszka wisior mojej matki. Zaklęty wisior, który miał moc sprawiana, że noszącej go przy sobie osobie nie mogła się stać krzywda ani za sprawą magii ani siły. Wisior, który mógł zapewnić bezpieczeństwo podczas podróży do Lasów Brethil mi lub…
- Ceanie – szepnąłem obracając kawałek ametystu opleciony przez srebro w dłoni po czym zaciskając na nim mocniej swe palce ponownie usiadłem przy stoliku. Obiecałem księżniczce, że zrobię wszystko by dotarła bezpiecznie za bramy zamku i miałem zamiar tej obietnicy dotrzymać. Nie mogłem mieć pewności czy uda mi się bezpiecznie dotrzeć na miejsce umówionego spotkania na czas. Nie mogłem wiedzieć czy nawet jeśli wyruszę wraz z księżniczką to czy obronię ją przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem czy też zginę próbując. Nie miałem pojęcia czy magia wisiora będzie w stanie powstrzymać choćby jeden cios zadany przez najsłabszego żołnierza Armii Zła. Wiedziałem jednak, że nie wybaczę sobie jeśli nie spróbuję. Jeśli Ceana zginie tylko i wyłącznie, dlatego, że nie będzie miała przy sobie tego niewielkiego, zaklętego kawałka ametystu. Ja otrzymałem od niej i jej ojca wspaniały dar, a nie mogłem się odwdzięczyć za to ratując księżniczkę przed ślubem z Learem. Mogłem za to dać jej w prezencie coś równie cennego. Coś co miało szansę sprawić, że wróci z dobrą wiadomością bezpiecznie do domu i nigdy nie zostanie skazana na prawie identyczny koniec co jej matka przez tego glisto-elfa. I choć wiedziałem, iż nikt z mego rodu tej właśnie decyzji by nie poprał, postanowiłem, że od teraz magiczny wisior mej babki i jedna z niewielu pamiątek, które miałem po swej matce, będzie należeć do księżniczki.
Musiałem mieć jednak pewność, że księżniczka specjalnie lub przez przypadek go nie zostawi w swoich komnatach, dlatego też raz jeszcze chwyciłem w dłoń gęsie pióro i napisałem księżniczce krótką wiadomość:


„Ceano nie wiem co się wydarzy ani teraz ani potem, chcę jednak byś była bezpieczna. Jesteś moją przyjaciółka, osobą, która otworzyła mi oczy i udowodniła, że te wszystkie rzeczy, które przez lata wmawiali mi o twoim rodzie to nieprawda, dlatego nie mogę pozwolić na to aby coś ci się stało.
Nie wiem czy będę w stanie cię ochronić, czy w ogóle będę miał taką możliwość, dlatego daję ci ten wisior. Umieszczony w nim ametyst jest zaklęty - tak długo jak będziesz go nosić przy sobie będzie cię chronić naprawdę potężna magia. Nikt nie będzie ci w stanie zrobić krzywdy ani z użyciem siły ani żadnego zaklęcia.
Proszę weź go i noś go zawsze przy sobie.
Twój przyjaciel D.”

Gdy tylko ten niewielki liścik był już gotowy, zgiąłem go na pół i między jego połowy wsunąłem wisior po czym wraz z wiadomością dla mego posłańca, wsunąłem tuż pod swój żupan, tak by go nikt nie widział. Złapałem jeszcze w rękę wiadomość dla posłańca dotyczącą pereł i czym prędzej wyszedłem z pokoju.
I prawdę powiedziawszy bardzo dobrze zrobiłem, że stworzyłem ten list o perłach, gdyż ledwo zdążyłem zrobić trzy kroki korytarzem, a dostrzegłem kroczącą w moją stronę Undine.
- O! Dobrze, że jesteś. Proszę przekaż tę wiadomość jednemu z naszych posłańców. Będę naprawdę wdzięczna jeśli się z tym pospieszysz, ja muszę zająć się jeszcze jedną sprawą – oznajmiłem doskonale udając, ze naprawdę odczuwam ulgę z powodu spotkania ze swą doradczynią i podając jej zapieczętowaną wiadomość. – Jeśli masz do mnie jakąś sprawę to omówimy ją tuz po kolacji – dodałem i uśmiechając się ciepło minąłem elfkę.
- W porządku – usłyszałem za sobą, a z ciepłego tonu mej przyjaciółki wywnioskowałem, iż ta nic nie podejrzewa. I bardzo dobrze, brakowałoby tylko by mnie śledziła. Nie chcąc, więc dawać Undine żadnego powodu by jednak postanowiła to zrobić czym prędzej skręciłem w jakąś odnogę korytarza nie mając absolutnego pojęcia gdzie dokładnie idę. Po prostu raz na jakiś czas, gdy akurat nie było przede mną zbyt wielu służących i strażników, zamykałem oczy i wyobrażałem sobie pomieszczenie, do którego chciałbym się dostać. A to o dziwo zadziałało.
Już po krótkiej chwili stałem przed zielonymi drzwiami prowadzącymi do małego gabinetu z pianinem, w którym niegdyś, przed balem, który zakończyliśmy bitwą na jedzenie i wstrząsającą śmiercią posłania, ukrywałem się z Ceaną. Uśmiechając się na samo wspomnienie tego momentu, wszedłem do pomieszczenia i usłyszawszy ciche szczyrknięcie oznajmiające mi, iż drzwi znajdujące się za mną drzwi zostały zamknięte, zacząłem rozglądać się za biblioteczką. Znalazłem ją stojącą w rogu, była chuda i długa jednak nie planowałem szukać w niej żadnego konkretnego dzieła mającego umilić mi czas, a zwyczajnej, grubej książki w czerwonej oprawie. Książki, która jak się okazało była zarazem i najgrubszą i najcieńszą książką o tym kolorze zabezpieczającej przed zniszczeniem się jej kartek skóry, bowiem jedyną. Pozostałe chude i grube księgi miały oprawy w kolorze zielonym, złotym, ciemnobrązowym lub niebieskim. To znacznie ułatwiało Ceanie jej znalezienie, dlatego też ciesząc się w duchu, że wybrałem właśnie ten odcień oprawy, sięgnąłem po księgę, po czym otworzywszy ją równo w połowie ostrożnie wsunąłem do jej środka wiadomość, zapieczętowany list i wisior mej matki. Upewniwszy się jeszcze, że nowa zawartość księgi nie upadnie przy jej odkładaniu na miejsce, włożyłem ją na półkę po czym otrzepałem ręce i ostrożnie, sprawdziwszy, że żaden strażnik mnie nie widzi, wyszedłem z pomieszczenia. Teraz odnalezienie wiadomości i zajęcie się nią było już w rękach księżniczki. Ja mogłem mieć tylko nadzieję, że nikt nie postanowi zajrzeć do księgi z czerwoną oprawą przed Ceaną, a także, iż uda mi się na czas znaleźć odpowiednio długą linę.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pon 0:19, 24 Sie 2015, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 17:57, 26 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Resztę popołudnia przesiedziałam w swoim pokoju, wyglądając przez okno na las, w którym będę musiała się znaleźć dzisiejszej nocy. Już rano nie miałam zbyt dobrego humoru ze względu na to, co musiało się wydarzyć. A teraz, po rozmowie z ojcem, miałam ochotę zapaść się w pierzynę i nie wyjść z łóżka dopóki nie umrę. Wtedy byłoby mi już obojętne, co zrobią z moim ciałem. W takim wypadku mogłabym nawet zostać pośmiertną żoną Leara. Przynajmniej poziom chłodu moich uczuć w stosunku do niego byłby adekwatny do temperatury mojego ciała. Nie rozumiem, jak mój ojciec mógł być tak ślepy na to, jaki naprawdę był mój narzeczony. Przecież z niego dało się czytać, jak z otwartej - choć bardzo nieciekawej - księgi. I na pewno nie można było o nim powiedzieć za wiele dobrego. Czasami mam wrażenie, że o nim naprawdę nie można powiedzieć absolutnie czegokolwiek pozytywnego. A mój ojciec pozostawał na to ślepy. Chciał dla mnie bezpieczeństwa, więc zamknął mnie w złotej klatce. Zapewne, gdyby tylko mógł, to potraktowałby to dosłownie i faktycznie wpakował mnie do jakiejś klatki. Wszyscy mogliby się mi przyglądać, a ja byłabym "bezpieczna". Prychnęłam. Prawdopodobnie wtedy byłabym jeszcze bardziej zagrożona.
Usłyszałam pukanie do drzwi. W pierwszej chwili nie chciałam otwierać, ale opatuliłam się mocniej szlafrokiem i z wysoko podniesioną głową, włosami w nieładzie i bez cienia makijażu otworzyłam drzwi. Miałam nadzieję, że taka postawa odpędzi służbę, jednak moim gościem okazał się Lizander, na którym mój wygląd nie robił najmniejszego wrażenia. Skinął mi głową i wszedł do pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi. Usiadłam w fotelu, wskazując gestem, aby dowódca zasiadł obok mnie, jednak ten postanowił stać.
-Wiesz, jaką plotką żyje pałac? Księżniczka Ceana chodziła po zamku z zakrwawionymi dłoniami i suknią. Z tym swoim pustym spojrzeniem wyglądała, jakby przed chwilą dokonała krwawego mordu. Chciałabyś mi coś powiedzieć? - zapytał, unosząc brwi do góry.
-Nikogo nie zabiłam. A chciałabym - mruknęłam, wzruszając ramionami.
-Wiem. Chyba nawet myślimy o tej samej osobie. A tak poważnie, to co się stało? - spytał, a na jego twarzy wymalowało się szczere zmartwienie.
-Ojciec mówił o moim ślubie, jaki to Lear jest dobry i jak mnie wielbi. Zanim zauważyłam zacisnęłam za mocno dłonie na filiżance. Odłamki powbijały mi się w dłonie. Wyleczyłam je i wyszłam z gabinetu zanim je umyłam. Ot, cała historia - wyjaśniłam, podnosząc się z fotela, kiedy uświadomiłam sobie, że za chwilę powinnam pójść do odpowiedniego gabinetu. Otworzyłam wielką szafę i wyciągnęłam z niej ciemnofioletową, zwiewną suknię, która odsłaniała tylko ramiona. Chwyciłam szczotkę, próbując rozczesać włosy. Powinnam była się tym zająć wcześniej...
-Przykro mi - odparł po chwili milczenia. -Nie chcę, abyś tak kończyła.
-Przynajmniej jedno z nas jest szczęśliwie zakochane - rzuciłam, podnosząc wzrok na mężczyznę. Uśmiechnęłam się do niego ciepło, kiedy zauważyłam zakłopotanie na jego twarzy. -Och, nie udawaj. Widzę, jak patrzysz na dowódcę Undine. I ona na ciebie też. To... Inne. Dwa znienawidzone się rody i wasza dwójka, która jest sobą zauroczona. Brzmi, jak początek baśni.
-Albo tragedii - mruknął Lizander, kręcąc głową, a ja wydęłam wargi.
-Ale z ciebie optymista... - mruknęłam, wiążąc włosy w kok. -Kiedy ostatni raz byłam w mieście, oglądać kramy widziałam dużo ładnej biżuterii. Nawet kobieta w wojsku lubi błyskotki. Choć do niej nie pasuje nic ekstrawaganckiego... - zamyśliłam się, zastanawiając się nad odpowiednim wyborem. -Na pewno nie złoto. Chyba, że białe.
-Dziękuję ci za te wspaniałe rady! - rzucił z rozbawieniem.
-Och, nie ma za co!
Zaśmiałam się i na chwilę zniknęłam za parawanem, przebierając się w odpowiednią suknię. Lizander nie lubił, gdy to robiłam, ale przy naszych treningach było to konieczne, więc przyzwyczaił się i odwracał, choć i tak zawsze byłam zasłonięta. Po chwili, ubrana w suknię, podeszłam do przyjaciela.
-Mówię poważnie, Lizandrze. Wykorzystaj to.
Elf zacisnął wargi. A ja wiedziałam, że się martwi. Zastanawiał się, czy związek między Asgallem i Blardem ma prawo bytu. Miałam nadzieję, że tak. Chciałam, aby był szczęśliwy.
-Jak od twoich zakrwawionych dłoni przeszliśmy do mojego życia miłosnego? - spytał.
-Ha! Czyli przyznajesz, że je masz?
Dowódca pokręcił głową i skierował się do wyjścia.
-Do zobaczenia na kolacji - rzucił na odchodnym. Pomachałam mu, a potem nałożyłam delikatny makijaż.
Kilka minut później weszłam do odpowiedniego z gabinetów. Miałam to szczęście, że po drodze nie spotkałam służby, która plotkowałaby na mój temat. Podeszłam do regału, który omiotłam wzrokiem. Niemal od razu zauważyłam czerwoną księgę. Była jedyna, a więc nie było mowy o pomyłce. Otworzyłam ją i wyciągnęłam z niej list z pieczęcią Dorhiana, który ukryłam w kieszeni między fałdami sukni. Po chwili jednak zauważyłam, że to nie jedyna rzecz, która się tam znajdowała, choć powinna. Sięgnęłam po ametyst zawieszony na cienkim łańcuszku, a potem po liścik napisany starannym pismem. Z każdym kolejnym słowem moje oczy robiły się coraz większe, a po chwili litery zaczęły się rozmazywać pod wpływem łez. Może fakt, że dzisiaj targało mną tyle emocji spowodowało, że płakałam, a może to, że było to naprawdę miłe i za wyjątkiem Lizandra dawno nikt nie był dla mnie taki miły? Nie wiem, co było powodem, ale faktem było to, że rozkleiłam się, jak małe dziecko. Siedziałam przez chwilę na kanapie pochlipując, a gdy skończyłam, założyłam wisiorek na szyję. Miałam szczęście, że ubrałam tą suknię, ponieważ dekolt był mały i kamień ukryłam pod materiałem. Założę go, a gdy spotkamy się w lesie, to będę musiała mu go zwrócić. To było za cenne.
Doprowadziłam się do porządku i jakiś czas później przyszłam z uśmiechem przyklejonym do twarzy do jadalni. Usiadłam na swoim stałym miejscu, popijając wodę. Muszę zachowywać się naturalnie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:36, 29 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Chociaż zamierzałem dotrzeć do części koszar przydzielonych wojownikom mego rodu, tego dnia nie dane było mi tam dotrzeć. A przynajmniej nie do tej ich części, w której znaleźć się planowałem.
Przemierzając bowiem korytarze asgallskiego zamku ponownie zdałem się na moc zaklętego kryształu mego miecza i chociaż tak jak poprzednim razem cały czas przywoływałem w myślach obraz konkretnego pomieszczenia – do którego już raz przecież dotarłem, co prawda przez przypadek, ale jednak dotarłem – to w momencie gdy starając się dać do zrozumienia obserwującym mnie strażnikom, moją pełną pewności siebie postawą, że nie robię nic zabronionego i nie knuję żadnego spisku, stanąłem prze sporymi, drewnianymi drzwiami, w których zmieściłby się i chyba ogr, zdałem sobie sprawę, że to miejsce wygląda nieco inaczej niż je zapamiętałem. Zwaliłem to jednak na targające mną wtedy emocje, a głównie obawy o wykrycie przemycanych przeze mnie rzeczy. Wmawiałem sobie, że byłem zbyt zaabsorbowany unikaniem i wypatrywaniem strażników by zwracać uwagę na detale otaczających mnie przedmiotów, jednak gdy po pchnięciu jednego z ciężkich skrzydeł, przy akompaniamencie głośnego skrzypnięcia żelaznych zawiasów wkroczyłem do pomieszczenia od razu zrozumiałem, że jestem w zupełnie innym miejscu niż planowałem.
Zamiast całych stosów bojowego rynsztunku zapełniającego niemal każdy wolny fragment zbrojowni, dojrzałem przed sobą wielką, oświetloną przez wpadające przez naprawdę spore okna pomarańczowe promienie zachodzącego słońca, salę, której podłoga i ściany wyłożone były gnejsowymi płytami. W prawej części pomieszczenia znajdował się wielki stojak na broń pełen najróżniejszych, już nawet z daleka wyglądających na cenne i solidne rodzajów broni białej, tuż obok, na przyczepionych do ściany uchwytach znajdowały się rozmaitych rodzajów łuki. A za nimi cały rząd różnej wielkości i wysokości szaf zapewne pełnych mikstur leczniczych, trucizn, olei, osełek i bandaży – gdyż te dostrzegłem na wierzchu kilku z nich – a także koszul i spodni - gdyż ich jeszcze nigdzie nie mogłem dostrzec.
W lewej części Sali stały zaś różnej budowy manekiny ubrane w przeróżne zbroje począwszy od samej kolczugi i napierśnika, a skończywszy na brygantynie, zbroi łuskowej lub płytowej.
Tym co mnie jednak najbardziej zdziwiło były charakterystyczne barwy umieszczone w najbardziej widocznych miejscach niemal każdego obecnym tu, tak potrzebnym na wojnie sprzętu – srebro i brąz. Barwy rodu Blardów. Zaś gdy przyjrzałem się dokładniej kilku zbrojom rozpoznałem na nich symbole konkretnych szlacheckich rodzin, w tym swojej własnej i Antorel, której krew płynęła w żyłach Undine.
Niemal natychmiast rzuciłem się na półtoraręczny miecz, którego srebrna głowica miała kształt [link widoczny dla zalogowanych] i ozdobiona była z setką kawałeczków kwarcu dymnego, dokładnie w tych miejscach gdzie ów ptak powinien mieć ciemniejsze upierzenie przez co wyglądał niemal jak żywy. Ten miecz widziałem w swym życiu już tyle razy, ze nie mogło być mowy o żadnej pomyłce, a gdy złapawszy go ściągnąłem z niego zdobioną pochwę odsłaniając całą ozdobioną brązowymi runami klingę wszystko stało się jasne. To był Srebrny Szpon, miecz dziadka Undine, który zginął z ręki jednego z asgallskich dowódców, nim jednak do tego doszło oddał swą najlepszą broń swemu synowi, by ten przekazał go swej wtedy będącej jeszcze niemowlęciem córce, jak ta tylko dorośnie.
Od momentu gdy tylko Srebrny Szpon trafił w ręce dorosłej elfki ta zabierała go na wszystkie bitwy i pilnowała jak oka w głowie, nie możliwym było, więc by teraz go komuś poddała lub zwyczajnie pozwoliła by jej go ukradli. To pomieszczenie musiało być więc czymś więcej, nim jednak postanowiłem dowiedzieć się czym dokładnie, schowałem z powrotem do pochwy i odłożyłem na miejsce miecz przyjaciółki po czym zabrałem się za przeszukiwanie szaf. Wierzyłem, że jeśli mój zaczarowany miecz mnie tu przyprowadził, to właśnie w tym miejscu musiała znajdować się odpowiednio długa i gruba lina bym mógł bez problemu pokonać otaczający asgallski zamek mur.
Przeszukiwałem, więc półkę za półką, szufladę za szufladą, kąt za kontem i choć ilość niesprawdzonych schowków na rzeczy zmniejszała się z każdą minutą, to poza ciemnobrązową, wiązaną z przodu, pasującą mi, męską kamizelką z dużym kapturem nie znalazłem nic co mogłoby przydać mi się podczas nocnej „ucieczki”. To było straszne, a co gorsza coraz ciemniejsze niebo widoczne zza wielkich okien nieustannie przypominało mi o tym, że kończy mi się czas.
Dopiero, gdy już niemal całkowicie pozbawiony nadziei, że zdążę znaleźć linę na czas, sięgnąłem do ostatniej szuflady, ostatniej z szaf dostrzegłem fragment tego grubego, długiego, srebrnego i tak pożądanego przeze mnie sznura. Natychmiast zacząłem za niego ciągnąć by wydobyć go spod sterty ubrań i sprawdzić tym samym jego wytrzymałość, a kiedy już cały znajdował się w moich dłoniach z moich ust wydobyło się głośne westchnięcie ulgi. Nie zawaliłem. Znalazłem linę, a teraz wystarczyło ją tylko przemycić do pokoju i z jej pomocą przekraść się nocą za zamkowe mury.
Moja wywołana odnalezieniem srebrnego sznura radość zniknęła natychmiast gdy przypomniałem sobie o czyhających na korytarzu strażnikach. Gdyby tylko zobaczyli w mych rękach linę natychmiast zaczęliby podejrzewać, że coś knuję. Nie miałem, więc wyboru musiałem jakoś schować linę, nie miałem jednak żadnej torby czy płaszcza pod, którym zawinięty w pasie sznur nie rzucałaby się w oczy, a jedynie zwyczajny żupan. Pod nim schować mogłem co najwyżej listy. Musiałem, więc coś stad zabrać, pytanie tylko co?
Nim zdążyłem znaleźć odpowiedź, usłyszałem niebezpiecznie zbliżające się do korytarza kroki i nie bardzo myśląc co robię zwinąłem linę i schowałem ją pod piękną, brązową, wyszytą srebrnymi nićmi i zapinaną wieloma pasami i kawałkami, czarnych, ozdobnych lin brygantynę. W tym samym momencie otworzyły się drzwi, a ja szybko ukryłem za plecami znalezioną w szafie kamizelkę.
- O widzę, że znalazłeś zbrojownię. A raczej jej część przeznaczaną dla siebie i swych najlepszych dowódców – usłyszałem tak dobrze znany mi głos dokładnie w tym samy momencie gdy zrozumiałem, iż to nie strażnik, a Undine weszła do pomieszczenia. - Czyli nie będę ci musiała jej pokazywać po kolacji – dodała, a ja uśmiechnąłem się lekko kierując swój wzrok na brygantynę, pod którą ukryłem linę.
- Chciałaś mi to pokazać? – spytałem i nawet nie musiałem udawać zaskoczonego. W końcu po co miałbym odwiedzać z doradczynią zbrojownię?
- Po tym co usłyszeliśmy wczoraj lepiej byś wiedział gdzie możesz szukać zbroi – stwierdziła, a ja cicho westchnąłem. A więc o to chodziło. Bym wiedział gdzie biec w momencie ataku.
- Kiepski plan. Znasz mnie: prędzej zabłądzę niż znajdę to miejsce. Znacznie lepiej byłoby gdybym miał choć jedną zbroję w swojej komnacie. Do niej łatwiej mi trafić. I przydałoby się wtedy też to – powiedziałem wyciągając zza placów kamizelkę za kapturem. – Tak gdybyśmy musieli jednak uciekać – dodałem z miną jasno dającą do zrozumienia, że ja osobiście wolałbym walczyć do samego końca. Wiedziałem jednak, ze na to z racji bycia królem i nie posiadania potomka nikt mi nie pozwoli.
- Cóż jest w tym trochę racji – rzekła moja przyjaciółka wyraźnie bijąc się przez chwilę z myślami, by ostatecznie się do mnie szeroko uśmiechnąć. – W takim razie bierz tego stojącego obok ciebie manekina w brygantynie, a ja zabiorę schowane w skrzyni pasujące do niej naramienniki, karwasze i nagolenniki – dodała, a ja musiałem zrobić wyjątkowo głupią minę gdyż moja przyjaciółka zaśmiała się głośno. – No co tak patrzysz? To jest akurat twoje. Wszyscy wiedząc, że nie lubisz zbroi płytowych, a twój dawny rynsztunek przepadł – rzuciła i nie dając mi już nic powiedzieć podeszła do stojącej kawałek dalej skrzyni i wziąwszy ją w ręka, zabrała jeszcze swój miecz i stanęła pod wielkimi drzwiami. A ja ciesząc się w duchu z tego jakie to mam szczęście, szybko podbiegłem do niej, otworzyłem jej drzwi po czym wróciłem do manekina, chwyciłem go tak by na pewno schowana lina nie wysunęła się przypadkiem spod brygantyny i ruszyłem za znikającą za drzwiami elfką.
- Słyszałem, że przeniosłeś do swego pokoju zbroję królu Dorhianie – usłyszałem słowa króla Agnora gdy tylko po odniesieniu tego całego sprzętu ja i Undine – która w drodze przyczepiła jeszcze do pasa miecz swego dziadka - zjawiliśmy się na kolacji w jadalni. Cóż spodziewałem się, że król o tym usłyszy i z tego powodu postanowiłem użyć dokładnie tej samej wymówki co podczas rozmowy z Undine i którą miał okazję usłyszeć również od strażników.
- Tylko po to by w razie ataku na zamek móc szybko ją przywdziać i ruszyć z pomocą naszym połączonym i broniącym zamku armiom – wyjaśniłem siadając na swoim miejscu. Miałem nadzieję, iż to wystarczy by ojciec Ceany mi odpuścił, jak również, że nikt nie domyśli się co do mojego i księżniczki planu. Inaczej wszyscy bylibyśmy zgubieni.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Nie 17:49, 30 Sie 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:12, 30 Sie 2015    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Choć serce podchodziło mi do gardła i nie miałam ochoty jeść czegokolwiek, to w obawie o to, iż ojciec pozna prawdę. W obawie, że ktokolwiek pozna prawdę. Dlatego też z łagodnym uśmiechem na twarzy jadłam sałatkę, przygryzaną ciemnym chlebem. Niektórzy z obecnych nakładali na swoje talerze mnóstwo jadła, a ja ograniczając się do takiej małej ilości miałam wrażenie, że odstaję. Starałam się nie spoglądać w stronę Dorhiana w obawie, że mogę zdradzić czymś to, co planowaliśmy. Na szczęście kolacja minęła mi w miarę szybko i już po chwili przełknęłam wszystkie pomidory i sałatę. Podniosłam się z krzesła z uśmiechem.
-Dziękuję i życzę dobrej nocy - odparłam, kiwając lekko głową w stronę ojca, po czym wyszłam z pomieszczenia. Skierowałam się do swojej sypialni, gdzie dla pozorów poprosiłam służące o pomoc w przygotowaniu się do snu. Umyta i ubrana w jedwabną koszulę nocną do kostek usiadłam na łóżku. Położyłam dłoń na wisiorze od Dorhiana. Będę musiała mu go oddać. Miałam jeszcze trochę czasu. Poza tym musiałam zaczekać, aż większość osób pójdzie spać, aby pójść do Przeklętej wieży i tam przygotować się do wyjścia. Serce waliło mi młotem, kiedy wpatrywałam się w tarczę zegara, oczekując na odpowiednią godzinę. Na korytarzach robiło się coraz ciszej, a ja w prawie całkowitej ciemności odliczałam sekundy do wyjścia.
*Od tego momentu polecam tą melodię*
Kiedy wybiła odpowiednia godzina i spodziewałam się, że elfy powinny już raczej spać narzuciłam na siebie szlafrok i ubrałam skórzane trzewiki. Spakowałam do kieszeni rozkazy, które rzekomo miałam przekazać. Otworzyłam okno i usiadłam na parapecie. Wymówiłam cicho zaklęcie, które sprawiało iż stawałam się niewidzialna dla oczu wszystkich dookoła. Chwyciłam się mocno drewnianej kraty, po której pięła się jakaś winorośl. Zwinnie zaczęłam po niej schodzić, a po chwili byłam już na ziemi. Starałam się nie wywoływać żadnego hałasu, ponieważ ktoś mógłby mnie zlokalizować. Najciszej jak mogłam pobiegłam w stronę wieży. Było to o tyle trudne, że musiałam podciągać do góry koszulę nocną, aby czasem się nie wywrócić. Wolałam nie dorobić się obrażeń jeszcze przed wyjściem z zamku. Gdy w końcu znalazłam się na miejscu serce waliło mi z podekscytowania. Użyłam zaklęcia, aby otworzyć drzwi, a potem weszłam do środka. Zapaliłam jedną z pochodni, aby mieć trochę światła.
Podeszłam do jednej ze skrzyń. Była misternie zdobiona i choć otwierałam ją setki razy, to drugi raz dopiero planowałam założyć jej zawartość. Był to prezent od Mistrza Milczących Mędrców. Kiedy raz nas odwiedzał, powiedział, że mi się to przyda, ale powinnam to dobrze ukryć przed wszystkimi. Faktycznie trenowałam już wtedy fechtunek, ale nikt poza Lizandrem o tym nie wiedział. Kiedy spytałam starca, skąd pomysł, że przyda mi się zbroja uśmiechnął się ciepło i powiedział, że nie jestem jedyna z moimi krukami. On miał orły. Znał mój ród i wiedział, że ojciec zabrałby ten podarunek i nigdy więcej bym go nie zobaczyła.
Użyłam zaklęcia, aby otworzyć kufer. Pierwsze, co zobaczyłam, to czarna maska, która zasłaniała pół twarzy. Uśmiechnęłam się lekko. W gruncie rzeczy miałam dwie właściwe zbroje. Jedną właśnie od Mistrza Milczących Mędrców, a drugą na moje życzenie skompletował Lizander. Oczywiście musiał robić to w tajemnicy, ale udało mu się załatwić w Antivie taką zbroję, jaka by mi odpowiadała. Jednak teraz planowałam ją zostawić tutaj i użyć prezentu.
Zdjęłam szlafrok oraz koszulę nocną, pozostając w samej bieliźnie. Chwyciłam czarne, skórzane spodnie oraz gładką, bawełnianą, białą koszulę z obciętymi rękawami. Na to założyłam sięgającą połowy uda czarną, skórzaną tunikę odpowiednio wzmacnianą magią, aby ciężej było ją przebić. Nad piersią, na samym środku, był zrobiony ptak. Pamiętam, że mieliśmy spór z Lizandrem czy jest to kruk czy orzeł. Uśmiechnęłam się smutno na myśl, że nie mogłam zdradzić prawdy przyjacielowi. Co prawda zostawiłam mu wiadomość, ale co to da? Założyłam naramienniki oraz wciągnęłam czarne rękawiczki. Na przedramiona założyłam skórzane, czarne karwasze. Na koniec zostały mi wysokie buty zapinane na srebrne klamry. Spięłam włosy w luźny kucyk, a na twarz założyłam maskę, która odsłaniała tylko oczy. Aby jednak i ten element rozpoznania mnie ukryć, założyłam czarną pelerynę, którą przypięłam przy pomocy kapsli do tuniki na obojczykach.
Ponownie użyłam zaklęcia niewidzialności, aby dojść pod stajnie niezauważona. Otworzyłam drzwi przy pomocy zaklęcia, po czym osiodłałam Grzmota, który przywitał mnie cichym parsknięciem. Pogłaskałam go po pysku i przeprosiłam, że tak długo go nie odwiedzałam. Osiodłałam też drugiego konia, którego miałam zabrać luzem dla Dorhiana, po czym wróciłam ze zwierzętami do wieży. Tam też zebrałam juki, które były potrzebne zarówno mi, jak i Dorhianowi po czym założyłam je na konie. Wsunęłam do jednego z nich list od króla Blardów, po czym wzięłam głęboki oddech. Będzie dobrze...

[link widoczny dla zalogowanych]</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Salivia dnia Nie 19:12, 30 Sie 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:22, 02 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Na całe szczęście usłyszawszy moją odpowiedź król jedynie uśmiechnął się kpiąco, a zaraz potem pogrążył się w długiej rozmowie z Learem dotyczącej najlepszych asgallskich mieczników. I chociaż obrzydliwy uśmiech glisto-elfa, fakt, że raz za razem przytakiwał królowi, a także non stop powtarzane „król ma absolutną rację” sugerowały praktycznie wszystkim zebranym, że dowódca wcale tak nie myśli, a jedynie stara się przypodobać ojcu Ceany, król zdawał się tego zupełnie nie dostrzegać. Niestety, zwłaszcza dla księżniczki. Naprawdę jak można było być na tyle ślepym by oddawać swą córkę, a w raz z nią całe królestwo w ręce kogoś takiego jak on? Cóż, pewnie zupełnie tak samo jak w tajemnicy przed całym królestwem i swymi wszystkimi przyjaciółmi, „uciec” z córką jego jeszcze niedawno największego wroga.
- Wszystko dla dobra królestwa… - mruknąłem pod nosem nakładając sobie na talerz odrobinę jakiejś pieczeni, na którą wcale nie miałem ochoty. Prawdę powiedziawszy najchętniej nic z tego co znajdowało się przede mną na stole nie wziąłbym do ust, gdyż zupełnie nie byłem głodny, jednak doskonale wiedziałem o tym, że muszę się chociaż trochę najeść jeśli chcę mieć siłę na tę wieczorną eskapadę. Starając się, więc nie dać po sobie poznać jak bardzo muszę się do tego posiłku zmuszać, przez całą kolację nie patrząc ani na księżniczkę, ani na nikogo z asgallskiego rodu i tylko raz na jakiś czas odpowiadając zdawkowo na zadane mi pytania, bardzo powoli opróżniałem swój talerz z nałożonego sobie jedzenia.
Gdy w końcu kolacja się skończyła, podziękowawszy za posiłek i pożegnawszy się ze wszystkimi obecnymi na nim dowódcami, doradcami i szlachcicami, czym prędzej ruszyłem do swojego pokoju. Liczyła się dla mnie każda minuta, bo choć od momentu gdy miałem zacząć powoli przekradać się przez spowite ciemnością korytarze dzieliło mnie jeszcze całkiem dużo czasu, to musiałem się przecież odpowiednio przygotować. Nie mogłem pozwolić by mój jeden błąd czy też jedno niedopatrzenie zaważyły na całym tym przedsięwzięciu. A przede wszystkim musiałem dać wszystkim powód by sądzili, że blardzki król był bardzo zmęczony i położył się bardzo wcześnie i do rana nie mieli najmniejszej ochoty mu w odpoczynku przeszkadzać.
Niestety, w momencie gdy tylko otworzyłem drzwi do swej komnaty, usłyszałem za swoimi plecami kroki, a gdy się odwróciłem dostrzegłem Undine. Jej postawa i mina nie pozostawiały mi żadnych wątpliwości – elfka wyraźnie chciała o czymś ze mną poważnie porozmawiać. Czyżby domyśliła się co planuję? Czyżby wcześniej tylko udawała nieświadomą, a teraz chciała mnie powstrzymać? Niemożliwe prawda? Nawet ktoś tak mądry i spostrzegawczy jak ona nie mógł mnie i Ceany rozszyfrować?
Czując jak ręce zaczynają m się pocić, a po plecach zaczynają mi spływać zimne stróżki, ze wszystkich sił próbowałem powstrzymać powoli opanowujący mnie strach. Nie mogłem przecież pozwolić by panika zniweczyła wszystkie przygotowania. Wiedźma z Lasów Brethil była jedyną nadzieją dla naszej rasy i nawet jeśli moja doradczyni domyśliła się co planuję, nie mogła dowiedzieć się, że jest w to też zamieszana Ceana. A jeśli nawet to podejrzewała to nie mogła chociaż księżniczce przeszkodzić w opuszczeniu zamku. Inaczej wszyscy bylibyśmy zgubieni.
- Jeśli chcesz o czymś porozmawiać to zapraszam – stwierdziłem starając się by mój głos brzmiał jak najbardziej naturalnie, po czym wszedłem do środka komnaty gdzie usiadłem na łóżku. Chwilę później do moich uszu dotarło ciche skrzypnięcie drzwi, a ja ze wszystkich sił starając się nie panikować pozwoliłem mej przyjaciółce rozejrzeć się uważnie po pomieszczeniu i na dłuższą chwilę zatrzymać wzrok na brygantynie, pod którą wciąż ukryta była mająca umożliwić mi przejście przez mur lina.
- Dorhian nie będę owijać w bawełnę: wiem, że coś knujesz – stwierdziła, a ja miałem wrażenie, że na dźwięk jej słów moje serce na chwilę przestało bić. Undine rzadko kiedy przechodziła od razu do rzeczy, z reguły starała się sprawić by osoba, którą przesłuchiwała sama z własnej nieprzymuszonej woli wyśpiewała jej całą prawdę. Skoro ty razem jednak zdecydowała się postąpić tak, a nie inaczej to znaczyło to, że jest znacznie gorzej niż bym chciał. Prawdopodobnie wiedziała już o wszystkim. O planie, Ceanie i wisiorze.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi! Od rana zachowujesz się dziwnie, jesteś małomówny, zamyślony, spacerujesz po dziedzińcu tak jakbyś czegoś tam szukał i bał się, ze ktoś znajdzie to przed tobą lub nakryję cię z tym, a ponadto znajduję cię w elitarnej zbrojowni bez żadnego konkretnego powodu – kontynuowała, a ja nie za bardzo wiedząc co zrobić z rękami, zacząłem odpinać klamry mocujące do mego stroju zaklęty miecz. Jak mogłem być tak głupi by sądzić, że Undine będzie zbyt zajęta Lizandrem by zwracać uwagę na takie szczegóły? Z pewnością dowiedziała się też o zaginionych ze zbrojowni przedmiotach i tylko czeka aż przyznam się do winy, aż wydam Ceanę…
- Undine ja niczego nie knuję. Ostatnio nie śpię za dobrze i jestem rozdrażniony, a wieści przekazane nam przez księżniczkę jeszcze tylko bardziej pogorszyły tę sprawę. Na dziedzińcu szukałem dowódców, a w zbrojowni znalazłem się przez przypadek. Nie chciałem się dostać do koszar, to znaczy chciałem ale nie tej ich części. Szukałem dowódców, gdyż na dziedzińcu ich nie znalazłem. Liczyłem, że będą w koszarach ale jak to ja znowu się zgubiłem – wyjaśniłem najspokojniej jak potrafiłem. Poprzysiągłem sobie przy tym w duchu, że za żadne skarby świata nie zdradzę i nie wydam Ceany, nawet jeśli aby tego dokonać będę musiał okłamać swą najlepszą przyjaciółkę. – Wiem, że się o mnie martwisz, ale naprawdę nie masz powodu – dodałem, jednak wyglądało na to, iż tak łatwo jej nie przekonam, więc postanowiłem zrobić coś według mnie okrutnego – użyć jej własnych uczuć przeciwko niej i wywołać w niej w ten sposób poczucie winy.
W porządku powiem ci o co chodzi! Ja.. Zwyczajnie tęsknię za domem. Ale nie pustym zamkiem, a miejscem, którym był kiedyś. Za moim ojcem i mistrzem Nalsirem, cholera Undine nie mieliśmy nawet okazji odpowiednio ich pożegnać! Ważniejsza była koronacja, kolejne walki, a te istoty i czarna magia… Ja nie.. Ja nie sądzę, że dam sobie radę jako król, powinienem wrócić na swe ziemie, dowództwo zostawić w rękach króla Agnora i pewnie nawet bym to zrobił, gdyby nie zależało mi tak na utrzymaniu sojuszu i twym szczęściu. Widzę jak patrzysz na dowódcę Lizandra, jak on patrzy na ciebie, to niesamowite, że wasza dwójka potrafi być tak blisko pomimo tych wszystkich różnic i lat wojny. Pomimo tego co poświęcił twój dziadek. To sprawiło, że przestałem postrzegać tej sojusz tylko jako tymczasowy i zacząłem mieć nadzieję na trwały pokój. Nie chcę kolejnej wojny, nie chcę by mój syn lub córka popełnili ten sam błąd co ja i również trafili do asgallskich lochów. Nie chcę kolejnych niepotrzebnych śmierci. To wszystko zaczyna mnie jednak powoli przerastać. Choć chcę dla wszystkich jak najlepiej, to powoli nie daję już rady i dlatego zachowuję się tak, a nie inaczej – stwierdziłem, a z każdym kolejnym wypowiadanym przez siebie zdaniem miałem wrażenie, że mój plan zaczyna powoli działać. W momencie gdy skończyłem swą wypowiedź w oczach Undine nie było już srogości i podejrzliwości, a zwyczajna troska o przyjaciela. Przez chwilę elfka stała patrząc na mnie jakby obwiniając się za to, że zmusiła mnie do tego bym jej to wszystko wyjaśnił, a ja czułem się winny, że ją okłamuję. A raczej nie mówię jej całej prawdy, gdyż to co ułagodziło mą przyjaciółką było absolutną prawdą.
- Przepraszam – szepnęła siadając na tapczanie, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Nie przepraszaj. Powiedz lepiej, jak tam układa ci się z Lizandrem? – rzekłem i natychmiast dostałem lekko łokciem w brzuch co było dosyć dobrym znakiem. Undine przestała podejrzewać, ze coś kombinuję.
- Wiesz to trudne. W końcu co jeśli dojdzie do rozwiązania sojuszu? Co wtedy z naszą dwójką się stanie? Żadne z nas nie porzuci swego rodu, a nasze rody nie wybaczą nam takiej zdrady. I choć… - przerwała wzdychając, a ja doskonale wiedziałem co chce powiedzieć.
- A ty choć byłabyś gotowa zrobić pierwszy krok by wasze relacje stały się czymś, więcej to czekasz aż Lizander podejmie jakąś decyzję. Chcesz by na spokojnie przemyślał swą decyzję i tylko czekasz na to co postanowi – wypowiedziałem na głos jej myśli, a elfka mi przytaknęła. Nie było już nic więcej do powiedzenia. Nasza dwójka posiedziała jeszcze trochę w milczeniu, aż w końcu spojrzawszy na zegarek wyjaśniłem, ze jestem zmęczony i lepiej będzie bym położył się już spać. To starczyło by życząc mi dobrej nocy elfka opuściła mój pokój, a ja z cichym westchnięciem usiadłem do biurka by napisać jej te kilka słów, których nie byłem w stanie wypowiedzieć na głos.


„Przepraszam, ale musiałem to zrobić i mam nadzieję, że kiedyś to zrozumiesz. Do tego czasu wiedz, że jestem bezpieczny i wrócę niedługo.”

Gdy liścik był skończony opakowałem go i zapieczętowawszy schowałem za szafką. Wiedziałem, że gdy zniknę Undine przeszuka każdy możliwy kąt i będzie gotowa wyciągnąć mnie choćby i z podziemi. Z tego też powodu nie zawarłem w nim żadnej informacji o celu swej podróży. Ja i Ceana nie potrzebowaliśmy w końcu ścigającej nas kawalerii.
Następnie przeszukałem szafę w poszukiwaniu najmocniejszej koszuli, spodni i butów jakie miałem, by później wraz z nimi udać się do łazienki i przebrawszy się w nie odłożyć koronę na szafkę, pogasić w pokoju wszystkie świece i schować się pod kołdrą. Nie zamierzałem spać, a jedynie dać wszystkim do zrozumienia, że król Blardów poszedł spać. Chciałem by nikt nic już nie podejrzewał, dlatego też w milczeniu, licząc w myślach kolejne uderzenia mego serca odliczałem kolejne mijające minuty. A gdy wreszcie przyszedł odpowiedni moment, z pomocą skórzanych pasów i klamer założyłem nagolenniki i brygantynę, na nią ubrałem i związałem kamizelkę z kapturem, który wciągnąłem na głowę, a następnie zamocowałem naramienniki i karwasze. Potem wsunąłem pod lewy karwasz sztylet od ojca i zamocowawszy na biodrach zaklęty miecz, obwiązałem linę wokół piersi i upewniłem się czy po ciemku wszystko dobrze przymocowałem i niczego przypadkiem nie zgubię w czasie biegu. Teraz wystarczyło już tylko wykraść się z zamku.
I tu właśnie zaczynały się schody, bowiem by opuścić budynek musiałem użyć któryś z jego drzwi. Niestety w przeciwieństwie do Ceany nie potrafiłem stać się niewidzialny, więc wyjście przez okno wydawało mi się zbyt niebezpieczne. Przekradając się przez zamek miałem znacznie więcej możliwości ukrycia się niż schodząc pionowo po ścianie, ale i większą szansę, ze zabłądzę lub wpadnę na jakiegoś strażnika. Cóż tak źle i tak niedobrze. Właśnie, dlatego nim powoli zbliżyłem się do drzwi i otworzyłem je na tyle by móc zerknąć czy w pobliżu nie widać jakiegoś strażnika, zmówiłem w myślach modlitwę do Pradawnych Bogów. Tylko oni i zdobyte przez lata umiejętności mogły mi pomóc dotrzeć bezpiecznie na dziedziniec, a później do zamkowego muru i wspomnianego przez Ceanę drzewa.






Ja nie wrzucam wyglądu stroju, gdyż wzorowałam się na zdjęciu użytym przeze mnie w KP i kilku własnych koncepcjach także niestety nigdzie ostatecznego efektu nie znajdę D:
I również uważam, ze zbroja Ceany jest cudowna ^^, a w Skyrim dopiero zaczęłam grać, więc nawet nie wiedziałam, że tam jest taka XD
[link widoczny dla zalogowanych]</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Śro 19:28, 02 Wrz 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 12:19, 08 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Upewniwszy się, że broń, którą zabrałam jest odpowiednio przypięta i nie odpadnie w trakcie galopu, wszystkie potrzebne do przeżycia rzeczy są spakowane, a konie zwarte i gotowe, klepnęłam lekko mojego rumaka w bok. Powoli ruszyliśmy do przodu. Umyślnie wybrałam okrężną drogę, aby przy bramie znaleźć się od strony stajni. Wtedy moje pojawienie się tam będzie bardziej wiarygodne. Bez tego strażnicy mogliby nabrać podejrzeń. Nocną ciszę przerywało tylko stukanie kopyt o bruk oraz, jak mi się wydawało, walenie mojego serca. Prawdopodobnie tylko ja byłam w stanie usłyszeć, jak szybko bije, ale i tak miałam wrażenie, że tym hałasem obudzę pół pałacu i nasz plan spłonie na panewce. Grzmot chyba wyczuwał moje zaniepokojenie, bo parę razy parsknął, łypiąc na mnie prawym okiem. Uspokajałam go wtedy i głaskałam po szyi, mając nadzieję, że to w jakikolwiek sposób pomoże.
Gdy znalazłam się w bliskiej odległości od bramy dostrzegłam, że dwóch strażników opuściło swoje stanowiska i stali teraz z dłońmi na mieczach, wpatrując się we mnie. Uniosłam dłoń w geście pozdrowienia, po czym zbliżyłam się do nich. Muszę udawać Blarda. Miałam nadzieję, że maska oraz kaptur przesłaniają moją twarz na tyle, że nikt nie rozpozna we mnie księżniczki Asgallów i faktycznie strażnicy wezmą mnie za blardzkiego posłańca. Mam nadzieję, że za tą pomyłkę nie oberwie im się za bardzo.
-Stać! - odparł jeden, a ja zatrzymałam oba konie, spoglądając na mężczyzn. -Kim jesteś?
-Posłańcem Króla Blardów, niech Pradawni Bogowie mają go w opiece - odparłam z największą pewnością w głosie, na jaką było mnie stać. Do tego starałam się o ton zniżyć głos, aby nikt mnie nie rozpoznał. Poza tym Asgallowie w większości odeszli od wiary w Pradawnych Bogów, więc takie pozdrowienie mogło zadziałać na moją korzyść. Mężczyźni spojrzeli na mnie pobłażliwie.
-Kobieta w armii... - mruknął jeden z nich, kręcąc głową.
-Moja płeć nie ma tutaj znaczenia - fuknęłam, zaciskając dłonie w pięści. Gdyby tylko wiedzieli do kogo mówią... -Mam tu rozkazy, które muszę dostarczyć, jak najszybciej na nasze ziemie. - Na dowód tego wyciągnęłam z juków kopertę z blardzką pieczenią króla. Schyliłam się na koniu i zamachałam nią przed nosem strażnika, nie pozwalając, aby ją chwycił.
Strażnicy ponownie po sobie spojrzeli jakby nad czymś się zastanawiając.
-Spieszę się - burknęłam. -To bardzo ważne, a królowi zależy na czasie.
-A ten koń - rzucił jeden z nich, wskazując na wolnego. -Po co ci on, panienko? - spytał kpiąco.
-Jak na spowiedzi! - prychnęłam, kręcąc głową. Oby mnie przepuścili, oby mnie przepuścili. Obym nie musiała odciąć któremuś głowy, gdy wystarczająco mnie zdenerwują. -Właściciel tego konia zginął, jego syn jest w obozie, który mam po drodze. Spełniam ostatnią wolę zmarłego. Czy możemy sobie już oszczędzić tej szopki i pozwolicie mi jechać dalej?
-Hej! - wrzasnął ktoś, stojący w wieżyczce. Wychylił się z okna i machnął do nas ręką. -Przepuśćcie ją i wracajcie do gry w karty. Teraz wasza kolej, a ja nie mam zamiaru tu czekać i słuchać ckliwych historyjek Blardów. A do tego to baba, więc gadaniny będzie więcej jak zaczniecie.
Skrzywiłam się, jednak nic nie odpowiedziałam. Oszczędzę sobie kłopotów. Strażnicy otworzyli mi bramy przez które przejechałam. Popędziłam konia, aby dotrzeć do odpowiedniego rozdroża na którym mieliśmy się spotkać z Dorhianem. Kiedy znalazłam się w połowie drogi strach zniknął i w końcu poczułam coś innego. Miałam wrażenie, że pierwszy raz od kiedy pamiętam opuściłam złotą klatkę. I to było niesamowite uczucie. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 14:41, 22 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Przez dłuższą chwilę stałem przyzwyczajając swój wzrok do otaczającej mnie ciemności i bardziej nasłuchując niż obserwując czy na korytarzu nie ma żadnego strażnika. Na całe szczęście wyglądało na to, iż wybrałem odpowiedni moment na ucieczkę z pokoju, bowiem asgallska straż najwyraźniej jeszcze nie zabrała się za patrolowanie zamku lub zwyczajnie robiła obchód jego zupełnie innych części. Biorąc pod uwagę fakt w jakich przyszło na żyć czasach ta druga opcja wydawała mi się znacznie bardziej prawdopodobna i byłem niemal pewien, że jeszcze nie raz podczas tego przemykania po korytarzach przyjdzie mi się kryć przed nimi w cieniu lub za kotarą. Nie miałem jednak wyboru, musiałem pomóc Ceanie i dotrzeć niezauważonym do miejsca spotkania, dlatego też by na wszelki wypadek nie przyciągnąć uwagi strażników moimi jasnymi, połyskującymi w świetle księżyca włosami, zwinąłem je w niedbały kok i naciągnąwszy na głowę kaptur wziąłem głęboki oddech i wyszedłem na korytarz.
To co zobaczyłem, a raczej to czego nie zobaczyłem gdy z cichym, ledwo skrzypnięciem i chrupnięciem zamknąłem za sobą drzwi wywołało we mnie mieszane uczucia. Bowiem noc, w którą wraz z księżniczką mieliśmy wyruszyć do Lasów Brethil okazała się być naprawdę pochmurna. Gdy ostatnim razem niczym złodziej przekradałem się do zamkowej kuchni by móc napić się odrobiny wody, nikły blask księżyca wpadający przez nie wszędzie zasłonięte, duże zamkowe okna oświetlał mi drogę pozwalając mi nie wpaść na cenne wazy i ozdoby i nie potłuc ich alarmując straże. Tym razem nie widziałem nic. Otaczała mnie niemal nieprzenikniona ciemność, w której nawet pomimo przyzwyczajenia do niej wzroku ledwo byłem w stanie dostrzec tylko trochę odróżniające się odcieniem czerni i szarości od podłogi, ścian i pustej przestrzeni co większe stojące pod ścianami ozdoby. Zrozumiałem, że aby dotrzeć do zamkowych wrót będę zmuszony poruszać się po omacku, a przejście nie wpadając na nic w tej sytuacji wydawało się być niemal niemożliwe. A mimo to miałem nadzieję, że uda mi się tego dokonać dzięki otrzymanemu od króla Agnora mieczowi z zaklętym kamieniem.
Nadzieja matką głupich. Przecież ten miecz miał wskazywać mi drogę do celu, jednak nikt nie wspomniał, że będzie to droga cicha i bezpieczna. A tym bardziej nie było mowy o tym, że nie wpadnę podczas niej na wrogów lub ostre kanty stołów czy kruche, pochodzące jeszcze z czasów jednego rodu wazy. I wystarczyło bym pokonał niecałe dziesięć metrów bym mógł się o tym przekonał.
Głośny dźwięk spadającego na ziemię srebrnego miecza ustawionego pod ścianą rycerza rozpędził okrutnie towarzyszącą mi cisze, dokładnie w tym samym momencie gdy na końcu korytarza dostrzegłem powoli zbliżający się w moją stronę blask świecy. No tak w końcu co za strażnik patroluje zamek po omacku! Jestem idiotą, największym idiotą na świecie, kto na Pradawnych Bogów postanowił uczynić mnie królem?! Chyba tylko ktoś niespełna rozumu kto liczył, że na widok mnie z tą nieszczęsną obsydianową koroną na głowie Armia Zła umrze dosłownie ze śmiechu! Jak z kimś takim jak ja na tronie mieliśmy wygrać tę wojnę?! No jak?!
Klnąc w myślach na swą głupotę i trzymając się tych resztek nadziei, że mogący pobudzić zmarłych dźwięk jednak nie zwrócił uwagi nadciągających strażników rozejrzałem się za pierwszą lepszą kryjówką. Czymkolwiek na tyle duży by w blasku świecy nie było widać nawet mojego cienia. Może byłem idiotą, jednak doskonale zdawałem sobie sprawę z tego co stanie się jeśli teraz, w tym miejscu, w tym stroju, po ciemku zostanę złapany. Zakończyłbym w ten sposób sojusz, na którym tak bardzo mi zależało i znów skończył w tych zatęchłych, wilgotnych, okropnych lochach. Znów byłbym bity i kopany, głodzony i brany na tortury, a mój krzyk ginąłby pośród wygłuszonych magią ścian.
Samo wspomnienie tego koszmaru, który przeżyłem sprawił, że przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie cofnąłem się o dwa kroki do tyłu natrafiając w ten sposób ręką na jakiś gruby i szeroki, sięgający ziemi materiał. Materiał zwisający niemal z sufitu. Kotara! To była kotara! Cholerna, cudowna kotara!
Wznosząc w myślach dziękczynne modły do Pradawnych Bogów czym prędzej zniknąłem w niewielkiej przestrzeni pomiędzy kotarą, a oknem, które zasłaniała odbierając w ten sposób resztki światła, które mogło oświetlić spowity mrokiem korytarz. Zdążyłem w ostatniej chwili. Niecałe dziesięć, niezwykle głośnych i szybkich uderzeń mego serca, które mogłoby zastąpić niejeden wzywający na modlitwę w kaplicach dzwon usłyszałem pośpiesznie stawiane kroki strażników i ich ciężkie oddechy, a światło umieszczonej na kaganku świecy rozświetliło korytarz. Wstrzymując oddech mogłem dokładnie obserwować jak jasna poświata przemieszcza się wyraźnie szukając źródła hałasu, czyli mnie. I mogłem się tylko modlić by stwierdzenie głupi ma zawsze szczęście, było jednak chociaż w połowie prawdziwe.
- Eh, cholera jasna to znów ten głupi miecz! Jeszcze raz spadnie zmuszając mnie do biegu, a osobiście przywiążę, go tej zbroi do ręki! – usłyszałem w momencie gdy kroki jednego ze strażników, który nie trzymał świecy zbliżyły się do mojej kryjówki powodując tym samym, że moje serce zaczęło bić jeszcze mocniej i szybciej jakby chcąc wyskoczyć mi z piersi i wziąć nogi zapas. Prawdę powiedziawszy chyba nigdy nim trafiłem do tego zamku nie najadłem się tak strachu jak od momentu gdy zacząłem knuć z Ceaną spisek mający uratować naszą rasę. Byłem wojownikiem, ba królem, a niemal trząsłem się ze strachu jak mała dziewczynka. Tylko wstyd, który czułem z tego powodu pozwalał mi jeszcze jako-tako trzeźwo myśleć i pozostać w absolutnym bezruchu, wstrzymując resztkami silnej woli oddech do momentu gdy kroki strażników nie ucichły zupełnie, a światło ich świecy nie znikło w dalekiej odnodze korytarza. Dopiero wtedy pozwoliłem sobie na ciche westchnięcie i rozluźnienie mięśni, czując jak nogi zaczynają mi całe drżeć zmuszając mnie bym na chwilę przykucnął. To nie mogło się powtórzyć. Nie mogłem pozwolić na to by po raz kolejny przyciągnąć jakimś odgłosem uwagi strażników. Tym razem miałem zwyczajne szczęście. Tym razem Pradawni Bogowie byli po mojej stronie, ale to był ten jeden, jedyny raz. Następnym już nie będą raczej tak łaskawi, więc nie może być następnego razu.
Chyba przez ponad trzy minuty brałem głębokie lecz ciche oddechy i rozmasowywałem dygoczące kończyny starając się jakoś doprowadzić do porządku nim upewniwszy się dziesięć razy czy na pewno strażnicy nie postanowili tu wrócić wyszedłem ze swej kryjówki. Obiecałem sobie, że od teraz będę bardziej ostrożny, że nie będę polegał tylko na magii nawet jeśli wyjątkowo pomocnej, a na swych umiejętnościach. Byłem w końcu wojownikiem do jasnej cholery i nie raz musiałem się gdzieś przekradać. Powinienem być w stanie opuścić jeden, głupi zamek bez zwracania na siebie zbędnej uwagi nawet jeśli po jego korytarzach szwendali się wyposażeni w świece strażnicy. A przynajmniej tak skrytykowałby moje zachowanie mistrz Nalsir gdyby jeszcze żył. I właśnie te słowa były w tamtym momencie tym czego potrzebowałem. To dzięki nim byłem w stanie powiedzieć sobie, że nie mam czasu na użalanie się nad sobą i ruszyć przed siebie w całkowitych ciemnościach. Dzięki nim każdy, nawet najmniejszy szmer sprawiał, że chowałem się za największym meblem lub kotarą, przyklejałem się do ściany odnogi korytarza i nasłuchiwałem. A dopiero gdy upewniłem się, że na pewno nie byli to strażnicy lub służące ruszałem dalej ostrożnie, po cichu stawiając każdy krok uprzednio upewniwszy się najostrożniej i najdelikatniej dłonią czy na pewno na nic nie wpadnę. I choć jeszcze trzy razy zmuszony byłem wstrzymywać oddech stojąc za kotarą i raz kucając za wielką i ozdobną, całą zastawioną jakimiś rzeźbami szafką, gdyż akurat tym samym korytarzem co ja postanowili przejść strażnicy, to właśnie dzięki tym słowom dotarłem bezpiecznie do wyjścia z asgallskiego zamku. Nie były to jednak jego wrota tak jak sądziłem, a uchylone okno znajdujące się na jego pierwszym piętrze, z którego mogłem bezpiecznie zeskoczył za znajdujące się na zewnątrz ozdobne krzaki, drzewa i krzewy. Niemal od razu ich widok przypomniał mi o spacerze z Ceaną podczas, którego ustalaliśmy ostatnie szczegóły dotyczące naszego planu i jej sposobu na opuszczenie murów zamku. Zacząłem się martwić, ze moje pismo mogło nie wystarczyć i księżniczka została złapana, ze może jednak powinienem zrobić coś więcej, że powinienem jej bardziej pomóc. Chłodny dotyk metalu przebijający się przez koszulę na mej lewej ręce przypomniał mi o jednej ważnej rzeczy pomagając tym samym odepchnąć myśli o losie księżniczki. W końcu nie tylko ja miałem zaklęte przedmioty. Oddałem Ceanie wisior mej matki i jeśli tylko elfka przyjęła ten dar nic nie mogło jej grozić. Mi zaś powoli kończył się czas, nie mogłem, więc stać bezczynnie i pogrążać się w rozmyślaniach. Musiałem działać, a to czy moje działania doprowadzą mnie na czas do miejsca spotkania i czy Ceana tam będzie było już w rękach Pradawnych Bogów.
- Pradawni Bogowie proszę pomóżcie. Proszę jeśli nie mi, to chociaż Ceanie – wyszeptałem cicho swą błaganą modlitwę do Pradawnych Bogów i skoczyłem z okna amortyzując nieco upadek przetoczeniem się po ziemi. Już wielokrotnie skakałem z tej wysokości i o ile tylko byłem przygotowany na spotkanie z ziemią po jej pokonaniu, to nie mogłem sobie w ten sposób zrobić za wiele krzywdy. A zwłaszcza nie wtedy gdy tak jak tym razem byłem ubrany niczym na wojnę.
Upewniwszy się, że nie zaalarmowałem swym upadkiem żadnego strażnika i zdawszy sobie sprawę, iż przetaczając się zniszczyłem grządkę jakiś przepięknych kwiatów, ruszyłem tak szybko i cicho jak tylko byłem w stanie prosto przed siebie. Tym razem zmuszony byłem zdać się głównie na magię miecza i podążając za kierującą mnie jego mocą chować się za każdym dostrzeżonym drzewem lub krzakiem, gdyż absolutnie nie miałem pojęcia jak z tego miejsca dostać się do Przeklętej Wierzy. A nawet gdyby do niej trafił to szczerze wątpiłem, bym o własnych siłach dotarł od niej za wskazówkami Ceany wprost do rosnącego przy murze drzewa…
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 20:21, 26 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Napawałam się słodkim smakiem wolności. Na moment zapomniałam o tym, po co właściwie opuściłam zamek. Nie zwracałam na to uwagi. Przyjemny, ciepły wiatr muskał kaptur mojego płaszcza. Miałam ochotę śmiać się i krzyczeć z radości. Za niedługo dotrę do granicy, której wcześniej nie przekroczyłam. Oczywiście zdarzało mi się, że wychodziłam z zamku, kiedy nikt nie widział i chodziłam po lesie. Zazwyczaj towarzyszył mi w tym Lizander, który zaklinał mnie, abym nie odchodziła za daleko, bo potem obydwoje będziemy mieć kłopoty. Ale ponieważ mój przyjaciel wiedział, że dopiero za murami czułam się naprawdę swobodnie, to pozwalał mi na te drobne szaleństwa. Czasem wychodziłam za mury całkiem sama. Oblewała mnie wtedy zimna panika, kiedy przekraczałam mur, używając do tego drzewa, które wskazałam Dorhianowi. Potem biegłam do skrzyżowania na którym mieliśmy się spotkać, jednak nigdy nie wchodziłam na drogę. Stawałam ukryta w cieniu drzew i przez chwilę przyglądałam się niewidzialnej granicy, której nie mogłam przekroczyć. Nie było żadnego zaklęcia. Po prostu nie mogłam wyjść dalej, bo na takcie ktoś mógłby mnie zauważyć. A to oznaczałoby niemałe kłopoty. Zanim zostałam zaatakowana zdarzało mi się wyjeżdżać z rodzicami dalej. Odwiedzaliśmy pobliskie miasta, rezydencje albo po prostu wybieraliśmy się na konne przejażdżki. Nawet zdarzało mi się, że opiekunka zabierała mnie i Leara na spacery traktem - oczywiście pod odpowiednią eskortą. Także mimo że dawno tu nie byłam, to okolice znałam dosyć dobrze. Wiedziałam, gdzie rozmieszczone są drobne strażnice, które miejsca widać z wież przy bramie. Mogłam tą wiedzę wykorzystać przy ucieczce. Ale potem... Potem musiałam się zdawać na tym, co wiedział Dorhian. Moja wiedza o przetrwaniu poza zamkiem była czysto teoretyczna. Wiedziałam to, co przeczytałam w książkach oraz co opowiedział mi Lizander. Nigdy jednak nie odczułam tego na własnej skórze.
W końcu dotarłam do rozwidlenia dróg. Zatrzymałam się parę metrów przed nim, wpatrując się przed siebie. Oto ona. Granica mojej klatki. Serce zaczęło mi mocniej bić, a krew szumiała w uszach. Wzięłam głęboki wdech. Spokojnie, Ceano, spokojnie... Dorhian za chwilę się tutaj stawi. Poprawiłam kaptur oraz maskę, które przesłaniały praktycznie całą moją twarz. Rozejrzałam się dookoła, aby upewnić się, czy nic mi nie grozi. Co prawda mój tata urządził lata temu polowanie na chochliki, aby upewnić się, że nie będą już stanowić zagrożenia. Nie oznaczało to jednak, że przez ten czas nie wróciły tutaj i na nowo nie osiedliły się w okolicy. Wytężyłam słuch, ale wyglądało na to, że w krzakach nie czaiło się nic niebezpiecznego. Mimo to położyłam dłoń na sztylecie, przytroczonym do pasa.
Wbiłam spojrzenie w las, w miejsce z którego zwykłam obserwować skrzyżowanie. To stamtąd powinien nadejść Dorhian. Zagryzłam dolną wargę. Mam nadzieję, że uda mu się dotrzeć i nie został złapany. Na razie pozostawało mi czekać i mieć nadzieję. A gdybym trochę bardziej wierzyła, to może jeszcze modlić się do Pradawnych Bogów. Ale kogo ja chciałam oszukiwać? Oni opuścili Asgallów już dawno temu. Położyłam dłoń na piersi, w miejscu, w którym pod zbroją znajdował się wisior. Musi tutaj dotrzeć. Na pewno mu się uda. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 17:03, 27 Wrz 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Jeśli przekradzenie się przez zamek uważałem za trudne zadanie to dotarcie do jego bram było już arcytrudne. W zamku przynajmniej były kotary, ściany, czy choćby meble, za którymi mogłem się chować. Tu, w ogrodzie poza krzakami nie było nic, a niestety im bliżej głównego dziedzińca tym roślin było mniej. A przynajmniej mniej w miejscach, w które bacznie obserwowali strażnicy i które zmuszony byłem pokonać, gdyż tak właśnie prowadził mnie miecz. Co gorsza strażników w ogrodach wcale nie było mniej, a znacznie więcej niż w zamku o czym miałem okazję przekonać się po niecałych pięciu minutach mojego skradania. Najwyraźniej król Agnor bardziej troszczył się o to by nikt nieproszony nie wkradł się do zamku niż by go w tym zamku ująć. I w sumie nic dziwnego, zwłaszcza biorąc pod uwagę ilu wyszkolonych dowódców w tym zamku spało, a także to, że teraz nasze rody łączył sojusz. W dodatku bardzo kruchy, nie było, więc mocy o możliwej próbie otrucia kogoś w środku nocy, gdyż tuż po tym nasze rody zakończyłyby natychmiastowo współpracę, a niedługo później i istnienie. W końcu Armii Zła było wszystko jedno czy walczymy z nią razem czy osobno.
Przykucnąłem na moment za wyjątkowo gęstym i dużym, najprawdopodobniej dzięki działaniu odpowiedniego zaklęcia, krzakiem róż i zastygnąwszy w bezruchu zacząłem nasłuchiwać i analizować swoje położenie. Jeśli się nie myliłem to miecz kierował mnie właśnie na północ, a co za tym szło, niedługo miałem być zmuszony skręcić na zachód by dotrzeć do Przeklętej Wierzy, a później do zamkowych murów. Nie mogłem mieć jednak pewność. Tak po prawdzie były to głównie teoretyczne rozważania, gdyż przekradając się przez ogród byłem zmuszony tyle razy skręcić b schować się za jakąś większą rośliną, że już dawno straciłem rachubę. Co gorsza nie mogłem określić swego położenia na zasadzi gwiazd, gdyż po pierwsze asgallskie nocne niebo znałem naprawdę kiepsko, a po drugie i tak nadal wszelkie światła gwiazd przysłaniały gęste chmury. Nawet księżyc był ledwie widoczną, czasami wyłaniającą się zza chmur kropką, a nie ogromną świetlistą tarczą lub rogiem, do których byłem przyzwyczajony. A co najgorsze miałem coraz to mniej czasu i nie miałem nawet najmniejszego pojęcia ile dokładnie mi go zostało. Starałem się zaplanować to wszystko tak by mieć pewność, że o północy dotrę do miejsca spotkania i wraz z Ceaną ruszę w dalszą drogę, jednak nie przewidziałem aż tak kiepskiej pogody. Przez nią samo wyjście z zamku zabrało mi dwa razy tyle czasu, a zamkowe mury z każdym kolejnym pokonanym przeze mnie krzakiem zdawały się tylko oddalać, a nie przybliżać. Zupełnie jakby ktoś rzucił na mnie jakiś złośliwy czar i zamiast iść naprzód kręciłbym się w kółko. Gdybym tylko wiedział, że tak będzie. Gdybym to przewidział, kazałbym czekać Ceanie na mnie dłużej. Kazałbym jej stać tam przez ponad godzinę i..
- Nie – szepnąłem najciszej jak potrafiłem. Nie było takiej opcji. Bezpieczeństwo księżniczki było najważniejsze. W końcu tylko ona mogła znaleźć Wiedźmę, tylko jej według wskazówek królowej Beatrice miała ukazać się w lesie Brethil droga prowadząca do tej tajemniczej, mrocznej i potężnej kobiety. Niezależnie od tego kim Wiedźma była naprawdę, jakiej była rasy i ile miała lat, chciała rozmawiać tylko z osobami z królewskiego rodu Asgallów. A ja byłem Blardem. Niezależnie od wszystkiego to Ceana musiała dotrzeć bezpiecznie do celu tej podróży, nie ja. I nie wolno mi było nigdy o tym zapomnieć.
Cichy szelest trawy będący jedyną oznaką zbliżającego się strażnika wyrwał mnie z rozmyślania i zmusił mnie do wstrzymania oddechu i przybliżenia się do krzewu róży, którego ostre kolce przebiły w kilku miejscach moją koszulę i podrapały mą skórę lub wręcz przedziurawiły ją do krwi. Nie przejąłem się tym jednak – to była tylko powierzchowna rana, wielokrotnie, a zwłaszcza podczas czasu spędzonego w asgallskich lochach byłam poważniej ranny, a nadal żyłem. Nawet jeśli wolałem nigdy nie wracać wspomnieniami do tamtego momentu.
Gdy tylko zaczynając nucić pod nosem jakąś cichą i wyjątkowo sprośną piosenkę opowiadającą same kłamstwa o zwyczajach mego rodu, strażnik odszedł na tyle daleko bym nie mógł zwrócić już na siebie jego uwagi, oderwałem się od krzaka wyrywając z niego przy okazji kilka kolców, które utknęły w mojej skórze. Będę musiał później je wyjąć i poprosić Ceanę o jakiś kawałek bandaża, którego bardzo inteligentnie nie wziąłem ze sobą. No naprawdę Dorhian popisałeś się, żeby nie wziąć nawet tak potrzebnej rzeczy jak coś do opatrywania ran. I wymówka, że księżniczka jest uzdrowicielem ci tu nie pomoże, zawaliłeś i tyle. A teraz rusz swe królewskie cztery litery i dotrzyj wreszcie do tego cholernego muru!
Zmobilizowawszy się w myślach i raz jeszcze upewniwszy się, że nie ma w pobliżu żadnej mogącej wszcząć alarm osoby, opuściłem swą kryjówkę i przeskoczyłem przez różany krzak po czym wskoczyłem prosto za dłuższy kawałek przyciętego na wysokości mego brzucha żywopłotu, który ogradzał jakąś fontannę czy inną rzeźbę. Prawdę powiedziawszy nie za bardzo wiedziałem czy było to stojące na środku, dosyć spore coś, któremu nie miałem czasu się za bardzo przyjrzeć, jednak cichy szum wody dobiegający ze strony, z której się znajdowało wskazywał mi na to, iż była to fontanna.
Pochylony by nie wystawać zza żywopłotu, przemieszczając się najciszej jak tylko byłem w stanie brnąłem truchtem do przodu zdając się w pełni na magię miecza i wsłuchując się w szelest liści na wietrze, dźwięk własnych kroków i ciche cykanie skrytych w trawie świerszczy. Powoli pokonywałem kolejne dzielące mnie od Przeklętej Wierzy i zamkowych murów metry, przeskakiwałem na krzakami, kryłem się przyklejony do drzew przed strażnikami, w pewnym momencie nawet udawałem jedną z rzeźb, gdyż strażnik, którego nie zauważyłem, bo akurat na szczęście – och dzięki wam Pradawni Bogowie – pod wpływem nagłego podmuchu wiatru zgasła mu niesiona w ręku pochodnia obrócił się w moją stronę, a ja nie mając za bardzo gdzie się schować udałem, że jestem jedną z dwóch przedstawiających kochanków rzeźb. Klęknąłem, więc przed drugą, niby odrzucającą me oświadczyny rzeźbą elfki i pozostając w bezruchu dziękowałem w duchu za otaczającą nas ciemność. Asgall wpatrywał się we mnie przez chwilę, by ostatecznie wzruszyć ramionami mrucząc pod nosem coś na kształt „nigdy nie zrozumiem sztuki” oddalić się powoli, trochę po omacku w stronę zamku. Lub innego strażnika, od którego mógłby odpalić zgaszoną pochodnię.
Ja nie mogąc powstrzymać się od cichego westchnięcia ulgi ruszyłem przed siebie, by pokonawszy niecałe półtorej metra zorientować się, że nareszcie wiem gdzie jestem i jak łatwo mogę dotrzeć do Przeklętej Wierzy i popełnić jeden z głupszych błędów swego życia. Zapominając bowiem o patrolujących okolicę strażnikach wyskoczyłem zza swej kryjówki i pokonałem jeszcze dwa metry ukrywając się po czym będąc pewnym, że już nikt mnie tu nie znajdzie wyszedłem na główną ścieżkę i kopnąłem niechcący w kamień, który odbił się ze stukotem od kilku innych kamieni.
- Kto tu jest?! Stój! Nie ruszaj się! – usłyszałem niemal natychmiast jakiś niski głos należący najpewniej do jednego ze strażników, który oddalił się od reszty najpewniej za potrzebą lub zwyczajnie się zgubił. I skamieniałem. Stojąc na środku drogi i będąc pewnym, że miejscem, z którego dobiegał głos były jedyne krzaki, w których mógłbym się ukryć, nie miałem bladego pojęcia co zrobić. A złorzecząc na mnie i wykrzykując skierowane do mnie groźby strażnik z każdą mijającą sekundą zbliżał się w moją stronę. Mym umysłem powoli zaczęła kierować panika. Niezależnie od tego ile razy starałem się znaleźć jakieś sensowne wyjście z tej sytuacji, nie potrafiłem. Popełniłem jedną z największych możliwych głupot i skazałem w ten sposób mój i księżniczki plan na porażkę. Jak mogłem być tak głupi i pewny siebie? Przecież mistrz Nalsir wielokrotnie powtarzał mi, ze skradając się gdzieś nie można mieć pewności, że jest się bezpiecznym do czasu aż nie osiągnie się swojego celu. A moim celem było przecież dotarcie do muru, a nie jakiejś głupiej, znanej mi ścieżki. Idiota, idiota, idiota. Skończony idiota, a nie król, w dodatku krzywoprzysięzca. Przecież obiecałem Ceanie, że razem dotrzemy do Wiedźmy. Obiecałem, że nie pozwolę by stała się jej jakakolwiek krzywda. A teraz przez własną głupotę skończę w zamkowych lochach i zniszczę sojusz naszych rodów. Odbiorę Undine i Lizanrowi szansę na szczęście, a sam skończę na torturach. Znów wezmą mnie do tego przeklętego pokoju, znów rozgrzeją żelazo i…
Skupiłem się tak bardzo na podsuwanych mi przez strach i poczuci winy wizjach, że nie odczułem tego wiele lat temu, nim opanowałem kontrolowanie mej magicznej mocy na tyle by nie przeszkadzała mi w normalnym życiu i walce, mrowienia tak charakterystycznego do zbierającej się magicznej energii w moich dłoniach. Energii, na którą nie panowałem i której nie potrafiłem wykorzystać. Ceana swą magię wykorzystywała do czynienia dobra, pomagania rannych, ja swą tłumiłem, gdyż nie potrafiłem jej używać. Nie chciałem, może nawet trochę bałem się tej mocy, tego, że z jej pomocą mogę nieświadomie zranić kogoś bliskiego. Przez to znałem tylko jedno zaklęcie – czar pozwalający uleczyć kaca – i nie mogłem tak jak Ceana zniknąć za sprawą magii. Gdybym tylko poświęcił trochę więcej czasu na naukę kontrolowania mojej mocy może mógłbym zniknąć tak jak robiła to Ceana. Ale nie poświeciłem. I nie zwróciłem uwagi na gromadzącą się w mych dłoniach moc przez co spotkanie ze strażnikiem skończyło się tak, a nie inaczej.
W momencie gdy przerażony usłyszałem głos wychylającego się zza krzaków strażnika, nieświadomie cofnąłem się, podnosząc dłonie na wysokość klatki piersiowej w geście poddania się, a to wystarczyło by popchnąć do działania zgromadzoną w nich moc, która z jasnym błyskiem poleciała w stronę elfa i trafiła go w klatkę piersiową. Kilka sekund później z przerażeniem patrzyłem jak z głośnym jękiem, strażnik osuwa się na ziemię. Ogarnęło mnie przerażające zimno, poczułem się niemal tak jakby zmienił się w jakiś lodowy pomnik a następnie rozpadł się na tysiąc kawałków. I nieprzytomnym wzrokiem spoglądałem na zniszczoną przez moją magię i głupotę szansę na wieczny pokój między rodem Blardów i Asgallów. Nie byłem królem, byłem potworem. Potworem w ciele króla. Wilkiem w owczej skórze. Magiem zabójcą, kłamcą i niszczycielem.
Gdy pierwszy szok minął, powoli zacząłem zbliżać się w stronę leżącego na ziemi elfa, słysząc w swych myślach tylko jedno jedyne, odbijające się echem zdanie „zabiłem niewinnego elfa”. Z drżącymi dłońmi upadłem przed nim na kolana i powoli zbliżyłem rękę do jego twarzy. Tyle razy zabijałem Asgallów, tyle razy nie zważałem na to czy mają oni rodziny, marzenia, czy choćby czy tego chcą. Liczyła się dla mnie wtedy tylko wojna, tylko zwycięstwo i nic więcej. Tym razem było inaczej. Tym razem czułem się tak jakbym po raz pierwszy naprawdę odebrał komuś życie. I tym razem nie mogłem się z tym pogodzić. Czułem, że od tego dnia, twarz tego elfa będzie prześladować mnie każdej nocy aż po rychły kres mego krótkiego życia i wręcz chciałem by tak się stało. Powoli zbliżyłem dłoń do jego szyi, by upewnić się, że to co się stało nie jest jednak tylko koszmarnym snem i właśnie wtedy poczułem się tak jakby ktoś zdjął wielki głaz z moich pleców. Pod palcami wyczułem bowiem silny pul i zdałem sobie sprawę, że nie tyle zabiłem tego elfa co zwyczajnie go ogłuszyłem z pomocą swej magicznej mocy.
Dziękując w duchu Pradawnym Bogom za ten stan rzeczy, wciąż roztrzęsiony podniosłem się z ziemi i ostrożnie podniosłem elfa po czym przeniosłem go głębiej w krzaki. Chciałem by obudziwszy się pomyślał, że zwyczajnie zasnął i to wszystko mu się przyśniło, a nawet jeśli nie to byłem pewien, że nie ocknie się na tyle szybko by mi przeszkodzić. Jednak jeśli inni strażnicy znaleźliby go nieprzytomnego na środku ścieżki to na pewno wszczęliby alarm i właśnie dlatego nie mogłem pozostawić po sobie żadnych śladów.
Gdy w końcu upewniłem się, że nikt łatwo elfa nie znajdzie i nie stanie mu się żadna dalsza krzywda, rzuciłem się biegiem na ślepo licząc na to, że jeśli tylko będę myślał o drzewie to miecz mnie tam doprowadzi. To była moja jedyna nadzieja, gdyż byłem zbyt wstrząśnięty mającą miejsce chwilę wcześniej sytuacją by samemu odnaleźć drogę. Na całe szczęście kamień przymocowany do rękojeści miecza mnie nie zawiódł i dotarłem dokładnie tam gdzie planowałem. Do wielkiego drzewa rosnącego przy murze, którego gałęzie pięły się spokojnie do góry pozwalając każdej nieco trochę przyzwyczajonemu do wspinaczki istocie dotrzeć na sam szczyt kamiennego działa Asgallów. Dzieła, które wystarczyło już tylko przekroczyć by poczuć smak wolności. I sprawdziwszy czy przypadkiem obwiązana wokół mej piersi lina nie zahaczy o któryś z konarów drzewa, zacząłem się po nim powoli wspinać. Krok po kroku, podciągnięcie za podciągnięciem, gałąź za gałęzią piąłem się powoli do góry, a gdy w końcu po wielu nieco przyspieszonych przez wysiłek i wstrząśnięcie tym wszystkim co stało się tej nocy uderzeniach serca dotrzeć na szczyt kamiennego muru. Wtedy przywiązawszy do niego wystającej za niego gałęzi drzewa linę i modląc się w duchu, by okazała się wystarczająco długa zacząłem powoli zeskakiwać po ścianie w dół trzymając się tego srebrnego kawałka splecionych ze sobą włókien niczym ostatniej deski ratunku. Jednak z każdym kolejnym pokonanym niewielkim skokiem czułem się coraz lepiej, coraz bardziej wypełniała mnie nadzieja, że jednak zdarzę na czas, że ten plan nie był tylko jedną wielką głupotą, że to wszystko się uda. A także radość, że wreszcie opuszczam ten zamek, który stał się poniekąd moim więzieniem. Czułem jak spowodowany wydarzeniem ze strażnikiem szok zupełnie mnie opuszcza i powoli zaczynałem mieć wrażenie, że nic już nie może mnie powstrzymać.
Myliłem się i uświadomił mnie o tym cichy, okropny dźwięk. Dźwięk drącego się materiału, dźwięk drącej się liny. Liny, która postanowiła zawieść gdy byłem zdecydowanie za wysoko.
Zdając sobie sprawę z tego czym może skończyć się upadek z takiej wysokości zacząłem schodzić szybciej mając nadzieję, że w ten sposób chociaż odwlekę to co nieuniknione. Głupota to tylko prawdopodobnie przyspieszyło to co miało nadejść. To czego tak bardzo chciałem uniknąć. Najwyraźniej moje szczęście skończyło się wraz z powaleniem strażnika. Najwyraźniej nawet głupota miała pewne granice. Lina puściła, pękła nim zdążyłem zejść poniżej połowy muru, a ja nie zdążając nawet krzyknąć, z dosyć głośnym hukiem upadłem na ziemię. Ostatnim co poczułem był straszliwy ból w lewym barku i głowie, a potem nastała ciemność.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 17:14, 03 Paź 2015    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Konie parskały nerwowo, kiedy znudzone musiały stać na środku skrzyżowania. Pierwsze uczucie ekscytacji związane z tym, że udało mi się wydostać poza mury zamku minęło. Zamiast niego pojawił się niepokój. Zastanawiałam się, gdzie się podziewa Dorhian. Powinien był tutaj trafić... Droga jest naprawdę prosta po przekroczeniu muru i nie wymaga większego wysiłku. Oczywiście dotarcie w odpowiednie miejsce przed przejściem poza ogrody jest trudne i mogło zająć mu więcej czasu, ale potem? To przejście wydeptaną ścieżką! Zajmuje jakieś pięć minut niezbyt szybkim krokiem. To naprawdę niedaleko stąd, jeżeli idzie się na przełaj przez las.
Podniosłam wzrok do góry, spoglądając w ciemne niebo. Ściągnęłam na moment maskę i zagwizdałam, licząc, że jakiś z kruków to usłyszy i pojawi się w pobliżu. Miałam też nadzieję, że przy okazji nie wywołam żadnego wilka, a już tym bardziej strażników, którzy również mogliby mnie usłyszeć i zastanawiać się, czemu blardzki posłaniec jeszcze tutaj stoi, skoro tak bardzo się spieszyłam. Na szczęście dalej otaczała mnie niezmącona cisza, a ja zdążyłam już poprawić maskę. Po chwili usłyszałam trzepot skrzydeł, a kruk wylądował na mojej ręce, wbijając pazury w karwasz. Był raczej drobny i ślepy na jedno oko. Prawdopodobnie doszło między nim do starcia z jakimś kotem. Pogłaskałam go delikatnie po głowie i przesłałam odpowiednie obrazy. Musi znaleźć Dorhiana. Po chwili zwierzę wzniosło się do góry i zniknęło między drzewami.
Nie wiem, jak długo go nie było, ale te chwile strasznie mi się dłużyły. W mojej głowie pojawiały się same czarne wizje związane z tym, że Dorhian na pewno został złapany i jest teraz przesłuchiwany w sprawie tego, co się stało. Miałam nadzieję, że uda mu się przekraść bezpiecznie do murów zamku, ale może jednak liczyłam na zbyt wiele. W końcu nie posługiwał się magią i nie mógł stać się niewidzialny, jak ja. Zagryzłam dolną wargę, nasłuchując czy kruk nie wraca. Dopiero po jakimś czasie usłyszałam donośne krakanie. Ptak usiadł w tym samym miejscu co wcześniej i na swój charakterystyczny sposób zaczął mi opowiadać to, co widział.
Wiedziałam, że coś musiało się stać! Cholera! Pospiesznie podziękowałam krukowi, który skinął łebkiem i zniknął gdzieś pomiędzy koronami drzew. Zeskoczyłam z Grzmota i podprowadziłam obydwa wierzchowce w stronę drzew. Starałam się ukryć je tak, aby nikt nie zauważył ich z głównego traktu. Kiedy miałam pewność, a może raczej nadzieję, że są bezpieczne zaczęłam biec ścieżką w stronę murów obronnych. Jeżeli jest nieprzytomny, to faktycznie miałam teraz wielki problem! Oby tylko udało mi się go jakoś doprowadzić do porządku w miarę szybko.
Po chwili ciężko oddychając byłam w odpowiednim miejscu. W ciemnościach zamajaczyła mi czyjaś sylwetka na ziemi. Według wskazówek kruka to musiał być właśnie Dorhian. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że odczuwam straszny ból głowy i barku. Podparłam się o drzewo, wiedząc, że to i tak nic nie da, bo to nie ja cierpię. Przez chwilę byłam przerażona, ale potem lata praktyki związanej z leczeniem elfów wzięły górę i udało mi się uspokoić. Zbliżyłam się do niego, walcząc z tym, że im bliżej byłam, tym gorzej się czułam. Uklęknęłam obok niego i sprawdziłam oddech. Na szczęście żył. Przynajmniej tyle dobrze. Lekko poklepałam go po policzku.
-No, dalej obudź się... - szepnęłam, nachylając się nad nim.
Mam nadzieję, że nikt nie chodzi teraz po drugiej stronie muru. Chwyciłam mężczyznę tak, aby lekko podciągnąć go do góry i uprzeć o kamienną ścianę. Dotknęłam barku, który musiał być wybity. No po prostu świetnie. Zaczęłam szeptać zaklęcie, które miało nałożyć na nas barierę dźwiękową. Dzięki niej, nikt nie powinien nic usłyszeć. Chwyciłam stanowczo bark, którego ból czułam tak, jak własny i wzięłam głęboki wdech. Nienawidziłam tej części, bo wiedziałam, że mnie też to zaboli. Pociągnęłam mocno i nastawiłam bark elfowi. Sama w tym momencie syknęłam na moment przestając cokolwiek robić. Cholera, jak ja tego nienawidzę! Położyłam dłoń na jego ramieniu, po czym skupiłam się na leczeniu go, aby jak najszybciej mógł władać ręką. Potem zajmę się raną na głowie. Mam tylko nadzieję, że nie doszło do większych uszkodzeń.
-Dorhian, obudź się, bo będziemy mieli kłopoty... - mruknęłam, kiedy skupiłam się na tym, aby zasklepić ranę na jego głowie. O matko, dlaczego już na samym początku mamy takie kłopoty? </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:26, 10 Paź 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
O czym myśli osoba nieprzytomna? Głupie pytanie, bo nie myśli zupełnie o niczym, ale gdybym miał myśleć o czymś w tamtej chwili to byłoby to tylko jedno słowo: cholera. Powtarzałbym je w myślach raz za razem przeklinając się za swą głupotę, za to, że nie sprawdziłem liny nim postanowiłem jej użyć, za to, iż z pewnością sprowadziłem na Ceanę kłopoty i nie mogłem jej pomóc, a także za to, że zaprzepaściłem jedyną szansę na pokój między naszymi rodami. Ba z pewnością doprowadziłem do złapania asgallskiej księżniczki, jej natychmiastowego ślubu z Learem i rychłego końca elfiej rasy. No naprawdę to trzeba być już mną by jednym, głupim upadkiem z muru doprowadzić do takiej katastrofy. Być może gdybym był przytomny poprosiłbym jeszcze Pradawnych Bogów o łaskę oczekując na ostatnie sekundy swego życia i nawet przez chwilę pośmiał się z tej sytuacji i tego za jak niezniszczalnego mnie wszyscy mieli i jak bardzo się mylili, gdyby nie fakt, że cóż… Nie byłem. I z pewnością nie obudziłbym się już wcale lub zrobiłbym to w asgallskiej sali tortur, gdyby nie jakaś zamaskowana i zakapturzona postać. Osoba, której zupełnie niezrozumiałe i zniekształcone słowa dotarły do mnie przywołując mnie z trudem do rzeczywistości. W zasadzie nie miałem bladego pojęcia o co jej chodzi gdy z trudem otworzywszy oczy ujrzałem przed sobą jej zupełnie rozmazaną sylwetkę. W uszach mi dźwięczało jakbym miał tam własną dzwonnicę, w głowie huczało, a o jakikolwiek choćby w miarę logicznym myśleniu nie było mowy przez okropny, palący ból głowy. Miałem wrażenie, że jakaś okropna, oślizgła istota wbija mi w nią swe zimne jak lud szpony i stara się rozerwać ją na strzępy. Ból był tak okropny, że przez kilka minut, może kilkanaście, a może nawet i godzinę, nie potrafiłem utrzymać oczu otwartych. Z resztą nawet gdy na chwilę rozchylałem powieki by zrozumieć co się ze mną dzieje niegdyś ostry i wyraźny świat zmieniał się w ciemne, rozmazane plamy, które zaczynały nieskoordynowanie wirować wywołując straszliwe nudności. I gdyby tylko nie fakt, że ten przerażający ból po chwili nieco zelżał pozwalając mi odczuć, że nie tylko wściekle boli mnie głowa, ale także pobolewa mnie trochę lewy bark, dałbym sobie rękę uciąć, że umarłem i zostałem przez Pradawnych Bogów za swą głupotę strącony do piekła.
No ale tam raczej nikt nie starałby się o to by bolało mnie mniej, a już tym bardziej nie prosiłby mnie szeptem abym się ocknął. Postanawiając nie rozczarować osoby, która za wszelką cenę próbowała utrzymać mnie przy życiu użyłem resztek swych sił by skupić się na jedynym innym bodźcu, z którego obecności zdawałem sobie sprawę i którym było wyczuwalne pod moimi plecami i rękami zimno. Przyjemne, kojące zimno, które po chwili stało się nieznośne i twarde. To z kolei doprowadziło mnie do z trudem wysnutego wniosku, iż opieram się o coś twardego, dużego i ziemnego. Coś co było w dodatku chropowate. Ja kamień albo… Mur. No tak przecież wspinałem się na mur, a potem lina zaczęła trzeszczeć i pękła! Lina pękła, a ja spadłem! A teraz ktoś próbował złożyć mnie do kupy!
Te właśnie wnioski sprawiły, że zmusiłem się o otwarcia oczu i skupienia wzroku i omal nie uderzyłem się obolałą głową w słynny mur gdy na widok zakapturzonej, zamaskowanej, ubranej w czarną zbroję postaci odruchowo odsunąłem się szybko do tyłu. Nie miałem pojęcia kim jest owa osoba i czemu zadaje sobie tyle trudu by złożyć mnie do kupy, a niemal wszechobecna ciemność nie ułatwiała mi zadania znalezienia odpowiedzi. Jedynym czym mogłem kierować się przy rozpoznawaniu klęczącej obok mnie osoby były oczy, a ich kolor dokładnie zostałby ukryty przez kaptur gdyby w pobliżu znajdowało się jakiekolwiek źródło światła. Ale tej nocy na niebie nie było widać gwiazd! Na całe szczęście postać nie planowała zostać tajemnicza i niezidentyfikowana i choć cicho to co jakiś czas mówiło do mnie coś czego wciąż nie byłem w stanie przez dźwięczenie w uszach zrozumieć. Sam jej głos wydawał mi się jednak znajomy. Miałem wrażenie, że słyszałem go już wielokrotnie choć maska go nieco zniekształcała. Zupełnie tak jakbym z jego posiadaczką – gdyż brzmiał na typowo kobiecy – rozmawiał jeszcze wczoraj. Lub nawet dzisiaj. Tylko co taka osoba miałaby robić w środku ciemnej nocy poza murami…
Nagle zrozumiałem z kim mam do czynienia i z pewnością mocno pobladłem, a towarzyszące mi dotąd lekkie nudności spowodowane bólem i zawrotami głowy stały się o wiele silniejsze. Chyba tylko cudem powstrzymałem się przed zwróceniem całej zawartości żołądka gdy zamknąwszy oczy starałem skupić się na oddychaniu. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Skup się Dohian. Wdech, wydech. Kończy ci się czas. Wdech, wydech. Musisz zebrać się do kupy i wiać. Wdech wydech. Zraz na pewno znajdą was strażnicy. Wdech wydech.
- Cholera jasna, co ty tu robisz? – wyrzuciłem z siebie nie do końca świadomy, że mówię to na głos, jednak po chwili dotarło do mnie, że w ten cudowny sposób postanowiłem odwdzięczyć się komuś kto prawdopodobnie ratował mi życie. A zdecydowanie tak nie powinno się dziękować. Nie potrafiłem jednak nic na to poradzić. Powinienem się cieszyć, że elfka nie zostawiła mnie tu, martwiła się o mnie i wróciła po mnie jednak zamiast tego byłem obolały i.. Wściekły. Zamiast wyściskać z radości miałem bardziej ochotę udusić księżniczkę za to, iż nie odjechała tak jak ją prosiłem i naraziła się przez moją własną głupotę na niebezpieczeństwo. Nosz, powinna przecież być już daleko! Powinna nie przejmować się mną i dotrzeć samotnie do wiedźmy, a nie pakować się tuż pod nos strażników, którzy w każdej chwili mogą wyjść poza zamkowe mury i nas znaleźć! Miałem ochotę zaczął złorzeczyć na Pradawnych Bogów za to, że pozwolili Ceanie zrobić coś tak głupiego, wiedziałem jednak, iż to zupełnie nic nie da. Stało się. Ja spadłem z muru, a ona po mnie wróciła. I powinienem być jej za to wdzięczny, a przede wszystkim powinienem ją stąd jak najszybciej zabrać.
Ta myśl sprawiła, ze z trudem, bo z trudem i głośnym syknięciem z bólu i stęknięciem zmusiłem się do tego by odepchnąć jej rękę i podnieść się z ziemi. A skoro byłem w stanie ustać, choć świat kiwał się mi mocno na boki, a zawartość mojego żołądka bardzo pragnęła wydostać się na zewnątrz to znaczyło to, iż dożyję aż będziemy bezpieczni. Stwierdziłem, że dopiero wtedy będzie mieć sens składać mnie do kupy, a to trochę cierpienia, które odczuję do tego czasu będzie idealną karą za narażanie księżniczki na takie niebezpieczeństwo. I z tego powodu podpierając się na murze już byłem gotowy poprosić Ceanę byśmy czym prędzej się stąd zmyli, gdy przypomniałem sobie o jej niezwykłej zdolności. Przecież czuła mój ból tak jak swój własny.! I choć ja z trudem, bo z trudem ale jakoś mogłem być w stanie go zignorować, wszak nic gorszego niż w asgallskich lochach mnie nie spotkało, a tamto przecież przeżyłem, to pomimo silnej woli księżniczka mogła nie być w stanie stąd w moim towarzystwie odejść. A jej bezpieczeństwo było przecież najważniejsze.
- Przepraszam za to co powiedziałem. Dziękuję za pomoc, ale teraz nie mamy na to czasu… Jesteś w stanie iść? – spytałem się szeptem łapiąc z trudem oddech. Tak mówienie z sensem zdecydowanie nie należało do najprostszych czynności, już chyba łatwiej byłoby mi biec.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Sob 21:28, 10 Paź 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 16:13, 17 Paź 2015    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Bolało. Wiedziałam, że powinnam to starać się ignorować, biorąc pod uwagę, że mi ten ból nic nie robił. To, że go czułam, nie znaczyło, że coś mi było. Można to określić mianem bólu fantomowego. W tym przypadku powinnam zająć się Dorhianem i to jego uleczyć. Było to trochę ryzykowne, biorąc pod uwagę, że znajdowaliśmy się tuż pod murami i ktoś mógłby nas zauważyć. Albo ktoś mógłby zobaczyć, choć nie powinien, konie uwiązane do drzewa. Albo je usłyszeć! To by się zdecydowanie źle dla nas skończyło. Zagryzłam dolną wargę, próbując jakoś sobie poradzić z Dorhianem. Poklepałam go lekko po policzku, próbując przywołać do rzeczywistości. I cóż, nie spodziewałam się, że usłyszę od niego takie słowa.
-Ratuję tyłek szanownej waszej wysokości - rzuciłam, przewracając oczami. Wiedziałam, że chciał, abym ruszała sama, jeżeli się nie stawi, ale chyba nie sądził, że naprawdę to zrobię? Oczywiście powinnam była go posłuchać, bo jakby na to nie spojrzeć miał ode mnie wyższą rangę, ale jednak... Nie.
-Mam drobny problem ze słuchaniem rozkazów - wyjaśniłam z rozbawieniem w głosie. Taka była prawda. Nie lubiłam słuchać stwierdzeń na miarę "powinnaś zrobić to, powinnaś się zachowywać tak, a nie inaczej". Szczególnie, że w naszym królestwie było to wyjątkowo rygorystyczne w przypadku kobiet. Nie mogłyśmy się szkolić do walki i byłyśmy traktowane jako ktoś, kto powinien leżeć na kanapie i być podziwiany. Oczywiście nie dotyczyło to służących, które musiały gotować, prać i sprzątać. Jednak kobiety należące do szlachty powinny nic nie robić i nie prezentować nic poza urodą. Wiele z nich o to właśnie dbała. A ja miałam jakoś inne priorytety...
-Nie przejmuj się mną - powiedziałam spokojnie. Byłam przyzwyczajona. I choć to było irytujące i naprawdę bolało, to starałam się to ignorować. Odpychać od siebie, bo to w końcu nie moje. Cóż, na pewno nie podziękuję za to wiedźmie, gdy ją spotkam... -Kiedy dotrzemy do drogi to cię uleczę. Będzie nam wtedy łatwiej. A teraz lepiej żebyśmy już stąd poszli - dodałam cicho, wskazując na drzewa, spowite ciemnością. Chwyciłam elfa za zdrowe ramię i poprowadziłam w stronę ścieżki. Miałam teraz gdzieś jego męską dumę, królewską godność. On był ranny i nie mógł tego ukryć. Może i przed innymi udałoby mu się zgrywać, ale przy mnie nikt nie był w stanie udawać, że coś go nie boli. Kiedy znaleźliśmy się już pomiędzy drzewami poczułam się spokojniejsza. Byliśmy na dobrej drodze, aby nasza eskapada nie spełza na niczym. Nikt się chyba nie zainteresował tym, co działo się przy murze. Zresztą tam rzadko kręcili się strażnicy. Nie czuli potrzeby, aby tam przebywać. Co było głupotą, bo zostawiali otwartą przestrzeń dla teoretycznego najeźdźcy.
Kilka metrów od miejsca, w którym zostawiłam konie, usłyszałam ich ciche parskanie. Odetchnęłam z ulgą. Dalej tam były i wydaje mi się, że nikogo nie ma w pobliżu. Zatrzymałam się obok nich, po czym spojrzałam na Dorhiana.
-Trzeba cię uzdrowić - wyjaśniłam, zbliżając się do niego. -To zajmie chwilę. -Położyłam dłoń na jego ramieniu i zmrużyłam oczy. Skupiłam się na magii, która przepływała przez moje ciało i wydobywała się przez opuszki palców na zewnątrz. Już po chwili przestałam odczuwać ból w ramieniu elfa, co wywołało u mnie niemałą ulgę. Przeniosłam dłoń na jego głowę, którą też uleczyłam.
-Jak ty schodziłeś po tej linie? - spytałam, w trakcie leczenia. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 21:33, 20 Lis 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
W odpowiedzi na słowa księżniczki kiwnąłem lekko głową obawiając się, że wymówienie jeszcze choćby i jednego słowa spowoduje natychmiastowe wydostanie się na zewnątrz całej mojej zawartości żołądka i to o dziwo okazało się jeszcze gorszym pomysłem, gdyż ruch ten tylko zwiększył ból głowy, a co gorsza sprawiał, że świat ponownie zaczął mi się mocno rozmazywać przed oczami co z kolei pogłębiło dokuczające mi nudności. I chyba naprawdę już tylko resztki silnej woli powstrzymały mnie przed zgięciem się w pół i zwymiotowaniem wprost pod nogi księżniczki. No i bardzo dobrze, bo to zdecydowanie nie byłoby zachowanie godne króla, już nie wspominając o tym, że ukazanie w ten sposób słabości mocno ugodziłoby w moją męską dumę, a przecież ta i tak nie miała się już najlepiej po tym jak zostałem uratowany i przynajmniej z grubsza poskładany do kupy przez osobę, którą miałem chronić i której miałem pomagać, a nie być dla niej jedynie ciężarem! No naprawdę nie popisałem się tego dnia, jednak w tamtej chwili nie byłem w stanie o tym myśleć. W zasadzie jedyną rzeczą jaka co rusz przychodziła mi na myśl i wręcz cisnęła mi się na ustach było jedno krótkie zdanie: Osz Pradawni Bogowie jak mi cholernie niedobrze. I z pewnością gdybym tylko był w stanie to powtarzałbym je raz za razem. Na całe szczęście dla resztek mej męskiej dumy, które mogłem już pozbierać z podłogi i przy pierwszym lepszym rozbiciu jakiegoś obozu próbować poskładać do kupy, czy to w ramach kary, lekcji czy bardziej kaprysu miłościwi Pradawni Bogowie zatroszczyli się o to bym nie był w stanie wymówić ani jednego słowa więcej. W zasadzie jedynym co mogłem w tamtej chwili zrobić było całkowite skupienie się chwilę na oddychaniu by zebrać choć trochę sił na wyjątkowo długą i mozolną przeprawę do czekających na nas wierzchowców, a przynajmniej ja ją tak właśnie zapamiętałem co w sumie mogło być nawet ociupinkę zgodne z prawdą. Czemu? Bo niestety ku nieszczęściu pozostałych mi resztek mej męskiej dumy nie dane mi było dotrzeć do jej końca o własnych siłach. Gdzie tam, nie miałem nawet szansy choćby i kiepsko przez chwilę poudawać jak to sobie świetnie sam jestem w tamtym momencie dać radę. Zamiast tego nim się zorientowałem zostałem złapany za prawdę ramię i nie mając ani większego ani nawet mniejszego wyboru musiałem zwyczajnie zdać się na łaskę i niełaskę towarzyszącej mi elfki. I choć gdy w końcu dotarliśmy do niemiłosiernie głośnych koni, których rżenie tylko potęgowało i bez tego niezwykle silny ból głowy, byłem dozgonnie wdzięczny Ceanie za pomoc, to jednak nadal gdzieś tam w głębi pozostały z mej męskiej dumy zapewne już tylko pył co jakiś czas podczas kolejnego leczenia moich ran odzywał się każąc mi obiecać sobie w myślach, że już nigdy więcej nie dopuszczę do tego typu sytuacji i następnym razem to ja obronię, ocalę i pomogę księżniczce. Nawet jeśli miałbym siebie zwyczajnie okłamać.
- Dziękuję Ceano – rzekłem gdy już byłem w pełni zdrowy dzięki leczniczej magii kruczowłosej elki po czym odsunąłem się szybko i zbliżyłem do wybranego mi przez Ceanę wierzchowca udając, że poszedłem sprawdzić czy podczas nieobecności księżniczki nie znalazł jakiegoś cudnego sposobu na zrobienie podobnież jak ja sobie krzywdy lub też poluźnienie albo co gorsza zniszczenie popręgu co z pewnością skończyłoby się moim rychłym upadkiem z jego grzbietu. I choć faktycznie ostatecznie za owo dokładne sprawdzanie się zabrałem - bo takiego wstydu już zupełnie by duch mej męskiej dumy nie przeżył - to tak naprawdę oddaliłem się by móc choć na chwilę stanąwszy do elfki plecami zamknąć oczy, przyłożyć sobie dłoń do ust i zrobiwszy kilka głębokich wdechów i wydechów przywołać swój nadwyrężony niekontrolowanym użyciem magii, emocjami i zawrotami głowy żołądek do porządku. A przynajmniej na tyle by być w stanie chwilę później odwiązać konia i wdrapać się na jego grzbiet z poczuciem, że do momentu gdy trzeba będzie rozbić obóz by dać koniom odpocząć nie zwrócę kolacji.
- Zwyczajnie. A to, że nie sprawdziłem czy lina jest porządna czy nadaje się jedynie do ozdoby to już inna sprawa. Ale możemy kiedy indziej przedyskutować mój brak intelektu, teraz już lepiej ruszajmy bo nas tu zaraz świt zastanie – wyjaśniłem krótko poprawiając strzemiona i ze wszystkich sił powstrzymując się przed skrzywieniem się na samo wspomnienie swej głupoty, po czym poprawiłem kaptur i dokładnie przyjrzałem się księżniczce. – Mimo, że jestem ci naprawdę wdzięczny za to co zrobiłaś nie powinnaś po mnie wracać i dobrze o tym wiesz. Proszę nie rób tego więcej ta podróż może być naprawdę niebezpieczna, dlatego też jeśli coś naprawdę złego się stanie i każę ci uciekać… Nie myśl, nie przejmuj się mną i po prostu to zrób. Proszę. Od tego bowiem czy znajdziemy sposób na pokonanie wroga zależy przetrwanie naszej rasy i jeśli będzie mi pisane za to zginąć… Nie będę miał żalu do Pradawnych Bogów, a przynajmniej nie będę go miał tak długo jak długo ty będziesz bezpieczna. W końcu tylko ty możesz odnaleźć Wiedźmę – oznajmiłem tak poważnym głosem, że aż niemal nie byłem w sanie uwierzyć, że należy on do mnie. Taka była jednak prawda – choć wolałem się nie poświęcać byłem gotów do zrobić dla dobra naszej rasy, naszych rodów, naszych przyjaciół, pokoju i Ceany. Wiedźma była naszą ostatnią nadzieją, a ja musiałem zrobić po prostu wszystko by doprowadzić do niej bezpiecznie kruczowłosą elfkę i umożliwić jej powrót w jednym kawałku do domu. Nie musiałem wrócić żywy do asgallskiego zamku, beze mnie królewska linia Blardziej krwi przestałaby istnieć, a to prędzej czy później doprowadziłoby do kapitulacji naszych wojsk i trwałego pokoju. Co innego gdyby zabrakło księżniczki. Jej śmierć z pewnością ostatecznie przekreśliłaby tą niewielką szansę na zakończenie nikomu niepotrzebnej, a trwającej od lat walki, której praktycznie nikt nie był w stanie zakończyć, gdyż już dawno temu wszyscy zapomnieli o co tak naprawdę walczą.
Ceana musi przeżyć spotkanie z Wiedźmą z lasów Brethil. Z tą właśnie myślą dodałem swemu wierzchowcowi łydki i powoli ruszyłem w stronę, w którą kierował mnie magiczny kamień przytwierdzony do otrzymanego w arze miecza. W ciągu ostatnich dni, a zwłaszcza ostatniej doby miałem już wystarczająco dużo czasu by nauczyć się mu ufać, dlatego też nie miałem nawet najmniejszych wątpliwości, że kieruję się w dobrą stronę.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:30, 28 Gru 2015    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Uśmiechnęłam się lekko. Słaba lina, tak? To faktycznie był pech, że Dorhian akurat na taką trafił. To było spore nieszczęście, biorąc pod uwagę, że liny po wytworzeniu u nas w zamku zawsze były sprawdzane. Chyba, że ktoś akurat się obijał przy pracy, wtedy można sądzić, że faktycznie doszło do pewnego zaniedbania i taka felerna lina mogła zakończyć czyjś żywot. Dobrze, że w przypadku elfa nie było podobnie, bo stracenie króla ze względu na twarde lądowanie byłoby beznadziejną sytuacją. A już na pewno przy naszej obecnej sytuacji, kiedy powinniśmy się dostać do Wiedźmy.
Dosiadłam swojego konia, po czym narzuciłam na głowę kaptur. Spojrzałam na władcę Blardów, który ponownie zganił mnie za to, że po niego ruszyłam. Przewróciłam oczami, choć ten zapewne tego nie dostrzegł w ciemnościach. I nawet lepiej, bo księżniczce nie przystało zachowywać się w ten sposób. A już tym bardziej przy królu dawniej wrogiego nam królestwa.
Westchnęłam cicho. Wiedziałam, że ma rację. To istotne, aby poznać sposób na pokonanie naszego wroga, ale z drugiej strony nie potrafiłam sobie wyobrazić sytuacji, w której wiem, że ktoś potrzebuje pomocy, a ja zaczynam uciekać. Możliwe, że przeciętna księżniczka, która siedziała i uśmiechała się do swoich poddanych by tak postąpiła. Możliwe, że takiej księżniczki pragnęli Asgallowie. Ale ja taka nie byłam. Nie potrafiłabym uciekać ze świadomością, że ktoś mnie potrzebuje. To było tchórzostwem i tak zachowywali się jedynie najgorsi wojownicy, którzy pozostawiali swoich bliskich na pastwę losu.
Nie byłabym sobą, gdybym nie sprawdziła przed chwilą, co się stało z Dorhianem i pojechała sama. Postąpiłabym wbrew sobie, a to byłoby gorsze niż buntowanie się przeciwko komukolwiek. Gniew innych łatwo znieść, ale swój skierowany na własne zachowania jest już ponad wszystko. Klepnęłam lekko konia w bok, a ten powoli ruszył za rumakiem króla Blardów.
Przez chwilę milczałam przyglądając się mężczyźnie. Wiedziałam, że powinnam była zachować się inaczej, ale mimo wszystko nie byłam w stanie. A jeszcze gorsze było to, że moja natura, ciągnąca do robieniu na złość rozkazującym doszła do słowa.
-Przykro mi, ale nie jestem w stanie obiecać, że taka sytuacja się nie powtórzy - powiedziałam ze spokojem, zerkając na księcia kątem oka. -Rozumiem powagę naszej sprawy, ale nie byłabym w stanie zostawić bliskiej mi osoby w potrzebie. Poza tym, królu, nie potrzebuję ulgowego traktowania. Sądziłam, że Blardowie, którzy wcielają do armii kobiety mają świadomość, że potrafimy coś więcej niż leżeć i pachnieć - prychnęłam. Możliwe, że u nas, Asgallów, kobiety przede wszystkim spełniały funkcję rozrywki, ale ja zostałam wyszkolona w walce i planowałam to wykorzystać, a nie uciekać przed wrogiem i chować się po kątach. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 15:38, 29 Gru 2015    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Nie trudno było poznać, że Ceanie zupełnie nie spodobały się moje słowa. Już nawet nie chodziło to co powiedziała mi o jej wypełnianiu rozkazów i co po spędzeniu tak krótkiego okresu w zamku jej rodu mogłem potwierdzić, iż jest zgodne z prawdą. Nie poznałem też tego po tonie jej głosu czy skrytej przez jej kaptur minie. Wystarczył mi do tego sam sposób jej wypowiedzi. Dotąd nasza dwójka zwracała się do siebie per księżniczko, książę czy królu tylko na samym początku znajomości i przy osobach, które naszą krótką przyjaźń mogłyby uznać za zagrożenie. A przecież poza murami zamku takich osób nie było, a wręcz odpowiednie formułki, postępowanie zgodnie z zasadami etykiety i zaznaczanie w każdym zdaniu naszych tytułów mogło nas zdradzić i sprowadzić na nas wielkie kłopoty. Nie chcieliśmy w końcu by nim dotrzemy poza obszar możliwych pościgów lub poszukiwań ktokolwiek odkrył nasz spisek. Nie marzyliśmy też o tym by jacyś bandyci czy chciwe, magiczne istoty zastawili na nas pułapkę i zatargali pod bramy asgallskich włości w celu zażądania okupu, którego za mnie i tak pewnie by nie dostali. A mimo to Ceana i tak nazwała mnie królem. Nie zwróciła się do mnie jak do znajomego czy przyjaciela lecz raczej wroga, więc z ciężkim westchnięciem, starając się zignorować jej jawne okazanie mi, że ma głęboko w jednej z niewielu części jej ciała, które mogły interesować Leara, moje zdanie, wywróciłem oczami i popędziłem konia.
Od tego momentu praktycznie nie odzywałem się do Ceany. Zamiast tego jadąc na przemian galopem, stępem i kłusem w zależności od tego na co pozwalały nam warunki i wytrzymałość naszych wierzchowców, rozglądałem się raz za razem w poszukiwaniu pułapek, niebezpieczeństw i śladów pościgu. Wszystko wskazywało jednak na to, że albo ten jeszcze za nami nie ruszył albo zwyczajnie zgubił nas w leśnej gęstwinie za co byłem bardzo wdzięczny Pradawnym Bogom. Gdyby tylko ci sprowadzili w nocy zamiast chmur lekki deszcz, ziemia zmieniłaby się w błoto lub też stała się na tyle wilgotna by idealnie zatrzymywać wszelkie ślady. Na całe szczęście było wystarczająco sucho by wystarczyło tylko unikać niepokrytych trawą, bardziej piaszczystych i ziemistych terenów lub używać kilku gałęzi do rozcierania i maskowania naszych śladów. Z tego drugiego pomysłu nie skorzystaliśmy. Jeszcze nie, gdyż chcieliśmy w jak najkrótszym czasie znaleźć się jak najdalej od zamku, a zbieranie gałęzi i non stop zatrzymywanie się lub wiele nieudanych prób przywiązania ich tak by cały czas ciągnęły się za nami było zbyt czasochłonne. Z tego też powodu choć wielokrotnie Blardzi korzystali z tego pomysłu próbując zgubić asgallski pościg lub niezauważonym przekraść się bliżej jakieś ważnej lokacji, a ja miałem nawet okazję raz czy dwa w tym czy tamtym uczestniczyć, postanowiłem zachować to zastosowanie roślinności dla siebie. Pewnie gdybym był moim ojcem nawet gdyby było to konieczne nie skorzystałbym z tej wiedzy przy jakimkolwiek Asgallu jednak nim nie byłem i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że i drugiemu elfiemu rodowi ten sposób jest znany. W końcu nie było to nic odkrywczego, pewnie nawet ludzie nie raz tak maskowali swoje ślady.
Kolejną rzeczą mającą uchronić mnie i Ceanę przed pościgiem było zjechanie po jakimś czasie z głównej drogi i przerzucenie się na bardziej niebezpieczne, ale i znacznie mniej uczęszczane, leśne ścieżki. Choć istniało znacznie większe prawdopodobieństwo spotkania na nich magicznych istot, dzików czy bandytów to jednocześnie nie poruszali się nimi żadni gońcy mogący spieszyć z ważnymi informacjami do pałacu. A dzięki umiejętności Ceany do rozmowy z krukami nie musieliśmy się i bandytów czy magicznych istot obawiać. W końcu te czarne i drogie elfce ptaki mogły w porę nas ostrzec przed niebezpieczeństwem tak byśmy zdążyli się przygotować wyciągając miecze i szykując zaklęcia lub zwyczajnie skręcić i ominąć niebezpieczeństwo. Pewnie właśnie dlatego, a może przez głupie szczęście nasza podróż przebiegała bez żadnych przeszkód. A przynajmniej do momencie gdy tuż przed południem - co bardzo łatwo mogliśmy stwierdzić po znajdującym się wysoko na niebie słońcu – nie dotarliśmy do małej polanki, przez którą płynął całkiem spoty i głęboki strumień. Na tyle szerokiego i głębokiego by móc spokojnie nazwać go małą rzeczką. Wtedy właśnie zatrzymałem na moment swego wierzchowca, rozejrzałem się uważnie i stwierdziwszy, iż będzie to idealne miejsce na napojenie koni i zrobienie krótkiego postoju zdjąłem z głowy kaptur i spojrzałem na Ceanę.
- Rozstępuj konia, zrobimy tu krótki postój. Niech zwierzaki się napiją, a my zastanowimy się nad dalszą drogą – oznajmiłem i uśmiechnąwszy się ciepło sam dodałem dosiadanemu przez siebie zwierzęciu łydkę zacząłem powoli krążyć z nim po polance by nie nabawił się żadnej kontuzji. W końcu ważne jest by napięte mięśnie tych zwierząt mogły rozluźnić się w ruchu.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Salivia
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 19 Sie 2014
Posty: 583
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 16:23, 09 Lut 2016    Temat postu:
 
<center>Ceana Asgall

Przez całą drogę milczeliśmy. Nie wiedziałam czy było to spowodowane tym, co powiedziałam i Dorhian postanowił się na mnie obrazić czy po prostu ze względu na swoistą "ucieczkę" nikt nie miał humoru. Możliwe, że zwróciłam się do niego zbyt surowo. Możliwe, że nie powinnam była aż tak stawiać na swoim, ale musiałam. Nie potrafiłam postąpić inaczej. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, w której faktycznie musiałabym zostawić elfa za sobą. To dla mnie absurdalne i niehonorowe. W taki sposób po prostu nie można postępować. I choć cisnęło mi się na usta, aby przeprosić, bo jednak to milczenie momentami było irytujące, to powstrzymałam się. Nie będę przepraszać, skoro i tak uznaję, że mam rację. Nie widzę ku temu powodów, a więc możemy sobie tak milczeć.
Niemniej w kwestii podróżowania, unikania zostawienia śladów i tempa, w którym się przemieszczaliśmy nie wyrażałam swojego zdania. Nie miałam o tym zbyt dużego pojęcia. Albo inaczej: wiedziałam, jak to się opisuje w księgach. Podręcznikowo postępowaliśmy, jak najbardziej poprawnie. Jednakże nie byłam przyzwyczajona do wprowadzania takich czynności w życie. Dlatego też cieszyło mnie to, że Dorhian podróżował razem ze mną. On miał świadomość na co należy zwrócić uwagę, aby uniknąć pościgu, bo robił to wielokrotnie. Ja tylko o tym czytałam. Dlatego robiłam to, co trzeba bez słowa protestu. Skoro miało nam to pomóc, to widać trzeba było tak robić.
Kiedy przemieszczaliśmy się nocą za bardzo nie skupiałam się na widokach. Rozglądać zaczęłam się dopiero, kiedy słońce pojawiło się na horyzoncie, oświetlając otaczające nas drzewa. Nigdy nie byłam tak daleko od zamku i miałam wrażenie, że wszystko było tutaj inne. Promienie słońca inaczej grzały, powietrze było czystsze, liście inaczej szumiały - każdy jeden szczegół był zupełnie inny od tego na naszym dworze i w pobliskich lasach. Nie miałam pewności jak daleko byliśmy już od zamku, ale na pewno była już to znacząca odległość. Wzięłam głęboki wdech, uśmiechając się przy tym lekko. Swoboda była cudowna. Wiedziałam, że jedziemy w miejsce, gdzie możemy stracić nasze życia, ale czułam się szczęśliwa. Szczęśliwa, że w końcu mogłam pojechać gdzieś, gdzie chciałam.
Dotarliśmy do polany, gdzie Dorhian po raz pierwszy od wielu godzin się do mnie odezwał. Skinęłam głową, po czym ściągnęłam kaptur oraz maskę, która zasłaniała połowę mojej twarzy. Zgodnie z poleceniem powoli zaczęłam krążyć z koniem dookoła polany, lekko poklepując go po boku. Nachyliłam się do jego ucha i zaczęłam szeptać słowa pradawnych pieśni, które zawsze go uspokajały.
Po chwili podprowadziłam swojego rumaka do wody, po czym zwinnie z niego zeskoczyłam. Przeciągnęłam się kilkakrotnie, czując, że od tej długiej podróży wszystkie mięśnie zdążyły mi się zastać. Jeszcze nigdy tak długo nie byłam w siodle. Westchnęłam ciężko, po czym rozejrzałam się dookoła. Przesunęłam wzrokiem po koronach drzew i uśmiechnęłam się, kiedy znalazłam to czego szukałam. Sięgnęłam myślą w stronę gniazda i wyciągnęłam rękę przed siebie.
Na karwaszu wylądował czarny kruk, który wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem. Pogłaskałam go lekko po głowie. Przesłałam mu obraz dworu Asgallów, licząc, że stworzenie dotrze tam w miarę szybko, a potem znajdzie nas, jeżeli zdążymy stąd ruszyć. Już chciałam nakazać mu lecieć, kiedy dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz. Jeżeli zobaczy pościg w pobliżu, ma natychmiast zawrócić i nas uprzedzić. Stworzenie skinęło głową na znak zrozumienia, po czym wzbiło się w powietrze. Śledziłam kruka wzrokiem, póki nie zniknął mi z oczu.
-Poleci na zamek. Zobaczy, jak się ma sprawa. Jeżeli po drodze dostrzeże pościg w okolicy, zawróci i nas uprzedzi - wyjaśniłam Dorhianowi. Teraz musieliśmy już zacząć ze sobą rozmawiać nawet, jeżeli któreś z nas nie było do tego skore. Mimo wszystko trzeba ustalić, co robimy dalej. </center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:00, 11 Lut 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Gdy po zrobieniu wielu kółek stępem upewniłem się, że mój wierzchowiec przez zbytni pośpiech lub zaniedbanie nie nabawi się żadnej kontuzji, zeskoczyłem z niego i miękko wylądowałem na ziemi. Następnie złapałem wodze i przełożywszy je przez głowę zwierzaka poprowadziłem go w stronę strumienia gdzie w spokoju czekałem aż koń się napije. I choć szczerze powiedziawszy cierpliwość była jedną z ostatnich rzeczy na jaką miałem w tamtej chwili ochotę – w końcu w każdej chwili mogło się okazać, że wbrew moim oczekiwaniom i trudom uniknięcia pościgu ten dosłownie deptał nam po piętach lub raczej po kopytach naszych wierzchowców – to doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to właśnie cierpliwość jest nam podczas tej wyprawy najbardziej potrzebna. Cierpliwość i trzeźwa ocena sytuacji. Nie była to w końcu ani przejażdżka, ani podróż do pobliskiego miasta ani nawet kolejna dla mnie wyprawa wojenna. W zasadzie nasz plan przypominał bardziej ucieczkę więźniów lub misję samobójczą niż wszystko w czym ja, a w szczególności Ceana, mieliśmy okazję wziąć dotąd udział. I właśnie dlatego tak ważne było byśmy nie pozwalali by kierowały nami emocje, zwłaszcza te bardzo silne jak smutek, gniew czy chęć zemsty. Musieliśmy umieć odłożyć na bok wszystkie urazy i nauczyć się słuchać swoich rozkazów inaczej mogliśmy łatwo pożegnać się z życiem. Kolejną ważną rzeczą było zachowanie zimnej krwi i nauczenie się słuchać swego organizmu i organizmu swego wierzchowca tak by przypadkiem nie przeholować. Nie mogliśmy zamęczyć tych biednych zwierząt, zajechać ich na śmierć, bo nic by nam to nie dało i tylko byśmy stracili nasz jedyny środek transportu, nie wspominając o tym, że byłoby to nie tylko nieelfie ale i nieludzkie, nawet jeśli ludzie czasami wykazywali się o wiele większym altruizmem i empatią od elfów – zwłaszcza wtedy gdy należało o tych pojęciach pamiętać w odniesieniu do elfów z przeciwnego rodu.
W każdym razie co ważniejsze nie mogliśmy też pozwolić na to by któreś z nas podczas tej podróży straciło tak dużo ze swych sił by nie było w stanie walczyć, gdyż znając przynajmniej moje szczęście akurat wtedy zaatakowaliby nas wrogowie. Z tego powodu należało robić częste odpoczynki, a jednocześnie się spieszyć i niemal nie zatrzymywać. Trudne prawa? Pogodzenie ze sobą tak dwóch sprzecznych rzezy było już niemal niemożliwe, a jeśli dorzucić do nich te wszystkie wcześniejsze…
Im dłużej nad tym myślałem tym bardziej mój optymizm i wiara, że podołamy stawały się mniejsze, szczególnie gdy brałem pod uwagę fakt, że ledwo nasza wyprawa się rozpoczęła, a już nie tylko pojawiły się pierwsze problemy z moją osobą w roli głównej, ale i zdążyliśmy się z księżniczką na tyle poważnie pokłócić by nie odzywać się do siebie przez kilka dobrych godzin. I to tylko dlatego, że nie chcieliśmy doprowadzić do śmierci tego drugiego! W takiej sytuacji trudno było mówić o tym, które z nas jest winne i tym trudniej było przepraszać, niemniej nie zmieniało to faktu, że zupełnie nie wróżyło to dobrze naszej wyprawie. Zresztą czy cokolwiek mogłoby jej wróżyć dobrze? Raczej nie.
Z moich rozmyślań wyrwały mnie dopiero słowa Ceany, które z boku mogłoby się wydawać, że puściłem mimo uszu, a tak naprawdę bardzo dokładnie przeanalizowałem. Jej zdolność komunikowania się z krukami była naprawdę pomocna. Prawdę powiedziawszy przez chwilę nawet zastanawiałem się czy w ogóle mój udział w tej wyprawie mógł w jakikolwiek sposób pomóc tak uzdolnionemu magowi czy tylko jej przeszkodzić, by ostatecznie skarcić się za tego typu myśli. W końcu i tak nie było już odwrotu. Mój samodzielny powrót do zamku w obecnej sytuacji tylko by króla Agnora rozjuszył. Nie było o czym myśleć i mówić – zwyczajnie nie miałem po co tam samemu wracać. Chyba tylko po to by skończyć znowu w tych wilgotnych lochach jako częsty gość sali tortur, a na tym zupełnie mi nie zależało. Zdecydowanie wolałem dołożyć wszelkich starań by jednak nie być zwyczajną kulą u nogi księżniczki.
Z tego właśnie powodu po napojeniu swego wierzchowca przywiązałem go do drzewa i rozsiodłałem go, a następnie położywszy na ziemi wszystkie dotąd znajdujące się na jego grzbiecie przedmioty, uklęknąłem nad strumieniem, zrzuciłem z siebie rękawice i karwasze i sam ugasiłem pragnienie jego zaskakująco zimną i pyszną wodą. Przemyłem nią także swoje dłonie i twarz uświadamiając sobie jak bardzo było mi to krótkie orzeźwienie potrzebne. Nie tylko ostatecznie uciszyłem swój jeszcze nie tak dawno wyjątkowo obrażony na mnie i za wszelką cenę przypominający o sobie żołądek, który za wszelką cenę chciał abym pozbył się resztek królewskiej godności, która i tak już mocno ucierpiała po moim popisie na murach asgallskiego zamku, ale również pozbyłem się chociaż części powoli chcącego zawładnąć mną zmęczenia i otrzeźwiłem umysł. Dzięki temu doszedłem do wniosku, że już dawno powinienem był zarządzić postój ale tego nie zrobiłem. Częściowo dlatego, że za bardzo obawiałem się pościgu, częściowo dlatego, iż chciałem jak najszybciej dotrzeć do Wiedźmy, a częściowo dlatego, że nie chciałem uchodzić przy Ceanie za jakiegoś mięczaka, który non stop robi sobie przerwy. Chciałem jej zaimponować swą wiedzą – choć do końca nie wiedziałem dlaczego – i wyszło na to, że zawaliłem. No cóż najpierw lina, teraz to, ciekawe co będzie później…
- Twoja zdolność komunikowania się z krukami jest równie niesamowita co użyteczna – stwierdziłem po raz kolejny nabierając dłonią nieco chłodnej wody, która dla odmiany wylądowała na moich włosach. I dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, z faktu, że coś co jeszcze nie tak dawno temu było naprędce zawiązanym kokiem teraz zdecydowanie przypominało jakąś parodię fryzury i było całe skołtunione. Był to jeden z minusów długich włosów, które sam najchętniej ściąłbym na krótko lub zostawił w takim stanie jak były gdyby nie fakt, że część moich służących i urzędników chętnie obrałaby mnie później za to ze skóry. W końcu byłem królem, a król musiał wyglądać zawsze perfekcyjnie i majestatycznie nawet jeśli przedzierał się właśnie po sięgające mu do pasa i całe podmokłe torfowisko. I nawet jeśli król miał na ten temat zdecydowanie inne zdanie. Pewne rzeczy chyba po prostu zbyt mocno wrosły w naszą blardzką kulturę, a długie włosy u władców mego rodu były już tradycją, której przynajmniej na razie wolałem nie zmieniać. Doskonale zdawałem sobie bowiem sprawę z faktu, że już i tak dostatecznie podpadnę - jeśli jeszcze tego nie zrobiłem - swym poddanym tą wyprawą do Wiedźmy z Lasów Brethil.
- W każdym razie chciałem powiedzieć, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś zdolną wojowniczką i jeszcze zdolniejszym magiem, ale ja zwyczajnie nie chcę byś się byś niepotrzebnie się narażała. Nie planowałem cię tym urazić, spróbuj mnie zrozumieć Ceano: ja zwyczajnie nie chce trafić znowu do tych okropnych lochów. Jeden raz w zupełności mi na całe życie wystarczy, a jeśli coś ci się stanie to twój ojciec na pewno dołoży wszelkich starań bym się tam znalazł – rzekłem po chwili nawet nie zerkając na księżniczkę. Wolałem nie widzieć jak patrzy na mnie jak na jakiegoś wyjątkowego nieudacznika, w zupełności wystarczyło mi, że ta spoglądał na mnie mój własny ojciec. – Ale skoro nie masz mnie zamiaru słuchać to chyba nic na to nie poradzę. Pozostaje mi modlić się do Pradawnych Bogów o to byśmy nie spotkali na swej drodze jakiegoś trolla, chimery lub czegoś gorszego i mieć nadzieję, że przyjęłaś mój dar i nosisz na szyi medalion mej… - Chciałem zażartować, a ostatecznie okazało się, że w ostatniej chwili zdążyłem ugryźć się w język nim zdradziłem jak cenny nie tylko z powodu niezwykłych zdolności, ale i osobistych był dla mnie ten ametystowy wisior, który dałem w prezencie księżniczce. W końcu gdyby tylko wiedziała z pewności nie przyjęłaby go, a ja z jakiegoś powodu czułem, że jej przyda się bardziej niż mnie. Nie wiedziałem czemu, nie wiedziałem kiedy, nie wiedziałem po co ale to nie miało najmniejszego znaczenia. W zupełności wystarczył mi fakt, że byłem magiem, a jak doskonale wiadomo z przeczuciami magów – nawet tak kiepskich magów jak ja – nie należało się kłócić.
Medalion, który schowałem w książce z listem i zmyśloną wiadomością dla posłańca – dokończyłem swą wypowiedź po czym zerknąwszy kontem oka na elfkę wstałem i zacząłem przechadzać się po polanie jednocześnie starając się obliczyć jak daleko udało nam się już odjechać. I niestety nie były to obliczenia zadowalające. Choć jechaliśmy niestrudzenie całą noc i pół dnia nie oddaliliśmy się od domu Ceany nawet o sto staj, a przecież wrzosowisko, do którego mieliśmy dotrzeć było… No właśnie, gdzie było? Nie było go na żadnej z map, które jeszcze nie tak dawno studiowałem z Faolinem starając się poznać wszystkie ważne punktu strategiczne i jakoś zrozumieć działania mego ojca, króla Agnora i naszych połączonych wojsk. Ceana chyba też nie do końca zdawała sobie sprawę jak dokładnie powinna tam pojechać, a nawet jeśli to tych terenów doskonale nie znała innymi słowy nie mogła powiedzieć czy nie jedziemy przypadkiem w złą stronę. I nie pytała się mnie nawet skąd wiem jak jechać! A ja co? Ja jechałem kierując się przeczuciem i zaczarowanym mieczem? Przecież mogliśmy w ten sposób błądzić latami. Mogliśmy od dobrych jedenastu godzin krążyć w kółko i nieświadomie wracać do zamku. W końcu nie mogłem być pewien czy przypadkiem magiczna moc mojego królewskiego oręża nie przestaje działać przypadkiem poza murami asgallskiego zamku. Z drugiej strony ojciec Ceany zapewniał mnie dając mi go w koronacyjnym prezencie, że dzięki niemu nigdy nie zbłądzę i póki co mieć mnie jeszcze nie zawiódł. Ale czy na pewno dobrym pomysłem jest powierzać los całej rasy łutowi szczęścia i magii?
- Dorhianie nie dosyć, że jesteś skrajnie głupi to jeszcze naiwny. Przecież jesteś koszmarnym magiem! Omal nie zabiłeś tego strażnika, szczęścia masz tyle co kot napłakał, a chcesz powierzać wszystko zaklętemu mieczowi? – skarciłem się pod nosem nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że wypowiadam swe myśli na głos, po czym przystanąłem na moment i wziąłem naprawdę głęboki wdech, gdyż poczułem w palcach znajome i niebezpieczne pulsowanie energii. Niebezpieczne zwłaszcza po tym co niechcący zrobiłem temu biednemu elfowi. O nie, nie mogłem pozwolić sobie znowu na to by stracić panowanie nad sobą, a co gorsza nad własną mocą. Przecież to był dopiero początek naszej wyprawy!
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Nie 1:50, 14 Lut 2016, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12  Następny
Strona 10 z 12

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy