Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
The Door (Nadprzyrodzone, Romans, Horror; b.n; +18)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
The Door (Nadprzyrodzone, Romans, Horror; b.n; +18)
Autor Wiadomość
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 19:41, 08 Mar 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Maszerowanie przez śnieg i zaspy nie sprawiało mi żadnego problemu. Już przed rokiem miałem świetną kondycję, a po incydencie z drzwiami zdecydowanie się potrafiła. Wszystkie moje zmysły, talenty i umiejętności zostały znacznie zwiększone. Obyło się więc bez bólu stóp, czy mięśni, gdy to przedzieraliśmy się przez świeże tony białego puchu. Było nas całkiem sporo, co sprawiało, że musiałem brać pod uwagę ewentualne odnalezienie ciała. Kierowaliśmy się jednak w przeciwną stronę, więc były naprawdę małe, jeśli nie znikome szanse, że nagle znajdziemy się w wąwozie, który mieścił się za klifem kurortu. Sprawnie maszerowałem za całą grupą, nie spuszczając wzroku z Andreasa i Cameron. Nie potrafiłem oprzeć się kuszącym myślom, jakoby śmierć tego niedorozwoja przyniosła mi ukojenie. Wiedziałem jednak, mimo wszystko, że to nieprawda. Lydia i jej fagas nie mieli nic do mnie, ani ja do nich. Jedynie to ciało, resztki emocji, które w jakiś sposób odczuwałem sprawiały, że wszystko zaczynało się komplikować. Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo gryzł mnie widok macającego Cameron faceta. Nie ogarnął mnie chłód, ponieważ gniew i poirytowanie rozgrzewały mnie od środka. Było jednak coś jeszcze. Czyżby... Zazdrość? Nie, niemożliwe, bym nie potrafił oprzeć się tak żałosnemu odczuciu.
Przemaszerowaliśmy naprawdę spory kawałek, prosto do zamarzniętych jezior. Nigdzie nie było śladu obecności człowieka, przynajmniej nie w przeciągu nocy i poranka. Na śniegu brakowało śladów, nigdzie nie znaleźliśmy żadnych poszlak, sugerujących, jakoby Joshua zawieruszył się gdzieś pośród gęstych drzew. Pod moimi butami skrzypiał puch, a wiatr mierzwił mi gęste kudły, gdy w zasięgu wzroku pojawiło się nam jezioro. Zamarznięte, lód niepewny. Wraz z Matthiasem potupaliśmy trochę ciężkimi podeszwami, by sprawdzić, czy aby na pewno da się przedostać na drugą stronę. Przy brzegu lód był twardy, owszem, ale dalej dostrzegliśmy pęknięcia, więc pomysł z przedostaniem się na drugą stronę środkiem został zdecydowanie oddalony. Wszyscy byli zdesperowani, by kontynuować poszukiwania nawet do wieczora. Co prawda powiedziałem, że znikam na czas obiadu, ale nie mogłem pozwolić im natknąć się na drogę prowadzącą do wąwozu. Dlatego właśnie, nie protestowałem, kiedy Graves nakazał wszystkim iść przy brzegu. Sam zbiornik wodny był ogromny, obejście go miało nam zająć zdecydowanie więcej czasu, niż planowaliśmy. Wszystkim jednak zdawało się to nie przeszkadzać. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem zaraz za Andreasem i (ku mej irytacji) Lydią, obserwując przy tym niepewny lód ciągnący się obok nas. Piasek był zamarznięty, chrzęszczał przy krokach kilkunastoosobowej grupy. Nawoływali imię zaginionego. Najgłośniej słychać było Jessicę... Do czasu, aż przede mną wywiązała się szamotanina. Andreas widocznie naprzykrzał się Cameron. Miałem zamiar jej pomóc, tak dla czystego wkurwienia tego fagasa. Nie zdążyłem jednak niczego zrobić, ponieważ dziewczyna odepchnęła się od agresora, jednocześnie stawiając kilka kroków wstecz - wprost na lód.
- Lydia, nie na lód! - Wrzasnęła Whitney, ale było już za późno. Mogłem jedynie wpatrywać się w przerażone tęczówki szatynki, gdy traciła grunt pod nogami. Tak samo przerażone, jak wtedy, pod drzwiami. Serce zabiło mi zdecydowanie mocniej, poczułem ogromną dawkę adrenaliny, mieszającej się z czystą mocą płynącą w moich żyłach. W zaledwie sekundę Cameron zniknęła pod powierzchnią zimnej cieczy i lodu. Byłem szybki i zdesperowany. Na tyle, by w przeciągu chwili przebiec dystans dzielący mnie i wyrwę w zamarzniętej powierzchni, a potem wskoczyć do lodowatej wody, nim dotarły do mnie krzyki pozostałych członków grupy. Zmroziło mi kończyny, zbrakło tchu przez nagłą zmianę temperatury. Nie czułem ciepła, które dawała mi aktualnie leżąca gdzieś na śniegu kurtka. Sztywnymi ramionami przecinałem wodę, płynąc w dół. Widziałem, jak drobna, dziewczęca postać znika w odmętach głębokiego jeziora. To dodatkowo mnie napędzało. Mimo żywego ognia w płucach, parłem przed siebie. Nie myślałem wtedy o tym, że ona również powinna zginąć i teraz miała ku temu świetą okazję. Górę wziął... Strach. Strach o życie Cameron.
Udało mi się do niej dotrzeć praktycznie na samym dnie. Zgrabiałym ramieniem objąłem jej bezwładne ciało, z całych sił odpychając się stopami od mułu. Dodatkowy ciężar w postaci Lydii wcale nie ułatwiał mi dotarcia do wyrwy w lodzie, ale wciąż parłem przed siebie. Mimo znacznie malejącej widoczności i znacznego braku tlenu, płynąłem ku światłu. Gdy moja głowa wydostała się nad taflę wody, zaczerpnąłem gwałtownie haust powietrza. Nad sobą ujrzałem przerażone twarze. Matthias i Andreas wyciągneli Cameron na brzeg, a Whitney pomogła mi wyjść z wody. Moje kończyny były zgrabiałe, lodowate. Miałem sine usta, skóre bladą jak śnieg, a poza tym, zacząłem się trząść. Mimo to, nie potrafiłem bezczynnie stać i patrzeć, jak nieudolnie starają się ocucić dziewczynę, na której widok moje serce biło zdecydowanie szybciej. Dlatego odepchnąłem od siebie Graves'a, próbującego nakryć mnie kurtką i jakoś ogrzać. Złapałem za kołnierz Andreasa i najpierw kilka razy wbiłem mu własną pięść w twarz. Nieudolnie, bo nieudolnie przez wychłodzenie, ale widok rozkrwawionego nosa tego skurwysyna zadziałał na mnie kojąco. Sam kucnąłem przy szatynce, a potem ułożyłem dłonie na jej klatce piersiowej i zacząłem uciskać. Na zmiane przykładałem własne usta do jej lodowatych ust, dostarczając tlen i uciskałem.
- No dawaj... - Warknąłem pod nosem, prawdopodobnie bardziej zdesperowany, niż opanowany. Chłodne szpilki paniki wbijały mi się w płuca. - Wracaj do mnie, do kurwy nędzy! - Ucisnąłem mocniej, dostarczyłem większą dawkę powietrza. Uczucia, które mnie ogarnęło, gdy Lydia ocknęła się i zaczęła wypluwać prawdopodobnie pół jeziora, nie da się opisać. Opadłem wtedy bezwładnie na plecy, oddychając zdecydowanie szybciej. Adrenalina przestawała działać, ogarnęło mnie zimno. Krople wody na mojej skórze zamarzały, gdy Whitney, Matthias, Jason, Carmen i kilka innych osób starali się ogrzać dziewczynę. Gdzieś w tle usłyszałem warkot silnika. Właściciele kurortu i studentki medycyny wraz z lekarzami dotarli w miarę szybko. Nie protestowałem, gdy owijali mnie kocami i zabierali z powrotem do kurortu. Byłem praktycznie na w pół przytomny, wyłączyłem myślenie. Jedyne, co odbijało mi się echem w głowie, to świadomość, że Lydia przeżyła.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:26, 08 Mar 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Lodowata woda oplotła mnie z każdej strony niczym jakieś macki obcego. Wsiąknęła w ubranie na tyle, że czułam jak ściąga mnie w dół i nie pozwala mi się wydostać. Próbowałam, naprawdę mocno starałam się wypłynąć w górę, wydostać z tej pułapki, w której byłam więziona. Walczyłam ze strumieniem, z tym zimnym prądem, który mroził we mnie dosłownie wszystko. Jednak przegrywałam. Byłam za słaba i nieprzygotowana na takie coś. A jeszcze dodatkowo poza wodą powietrze było ostre i już wcześniej sparaliżowało niektóre części mojego ciała. Teraz przez to ginęłam w ciemnej toni. Czułam się tak, jakby ktoś złapał mnie za nogę i ciągnął jak najbardziej w dół. W końcu już nie miałam siły nawet walczyć. Przestałam się siłować z cieczą, przestałam walczyć o życie. Pewnie, gdybym nie była pod powierzchnią wody, to czułabym łzy na policzkach, ale teraz mieszały się z żywiołem. Moje płuca zaczęły powoli się nim zapełniać. Rozrywał mi je, rozsadzał od środka powodując przerażający ból. Chciałam jedynie przestać go czuć, odciąć się od niego, bo był nie do wytrzymania.
Zawsze w filmach powtarzane było, że kiedy człowiek umiera, to widzi przed oczami całe życie. To kłamstwo. Ja nie widziałam całego swojego życia, ale moment, w którym zawiodłam osobę, którą kochałam. Moment, w którym zostawiłam Axela na pewną śmierć za tymi cholernymi drzwiami. A to jeszcze pogarszało mój stan, bo to było najgorsze, co w życiu mogłam zrobić. Przynajmniej do czasu, aż klatki się nie zmieniły i nie przeniosły mnie do poprzedniego wieczoru i tego, co zaszło na strychu. A kiedy przypomniałam sobie pocałunki ciemnowłosego, jego dotyk i głos, poddałam się temu. Pozwoliłam tym myślom objąć mnie całą i zabrać. Jeszcze pomogło mi złudzenie jego twarzy, kiedy próbował do mnie dopłynąć. Potem już tylko odpuściłam.
Wpadłam w bezdenną przepaść. Czułam się pusta w środku, wypompowana z myśli, z uczuć, z życia. Byłam tylko ja i ciemność, otaczająca mnie zewsząd. Byłam w jej mackach, oplatała mnie, a ja nawet nie próbowałam się z niej wydostać. Nie miałam na to sił, chciałam spaść jeszcze dalej. Byleby tylko ten cały ból, to poczucie winy zniknęły. Abym została tylko ja i czerń. Nic nie słyszałam, nic do mnie nie docierało i podobała mi się ta błoga cisza. Wreszcie miałam spokój, wreszcie mogłam odpocząć i zapomnieć.
Nie, przestań mnie wołać. Nie chciałam słyszeć tego głosu, który nagle zaczął odbijać się od ścian mojego ukojenia. Za wszelką cenę chciałam się temu oprzeć. Odciąć i już nigdy więcej nic cierpieć, ale nie mogłam. Ten głos...On był tak znajomy i tak spanikowany, że nie mogłam mu tego zrobić. Tak bardzo błagał mnie o powrót, tak desperacko, tak rozpaczliwie...Nie mogłam odpocząć, nie chciałam, dla niego. To do mnie dotarło jak wystrzelony z pistoletu pocisk. Wbiło się we mnie tak mocno, że wyciągnęłam bezwładne do tej pory dłonie w stronę głosu. Starałam się złapać czegoś, znaleźć jakąś nić, która mogłaby mnie pociągnąć w górę. Udało się. Wróciłam. Znów poczułam ten ból w klatce piersiowej, ale tym razem niemal błagał mnie o odkaszlnięcie. Zaczęłam więc się do tego stosować, czując jak zimna woda powoli opuszcza moje płuca i odruchowo przekręcając głowę w bok. Powoli zaczynały do mnie docierać głosy, ale nie słyszałam już tego, który mnie wyrwał z transu.
- Boże, Lydia! - Whitney bardzo głośno odetchnęła z ulgą, a ja mogłam się założyć o to, że też płakała. Jessicę też słyszałam, ale nie potrafiłam otworzyć oczu. Nie miałam na to siły i było mi lodowato. Cała się trzęsłam, czując że nie jestem w stanie się ruszyć. Jednocześnie dotarło do mnie, że nie jestem jedyną, która była cała przemoczona. Jednak nie wyłapałam kto był tą drugą osobą, bo znowu ciemność mnie zaczęła do siebie ciągnąć i ostatnie co usłyszałam zanim po raz kolejny straciłam przytomność to był krzyk: "Trzeba ją jak najszybciej zabrać do kurortu i ogrzać!". Tak bardzo chciałam odpocząć, chciałam przestać czuć ten ból, który przeszywał mnie na wskroś. Ręce i nogi miałam dosłownie jak sople lodu. Rozsyłały ten mróz do wszystkich innych części mojego ciała i to bolało. Już nie słyszałam tego głosu, który tak bardzo błagał mnie o powrót. Już mnie nie wypełniał i nie miałam niczego, za co mogłabym się złapać, aby nie zniknąć po raz kolejny w tej pustce. Wracaj tutaj, proszę wracaj!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:54, 08 Mar 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Nie było jak w filmach, które desperacko oglądają samotne nastolatki. Nie czułem ciepła i spokoju, ponieważ uratowałem kogoś z otchłani ciemnych wód. Nie czułem gorąca w klatce piersiowej, a przenikliwy chłód. Moje kończyny były zgrabiałe, zimne i sztywne, niczym z ołowiu. Kiedy lekarz wydawał szybkie polecenia, praktycznie do mnie nie docierały jego słowa. Ambulas przystosowany do pokonywania ośnieżonych tras był ciepły w środku. Kiedy położyli mnie na noszach, tuż obok Lydii, czułem w powietrzu zapach chemii. Drzwi zatrzasnęły się i pojazd ruszył w stronę kurortu. Szczątkami myśli sugerowałem, że właśnie tam mają zamiar nas ogrzać. Szpital był zbyt daleko. Nożycami rozcięli mój t-shirt, ktoś uniósł lekko moje ciało, by pozbyć się mokrej tkaniny. Zniknęły buty i skarpety, potem spodnie. Stopniowo pozbywano się ze mnie przemoczonych ubrań, potem przystawiono maskę tlenową do twarzy. Zostałem okryty ciepłymi, grubymi kocami. Dzięki kolejnym dawkom tlenu, który dostarczany był do moich płuc, wkrótce i moje serce powoli zaczęło się uspokajać. Wtedy to ośmieliłem się otworzyć oczy. Wpierw poraziło mnie delikatne światło, lekka poświata. Gdy mój wzrok przyzwyczaił się do jasności w ambulansie, poczułem, jak igła przebija moją skórę. Widocznie dawali mi coś na wzmocnienie.
Gdy przekręciłem głowę na tyle, na ile pozwalała mi maska z tlenem i kable do niej podłączone, moje serce znów zabiło szybciej. Lekarz i dwie studentki krzątały się przy Cameron na tyle, na ile pozwalała im ciasnota w ambulansie. Okryta była po szyję kocami, również założono jej maskę tlenową. Była blada jak śnieg, oczy miała przymknięte. Jej klatka piersiowa unosiła się niemiarowo. Spod koca wystawała jej jedna dłoń. Jedna dłoń, po której ściekały niewysuszone kropelki wody. Mimo ciepła, moje mięśnie były na wyczerpaniu. Nieźle dałem sobie popalić w tym jeziorze. Czułem jednak potrzebę zrobienia czegoś, co kusiło mnie już po wyciągnięciu Cameron spod lodu. Nie potrafiłem się powstrzymać. Tak samo, jak poprzedniego wieczoru, kiedy to praktycznie ją pocałowałem. Tym razem, wyciągnąłem w jej stronę drżącą od zmęczenia rękę. Nie leżała daleko, więc bez problemu udało mi się spleć swoje palce z jej palcami. Nieco nieprzytomnym wzrokiem patrzyłem na nią, gdy kciukiem gładziłem chłodną dłoń nieprzytomnej dziewczyny. Chciałem ją w jakiś sposób zapewnić, że żyje? Że ma do czego wracać? Nie. Chciałem ją w ten sposób przekonać, że nie powinna się poddawać. Skutki braku tlenu przez dłuższy czas mogły być katastrofalne. Śpiączka również wchodziła w grę, tak samo, jak uszkodzenia spowodowane niedotlenieniem mózgu. Czy się martwiłem? Niech strawi mnie płomień piekielny, ale tak. I nic nie mogłem na to w tej sytuacji poradzić. Postanowiłem zrobić wyjątek. Strzępkami myśli przekonywałem sam siebie, że to ten jeden, ostatni raz, gdy daję się ponieść tak nieodgadnionym, niebezpiecznym uczuciom.
Moja klatka piersiowa unosiła się spokojnie, gdy dotarliśmy do kurortu. Zmuszony byłem wtedy puścić dłoń Lydii, co zrobiłem dość niechętnie, ale mimo wszystko, zrobiłem. Przenieśli nas szybko z ambulansu do wnętrza kurortu. Rejestrowałem wszystko - zabrali nas najpierw do windy, którą dostaliśmy się na pierwsze piętro, a potem do prowizorycznego posterunku wszystkich studentek i dwóch lekarzy, którzy pracowali w tym budynku. To pomieszczenie było całkiem spore. Ściany urządzone zostały w drewnie, a nie irytującej bieli, jak w szpitalach. Zostaliśmy przeniesieni na sąsiednie łóżka jednoosobowe, wciąż wspomagani przez maski tlenowe. Okryto nas ciepłymi pierzynami i podwójną warstwą kocy. Kiedy dopilnowano naszego dobrego stanu, beżowa kotara odgradzająca nas od lekarzy została zasunięta.
- Stan dziewczyny unormowany. Reaguje na bodźce z zewnątrz. Potrzebne będą dodatkowe badania, ale na razie prognozy są dobre. - Mówił jeden z mężczyzn w białych kitlach. Poczułem ulgę. Ulgę spowodowaną poprawą stanu Cameron? Prawdopodobnie. Sam nie wiedziałem, jak na to zareagować. Moje myśli były zbyt rozbite, bym zdołał poskładać coś logicznego. Mimo to, nie powstrzymałem się przed ponownym wyciągnięciem dłoni w stronę Lydii. Czy bliskie rozstawienie łóżek było z góry ukartowane przez tych ludzi, czy to był czysty przypadek? Nie obchodziło mnie to wtedy. Po prostu wsunąłem dłoń pod pierzynę sąsiedniego posłania, odnalazłem dłoń Cameron i znów splotłem nasze palce. Ta sytuacja sprawiła, że poczułem coś dziwnego. Zbliżenie. Nie fizyczne, to było coś innego. Uratowanie życia tej dziewczyny, zamiast odebrania jej go było... Czymś innym. Zabijanie - tylko dlatego Sathiss mnie oszczędził. Mimo to, nie potrafiłem powstrzymać się przed odratowaniem Cameron. Dlaczego? Nie byłem w stanie tego pojąć. To było zbyt świeże, a ja prawdopodobnie zbyt ślepy.
- Dobrze się spisałeś, chłopcze. Gdyby nie Ty... - Nie dotarła do mnie pocieszycielska gadka lekarza, który wkroczył za parawan, ponieważ przymknąłem ociężałe powieki. Byłem cholernie zmęczony. Na tyle zmęczony, by usnąć w prawdopodobnie kilka sekund, jeśli nie mniej. Moje wyczerpane mięśnie domagały się wypoczynku i regeneracji. Miałem zamiar bez skrupułów im to dać.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 21:59, 08 Mar 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Wrócił. Nie wiem skąd wiedziałam, że to był on, ale kiedy poczułam ciepło wychodzące z mojego nadgarstka byłam tego pewna. Chciałam zacisnąć palce, pokazać mu, że ze mną wszystko w porządku, wiedząc że musi być w pobliżu, ale nie byłam w stanie. Były zbyt zmarznięte, zbyt zesztywniałe i nie miałam nad nimi panowania. W ogóle nie czułam tego, że to ciało było moje. Nawet jak próbowałam to nie dawałam rady, więc w końcu i to zaprzestałam robić. Skupiłam się natomiast na cieple, które powoli ogarniało moje ciało. Nie odgoniło ono jeszcze mrozu, ale już nie był on aż tak bardzo paraliżujący. Ból w klatce piersiowej też zniknął i już nie myślałam tylko o tym, aby zasnąć, żeby tego nie poczuć. Teraz byłam w stanie cofnąć się w czasie do wydarzeń sprzed kilkunastu minut i wszystko zrozumieć. Najpierw szliśmy grupką, żeby odnaleźć Joshuę i zbytnio ze sobą nie rozmawialiśmy. Każdy zajmował się dokładnymi oględzinami terenu, był na tym bardzo skupiony. Potem zatrzymaliśmy się nad jeziorem i Andreas próbował mnie pocałować, jednocześnie macając, co mi się bardzo nie spodobało. Odsunęłam się więc od niego, ale to nie było dobre posunięcie, bo wpadłam do wody. Umierałam, byłam tego pewna. A potem widziałam wszystko rozmazane. Ktoś wskoczył za mną do wody i ruszył mi na ratunek. Wyciągnął mnie, usłyszałam Whitney, a potem znowu straciłam przytomność. Te wszystkie wydarzenia...Jakim cudem to akurat ja byłam ich główną atrakcją? Dlaczego to mnie to spotkało, a nie kogoś innego? I gdzie był Josh? Co się z nim stało? Dlaczego zniknął? Dlaczego nie odpowiadał? Dlaczego nie wracał do Jessici? Czy to była nasz kara za zostawienie Rodrigueza? Czy los się na nas za to mścił?
W pewnym momencie zrobiło mi się chłodniej, bo przestałam czuć to przyjemne ciepło. Od razu przeszły mnie dreszcze i chociaż mogłam normalnie oddychać, to nie czułam się najlepiej. Poprawiło się to wtedy, kiedy znowu go poczułam. Tym razem byłam w stanie odwzajemnić uścisk, ale tylko na moment, bo po raz kolejny ciemność mnie wciągała. Nie! Ja chcę zostać! Nie chcę spadać w ten mrok! W tę samotność! Proszę! Nie chcę, to boli! Dlaczego nie mogę zostać? Chcę pokazać, że ze mną wszystko w porządku!
W końcu zrobiło mi się wystarczająco ciepło, że zapanowałam nad swoim ciałem. Do moich uszu dochodziły ciche rozmowy, a ja podążałam w ich kierunku. Z każdą sekundą robiły się głośniejsze i wyraźniejsze, aż byłam w stanie dopasować je do jakiegoś starszego mężczyzny i dużo młodszej kobiety. Dyskutowali na temat mojego stanu, mówiąc że jest już stabilnie i niedługo powinnam się obudzić. Jednak moją uwagę i tak bardziej przyciągnęło to, że ktoś mnie trzymał za rękę. Mimowolnie zacisnęłam palce, bardziej je splatając z daną osobą i powoli otworzyłam oczy. Na początku uderzyło mnie światło, aż poczułam łzy. Musiałam więc ponownie zacisnąć powieki, co w gruncie rzeczy zrobiłam odruchowo. Wolną rękę podniosłam wtedy do góry i przetarłam oczy, żeby pozbyć się słonej wody. Już nie było mi tak zimno, a nawet czułam się o wiele lepiej. Dlatego jak tylko udało mi się przywyknąć do świata, zauważyłam nad sobą pochylonego zapewne lekarza, który obserwował mnie bardzo czujnym wzrokiem, wprawiając w co najmniej zakłopotanie.
- Miałaś naprawdę wiele szczęścia - odezwał się do mnie karcącym głosem niczym ojciec, którego zdenerwowała jego córka. W jakiś sposób poczułam się jak mała dziewczynka, która zrobiła coś nie tak i skuliłam się w sobie jak w przeszłości.
- Przepraszam... - powiedziałam, by po chwili odetchnąć z ulgą, kiedy mężczyzna się uśmiechnął. Nie ukrywam, że uspokoiło mnie to na tyle, iż zaczęła mnie interesować osoba leżąca obok. Nie puszczając więc jej dłoni, odwróciłam głowę i wstrzymałam oddech, widząc śpiącego obok Axela.
- Uratował ci życie - odpowiedział lekarz na niezadane przeze mnie pytanie, które mnie zżerało od środka. Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Naprawdę. Ignorował mnie, trzymał się z daleka, nie odzywał się podczas całej wyprawy, a wskoczył za mną do wody? Ryzykował swoim życiem, żeby mnie uratować? To był on? To jego widziałam przed utratą przytomności? - Musi mu na tobie bardzo zależeć, bo nie zasnął dopóki nie upewnił się, że z tobą w porządku... - dodał, a ja jeszcze bardziej zamarłam, bo nie potrafiłam w to uwierzyć. No bo dlaczego w takim razie tak się zachowywał? Dlaczego traktował mnie tak zimno? Dlaczego od rana ani razu na mnie nie spojrzał i się nie uśmiechnął?
- Co z nim? - spytałam w końcu przenosząc spojrzenie na mężczyznę, który mimowolnie się uśmiechnął.
- Jest i był w lepszym stanie niż ty - wyjaśnił, a ja po raz kolejny wypuściłam sporą ilość powietrza z płuc, czując nieokiełznaną ulgę. - Powinnaś jeszcze odpocząć. Prześpij się, musisz nabrać siły. Za mniej więcej godzinę przyniosą wam posiłek - wtrącił, a ja tylko pokiwałam twierdząco głową. Kiedy zniknął za materiałem, który nas oddzielał od reszty pomieszczenia, poczułam jak bardzo zmęczona jeszcze byłam. Nie musiałam nawet długo czekać na to, żeby znaleźć się w objęciach Morfeusza. Tym razem jednak nie była to ciemność i pustka, ale spokój i jakieś obrazy. Nie pamiętałam jakie, ale były na tyle przyjemne, że nie czułam po sobie tego, co się zdarzyło niedługo wcześniej. Cały ten wypadek wyleciał mi całkowicie z głowy, pozostawiając tylko ciepło, jakie pojawiło się przez dotyk Axela.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:43, 08 Mar 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Mimo rozległego zmęczenia, nie potrzebowałem zbyt wiele snu. Regeneracja mojego ciała mogła potrwać najwyżej ponad godzinę, nie więcej. W pewnym sensie drażnił mnie fakt, że nie dane było mi zaznać więcej snu, ale również na tym korzystałem, więc narzekanie nie wchodziło w grę. Nie miałem koszmarów, również nic mi się nie śniło, a przynajmniej nie pamiętałem, co mogłoby to być. Widocznie nie było aż tak ważne, by przyswoić to na dłużej. Było mi ciepło, wygodnie. Ogarniał mnie przyjemny spokój. Obudziłem się niedługo potem, czując przyjemne mrowienie opuszków palców. Uniosłem lekko powieki, przyzwyczajając subtelnie wzrok do światła wpadającego przez spore okna po mojej prawicy. Niedługo potem ujrzałem drewniany sufit. Wciąż miałem na twarzy maskę tlenową, ale postanowiłem sam się jej pozbyć, stwierdzając, że prawdopodobnie była mi potrzebna przez pierwszych kilka minut po wyjściu spod wody. Chciałem do tego użyć obu rąk, jednak wtedy właśnie zorientowałem się, że moje palce wciąż splecione są z palcami Lydii. Uniosłem się lekko na łokciu, spoglądając na nią łagodnie. Widok jej spokojnej twarzy działał na mnie dziwnie kojąco. To nieznane ciepło w klatce piersiowej znów się pojawiło, lecz nie miałem najmniejszej ochoty się nad tym zastanawiać. Nie w tym momencie.
- W końcu się obudził... - Zaczął głośno lekarz, wchodząc za kotarę. Spiorunowałem go wzrokiem, przy czym wolną dłonią nakazałem mu mówić ciszej. Uśmiechnął się tylko przepraszająco, podczas gdy ja ściągnąłem z siebie maskę tlenową. Zaczerpnąłem pełną piersią haust powietrza przesyconego zapachem drewna, leków i herbaty. Czułem się o wiele lepiej. Prawdopodobnie mogłem opuścić to pomieszczenie w przeciągu następnych minut. Musiałem tylko odzyskać swoje ubrania, bo paradowanie w samych bokserkach po kurorcie wcale mi się nie uśmiechało. Przynajmniej nie w towarzystwie osób, które chętnie by mnie w takim stroju zobaczyły. Subtelnie wyswobodziłem dłoń z uścisku Cameron, upewniając się przy tym, że jej nie obudziłem.
- Niech pan zawiadomi Matthias'a Graves'a o moim stanie zdrowia. Ma mi dostarczyć ubrania. - To właściwie nie była prośba, a swego rodzaju rozkaz. Lekarz zmarszczył brwi, spoglądając na mnie tak, jak gdybym właśnie stwierdził, że ziemia jest płaska. - Zaledwie trzy godziny temu byłeś w stanie wychłodzenia, nie możemy... - Starał się mnie przekonać, jednak przerwałem mu niemal natychmiast. - Jeśli pan chce, mogę zatańczyć tu kankana w samych bokserkach. - Zaproponowałem może nazbyt ostro, odkrywając się przy tym i spuszczając stopy na chłodne panele. Lekarz tylko pokręcił głową, może lekko zażenowany moimi słowami, a może w geście bezradności. Wyszedł za parawan, a potem polecił jednej ze studentek skontaktować się z irytującym blondynem. Ja dalej siedziałem na łóżku, przeciągając się przy tym i sprawdzając, czy aby wszystkie moje mięśnie i organy były gotowe do dalszego użytku. Ku mojemu zadowoleniu, nie było żadnych przeciwwskazań co do mojego opuszczenia oddziału szpitalnego. Pozostawała tylko jedna, jedyna kwestia - śpiąca nieopodal mnie dziewczyna.
Pamiętałem dosłownie wszystko - skok adrenaliny, wyciągnięcie jej na brzeg, odratowanie, mój strach... Nie czułem strachu od bardzo dawna. I to ona go we mnie wzbudziła? Tym, że jej życie było zagrożone? Zaczynałem powoli kojarzyć fakty. Nasuwało mi się jedno stwierdzenie - zależało mi na niej. Zaprzeczenie temu byłoby tak absurdalne, jak stwierdzenie, że ogień nie parzy. Pragnąłem jej bliskości, bezpieczeństwa, ciepła i obecności w moim życiu. Wiedziałem jednak jednocześnie, że nawet gdybym podjął kroki w jej kierunku, to skończyłoby się katastrofą dla moich planów, dla mojej zemsty. Ona wiedziała, że ja to Axel. Dlatego mi się wtedy oddała, dlatego tak desperacko chciała się do mnie wcześniej zbliżyć. Nie mogłem jednak się przed nią bezpośrednio przyznać do swojej tożsamości i tego, że Axel Rodriguez wciąż jest częścią mnie. Co bym jej powiedział? Że żyję dzięki starożytnemu demonowi, ale tylko po to, by wrzucić do jego nory wszystkich, których nienawidzę? Lydia Cameron jest osobą, która z pewnością chciałaby mnie powstrzymać... A ja, mimo urazu do niej i samego faktu, że mnie wtedy zostawiła, nie mógłbym jej skrzywdzić. Nie pozwoliłem, by Andreas cokolwiek jej zrobił. Nie pozwoliłem, by zginęła pośród lodu i odmętów głębokiej wody... Jak mógłbym osobiście zadać jej ból? Ściskało mnie w piersi na samą myśl o tym. Nasze światy nie mogły się ze sobą bezpośrednio zderzyć. To niosłoby za sobą poważne konsekwencje, ponieważ nie miałem zamiaru zrezygnować z zemsty. Wiedziałem, że trudne będzie utrzymanie jej z daleka ode mnie. Ale wciąż chciałem spróbować to wszystko pogodzić. Nic innego mi nie pozostało.
- Stary, byłeś praktycznie martwy! - Graves podniósł głos, wchodząc do środka. Kolejny idiota. Spiorunowałem go wzrokiem, a ten uśmiechnął się przepraszająco, ściszając ton. - Nawet nie masz pojęcia, jak mnie cieszy Twoje zdrowie, bracie. - Blondyn podszedł do mnie i uścisnął mnie przyjacielsko, wręczając przy okazji siatkę z ubraniami i butami. - Ta akcja była czystą brawurą... Widać naprawdę Ci na niej zależy, James. - Mówił dalej, gdy ja wciągałem na swoje biodra wychodzone jeansy. - Przymknij jadaczkę. - Odparłem, o dziwo spokojnie i łagodnie, a nie ostro. Matthias uniósł brew, patrząc na mnie cwaniacko. - Nie zaprzeczasz, James. Nie zaprzeczasz. - Starał się mnie sprowokować? Nie potrzebowałem żadnej prowokacji. Przyjąłem do wiadomości ten fakt. - Nie zaprzeczam, niedorozwoju. - Odparłem wciągając na biały podkoszulek nieco rozciągnięty sweter w kolorze granatu. graves praktycznie zakrztusił się własną śliną. - Więc Ty... - Pierwszy raz od dawna widziałem, jak ten facet jest zdezorientowany. W pewnym sensie przyniosło mi to satysfakcję.
- Co chcesz, żebym powiedział? Zależy mi na niej. Udowodniłem to nad jeziorem. - Przeczesałem palcami ciemne kudły, a potem pościeliłem łóżko, w którym dotychczas leżałem. - O tak, bracie. Udowodniłeś aż nadto. Andreasowi poszło w pięty, Whitney uważa, że zasługujesz teraz na słodką Cameron, a reszta ma Cię za bohatera. - Mógł się nabijać ile chciał, ale mi to w sumie wisiało. Zasznurowałem buty, a potem skinąłem na Matt'a i wskazałem gestem do wyjścia. - Nie pożegnasz się ze swoją ukochaną? - Blondyn niewinnie uniósł brew. Próbowałem być dla niego pobłażliwy, ale w końcu spojrzałem na niego ostro. - Wypierdalaj. - Moje warknięcie skutecznie wykurzyło Graves'a z pomieszczenia. Wypuściłem ciężko powietrze z płuc. Tylko on potrafił doprowadzić mnie do takiego stanu w zaledwie sekundę. Rozmasowałem skronie, nieśpiesznie podchodząc przy tym do łóżka, na którym leżala dziewczyna. Wyraz jej twarzy był spokojny, łagodny. Na ten widok, ciepło w mojej klatce piersiowej nasiliło się, formując coś na kształt... Troski? Troszczyłem się o nią? Prawdopodobnie. Sam fakt, że przyznałem się, jakoby była dla mnie ważna, to coś zupełnie dla mnie nowego. Nie żałowałem jednak. Przynajmniej na razie. Okłamywanie samego siebie byłoby głupotą.
- Zdrowiej. - Szepnąłem jej subtelnie na ucho, uprzednio się nad nią nachylając. To miało być na tyle. Chciałem odwrócić się, wyjść i rozpocząć nowy rozdział, zaplanować następny ruch. Miałem przecieć trzymać ją na dystans, czyż nie? Miałem, jednak to wszystko... Na dany moment, to było po prostu zbyt wiele. Zbyt wiele skumulowanych emocji i natężonego ciepła, które pchało mnie w jej kierunku. Dlatego właśnie, złożyłem na jej wargach czuły, delikatny pocałunek, obiecując sobie, że to już ostatni raz.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 23:33, 08 Mar 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

W pewnym momencie znowu straciłam źródło ciepła, ale już tym razem tak mocno to na mnie nie podziałało. Dalej spałam, regenerując swoje siły i ciało. Zapomniałam też o tym, że mieli mi przynieść obiad. Po prostu odpoczywałam, wędrując pomiędzy kolejnymi przyjemnymi obrazami, które wypełniały mój umysł. Nie pamiętałam większości, ale to nie znaczyło, że nie byłam świadoma ich seansu. Nie starałam się też ich zatrzymać, bo nie miałam na to siły. Czasami udało mi się wyłapać to, że myślałam nad uczuciami, jakie w przeciągu ostatnich tygodni wywołał we mnie Axel. Radość, ulgę, spokój, opanowanie, panikę, poczucie winy, nienawiść, rozpacz i co najważniejsze...miłość. Od czasu, kiedy zniknął za drzwiami, a policja uznała go za zmarłego, byłam pewna tego, co do niego czułam. Byłam świadoma tego, że go kochałam i wierzyłam w to, że straciłam szansę na zdradzenie mu tego, bo nawet jeśli udałoby mi się go jeszcze spotkać, to nie chciałby mnie znać. Cały czas, od swojego powrotu, pokazywał mi dokładnie takie podejście. To, że był obojętny, że nie chciał mieć ze mną do czynienia, bo go zostawiłam. Ranił mnie swoją postawą i był tego świadom, ale dalej to robił. Zupełnie, jakby nie umiał inaczej się zachowywać w mojej obecności. Nie miałam też okazji go przeprosić za opuszczenie go, bo dalej starał się wmówić mi, że nazywa się James Romirez. Miałam ochotę go wyśmiać za tak podobne nazwisko, które łatwo można było powiązać z jego poprzednim mianem: Rodriguez. Nie mogłam zrozumieć powodu, dla którego nikt tego nie zrobił, ale którego do nikogo to nie docierało. Zwłaszcza, że mieli mnóstwo dowodów na to, że mieli do czynienia z moim byłym rywalem, a swoim przyjacielem. Jak mogli tego nie dostrzegać? Jak mogli wierzyć, że to ktoś inny? Dlaczego nie próbowali nawet upewnić się w tym, że to ktoś inny i wierzyli mu na słowo?
- Lydia - znajomy głos wyrwał mnie ze stanu na wpół snu. Niechętnie otworzyłam oczy, po raz kolejny czując w nich ból przez jasne światło, ale teraz już krócej zajęło mi przyzwyczajenie się. Przy łóżku stała Whitney, zapewne z tacą jedzenia, o której mówił lekarz. Miałam zamiar coś do niej powiedzieć, ale wtedy poczułam...Właściwie to nie poczułam, nic nie poczułam. Nie czułam ciepła, które przy mojej poprzedniej pobudce wypełniało moje ciało. Nie czułam uścisku Axela i niemal odruchowo spojrzałam w stronę jego łóżka.
- Już wyszedł - powiedziała blondynka, wyłapując moją reakcję, a ja poczułam uścisk w żołądku. Uratował mnie i co? Teraz znowu będzie tak jak przed wypadkiem? Znowu będzie mnie ignorował? Znowu będzie udawał, że jest obojętny na mnie? Dlaczego nie mógł zachowywać się jak zwykły nastolatek? Dlaczego nie mógł zmienić swojego nastawienia? Dlaczego nie mógł być taki jak przed rokiem?
- Nażarłam się przez ciebie strachu - mimowolnie usiadłam na łóżku, podnosząc spojrzenie na swoją przyjaciółkę, która chwilę później usiadła na drugim, bo było na tyle blisko, żeby uznać je za krzesło. - Kiedy wpadłaś do jeziora...Serce mi dosłownie stanęło. Jak mogłaś być tak nieuważna? Jak myślisz co by ci się stało, gdyby nie bohaterskość Jamesa? Co by się stało gdyby kilka sekund później wskoczył? Albo co by się stało gdyby nikt nie wskoczył? - spytała, a do mnie dotarło, że całkiem zapomniałam o tym, iż tylko ja widziałam w chłopaku Axela. Niemal wyleciało mi z głowy, że teraz wszyscy uważali go za Jamesa.
- To był odruch. Andreas przesadzał - wyjaśniłam, sięgając po talerz z zupą i czując że mój żołądek niemal domaga się jedzenia. Jednocześnie usłyszałam śmiech dziewczyny i spojrzałam na nią pytającym wzrokiem.
- Żałuj, że nie widziałaś jak James sprał mu mordę - skomentowała Whitney, a ja poczułam jak kącik moich warg idzie ku górze w subtelnym uśmiechu. Zasłużył na to. Wiem, że byłam brutalna, ale Andreas na to zasłużył. Nie powinien był zmuszać mnie do ucieczki przed nim. Nie powinien był mnie całować. Nie powinien był wkładać rąk pod moje ubranie. Gdyby nie jego lepkie łapska to całej tej sytuacji by nie było.
- Żałuję - odparłam, po czym zajęłam się jedzeniem. Już kilka minut później wrzucałam w siebie drugie danie, które całkowicie zaspokoiło mój głód. Dopiero wtedy moja przyjaciółka ponownie się odezwała, jakby odczytała z moich oczu pytanie dotyczące czasu, jaki miałam jeszcze spędzić w "szpitalu".
- Lekarze powiedzieli, że zostawią cię na obserwację przynajmniej do jutra. Zrobili dodatkowe badania i stwierdzili, że twój mózg był długo niedotleniony, więc wolą się upewnić, że nic nie zostało uszkodzone - wyjaśniła, a ja przygryzłam wargę. Przez chwilę miałam ochotę iść do Axela i mu podziękować za ratunek, ale w sumie lepiej, że nie miałam jak. Przynajmniej nie zobaczę wcześniej niż za dwanaście godzin tego jego obojętnego i zimnego spojrzenia, które tak bardzo kłóciło się z tym, co wyprawiał. Ja naprawdę nie miałam pojęcia, co powinnam sądzić o jego zachowaniu i jak je odebrać. Zachowywał się tak bardzo sprzecznie, że nie byłam w stanie wyłapać, która jego odsłona była tą prawdziwą, tą, która odzwierciedlała jego wewnętrzne odczucia.
- Lydia... - znałam ten ton blondynki i niemal już słyszałam jak wkręcamy się w bardzo poważną rozmowę na jakieś temat. - ...co łączy ciebie i Jamesa? Zachowujecie się tak, jakbyście się znali - dodała, a ja westchnęłam zrezygnowana. Nie mogłam jej powiedzieć prawdy, ona nie mogła się dowiedzieć tego, że uważałam, iż to jest Axel. Ja to wiedziałam, ale inni w to nie wierzyli. Ufali temu, że mają do czynienia z Jamesem i nie przyjmowali do wiadomości tego, że był to ich dawny kolega z ławki.
- Wygląda jak Axel... - zaczęłam drżącym głosem i podniosłam na nią spojrzenie. - Nie umiem go inaczej traktować, a on zapewne to wykorzystuje... - ta informacja mocniej mnie zabolała niż do tej pory, nawet jeśli nie myślałam tak o tym po raz pierwszy. Wykorzystywał mnie, zabawiał się mną i wszystkich okłamywał co do swojej tożsamości. Radość sprawiało mu igranie z moimi uczuciami. Mścił się za to, że go zostawiłam, że mu nie pomogłam.
- Nie tak to wygląda... - już chciała dodawać coś więcej, ale wtedy w pomieszczeniu pojawił się lekarz, wyganiając dziewczynę i robiąc ze mną wywiad na temat tego jak się czułam. Zadawał mi mnóstwo pytań o moje samopoczucie, o to czy coś mnie boli, czy mam mroczki przed oczami oraz wiele innych podobnych do tych, zapisując skrótowo odpowiedzi. Ja natomiast posłusznie na wszystko odpowiadałam, niemal automatycznie, bo myślami krążyłam wokół Rodrigueza i tego jakim cudem tak szybko doszedł do siebie. Ja nadal czułam w sobie efekty mroźniej kąpieli i nie były one przyjemne.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:29, 11 Mar 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Po opuszczeniu sali, Matthias zaprowadził mnie do pokoju. Uparł się, że widział już, jak znikam pod taflą wody i nie mógł pozwolić sobie na to, bym pod jego nieobecność wylądował na podłodze. Nie wątpił w moje zdrowie. Doceniałem, że nie starał się na siłę przykuć mnie do łóżka. Zachował te swoje własne obawy, ale zatrzymał je dla siebie i nie rzucał potokami słów na prawo i lewo. Po prostu upewnił się, że sprawnie dotarłem do swojej sypialni. Co prawda szansa, że właśnie ja wyląduję na deskach była tak znikoma, jak wartość grzechu pojedynczej osoby, ale powiedzenie mu tego wprost mogłoby skomplikować pewne sprawy. Dlatego właśnie, wcisnąłem dłonie w kieszenie, obserwując jak Matthias odwraca się na pięcie i pogwizdując stawia pierwsze kroki ku swej sypialni. Patrząc, jak zmierza wzdłuż korytarza, podjąłem pewną decyzję. Decyzję, która wcześniej jedynie subtelnie podpowiadała mi, że powinienem się jej złapać, jak ostatniej deski ratunku. Po wydarzeniu nad jeziorem, po moim własnym zachowaniu, postanowiłem, że lepiej będzie zrobić to teraz, niż czekać do końca wyjazdu.
- Wracam do Seattle. - Tymi trzema słowami sprawiłem, że Graves przystanął w miejscu, zaledwie pięć metrów dalej. Zapadła gęsta cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami i oddalonymi rozmowami. Odwrócił się do mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Nie pojmowałem, skąd na niej takie napięcie. Widok spiętego Graves'a wydawał mi się być nieosiągalny, przynajmniej do tej chwili. Postawił kilka kroków w moim kierunku, otwierając dotychczas zaciśnięte w cienką linię usta:
- Kompletnie Cię nie rozumiem, James. - Zaczął, stawając przede mną na powrót. Byłem od niego wyższy o zaledwie dwa centymetry, nie więcej. Patrzył mi prosto w oczy, jak gdyby chciał wyczytać z nich moje intencje. Robiłem dokładnie to samo, nie spuszczając wzroku z jego szmaragdowych tęczówek. - Mógłbyś być blisko z Lydią. Mogłaby być Twoja, a Andreas nawet nie ruszyłby palcem, tak dobrze narzucasz swoją wolę. - Zmarszczył gniewnie brwi, zaciskając palce na moim ramieniu. Wtedy to, odruchowo złapałem go za nadgarstek na tyle mocno, by odciąć dopływ krwi. To stało się szybko, ale nawet nie mrugnął. Matthias wydawał się być niewzruszony, pewny własnej racji. Widziałem go takim pierwszy raz od dawna. Wydawał się być również zdesperowany.
- Ale uciekasz. Najpierw wpierdalasz się w jej życie, wykorzystujesz fakt, że wyglądasz jak jej martwy chłopak, a teraz po prostu ją olewasz. - Miałem przeczucie, że mówił mi to wszystko tylko i wyłącznie ze względu na Whitney i fakt, że się martwiła o Cameron. Mimo to, nie dałem się złapać w jego pułapkę. Doskonale wiedziałem, jak bardzo ranię swoją obecnością Lydię. Od samego początku o to mi chodziło - cierpienie tych, którzy zadali mi niewyobrażalny ból. Relacja z dziewczyną wymknęła się spod kontroli, doprowadziła do tego, że zapewne nie będę potrafił jej skrzywdzić własnoręcznie. Ale czy nie pragnąłem, by pożałowali tego, co zrobili wtedy pod drzwiami? Dlaczego miałoby mi przeszkadzać, że któreś z nich nagle wpadnie w depresję? Zasłużyli sobie na to. Może Lydia niekoniecznie mocno co pozostali, ale wciąż. Wciąż nie potrafiłem jej wybaczyć tego, co się wtedy stało. Nikomu nie potrafiłem tego wybaczyć.
- Zdradzić Ci pewien sekret, Matt? - Mój głos był oschły, gdy mocniej zaciskałem palce na jego nadgarstku. Dopiero wtedy syknął. - Jestem chujem i skurwysynem. - Graves patrzył na mnie tępo, jak gdybym właśnie powiedział coś czysto głupiego. Dokonał jednak własnego wyboru - stanął po stronie Whitney i Lydii. Mogłem się domyśleć, że ta mała suka przeciągnie go na ich stronę. - Chciałbym Ci również przypomnieć, że właśnie rzucamy się sobie do gardeł przez Twoją dziewczynę. - Dodałem, puszczając Gravesa. On poszedł w moje ślady, po czym zaczął rozmasowywać sobie nadgarstek. Przez chwilę staliśmy w milczeniu, podczas którego poprawiłem pognieciony sweter. Nim jednak zdążyłem obrócić się na pięcie i odejść, by się spakować i uniknąć jeszcze poważniejszych konsekwencji przez bliską znajomość z Cameron, Graves westchnął ociężale i spojrzał na mnie przepraszająco. - Whit dostaje już do głowy, bo Lydia cierpi z powodu śmierci Axel'a. Nie wiem, co mam z tym zrobić. Sorry. - Przeczesał blond włosy palcami, spoglądając kątem oka w przestrzeń. Fakt, że nie zmienił całkowicie strony zamierzałem wykorzystać niemal natychmiast. To mogła być jedyna szansa, by trwale przetrzymać go przy swojej racji. Nieważne, jakim kosztem.
- Nie możesz rzucać się na swoich kumpli, bo Twoja dziewczyna ma jakiś problem. - Zacząłem subtelnie, opierając się o framugę. - Whitney jest przewrażliwiona na punkcie Lydii. - Rozmowa toczyła się w miarę sprawnie. Przekonałem kumpla, że moje decyzje nie mają nic do zachowania Whitney i muszę mieć ważny powód, dla którego opuszczam kurort właśnie w tym momencie. Użyłem nieco perswazji i niezdrowej zdolności wpływania na decyzje ludzi poprzez śmiertelnie poważną postawę. Matthias w końcu porządnie mnie przeprosił, uścisnęliśmy sobie dłonie, a na koniec obiecał, że pogada z Whitney i postara się, by tak się mu nie narzucała. Czy czułem się źle z tym, że pokrzyżowałem komuś plany i prawdopodobnie namieszałem w związku? Nie, ani trochę. Zamiast się tym przejmować, po prostu zamknąłem za sobą drzwi, rzuciłem torbę na łóżko i zacząłem się pakować. Przebywanie w tym kurorcie po zniknięciu Joshuy i incydencie z Cameron było poważnym zagrożeniem dla moich planów, toteż po prostu postanowiłem, że wrócę do Seattle. Nic nie stało mi na przeszkodzie. Zwłaszcza, że zapanowanie nad gorącymi uczucami przyszło mi o wiele łatwiej po potraktowaniu Graves'a jak narzędzia, niż przy wiecznie grzecznym, spokojnym zachowaniu. W końcu byłem skurwysynem, czyż nie? Nadeszła więc pora, by zacząć się tak zachowywać. Zwłaszcza, że Sathiss zapewne się niecierpliwił.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:42, 12 Mar 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Myślałam, że moje reakcje już w żaden sposób mnie nie zaskoczą. Że przeżyłam w przeciągu kilku tygodni o wiele więcej niż przez poprzednie wszystkie lata życia razem wzięte i żadnej innej odpowiedzi nie jestem w stanie dać. Jednak to, co zrobiłam w momencie, w którym usłyszałam, że Axel opuścił kurort, wracając do Seattle...To całkowicie nagięło moją ocenę samej siebie. Przez parsknięcie histerycznym śmiechem zaczęłam się mocno zastanawiać nad tym, czy nie staję się powoli krzywym zwierciadłem samej siebie. Zmieniałam się. Od pierwszego dnia, w którym Axel pojawił się ponownie w szkole, wiedziałam że mocno wpłynie na moje podejście. Nie byłam tylko pewna tego czy pozytywnie, czy negatywnie, a miałam bardzo złe przeczucia... Zwłaszcza, że czasami przyłapywałam się na bardzo czarnych myślach o życiu i tym, po co ja tak naprawdę chodzę jeszcze po tym świecie. Mocno zastanawiałam się nad tym, czy przypadkiem teraz nie jest ze mną gorzej niż przez ostatni rok. Świadomość jego śmierci była druzgocąca, zabijała mnie i doprowadzała na skraj mojej psychiki. Cięłam się, nawet raz chciałam rzucić się pod jadący pociąg, aby zginąć, ale mnie zatrzymał jakiś człowiek. Byłam na niego wściekła, bo naprawdę chodzenie po świecie w takim stanie było najgorszym co mnie do tamtego czasu spotkało. Jednak teraz...Teraz, kiedy Axel wrócił i tak bardzo się zmienił. Kiedy wodził mnie za nos, raz pokazując, że mu na mnie zależy, a innym razem ignorując...To było o wiele gorsze. Czułam się tak, jakby ktoś miniaturowym młotkiem uderzał w moje ciało, powoli je rozwalając, ale jednocześnie pilnując, abym za szybko się całkowicie nie roztrzaskała. Nie miałam szans na spokój, nie miałam szans na radość. Nie, jeśli dalej tkwiłam w kokonie uczuć, którymi darzyłam tego mężczyznę. Musiałam to zmienić, chciałam to zmienić...Ale nie umiałam, nie byłam w stanie. Nie teraz.
- Lydia... - Whitney wydawała się naprawdę przerażona moim zachowaniem. Stała w miejscu, zupełnie tak, jakby była sparaliżowana. Wpatrywała się we mnie z paniką w oczach i łatwo odczytałam z niej, że się martwiła. Nie dziwiłam jej się. Zachowywałam się coraz gorzej, coraz trudniej przychodziło mi logiczne myślenie. Byłam w sumie już tylko cieniem Lydii, którą dawniej byłam. Pozostała jej część umarła wraz z moim rywalem, z moim Axelem...
- Nie przejmuj się... - zaczęłam, posyłając jej wymuszony uśmiech. - To pewnie efekt uboczny tak długiego czasu w lodowatej wodzie. Przejdzie mi - odetchnęła z ulgą. Jej klatka piersiowa się naprawdę widocznie opuściła, a ona nawet przymknęła oczy, dotykając dłonią rowka. Wyglądała w tym momencie na naprawdę mocno rozluźnioną i uspokojoną, a ja nie miałam serca tego zmieniać. Nie mogłam jej powiedzieć prawdy.
- Wybacz, po prostu przez ten rok... - wtrąciła, po czym przełknęła ślinę na pewno nienawidząc w tym momencie samej siebie za to, że mnie zostawiła. - To, co robiłaś...Jestem przewrażliwiona - wyjaśniła i uśmiechnęła się do mnie, co ja odwzajemniłam.

Pozostałe dni w kurorcie nie były lepsze. Nikt nie wiedział, co się w moim wnętrzu działo. Nikt oprócz mnie i obawiałam się, że niedługo wrócę do stanu, jaki miałam przez te trzysta sześćdziesiąt pięć dni cierpienia z powodu utraty Rodrigueza. Mój stan był kiepski, czułam to. Świadomość tego wypełniała całe moje ciało. Byłam pewna tego, że jeśli nie uda mi się ogarnąć, że jeśli nie odrzucę tych uczuć, które się we mnie tliły, to źle skończę. Życie wtedy stanie się dla mnie koszmarem, a nikt nie pozwoli mi odpocząć. Nikt nie pozwoli mi zginąć, oddać się błogiej pustce, w której nic bym nie czuła. Musiałam coś ze sobą zrobić. Musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie, które by na tyle oderwało mnie od ciemnowłosego, że nie rozsypywałabym się w środku. Pewnie właśnie dlatego tak uparcie przypominałam przyjaciółce o tym, żeby załatwiła mi spotkanie z jakimś dobrym hakerem. Musiałam dostać się do tych dokumentów ze spraw powiązanych z Drzwiami. Musiałam dowiedzieć się, co takiego tam się działo, co tam mieszkało i co zrobiło mojemu...
Whitney chyba naprawdę czuła się okropnie z tym, że mnie zostawiła. Przez wszystkie pozostałe dni robiła wszystko, aby oderwać moje myśli od chłopaka, który mnie rozdziewiczył na zakurzonym strychu. Znajdywała mi mnóstwo kolejnych zadań, mnóstwo rzeczy zrzucała mi a głowę i dzięki niej naprawdę udawało mi się zapomnieć o mężczyźnie, chociaż na kilka chwil. Pomagała mi się nawet nauczyć jazdy na snowboardzie, ale to okazało się ponad moje siły. Na tyle, że po powrocie do domu nadal miałam na dupie tyle siniaków, że ledwo udawało mi się normalnie siedzieć.

- Załatwiłaś? - spytałam blondynki, kiedy tylko zobaczyłam ją na korytarzu pierwszego dnia lekcji w nowym roku. Nadal była mocno niezadowolona z pomysłu, który zrodził się w mojej głowie, ale nie mogła mnie przekonać do zmiany zdania. Była tego świadoma i już po kilku nieudanych próbach, zrezygnowała. Ja byłam uparta. Wiedziałam czego chcę, i że będę do tego dążyła za wszelką cenę. Nieważne jak wiele osób na tym ucierpi, nieważne że mogę znaleźć coś, co mnie wbije w ziemię...Musiałam. To było jedyne wyjście na to, żebym porzuciła ten temat. Musiałam dowiedzieć się przyczyny, jaka kryła się za nową odsłoną Axela. Inaczej nigdy nie będę w stanie oderwać swoich myśli od jego osoby. Inaczej do końca życia będzie mnie prześladowała niezliczona ilość pytań na ten temat. A ja tak nie mogłam żyć. Już teraz nie dawałam rady.
- Tak, ale nadal uważam, że to fatalny pomysł... - odezwała się, chowając niepotrzebne książki do szafki i nie spoglądając na mnie. - Dzisiaj przyjadę po ciebie około dwudziestej. Bądź ubrana jak na imprezę i proszę, nie wpakuj się w poważne kłopoty przez to, i nie próbuj żadnych używek... - dodała na koniec ściszając głos na tyle, że tylko ja to dosłyszałam. Byłam jej naprawdę wdzięczna za to, że tak się o mnie martwiła. Poza rodzicami ostatnio mało osób się mną przejmowało i nawet jedna dodatkowa, która przez rok miała mnie w dupie, potrafiła mnie nieco pocieszyć. Dlatego uśmiechnęłam się do niej i przytuliłam, uspokajając.
- Wiem jak się zachowywałam przez ten rok. Blizny na nadgarstkach będą mi o tym przypominały do końca życia. Nie mam zamiaru znowu wpaść w taki stan - wyjaśniłam, po czym się od niej odsunęłam. Puściłam jej oczko i otworzyłam swoją szafkę, biorąc z niej podręczniki do następnej lekcji, jaką mieliśmy mieć. Jednocześnie schowałam twarz przed przyjaciółką za drzwiczkami i przygryzłam wargę, spoglądając ze smutkiem w tylną ścianę. Kłamałam. Miałam blizny na nadgarstkach i faktycznie mi przypominały o tym, co robiłam, ale nie przestrzegały. Ostatnimi czasy raz przyłapałam się na takiej samej myśli jak przed rokiem: "Czy śmierć ukoiłaby moje cierpienie?". Przeraziło mnie to. Naprawdę nie chciałam się ciąć po raz kolejny i nie chciałam targnąć się na swoje życie. Jeszcze się trzymałam tych dwóch myśli jak kotwicy, ale nie miałam pojęcia jak długo dam radę. Zwłaszcza z tym, że Axel chodził do tej samej klasy i mieliśmy się mijać niemal cały czas.
- Dasz radę... - szepnęłam do samej siebie, zamknęłam szafkę i ruszyłam z Whit w stronę odpowiedniej sali. We dwie zajęłyśmy jedną z ławek przy oknie, mniej więcej pośrodku i zaczęłyśmy dyskutować na temat tego, co robiłyśmy w kurorcie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:21, 31 Mar 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Powrót do Seattle nie zabrał mi zbyt dużo czasu. Po spakowaniu swoich rzeczy powiadomiłem nauczycieli, że mam plany na nowy rok i powinienem wracać do miasta. Co prawda dopytywali się, czy aby wszystko w porządku, martwiło ich zniknięcie Joshuy, ale koniec końców opuściłem kurort tego samego dnia. Przez całą podróż taksówką nie zamieniłem słowa z facetem za kółkiem. Siedział spięty, a obok niego leżała zgrzewka energetyków. Podróż zapowiadała się długa, praktycznie całodobowa. Zleciało mi jednak w miarę szybko, kiedy postanowiłem się zdrzemnąć. Ta drzemka przyśpieszyła nieco cały proces i nim się obejrzałem, byliśmy już w Seattle. Nie myślałem o Cameron. Lydia była ostatnim tematem, który mógłbym przytoczyć zaraz po zostawieniu jej na lodzie, jakkolwiek by to nie brzmiało. Taksówka zatrzymała się pod moim blokiem pięć po jedenastej w nocy.
- To będzie siedemset osiemdziesiąt trzy dolary. I napiwek za tego energetyka, którego Ci oddałem. - Chrapliwy głos faceta po trzydziestce przypomniał mi, że niestety, nie wszystko jest w tym kraju za darmo. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie mam przy sobie takiej sumy. W ogóle nie posiadałem takiej sumy. Czynsz i rachunki opłacałem z zasiłku, jaki przydzielano studentom. Owszem, nakłamałem o studiach. Kobieta za biurkiem nie starała się wtedy nawet sprawdzić odpowiednich papierków, wystarczyło użyć trochę perswazji. Mimo to, nie miałem tyle kasy, żeby opłacić taksówkarza. Zaświtała mi dlatego pewna opcja. Pomysł, który nie przeszedł by Axel'owi Rodriguez'owi przez myśl. Przez moment zrobiło mi się zimno. Zimno? W taksówce było przecież ciepło, miałem na sobie gruby sweter. Ten chłód rozchodził się powoli po całym moim ciele, płynął w żyłach, niczym krew. Zignorowałem to jednak, spoglądając na kierowcę z pozornie grzecznym wyrazem twarzy.
- Jeśli zawiezie mnie pan w jeszcze jedno miejsce, to zapłacę podwójnie. - Tyle wystarczyło, by wzbudzić ciekawość. Mężczyzna zagwizdał, niby to zadowolony, odwracając się z powrotem i ponownie zapalając silnik. Ruszył z piskiem opon. Taksówka sprawnie przemknęła przez opustoszałe niemal miasto. Niejaki Carl wiózł mnie zgodnie ze wskazówkami. Po drodze zdążył mi opowiedzieć o swojej żonie, której obiecał wyjazd na wyczekiwane wakacje, i że ta suma pozwoliłaby mu zrealizować ten plan. Słuchałem go, czując jak chłód własnych myśli mrozi mnie aż do kości. Carl wydawał się być zaskoczony, gdy kazałem mu zboczyć z trasy i zatrzymać się pod mostem. Światło relfektorów padało prosto na drzwi.
- To jakieś jaja, młody? - Zapytał zaskoczony, ale kiedy pokręciłem głową i otworzyłem drzwi, przygasił na moment silnik. - To mój ostatni kurs. Mam nadzieję, że nie masz tu do załatwienia jakiejś poważnej sprawy. - Słyszałem go doskonale, nawet stojąc już na mroźnym poboczu. Płatki śniegu subtelnie sypały się z nieba, a przymrożona trawa chrzęściła po moim butami. Przywołałem taksówkarza gestem. W pierwszej chwili się wahał, a potem wysiadł z samochodu i opatulił się szczelniej kurtką.
- Możesz mi pomóc otworzyć te drzwi? - Zapytałem spokojnie, jak gdybym mówił o pogodzie. Mężczyzna uniósł brwi, a zmarszczki na jego twarzy zrobiły się nieco wyraźniejsze. - Jasne, ale po co? Zimno tu w chuj, ciemno i cuchnie zgnilizną. - Wyczuwałem w jego głosie lekki niepokój. Światło relfektorów padało idealnie na nas, tworząc pokraczne cienie na ścianie i drzwiach. - Byłem tu z kumplami przed wyjazdem. Zakpili ze mnie i wrzucili mój plecak do środka. Chciałbym go po prostu odzyskać. - Skłamałem jak z nut, akcentując to wszystko serdecznym, fałszywym do szpiku uśmiechem. To wystarczyło, by starszy facet chwycił za klamkę i pociągnął. Poszedłem w jego ślady. Pewnie sam poradziłbym sobie z pordzewiałymi zawiasami w sekundę, ale musiałem stwarzać pozory.
- No, niezła dziura. - Przyznał, kiedy po uporaniu się z wrotami stanął na samej krawędzi. Mroźny wiatr szarpał moimi ubraniami. - To w istocie był Twój ostatni kurs, proszę pana. - Wziąłem zamach, i, nim mężczyzna odwrócił się z pytającym wyrazem twarzy, kopnąłem go z całej siły w miednicę. Uległ sile uderzenia, zachwiał się mocno, a potem runął tunelem w dół, wrzeszcząc przerażony. Jego krzyki odbijały się echem i przysięgam, że usłyszałem chrupnięcie, gdy dotarł na samo dno. Nie czułem nic. Żadnego współczucia, poczucia winy. Jedynie dźwięczna pustkę i chłód. Wyciągnąłem z tylnej kieszeni spodni pomiętą paczkę papierosów, a potem zapaliłem jednego i zaciągnąłem się mocno. Z dołu dobiegały dźwięki łamanych kości, jęknięcia i przerywane wrzaski. Nie byłem pewien, czy widziałem na dole czerwone ślepia lśniące w ciemnościach, czy mi się wydawało.
- Dobrze się mną przez ten rok zająłeś... - Niedopałek wylądował na samym dnie tunelu, zapewne obok zwłok taksówkarza. Odwróciłem się na pięcie, a potem zamknąłem skrzypiące drzwi. Taksówką pojechałem nad oddalone o kilkanaście kilometrów jezioro. Zabrałem z niej swoje bagaże, a także resztkę energetyków, których nie zdążył spożyć kierowca. Samochód wylądował na dnie zbiornika wodnego, a sam wróciłem do domu pieszo.
Dlaczego to zrobiłem? Sathiss nie jadł od dłuższego czasu. I przez pieniądze. Muszę sobie znaleźć pracę.

Kilka dni spędziłem w swoim mieszkaniu. Paląc, popijając whiskey i leżąc w łóżku. Ktoś mógłby to nazwać wegetacją, jednak ja po prostu obmyślałem kolejne plany. Joshua i Trevor byli martwi. Obydwu szukała policja. Lokacje były za bardzo oddalone, by powiązać oba śledztwa. Mogłem więc przejść do dalszej części swojej zemsty. Jessica zapewne była zrozpaczona po zaginięciu jej ukochanego. Będzie szukała pociesznych ramion, w których mogłaby się wypłakać. Może pałać nieufnością, ale kilka serdecznych uśmiechów i szybko załapie, że jestem jedynym facetem w mieście, który nie chce się z nią pieprzyć... Albo chce, ale w dobrych intencjach.
Podniosłem się leniwie z materaca, a potem poszedłem pod prysznic. Lodowata woda przyjemnie chłodziła moje ciało, płukała z kudłów zapach dymu papierosowego. Kiedy wyszedłem z kabiny, owinąłem biodra ręcznikiem i stanąłem przed lustrem. Kiedy myłem zęby, w oczy rzucił mi się pewien detal - Moje tęczówki. Mógłbym przysiądz, że wcześniej nie było na nich aż tylu czerwonych plamek. Na moment zaprzestałem wykonywanej czynności, przypatrując się bardziej domniemanej zmianie. Jednak w momencie, gdy chciałem wysunąć kilka innych hipotez, usłyszałem dźwięk budzika. Wybiła godzina szósta trzydzieści - za godzinę musiałem być już w szkole. Wyplułem resztki pasty, przepłukałem usta, a potem zabrałem się za suszenie włosów. Zawsze, gdy zerkałem na lustro, widziałem odbicie swojego oszpeconego bliznami ciała. Przyzwyczaiłem się już do tego widoku.
Po wyjściu z łazienki wciągnąłem na siebiebiały podkoszulek, ciemne jeansy i przetarte od używania conversy. Narzuciłem jeszcze na siebie czarną skórzaną kurtkę, a potem wrzuciłem do torby kilka książek. Drapiąc się po policzku wyczułem kilkudniowy zarost, ale nie miałem już czasu, by się go pozbyć. Wcisnąłem do kieszeni spodni paczkę Black Devils'ów i ulubioną zapalniczkę, a potem opuściłem mieszkanie, wyłączając przy okazji nieprzerwanie dzwoniący budzik.

Na korytarzu rzucano mi zróżnicowane spojrzenia. Wymalowane dziewczęta ośmielały się spoglądać na mnie zalotnie, inne nieco nieśmiało, raczej skromnie. Gdy przechodziłem obok szafek, zatrzymując się przy tej właściwej, czułem na sobie również niezbyt zadowolone pary oczu. Zdecydowanie męskie, jeśli miałbym zgadywać. Wrzuciłem do swojej szafki niepotrzebne rzeczy, również torbę, by następnie chwycić jedynie za gruby tom zatytuowany "Biologia". Kątem oka dostrzegłem świtę Joshuy. Paczka futbolistów nie śmiała się, nie rzucała żartami. Byli przybici. Wzbudziło to we mnie poczucie winy? Ani trochę. Raczej politowanie, lekkie rozbawienie. Zemsta smakowała najlepiej, gdy doprawiał ją żal bliskich czy przyjaciół domniemanej ofiary. Niech czują się tak, jak czuła się... Carley.
Przeszył mnie nieprzyjemny dreszcz na wspomnienie o siostrze. Carley... Dlaczego wstrzymałem na moment powietrze, czując, że nie powinienem robić tego, co zamierzałem? To był taki krótki, delikatny przebłysk, który zniknął równie szybko, jak się pojawił. Nim pochłonęły mnie myśli na temat starszej Rodriguez, ujrzałem na końcu korytarza Jessicę. Niemal kuliła się w kącie. Dałbym głowę sobie uciąć, że powstrzymywała się siłą od szlochu. Była blada, miała podkrążone oczy. Przypominała nieboszczyka z niedbale spiętymi włosami i tym nieobecnym spojrzeniem. Jej dotychczasowa świta, klub cheerleaderek, stała kilka metrów dalej. Widocznie nie były zainteresowane pocieszaniem swojej liderki. Zawsze odnosiłem wrażenie, że to zgraja fałszywych, łamiących sobie na kłamstewkach typisy suk. Widocznie Jessica nie spodziewała się, że jej przyjaciółeczki zostawią ją w takim momencie. Poniekąd wiedziałem, dlaczego tak było. Jess stanowiła swego rodzaju bożyszcze, jako popularna, piękna i rozchwytywana dziewczyna z zajebistym mięśniakiem u boku. Kiedy przestała dbać o swój wygląd, porzuciły ją. Zaczęła przypominać bardziej szarą uczennicę, a tego raczej nie chciały.
- Hej, Jess. - Przywitałem się łagodnym, ciepłym tonem. Widziałem, jak blondynka wzdryga się, wyrwana z własnego świata. Spojrzała na mnie niebieskimi tęczówkami, widocznie siląc się na uśmiech. Nie wyszło jej.
- Hej, James... - Mówiła niemal płaczliwie. Nikt tak nie przeżył straty Joshuy, jak ona. Wciąż trzymała się nadziei, że on żyje. Co by zrobiła, gdyby dowiedziała się, że morderca i oprawca jej ukochanego właśnie uśmiecha się do niej wyrozumiale, wręcz pocieszycielsko? Prawdopodobnie coś głupiego, znając typ tych dziewcząt. - Słuchaj, Jess... Wiem, przez co przechodzisz. - Zacząłem subtelnie, przywracając na twarz łagodną powagę. Jessica patrzyła na mnie pusto, starając się hamować łzy. - Nie musisz się powstrzymywać. Nie przy mnie. - Nikt nie znał przeszłości Jamesa Ramireza, więc miałem szansę to wykorzystać. Powiedzieć, że kiedyś straciłem kogoś bliskiego, sprawiać takie wrażenie.
- Ja... - Zaczęła, niemal drżąc. Wystarczyło, że krzepiąco położyłem jej dłoń na ramieniu. Wtedy, wraz z dzwonkiem oświadczającym rozpoczęcie zajęć, pękła. Rozbiła się na milion malutkich kawałeczków, gdy wtulała się w mój tors mocząc biały podkoszulek słonymi łzami. Gładziłem ją czule po głowie, szeptając na ucho, że nie ma co się powstrzymywać. Ludzie na nas patrzyli, ale zaraz potem szli do swoich klas. Byłem chujem. Skurwysynem, który wykorzystywał ludzkie cierpienie. Wiedziałem, że po takiej scenie na środku korytarza, pośród uczniów, Jessica będzie chciała ufać tylko mnie. Ponieważ jako jedyny okazałem jej trochę ciepła, podczas gdy inni niewzruszenie szli dalej. W tym momencie uzależniłem ją od siebie w dużym stopniu. Staliśmy tak kilka dobrych minut, jeśli nie pół lekcji. Dopiero potem Jessica uspokoiła się na tyle, by oderwać policzek od mojego podkoszulka.
- Przepraszam, nie chciałam... - Uciszyłem ją gestem, uśmiechając się przy tym łagodnie. Nieszczerze. - Nie przepraszaj. Jestem tu dla Ciebie. - Otarłem łzy z zaczerwienionych policzków Jess, zakłopotana odwróciła wzrok. - Chodźmy na lekcję. Usiądę dziś z Tobą. - Po krótkim wahaniu, dziewczyna pokiwała niepewnie głową. Uczepiła się mojego ramienia jak nieporadne dziecko, a ja, ściskając w drugiej dłoni książkę od biologii, zaprowadziłem ją do sali.
- Co to ma znaczyć?! - Domagała się wyjaśnień nauczycielka, gdy wraz z nieobecną, wtuloną we mnie Jessicą wmaszerowaliśmy do klasy i jak gdyby nigdy nic, zasiedliśmy w jednej z ławek. - Przepraszam za spóźnienie. - Rzuciłem niedbałym tonem, wywołując tym samym śmiech u niektórych uczniów. Kobieta chciała wszcząć wojnę, ale widząc, jak otwieram książkę od biologii na właściwej stronie, szepcząc coś do siedzącej obok przyjaciółki, odpuściła sobie. Widocznie zauważyła, w jakim stanie jest Jessica. Tyle dobrego. Mogłem wcielać w życie swoje plany.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:03, 31 Mar 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Myślałam, że sobie poradzę i będę mogła normalnie podejść do siedzenia w tej samej sali z Axelem, ale myliłam się. Kiedy wszedł do pomieszczenia w towarzystwie Jessici i trzymał ją przy sobie, jakby była jego dziewczyną...Nieświadomie zaczęłam myśleć na jego temat. Czy mnie też by tak traktował, gdybym była na jej miejscu? Czy pocieszałby mnie? Czy przytulałby mnie, aby poprawić mój nastrój? Czy usiadłby ze mną, żeby upewnić się, że ze mną wszystko w porządku? Niestety, znałam odpowiedzi na wszystkie te pytania. Nie. Miałby mnie w dupie. Przeleciał mnie, pozbawił dziewictwa i zostawił jak jakąś pierwszą lepszą zabawkę. Po tym jak oddałam mu się na tym strychu i jak mnie traktował wcześniej myślałam, że jednak coś dla niego znaczyłam. To był błąd, bo teraz nawet na moment nie mogłam się skupić na zajęciach. Cały czas wyczuwałam obecność ciemnowłosego, który miał mnie w tyle i wykorzystał. Pozwolenie mu na takie zbliżenie...Dlaczego ja to zrobiłam? Przecież wiedziałam, że nic dla niego nie znaczyłam. Nie liczyłam się dla niego, więc dlaczego robiłam sobie nadzieję?
- Lydia? - głos dziewczyny, która ze mną siedziała na biologii wyrwał mnie z rozmyślań, a ja dopiero teraz zauważyłam, że połamałam ołówek, który trzymałam w dłoniach. Nie wytrzymywałam, nie mogłam się uspokoić i po prostu gwałtownie wstałam, przewracając krzesło na ziemię. Nauczycielka niemal podskoczyła, bo była odwrócona przodem do tablicy i spojrzała na mnie zszokowana. - Lydia! - nie docierało do mnie wołanie mojej towarzyszki. Odwróciłam się i podeszłam do ławki, przy której siedział Rodriguez wraz z Jessicą. Nawet nie myślałam o tym, żeby zatrzymać dłoń, która z zamachu wylądowała na policzku mężczyzny. Do tego ciosu użyłam całej siły, jaką posiadałam, ale jednocześnie w oczach miałam łzy.
- Przestań się mną bawić!! Przestań mnie ranić!! - wrzasnęłam, po czym opuściłam salę już nie powstrzymując się przed płaczem. Wiedziałam, że za mną nie pójdzie, ale nie byłam w stanie się zatrzymać. Nie miałam pojęcia co teraz by mnie uspokajało. Wcześniej było to podcinanie sobie żył, ale teraz nie chciałam tego znowu robić. Nie raz i nie dwa źle się to dla mnie skończyło. Przecież to był jeden z powodów, dla których nie zdałam do trzeciej klasy. Nie mogłam do tego wracać. Nie mogłam znowu targać się na swoje życie. Co mi to dawało?
- Lydia! - odruchowo spojrzałam w stronę źródła dźwięku i dostrzegłam Andreasa, który kierował się do mnie ze zmartwionym wzrokiem.
- Nie! - zawołałam i już chciałam uciekać, aby nikt mnie nie zatrzymywał, ale nie zdążyłam, bo złapał mnie za rękę.
- Lydia, proszę. Musisz z kimś porozmawiać.
- Nie! Zostaw mnie w spokoju! Chcę być sama! - z sal powoli wyglądali nauczyciele, aby zobaczyć co się działo i ich miny jasno mówiły, że mocno ich zmartwił mój widok. Bali się o mnie, o mój stan i nie dziwiłam im się po tym, co odwalałam w ostatnim roku.
- Nie możesz. Zrobisz coś sobie.
- Nie twój interes! Odwal się ode mnie! Wszyscy się odwalcie! - wyrwałam się i wybiegłam z budynku nawet nie zakładając kurtki. Wsiadłam do pierwszego lepszego autobusu, który mógł mnie zawieźć do domu i będąc tam rzuciłam się na łóżko. To wszystko mnie przerastało. Nie dawałam sobie rady. Nie mogłam zrozumieć ani tego, co działo się z Axelem, ani tego, co działo się ze mną. Nie byłam sobą, zachowywałam się nawet gorzej niż przez ostatni rok. Nie znałam nawet sposobu na poradzenie sobie z tym wszystkim. Nie wiedziałam, co miałam robić, a czego nie. Nie wiedziałam na czym się skupić, żeby przestać myśleć o tym mężczyźnie. Dlaczego to musiało tak bardzo boleć?

- Lydia, wszystko w porządku? - Whitney musiała usłyszeć o tym, co się stało w szkole i jakoś mnie to nie dziwiło. Zawsze była jedną z najszybciej informowanych osób. Wydawała się zmartwiona, a ja jedynie uśmiechnęłam się do niej, aby ją uspokoić.
- Tak, już mi lepiej. Potrzebowałam tylko pobyć samej - powiedziałam, zakładając już tylko zimową kurtkę. Byłam [link widoczny dla zalogowanych] do wyjścia i teraz już tylko czekałam na ruszenie się z miejsca. Mocny makijaż, który nałożyłam na siebie zakrywał to, co się działo ze mną przez ostatnie kilka godzin i to całkiem dobrze. Miałam mocno podkreślone oczy, usta i podkład na twarzy. - Możemy ruszać? - spytałam, po czym skierowałyśmy się do klubu. Po drodze nie wymieniłyśmy się ze sobą ani jednym zdaniem. Ja byłam skupiona na swoim celu. Miałam nauczyć się bycia hakerem, żeby dowiedzieć się, co się stało z Axelem. Takie sobie wyznaczyłam zadanie, dlatego nawet nie byłam spięta, kiedy moja przyjaciółka wskazała mi człowieka, z którym miałam się spotkać. Poprawiłam na sobie ubranie, wyprostowałam się i podeszłam do mężczyzny. Nie jestem nawet w stanie opisać zaskoczenia, jakie pojawiło się na mojej twarzy, kiedy okazał się nim mój przyjaciel z dzieciństwa [link widoczny dla zalogowanych].
- Jackie? - spytałam go zaskoczona, a on dopiero wtedy mnie rozpoznał.
- Lydia! To ty jesteś tą, której mam pomóc? - nie ukrywał swojego zdziwienia, kiedy pokiwałam twierdząco głową, jednak po chwili się uśmiechnął i mnie uściskał. - Wreszcie przeszłaś na właściwą stronę? - spytał, a ja mimowolnie parsknęłam śmiechem. Od małego darzył uwielbieniem komputery, więc nie dziwiło mnie, że został jednym z najlepszych hakerów. - W ogóle co u ciebie?
- Najpierw zajmijmy się interesami. Musisz nauczyć mnie włamywania się do kartoteki policyjnej z tej okolicy - zaczęłam, a on od razu spoważniał i postawił na zajętym wcześniej stole swojego laptopa. Wyciągnął go z pokrowca i włączył.
- Jaki masz system ochronny? - od razu pierwsze pytanie zbiło mnie z tropu. Zamilkłam i wpatrywałam się w niego jak w jakiegoś kretyna. - Nie mów, że nie użyłaś żadnego programu kryptującego twój adres IP... - znowu zbyłam to milczeniem, które dobarwiłam spuszczeniem głowy w dół. - Czy ty w ogóle się przygotowałaś do tego?
- Chcę się tylko czegoś dowiedzieć - wyjaśniłam, jakby na swoją obronę, a on na pewno wywrócił oczami w odpowiedzi.
- Niczego dzisiaj nie załatwimy, skoro nie masz załatwionych nawet podstaw. Podaj mi swój adres i godzinę zakończenia lekcji, wpadnę po ciebie do szkoły po lekcjach, pójdziemy do mnie i cię wszystkiego nauczę.
- Ymmm...Wolałabym u mnie.
- To do ciebie pójdziemy. Spokojnie, nie mam zamiaru cię zgwałcić. Zbyt ważna dla mnie byłaś. No, a skoro i tak nie mamy jak załatwić sprawy, to co powiesz na powspominanie? - znowu nic nie odpowiedziałam, więc pewnie zrozumiał, że raczej niczego sama nie powiem. Zamówił w odpowiedzi drinka i potem kilka kolejnych, doprowadzając mnie do takiego stanu, że zaczynałam gadać sama z siebie.
- Powiedz mi, dlaczego faceci są tacy okrutni? Dlaczego zależy wam tylko na seksie? Ile przeleciałeś kobiet? Na pewno i mnie byś chciał doliczyć do tej puli, mam rację? Tak samo jak on. Przelecieć i zostawić na lodzie - plotłam bez sensu, bawiąc się pustą szklanką, nawet nie wiem już którą z kolei.
- Lydia?
- Wierzyłam mu. Wierzyłam w to, że się dla niego liczyłam, że to, iż darzę go uczuciami przełączy w nim ten guzik. Ja nie wiem, co mu się stało. Był inny, znałam innego Axela i w innym się zakochałam.
- Hej, hej, hej - mężczyzna zmusił mnie, abym na niego spojrzała, a ja poczułam, że znowu zbiera mi się na płacz. - Co się u ciebie dzieje? Wydawałaś się nie mieć żadnych problemów.
- Bo myślałam, że nie mam. Nikt nie widział nigdy prawdy. Potrafiłam oszukać samym zachowaniem i to nawet robiłam to nieświadomie - usta mi już powoli drżały, ale nie byłam w stanie powstrzymać mówienia. - Co jest ze mną nie tak? Przez rok o nim myślałam, rok przyswajałam jego śmierć do głowy, a potem się pojawił. Akurat, kiedy myślałam, że sobie wszystko uporządkowałam. Czy ja odpycham ludzi? Co sprawia, że mnie odrzucają? Dlaczego się ode mnie oddalają? Powiedz mi, czy ja jestem potworem? Czy jestem gorsza od czarnych charakterów w bajkach? Żeruję na innych? Wykorzystuję...
- Okej, wystarczy. Już za dużo wypiłaś. Nie jesteś potworem, nie jesteś czarnym charakterem i nie odpychasz ludzi, a teraz powinnaś wracać do domu.
- O widzisz? Ty też to robisz. Też się ode mnie odcinasz, też mnie zostawiasz...
- Po pierwsze: nikt nikogo nie zostawia, a po drugie: jest już środek nocy, a jutro masz szkołę. Podnoś się...
- Nie chcę... - odparłam odsuwając się jak najbardziej pod ścianę i zamawiając kolejnego drinka. To pomagało. Alkohol pomagał i wyrywał mnie z tego nieprzyjemnego stanu. Pozwalał mi zapomnieć, a ja znalazłam właśnie swój ratunek. Muszę częściej doprowadzać się do takiego stanu.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:32, 31 Mar 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Nie zależało mi na tym, by zaskarbić sobie sympatię Jess. Była tylko celem. Kolejnym celem, nie różniła się niczym od Trevora i Joshuy. Nie spoczywał na niej tak wielki ciężar winy, jak na tamtej dwójce, ale wciąż była mimo wszystko zamieszana. Popłynęła z prądem. Nie miała wtedy własnego zdania, nie pomyślała o mnie, tylko spojrzała na pozostałych i zrobiła to, co oni. Żeby chronić własny tyłek, żeby nie skończyć jak ja. Oni wszyscy mogli coś zrobić... Ale jeden zadecydował, że woli porzucić przyjaciela, więc reszta zrobiła to samo. Na samą myśl chciało mi się rzygać. Wszyscy byli siebie warci. Trevor, Joshua, Jessica, Celine, Jennifer i Steven, a nawet... Nawet Lydia. Możliwie to mnie najbardziej w tym wszystkim bolało. Prócz zemsty, napędzała mnie również rozpacz i ból. Kiedy Sathiss się mną pożywiał, docierały do mnie jedynie strzępki informacji, ale wiedziałem jedno na pewno - Zaufałem im, a oni zostawili mnie na pewną śmierć. To tak, jak gdyby zepchnęli mnie z tej drabiny.
Ocknąłem się z zamyślenia dopiero wtedy, kiedy po dotychczas cichej sali rozszedł się dźwięk szurania, a potem głuchego huku. Dopiero wtedy zauważyłem, że od kilku minut wbijam długopis w kartkę. Odłożyłem go na bok, a potem postanowiłem dowiedzieć się, o co to całe zamieszanie. Nim jednak odwróciłem głowę, ujrzałem przed sobą dziewczęcą posturę. Gdy uniosłem głowę nieco wyjżej, otworzyłem szerzej oczy, choć mój wyraz twarzy pozostawał niezmienny - pusty i opanowany. Patrzyłem na Lydię nieco zaskoczony, milcząc. Kiedy zdecydowałem się otworzyć usta i zapytać, poczułem, jak w policzek wbija mi się pięść. Moja głowa odwróciła się o osiemdziesiąt stopni pod wpływem uderzenia, po mojej skórze i czaszce rozszedł się tępy, kilkusekundowy ból. To było jednak niczym w porównaniu do tego, co usłyszałem potem. Byłem w stu procentach pewien, że ona wiedziała. Wiedziała, kim jestem. Wyniszczałem ją. Swoim zachowaniem, swoimi słowami, nawet pieprzoną twarzą. Poczułem kłucie w piersi, przypominając sobie, co powiedziałem Matthiasowi. Zależało mi na niej. Co rusz pragnąłem bliskości tej kruchej osoby, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Nie mogłem sobie pozwolić na nic. To kolidowało z moimi planami i z żalem, który żywiłem do Cameron. To, że co chwila przypominała mi o tym, jak bardzo przeze mnie cierpiała tworzyło sprzeczne emocje. Zbyt wiele sprzecznych emocji.
- James? - Dopiero głos Jess uświadomił mi, że wciąż pozostaję w bezruchu, a cała sala na mnie patrzy. Rozmasowałem dłonią obolałą szczękę, podczas gdy Helga Peterson, nauczycielka biologi, rąbnęła dziennkiem o biurko, przywołując tym samym klasę do porządku. Reszta lekcji minęła wszystkim w spokoju. Choć czułem na sobie wiele spojrzeń, a Jessica domagała się informacji, to ignorowałem cały ten syf i po prostu pisałem w zeszycie to, co Peterson dziergała na tablicy. Płonąłem. Ta sytuacja nie powinna zrobić na mnie żadnego wrażenia, ale owszem, zrobiła. Czułem się, jakby tym wyrazem twarzy, tym krzykiem Cameron wbiła mi kołek w pierś. Kołek, którego sam nie potrafiłem usunąć.
- Pan Ramirez zaniesie Lydii notatki. - Zadecydowała Helga na samym końcu lekcji. Spiąłem się gniewnie. Widocznie to mnie obwiniała za wybuch Cameron i postanowiła, że w ramach kary upokorzy mnie przy całej klasie tą zagrywką, a potem jeszcze będzie rozkoszować się zjebaniem mi popołudnia. Zabrałem kilka kartek z biurka Helgi, a potem wraz z Jess opuściliśmy salę, nim ktokolwiek zaczął zadawać niezręczne pytania. Zerwaliśmy się z reszty lekcji. Pijąc wygazowaną colę, siedzieliśmy na rzadko użytkowanym korytarzu. Jessica wypytywała mnie o Cameron. Robiła to tak zręcznie i wprawnie, dążąc do celu, że niemal uległem. Postanowiłem jednak zaspokoić choć trochę ciekawość dziewczyny. W ten sposób mogłem sobie u niej zapunktować i zbliżyć się do swego celu.
- Byłem wtedy pijany. Jest ładna, po prostu wykorzystałem sytuacje... Pewnie narobiłem jej nadzieję. Wstyd mi. - Udawanie skruchy było dziecinnie proste, ale wzbudziłem tym sympatię Jess, która najpierw stwierdziła, że jestem skończonym chujem, a potem zmieniła temat na bardziej wygodny. Nie chciałem jej przelecieć. To było ostatecznością. W moich interesach leżało nawiązanie relacji bratersko-siostrzanej. Miała mi zaufać, zwierzać się z sekretów, a potem wpaść w pułapkę. Dlaczego nie? Taka gra mnie męczyła, ale była ciekawa. Poza tym, porwanie jej i rzucenie Sathissowi na pożarcie było mało satysfakcjonujące. Chciałem wbić tej dziewczynie nóż w plecy. Głęboko, a potem przekręcić parę razy i wyciągnąć, pozbawiając życia. Chęć zemsty była tak wyraźna, że aż niemal wyczuwalna w powietrzu, przynajmniej dla mnie. To było dziwne. Dziwne było to, jak szybko potrafiłem zmienić nastrój i nastawienie. Najpierw cierpiałem z powodu Cameron, a potem przeskoczyłem na chęć wymordowania wszystkich dawnych znajomych... Sathiss się postarał.

Wieczorem odwiedził mnie Matthias. Dowiedział się od Whitney, co stało się w szkole, a potem przyjechał do mojego mieszkania. Skąd miał adres? Widocznie wyczytał gdzieś z moich akt, albo po prostu wypytał, wścibski kurwik. Wziął ze sobą flaszkę Jack'a Daniels'a, bo jakżeby inaczej. Zauważyłem to dopiero, kiedy zmusił mnie do opuszczenia ciepłego łóżka i otworzenia drzwi. Wylegiwałem się właśnie w samych bokserkach, czytając Pieśń Lodu i Ognia, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi. Normalnie rzecz biorąc, zignorowałbym niezapowiedzianą wizytę, ale Matthias miał sporo asów w rękawie. Nie chciałem wiedzieć, co przede mną ukrywał.
- Ubieraj się, idziemy na imprezę. - Rozkazał niemal w przejściu, lustrując mnie od stóp do głów. Zniesmaczony pokiwał głową, wpraszając się do środka i zamykająć za sobą drzwi. - Nigdzie się nie wybieram, jebusie. - Warknąłem odwracając się przy tym i stąpając spokojnie w stronę łóżka. Zignorowałem nawet fakt, że Graves widział wszystkie moje blizny. Nie skomentował ich jednak w żadnym stopniu. Przynajmniej jeden plus jego wizyty. Minusem był fakt, że zagrodził mi drogę swoim chudym zadem i dziwną powagą wymalowaną na twarzy. Widać było świeżo wygolone boki jego irokeza. Czułem od niego również dym papierosowy i damskie perfumy. Musiał spotkać się z Whitney przed przyjściem do mnie. Przeczesałem palcami gęste kudły, chcąc go przy tym wyminąć. Nie pozwolił mi, stąpając po niepewnym gruncie. Wkurwianie mnie w obecnym nastroju było godne przypieczętowania własnego samobójstwa.
- Wiem, co się stało w szkole. Musisz o tym zapomnieć. Wyjdź dziś ze mną do klubu, a obiecuję, że dam Ci spokój na kilka dni, żebyś mógł wyleczyć moralnego kaca. - Ta propozycja była mimo wszystko kusząca. Kusząca na tyle, bym ją rozważył. Co miałem w sumie do stracenia? Mogłem jedynie zyskać ból głowy i chwilowe zapomnienie... A to było w sumie to, czego potrzebowałem. Dlatego właśnie, bez zbędnych rozważań poszedłem pod prysznic. Doprowadziłem się do jako takiego porządku i wciągnąłem na siebie [link widoczny dla zalogowanych], które walały się gdzieś po pokoju. Najpierw jasne spodnie i buty, a potem białą koszulkę i skórzaną kurtkę. Nie szykowałem się na żadne zabawy w flirt, uwodzenie, czy grupowe orgie. To było to, czego chciałem w sumie najmniej, choć nie miałęm zamiaru pogardzić, jeśli miała napatoczyć się okazja. Chciałem narąbać się tak, żeby następnego dnia nie wiedzieć, gdzie wyrzuciłem ciało ostatniego zamordowanego człowieka. Takich rzeczy łatwo się nie zapomina, więc w sumie... Pozostało mi polegać na wartości drinków i sile alkoholu.

W klubie znaleźliśmy się dość szybko. Po poszukiwaniach dobrego lokalu doszliśmy do wniosku, że "Baron" będzie w sam raz. Już na zewnątrz słychać było bas i muzykę, śmiechy ludzi. Graves wciągnął mnie do środka, chcąc rozkręcić zabawę. Wypił kilka setek na raz i przy okazji zaczął namawiać mnie, bym zrobił to samo. Kiedy uznałem, że sam sobie poradzę ze spiciem się w trupa, poszedł tańczyć. Zostałem sam przy barze. Zdążyłem zamówić ledwie jednego drinka, gdy w oczy rzuciła mi się dość... Niespodziewana scena. Pośród basu, wirujących sylwetek i zapchanych ludźmi stolików, Lydia Cameron odsuwała się jak najdalej od jakiegoś faceta siedzącego obok. Ponawiał on próby zbliżenia. Przynajmniej tak to wyglądało z mojej strony. Coś we mnie drgnęło. Zapaliła się lampka i sowita chęć wyrwania Lydii z łapsk tego gościa. Opróżniłem szklankę z bursztynowego płynu aż do samego końca, a potem wstałem i przepchałem się przez ciała tańczące na parkiecie.
- Zostaw ją. - To nie była prośba. Mój głos był zimny jak lód, a mordercze spojrzenie godne niejednego rzezimieszka spod miasta. Właściwie, co sobie takiego myślałem? To ja byłem tym chujem i skurwysynem, który ranił ją na każdym kroku, który doprowadzał ją do płaczu i czerpał przyjemność z tego, że żałowała incydentu spod drzwi. Co próbowałem wskórać, kiedy zawsze wstawiałem się za nią, albo ratowałem spod tafli twardego lodu? Zależało mi na niej, to prawda. Udowadnianie tego tej smarkuli wcale nie poprawiało sytuacji. Więc po co? Po chuj sobie komplikować życie? Chyba tak dla zasady.
- Wyluzuj, jestem jej przyjacielem. - Chłopak, który siedział obok Cameron wydawał się być pacyfistą, ale doskonale wiedziałem, co widziałem z daleka. On próbował się do niej dobrać, a ona... Co tu dużo mówić, była pijana. - Ja też mogę nazwać się przyjacielem każdej narąbanej w trzy dupy zdesperowanej dziewczyny. - Zakpiłem, czując jak zaczyna we mnie buzować.
- Chciałem ją odprowadzić do domu. - Tłumaczył chłopak, widocznie spokojny. Opanowanie godne podziwu, naprawdę wiarygodne... Ale nie na tyle wiarygodne, bym tak naiwnie dał się złapać. - Zajebiście. Pozwól więc, że ja to zrobię. - To wcale nie była propozycja, czy prośba. Po prostu pochyliłem się nad dziewczyną, a potem wyciągnąłem ku niej ręce. Gdy zaczęła gwałtownie protestować, wywróciłem oczami, jak gdyby zmęczony wyzwiskami i rzucanymi pod moim adresem oblegami. - Ogarnij się, Lydia. - Warknąłem, biorąc ją przy tym na ręce. Nim zdążyłem się choćby ruszyć z żywym, wiercącym się towarem w ramionach, poczułem uścisk na przedramieniu. Skurwysyn nie odpuszczał. Na szczęście, a może i nie, z odsieczą przybyła Whitney.
- Można mnie o wiele oskarżyć, ale nie o to, że nie dbam o jej bezpieczeństwo. - Warknąłem, wyrywając się z uścisku faceta. Whitney widziała, co zrobiłem dla Cameron wtedy nad jeziorem. Wiedziała, że nie pozwoliłbym, by ktoś ją skrzywdził. Być może trzeba było chronić Lydię przede mną, przed tym, jakim człowiekiem byłem. Być może, ale Whit wiedziała jak mało kto, do czego byłem zdolny, gdy ta głupia, lekkomyślna dziewucha nagle wpadała pod taflę lodu, lub była w niebezpieczeństwie. Dlatego, nie zważając na nikogo, po prostu wyniosłem dziewczynę z klubu, warcząc przy tym na każdego, kto choćby nas dotknął, lub próbował na zaczepnego potrącić. Mogłem się bawić. Mogłem się bawić, tańczyć, pić i pieprzyć się z jakąś dziewczyną w kiblu, ulżyć sobie. Ale zebrało mi się na cholerne bohaterstwo w obliczu gościa, którego nawet nie znałem. Staczałem się. Tym zachowaniem staczałem się coraz bardziej, zwłaszcza, gdy zamiast postawić Cameron na oblodzonym chodniku, zacząłem ją nieść w kierunku jej domu. Pamiętałem, gdzie mieszkała. Co mi odbiło? Żeby nieść ją jak jakąś pieprzoną księżniczkę przez pół miasta? Musieli mi coś dorzucić do drinka.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 0:15, 01 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

- Lydia, daj spokój. Nie powinienem tyle drinków dla ciebie zamawiać - powtarzał, próbując mnie przekonać, ale nie dawałam się. Dobrze mi tu było, dobrze się czułam, kiedy myślałam tylko o kolejnych szklankach. Procenty wypychały z mojej głowy obraz Axela i tego, co mi robił. Mogłam się skupić na zabawie, na obserwowaniu tańczących par. Głośna, szybka muzyka przebijała się przez wrzeszczący tłum i nie pozwalała o sobie zapomnieć. Cały czas przypominała, że byliśmy w klubie i to mi się podobało. A Jackson starał się to popsuć. Chciał mnie stąd zabrać i przywrócić do tej zimnej, okrutnej rzeczywistości.
- Nie chcę. Zostaw mnie. Tutaj nie boli, nie czuję się tak rozdarta - wyjaśniłam skruszonym głosem, starając się wcisnąć jeszcze bardziej w ścianę, jakby to miało mnie uchronić przed ramionami mojego przyjaciela. Wiedziałam, że miał rację, że powinnam już przestać pić i wrócić do domu, ale nie chciałam. To mi pomagało, to mnie ratowało. - Proszę, ja nie chcę tam wracać... - dodałam już teraz niemal błagalnym głosem.
- Boże, Lydia. Co się u ciebie dzieje? - był zmartwiony, widziałam to w jego oczach i chciał mi pomóc. Nawet miałam już się poddać i mu wszystko wyjaśnić, kiedy to usłyszałam czyjś ostry głos. Niemal od razu rozpoznałam do kogo należał, ale nie podnosiłam głowy, bo nie chciałam, żeby to się okazało prawdą.
- Nie... - wyjąkałam, czując ten znajomy zapach i chcąc się wspiąć na stół, żeby uciec. - Nie! Zostaw mnie! - wrzasnęłam, kiedy poczułam, że Axel mnie ciągnie za kostkę, a potem znalazłam się w jego ramionach. - Zostaw mnie! Zostaw mnie! - wrzeszczałam i spojrzałam na swojego przyjaciela. - To on. To on mi to robi! Nie pozwól mu mnie zabrać! - prosiłam, ale nie dał rady ciemnowłosemu, który już zdążył się przecisnąć przez tłum. Zimny podmuch wiatru uderzył mnie w twarz i ocucił zaraz po tym, jak znaleźliśmy się na zewnątrz. Zaczęłam jako tako kojarzyć fakty i chociaż do tej pory się nie wyrywałam, to właśnie teraz to zrobiłam. Nie mogłam być w jego towarzystwie. Nie mogłam mu pozwolić, żeby zabrał mnie ze sobą! Nie mogłam mu pozwolić na to, żeby jeszcze bardziej bawił się z moją psychiką. Przez niego cierpiałam, w środku. Tego bólu nie dało się uśmierzyć ani lekami, ani słowami, ani niczym. On rozchodził się po całym moim ciele. Wbijał gwoździe w każdy jego cal, niczym jeż, którego ktoś próbuje zaatakować. Kuliłam się w sobie, chciałam schować się pod tym pancerzem, ale nie mogłam. A wyrywanie się nic nie dawało. Przynajmniej do czasu aż nie wbiłam mu zębów w szyję. To mi dało przewagę. Element zaskoczenia zmusił go do wypuszczenia mnie, a ja runęłam na tyłek. Nie zwracałam jednak uwagi na ból, który rozszedł się od moich pośladków po całym ciele, tylko poderwałam się z posadzki, odskakując w bok.
- Zostaw mnie! Zostaw mnie w spokoju! - rozkazałam i teraz już słowa same cisnęły mi się na usta. Nie umiałam nad nimi zapanować, nawet nie chciałam. - Ty mnie niszczysz! Ranisz, przebijasz tysiącem mieczy! Przez rok cierpiałam, przez rok próbowałam się ogarnąć! - na pewno docierało do niego to, że miałam na myśli te dwanaście długich miesięcy, podczas których go nie było. - Byłeś martwy! Cierpiałam! Zobacz co mi zrobiłeś! - wystawiłam w jego kierunku swoje ręce, pokazując blizny po tych wszystkich podcięciach. Nawet nie wiem czy kilka razy nie zdarzało mi się podcinać jednej i tej samej żyły, aby zginąć. - Było dobrze! Uspokajałam się, a ty wróciłeś! Bez uprzedzenia, inny, odmienny! Bawisz się mną! Dajesz sygnały, że ci na mnie zależy, a potem pchasz się do łóżka pierwszej lepszej kobiety! - odsunęłam się do tyłu, kiedy widziałam, że chciał się do mnie zbliżyć. Byłam pewna, że w moich oczach po raz kolejny majaczyły łzy wywołane przez tego mężczyznę. - Nie zbliżaj się. Trzymaj się ode mnie z daleka. Ja tak nie dam rady, zostaw mnie - dodałam, po czym dostrzegłam w oddali Jacksona. Wyminęłam więc Rodrigueza i nawet nie czekając na jego reakcję, pobiegłam do swojego przyjaciela. - Zabierz mnie stąd, proszę - wyjąkałam, rzucając się w jego tors i pozwalając łzom płynąć niczym z wodospadu.
- Odprowadzę cię do domu - powiedział, a ja posłusznie za nim szłam. Przynajmniej do czasu, aż nie dostrzegłam, że w naszą stronę biegła Whitney i to mi dało do myślenia.
- Powiedziałaś mu... - wyszeptałam do dziewczyny, która gwałtownie się zatrzymała i spojrzała na mnie niepewnie. - Jak mogłaś?! Przecież widzisz co on ze mną robi!
- Lydia, ja uznałam, że...
- ...że co? Że to najlepsze wyjście? Że chciałaś dla mnie jak najlepiej?! Że mi pomożesz?! - tutaj wyrzuciłam z siebie niekontrolowany, histeryczny śmiech. - No to zobacz jak świetnie ci poszło...
- Lydia... - zaczęła blondynka, ale ja ją zignorowałam i podążyłam za swoim przyjacielem. Nie zajęło nam dużo czasu dotarcie do mojego domu. Mężczyzna pamiętał trasę i byłam mu za to wdzięczna, bo ja bym jej nie znalazła. Chwilę później pożegnaliśmy się i wrócił do siebie. Ja padłam na łóżko i zasnęłam nawet nie wiem kiedy.

Obudziła mnie dopiero około dziewiątej moja rodzicielka. Głowa mnie bolała jak cholera. Czułam się tak, jakbym miała w niej dzięcioła, który robi wszystko, aby wyżreć każdą komórkę.
- Mamo... - zaczęłam niepewnie i spojrzałam na swoją rodzicielkę. - Mogę mieć indywidualne nauczanie? - spytałam, a ona spojrzała na mnie współczującym spojrzeniem.
- Słoneczko, co się dzieje? Jackson powiedział, że masz jakieś...problemy. Swoją drogą nie wiedziałam, że odnowiłaś ten kontakt - odparła zmartwionym głosem.
- Do mojej klasy doszedł nowy chłopak. On wygląda jak Axel i ja nie mogę tego znieść... - nie kłamałam, nie powiedziałam jedynie całej prawdy. Ale dzięki temu ona mi uwierzyła.
- Postaram się to załatwić, ale dzisiaj i tak musisz iść normalnie. Formalności trochę zajmą - wyjaśniła, a ja podziękowałam jej. Szybko się umyłam, [link widoczny dla zalogowanych], zarzuciłam dodatkową kurtkę zimową, zjadłam śniadanie i pojawiłam w szkole dopiero na trzecią lekcję. Miał przyjechać po mnie dzisiaj Jackson po zajęciach i zacząć uczyć bycia hakerem, więc nie mogłam się zerwać. Musiałam znieść widok ciemnowłosego, Whit, Matthiasa i tych wszystkich osób, które dzisiaj patrzyły na mnie ze współczuciem. Nienawidziłam tego, bo to było udawane. Tak naprawdę nie było im mnie żal, a po prostu uznali, że tak będzie kulturalnie, że tak powinno się reagować na coś takiego. Dlatego każdego, kto chciał podejść i się spytać czy wszystko gra, wymijałam szerokim łukiem, a w sali lekcyjnej usiadłam gdzieś na szarym końcu, w kącie i samotnie.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 18:36, 01 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center></center>

To wcale nie sprawiało mi większej przyjemności. W jednej chwili uświadomiłem sobie, że widok cierpiącej psychicznie Lydii wcale nie urozmaicał mojego życia, nie pomagał się zemścić. Ta świadomość była tak nagła, że aż bolesna. Jaki jest sens dopełniania zemsty, skoro nie sprawiała ona żadnej przyjemności? Widok łkającej Jess, błagającego o życie Trevora... To było coś. Czysta ekstaza, czysta przyjemność z tego, co zrobiłem. Ale Cameron? Ślady łez, zaczerwienione oczy... To było tak, jak gdyby ktoś strzelił mi w twarz kolejny raz tego dnia. Jak mogłem się tak oszukiwać przez tak długi czas? Czułem się jak ostatni skurwysyn i pierwszy raz zaczęło mi to przeszkadzać. Zależało mi na niej, to wiedziałem od pobytu w kurorcie, ale... Czy to mogło coś zmienić? Zmienić w tym, co robiłem? Wiedziałem, że bycie z nią kolidowało z moimi planami. Powinienem ją zabić... Powinienem ją zabić, zamiast pastwić się nad swoimi uczuciami i jej osobą. Tak byłoby najlepiej.
Ignorowałem wszelkie wrzaski i miotanie dziewczyny, trzymając ją twardo przy sobie. Kiedy jednak wbiła mi zęby głęboko pod skórę, a piekący ból rozniósł się po całej mojej szyi, syknąłem i poluzowałem uścisk. Wykorzystała to, lądując z hukiem na ziemi. Ja jednak, złapałem się tylko za ranę, kląc pod nosem siarczyście. - Odbiło Ci? - Warknąłem ostro, mierząc ją groźnym spojrzeniem, ale wtedy się zaczęło. Zarzucała mi wiele, większość z tych oskarżeń była prawdą. Raniłem ją, wbijałem jej nóż w plecy za każdym razem, gdy próbowała się do mnie zbliżyć, kiedy dawałem jej nadzieję, a potem odbierałem. Nie reagowałem na to, że nazywała mnie Axelem. Nie było sensu przed nią grać. Nie po tym, co mówiła, co odkryła. Ona nie mogła dać się już przekonać, że jej dawny przyjaciel nie żyje. Musiałem jej uświadomić, że tak właśnie było. W pewnym sensie na pewno. Axel Rodriguez został pogrzebany wraz z jego pustym grobem na pobliskim cmentarzu. Axel, którego znała nie żył od ponad roku. Zginął w momencie, kiedy porzuciła go wraz z resztą przydupasów pod tymi pieprzonymi drzwiami. Czy tego chciała, czy nie, James zajął jego miejsce. James, którego w sobie nieświadomie... Co? Rozkochała? Nie ma mowy.
- Lydia... - Zacząłem, ale nie pozwoliła mi skończyć, pokazując swoje blizny na nadgarstkach. Były rozległe. Dopadło mnie jakieś paskudne uczucie, ciążące niczym kamień w żołądku. Byłem skłonny wypowiedzieć jedno, znaczące słowo, ale zarzuciła mi rzecz, która sprawiła, że poczułem narastającą złość. Wchodzę innym kobietom do łóżek? Nie miała najmniejszego prawa oskarżać mnie o coś takiego. Prawdą było, że od wyjazdu do kurortu nie spałem z nikim, poza nią. Nie prosiłem o medal za ten wyczyn, ale mogła się pohamować chociaż w tej kwestii. Hah, pohamować? To słowo nie miało prawa się pojawić, ponieważ wiedziałem, że będzie reagowała tak za każdym razem, gdy mnie zobaczy.
Kiedy jej przydupas się zjawił, nawet nie zareagowałem, wciąż przyciskając dłoń do bolącego miejsca. Tępo wpatrywałem się w subtelnie oblodzony chodnik, czując, jak coś ważnego właśnie wymyka mi się z rąk. Nabrałem haust powietrza, orientując się, że oddychałem od dłuższego czasu. Lydia już dawno zniknęła ze swoim towarzyszem, a ja, przecierając zmęczone powieki, poczułem na opuszkach palców coś wilgotnego.
- Bez jaj. - Warknąłem pod nosem, ocierając mokre kąciki oczu. Nieśpiesznym, niedbałym krokiem ruszyłem do domu. Żal przygniatał mi klatkę piersiową jeszcze wyraźniej, niż gdy straciłem rodziców, czy zostałem porzucony pod drzwiami.

Następny poranek spędziłem w łóżku, wegetując przez pewien czas. Wypiłem trochę whiskey, wypaliłem kolejną paczkę papierosów. Moje ciało domagało się choć minimalnego posiłku. Zwykle potrzebowałem porcję pożywienia mniej więcej na kilka dni, ponieważ czerpałem energię z cząsteczek otrzymanych od Sathiss'a, ale nie mogłem na tym żyć przez cały czas. Na szyi miałem założony opatrunek. Wbrew pozorom, Cameron wgryzła się dosłownie do krwi. Przez panikę i negatywne emocje pewnie nie kontrolowała siły, z jaką to zrobiła. Kolejna blizna do kolekcji. Przekręciłem się na drugi bok, przymykając przy tym oczy. Sen jednak nie nadchodził. Wstałem więc, wziąłem prysznic, [link widoczny dla zalogowanych] w leżące na krześle ciuchy, a potem umyłem zęby. Mój własny widok w lustrze sprawiał, że miałem ochotę potłuc je na małe kawałeczki - nienaganna skóra, hipnotyzujące tęczówki, pociągający zarost i tylko delikatnie podkrążone oczy po nieprzespanej nocy. Chodzący ideał. Sathiss dał mi ten wygląd, abym sprawniej zdobywał mu ofiary. Miałem ochotę wyrwać mu za to płuca.
- Gdzie Ty się podziewasz?! - Nim zdążyłem opuścić swoje mieszkanie, za drzwiami przywitał mnie wzburzony głos Matthias'a. Miał podkrążone oczy, niezdrowo bladą skórę i nieprzytomny wzrok. Kac jednak nie przeszkadzał mu, by się wydzierać na klatce schodowej. Wsunąłem klucz do zamka, przekręciłem go, a potem narzuciłem sobie torbę na ramię i ignorując furię przyjaciela, zszedłem po schodach.
- Wytłumaczysz mi, co się wczoraj stało w klubie?! - Graves wydawał się być naprawdę sfrustrowany tym, że go ingnoruję. Zatrzymałem się więc na moment, odwróciłem do niego i wypowiedziałem dwa ostre, oschłe słowa. - Stul pysk. - I tyle mnie widział. Ruszyłem posypanym solą chodnikiem do szkoły, zdając sobie sprawę z tego, że przeleżałem w łóżku większość lekcji. Śnieg już topniał, tworząc na ulicach istną kompozycję błota, płynnego puchu i kropiącego deszczu. Mimo tego, że miałem na sobie jedynie jeasny, buty i koszulę, nie było mi zimno. W ogóle nie odczuwałem zaniżonej temperatury. Czułem się... Pusty. I jedynie delikatne cienie pod oczami, jak i opatrunek na szyi mogły rzucić wskazówkę, że wczoraj coś się stało.
W szkole ludzie patrzyli na mnie tylko i wyłącznie przez urodę, jak i ranę. Jedni byli ciekawscy, inni jak zwykle, albo chcieli zaskarbić sobie moją aprobatę, albo zaczepić i wymienić choćby słowo. Właśnie dziś mnie to irytowało. Wymieniłem z Jessicą kilka słów. Chciała dowiedzieć się wszystkiego, ale zbyłem jej towarzystwo pewną sprawą do załatwienia. Nie powinienem, ponieważ to mogło utrudnić wykonanie mojego zadania, ale po prostu nie mogłem. Towarzystwo tych wszystkich ludzi nagle zaczęło mnie brzydzić, nudzić i odrzucać. Po zabraniu odpowiednich książek z szafki, dotarłem w końcu do sali lekcyjnej. Wciąż trwała przerwa, ale w środku było już sporo uczniów... W tym Lydia. Patrzyłem na nią przez dłuższy czas, nie wiedząc, co zrobić. Ironia losu - to własnie ja w tym momencie nie wiedziałem, jak się zachować. Czy nie miało być na odwrót? Ścisnąłem mocniej grzbiet trzymanej książki, a potem chciałem przejść do swojej ławki, ale wpadł... Dosłownie, wpadł na mnie Graves.
- Nie wiesz, kiedy odpuścić? - Warknąłem, odsuwając się od rozzłoszczonego blondyna. Ten jednak, tylko otrzepał się z niewidzialnego kurzu i wykrzywił twarz w dziwnie... Serdecznym uśmiechu. - Whitney zrobiła mi wczoraj jesień średniowiecza, bo znów próbowałeś ocalić tą oto damę z opresji.- Tu wskazał na Cameron, a ja nabrałem sowitej ochoty, by strzelić mu w pysk i zetrzeć ten grymas.
- Po co ta szopka, James? - Zagrodził mi drogę, kiedy chciałem wyjść z klasy, ogarnąć się i opanować narastającą wściekłość. Doskonale wiedział, że właśnie deklaruje własne samobójstwo. Więc po chuja to robił? - Tyle razy udowodniłeś, że Ci na niej zależy... A potem znów ją raniłeś. - Gravesowi widocznie nie przeszkadzało to, że mamy naprawdę wielką widownię. Nie chciałem, żeby Lydia o tym słyszała. Nie chciałem, żeby słyszała cokolwiek o tym, co mogę czuć, albo co naprawdę czuję. To kolidowało z moimi planami. - Zamknij się. - To było wypowiedziane ostro ostrzeżenie. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu gołym okiem.
- Próbujesz zrazić do siebie ludzi, ale tak naprawdę, James... - Rzuciłem książkę na swoją ławkę, gotowy, by przejść do rękoczynów. - Ty ją kochasz. - Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, Matthias wypowiedział te trzy słowa. Moje serce zatłukło się szybciej, kiedy starałem się przetrawić to, co usłyszała cała klasa. Blondyn nie próżnował, wciąż uśmiechając się serdecznie, ale z nutką podłości. - Twoja logika jest pokrętna, ale Ty serio ją kochasz! - Tego było już za wiele. Moje palce w jednej chwili zacisnęły się na t-shircie Gravesa, a zaraz potem przycisnąłem go wściekły do ściany. Mój przyjaciel wydawał się być z lekka zaskoczony, ale wciąż nie przestawał się uśmechać.
- No dalej, dalej! Uderz mnie! - Ta prowokacja była tak tandetna, jak tipsy cheerleaderek, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać. On nie miał prawa. Nie miał najmniejszego prawa, by mówić coś takiego, by wygłaszać tak tandetnie dramatyczne przemówienia przed całą klasą, przed Lydią. Nikt nie miał prawa tego robić. Dlatego własnie, moja pięść wbiła się solidnie w policzek blondyna. Kilka osób w sali wstrzymało oddech, gdy Graves zsunął się po ścianie, łapiąc dłońmi za obolałą szczęke. - Właśnie potwierdziłeś moje słowa, kretynie. - Zaśmiał się gorzko, triumfalnie. Dyszałem ciężko, zgrzytając przy tym zębami. Ale zamiast zasiąść na swoim miejscu, po prostu zostawiłem wszystkie swoje rzeczy, wszystkie notatki i wyszedłem z klasy, po drodze odpychając zmartwioną Jessicę, która zapewne wylądowałaby na podłodze, gdyby nie interwencja tego idioty, Andreasa.
- Ramirez! - Krzyczała za mną Helga Peterson, ale minąłem ją tak samo, jak wszystkich gapiów. Zatrzymałem się dopiero obok stołówki, przy automatach z napojami. Wplatając palce w ciemne kudły, starałem się pozbyć tej wściekłości, tej... Porażki. Ponieważ Matthias miał rację. Był pewnym siebie, egoistycznym skurwysynem jak ja, ale się nie mylił. Z całej siły kopnąłem automat z sodą, a ten pod wpływem ciosu praktycznie się zatrząsł. Jak do tego, kurwa, doszło?



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Śro 18:45, 01 Kwi 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:36, 01 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Z jednej strony cieszyłam się, że nie było Axela w sali, ale z drugiej czułam się z tym okropnie. To, co mówiłam wczoraj...Wszystko było prawdą, ale on nie powinien o tym słyszeć. Nie powinien wiedzieć, że się cięłam przez jego śmierć, że kilka razy leżałam w szpitalu, że nie dawałam sobie rady, nawet kiedy chodziłam do psychologa. Nie powinnam wzbudzać w nim poczucia winy. Nie powinnam była pozwolić mu się wyciągnąć z klubu. Nie powinnam się byłą przed nim tak otwierać, nawet jeśli to była prawda. No bo co sobie teraz o mnie myślał? Że byłam głupia? Że trafiłam do jego kolekcji zdobytych kobiet? Że śmieszy go to, iż tak bardzo mi na nim zależy? Jak on będzie teraz na mnie patrzył? Nie chcę litości z jego strony, nie chcę kłamstw, które mają mi pomóc uporać się z tym wszystkim. Chcę prawdę, chcę żeby powiedział mi prosto w oczy, że nic dla niego nie znaczę, że się tylko mną bawił. Musiałam to usłyszeć od niego, nawet jeśli miało mnie to zranić bardziej niż wszystko, co zrobił do tej pory. Nie mogłam żyć w tym złudzeniu. Nie mogłam tak bardzo cierpieć, nawet jeśli zasłużyłam. A nie byłam w stanie nic wywnioskować z jego zachowania. Raz się o mnie troszczył, ratował przed utonięciem, ratował przed tym, co z jego perspektywy mogło się skończyć gwałtem, a potem odpychał. Bawił się mną w taki sposób, że nawet nie zauważałam tego dopóki się nad tym głębiej nie zastanawiałam. A ja mu się dawałam, ja mu się podkładałam niczym masochistka. Pozwalałam mu to robić, pozwalałam mu mnie tak bardzo ranić i nic z tym nie robiłam, bo cały czas trudno mi było uwierzyć w to, że to naprawdę był Axel. Byłam tego świadoma, byłam tego pewna nawet bardziej niż tego, że byłam kobietą, ale nie potrafiłam przyjąć do wiadomości. Po prostu...Ja chciałam go z powrotem. Chciałam, żeby wrócił, ale nie w taki sposób, nie w takiej odsłonie. Chciałam Axela, z którym rywalizowałam o głupie pierdoły. Chciałam Axela, przy którego towarzystwie, jako jedynego, byłam sobą. Chciałam Axela, którego pokochałam, a nie...tego. Ten był inny, pusty, bezduszny. Nie był tym, za którym rozpaczałam. Nie był tym, za którym tęskniłam. A mimo wszystko nie umiałam odrzucić uczuć, którymi go darzyłam. Nie mogłem pozbyć się żadnych emocji, które przy nim się pojawiały, bo były za bardzo zakorzenione. Zbyt głęboko we mnie tkwiły.
Przygryzłam wargę i zaczęłam bawić się długopisem w oczekiwaniu na zajęcia. Nim jednak przez szkołę przebił się dzwonek, oznaczający rozpoczęcie kolejnych czterdziestu pięciu minut cierpienia, do sali wszedł Rodriguez. Niemal od razu zaczął się we mnie wpatrywać. Chciałam to odwzajemnić, spojrzeć mu w oczy i niemo spytać się go czego ode mnie chciał, ale jedynie spuściłam głowę i odwróciłam wzrok, bo nie byłam w stanie na niego patrzeć. Jego twarz...Ta sama, a jednak inna. Nie mogłam tego znieść, to my doprowadziliśmy do tego, że taki był. To przez nas się taki stał, to my byliśmy początkiem jego zmiany i nie mogliśmy tego cofnąć, nieważne jak bardzo się staraliśmy.
Mężczyzna chyba chciał opuścić pomieszczenie, ale pojawił się Mat. Kiedy tylko zaczął mówić, wiedziałam jak to się skończy. Błagałam go spojrzeniem o to, żeby go wypuścił, żeby go nie zatrzymywał, jednak nie widział tego, albo po prostu ignorował. Chciałam zakryć uszy, żeby tego nie słyszeć, ale nie mogłam. Po prostu siedziałam jak sparaliżowana i słuchałam tego, co wyrzucał z siebie blondyn, tak samo jak pozostali uczniowie w pomieszczeniu. A gdy padły te słowa...Te trzy cholerne, przeklęte słowa, które wolałabym usłyszeć od Axela, a nie od niego, zapadłam się w sobie. Wiedziałam to. Wiedziałam od dawna, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli, bo to znaczyło, że nienawidził tych uczuć. Nienawidził tego, że mu na mnie zależało. Nienawidził tego, że mnie kochał. Brzydził się mną i wszystkim, co było ze mną związane. Te myśli były druzgocące. Czułam się tak, jakby ktoś roztrzaskał wielkim młotem szkło, z którego zostałam zrobiona. Rozpadłam się na miliony drobinek i nie umiałam pozbierać. Dlaczego? Dlaczego, skoro mnie kochał, tak mnie traktował? Dlaczego tak bardzo go denerwowało to, że darzył mnie takim uczuciem? Dlaczego nie potrafił tego zaakceptować i mnie przytulić jak zwykły chłopak?
- Nie, nie, nie - wyjąkałam, czując jak znowu zaczynam płakać i kładąc obie ręce na głowie, gdy wpatrywałam się w pustą kartkę, na której miałam zamiar zrobić notatki z zajęć. W przeciągu ostatnich dwóch dni wylałam z siebie chyba milion razy więcej łez niż przez rok, w którym byłam pewna jego śmierci. Rok, przez który słyszałam tylko słowa współczucia. Już lepsze by było, gdyby się okazało, że mnie nienawidził, że brzydził się mną. A nie uczuciami, którymi mnie darzył.
Czułam na sobie wzrok wszystkich z sali. A każdy z nich próbował zrozumieć, co się działo pomiędzy mną, a Axelem. Wiedziałam, że tak będzie przez resztę dnia, więc sięgnęłam po telefon. Drżącymi rękami weszłam w kontakty i chociaż trudno mi było trafić w odpowiednie liczby na ekranie dotykowym smartfona, to w końcu udało mi się zadzwonić do przyjaciela z dzieciństwa. Nie wiedziałam skąd miałam jego numer, nie przypominałam sobie wymiany, więc pewnie wpisał go w książkę na wypadek, gdybym czegoś od niego chciała, kiedy już spałam. Odebrał niemal od razu, wiedząc że skoro dzwoniłam w czasie lekcji, to musiało się stać coś poważnego.
- Za ile mógłbyś po mnie przyjechać? - spytałam, nie będąc w stanie wykrztusić ani słowa więcej. Usłyszałam tylko, że będzie za maksymalnie dziesięć minut i się rozłączyłam. Zabrałam wszystkie swoje rzeczy, zostawiłam to, co musiałam w szafce, ubrałam kurtkę, szalik oraz czapkę, i wyszłam przed bramę, ignorując głos Whitney. Jackosn był dokładnie dwie minut przed wyznaczonym czasem i niemal od razu się na niego rzuciłam z płaczem. Pomógł mi wsiąść do samochodu i ruszyliśmy do niego, bo nie chciałam, żeby rodzice zobaczyli mnie w takim stanie. Nie zasługiwali na kolejne minuty zamartwiania się o mój stan zdrowia psychicznego. Już i tak wystarczająco wycierpieli przez raptem jeden rok.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:31, 01 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Kopanie automatu z sodą niewiele dało, poza kilkoma wgnieceniami na maszynie. Przeczesałem gęste kudły nieco drżącą dłonią, a potem po prostu sobie poszedłem. Zostawiając wszystkie swoje rzeczy w szkolnej szafce i na ławce w sali od biologii, po prostu opuściłem budynek szkoły, nie zważając na pytania woźnych, czy innych nauczycieli. Zatrzymałem się dopiero na dziedzińcu. Stając obok schodów, wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Wciąż lekko drżącymi palcami, zapaliłem fajkę i zaciągnąłem się nią długo. Wypuszczając dym kącikiem ust, starałem się to sobie poukładać w głowie. Zakochałem się. Zakochałem się, ale co z tego? Lydia mnie tam zostawiła, do cholery jasnej! Nie powinienem zwracać na nią żadnej uwagi! Nie powinienem w ogóle przejmować się jej uczuciami, moimi uczuciami... Ale co by to dało? Nie potrafiłem jej skrzywdzić, nie osobiście. Pozostało mi zabrać się za resztę winowajców. Tylko co z Cameron? Widok jej... Cierpienia, spędzał mi sen z powiek. Nie chciałem, by widując mnie z Jessicą czuła się źle. To żałosne z mojej strony. Tak cholernie żałosne, że aż śmieszne.
Kiedy kończyłem wypalać papierosa, usłyszałem kroki. Ktoś zbiegał po schodach, więc cofnąłem się trochę do tyłu, by uniknąć niezręcznej ciszy, lub pytań, tak w najgorszym wypadku. Nie byłem naprawdę zaskoczony, gdy zobaczyłem Lydię... Jedynie delikatnie zdumiony. Miała w zwyczaju uciekać, kiedy tylko coś się działo w szkole związanego ze mną. Nie winiłem jej za to. Wycierpiała wiele, zapewne nie chciała żadnej powtórki z rozywki. Jej blizny na nadgarstkach mówiły naprawdę wiele. Kiedy zapalałem kolejnego papierosa, chcąc ruszyć za nią i niepostrzeżenie upewnić się, czy przypadkiem nie wyjebie się na lodzie, albo nie wpadnie pod samochód, zatrzymałem się nagle w pół kroku. Cameron nie skręciła za płotem, a wpadła w ramiona jakiemuś... Facetowi. Nie widziałem dokładnie jego twarzy, ale przypominał tego faceta z klubu. Obserwowałem, jak głaszcze ją po głowie i usiłuje uspokoić, jak obejmuje ramionami i przytula do siebie, szepcząc coś na ucho. Poczułem ukłucie w piersi, gorzkawy smak wypełnił moje usta. Dopiero kiedy odjechali, zorientowałem się, że w dłoni kurczowo ściskam do niedawna rozgrzanego papierosa, a pod palcami mam piekący, czarny ślad po przypaleniu. Wypuściłem zgniecioną fajkę na resztki śniegu. Ten widok mnie zabolał. To idiotyczne, ale... Zabolał mnie tak, jak zeszłego wieczoru słowa Lydii. Znalazła sobie pocieszyciela. Kogoś lepszego ode mnie?
- Jemu na niej zależy. - Wypowiedziałem te słowa na głos, wciskając dłonie w kieszenie spodni i ruszając wolnym krokiem w stronę swojego bloku. On był... Miły, spokojny, ciepły. Całkowite przeciwieństwo mnie. Po co to mówiła? Po co narzucała mi swoją wolę, obwiniała o wszystkie grzechy tego świata, skoro znalazła sobie pocieszyciela? Nie potrafiłem tego zrozumieć. Marszcząc gniewnie nos, trzasnąłem drzwiami, gdy tylko znalazłem się w swoim mieszkaniu. Czego ona, do cholery, ode mnie chciała?

Wybijała powoli godzina dwudziesta pierwsza, a ja dalej siedziałem przed drzwiami, paląc papierosy. Wpatrywałem się w amatorskie graffiti na ścianach, czując, jak chłód przenika przez całe moje ciało. Nie zmieniłem ubrań od wyjścia ze szkoły. Właściwie, wróciłem do domu po paczkę papierosów, whiskey i przyszedłem pod drzwi. Opróżniłem butelkę dość szybko, czując, jak płomień powoli rozpala moje ciało. Zastanawiałem się nad tym, co powinienem zrobić dalej. Jessica. Jessica była moim celem, ale nie mogłem się do niej zbliżyć, żeby nie ranić Lydii. Wóz albo przewóz - musiałem wybrać, czy zemsta jest ważniejsza, niż moje uczucia, czy może dane było mi bycie wraz z Cameron. Tch, bycie z nią? Ona znalazła sobie pocieszyciela. Bycie z nią było już poza moim zasięgiem.
- James? - Z zamyślenia wyrwał mnie znajomy głos. U schyłku mostu ujrzałem zmartwioną, bladą twarz Jess. Była ubrana w czerwoną futbolówkę, którą kiedyś nosił Joshua, a włosy miała niedbale spięte w kucyk. Jej nogi niemal drżały, gdy obserwowała, jak dopalam papierosa, a potem podnoszę się z betonowego słupka leżącego nieopodal drzwi. W powietrzu wirowały ostatnie płatki śniegu, uniesione przez wiatr. Nie zapowiadało się na dalsze opady. Zima powoli ustępowała, oddając swoje miejsce wiośnie. Mnie jednak bardziej ciekawiło, co sprowadzało Jessicę akurat pod ten most. Czy zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo ułatwiała mi zadanie? Dzięki jej bezmyślności nie musiałem ranić Lydii, ani wybierać pomiędzy nią, czy zemstą. Powininenem jej podziękować? Pewnie bym to zrobił, gdyby zdawała sobie sprawę z tego, co właśnie zrobiła. Wsunąłem dłonie w kieszenie, a potem przeszedłem po chrzęszczącej od mrozu trawie do dziewczyny. Drgnęła niespokojnie pod wpływem zimnego wiatru.
- Co tu robisz, Jess? - Zapytałem, jak zwykle ciepło i łagodnie w jej towarzystwie. Zarumieniła się lekko, spoglądając gdzieś w bok. - Kiedy wyszedłeś ze szkoły, poszłam za Tobą. Najpierw nie mogłam Cię znaleźć, ale potem widziałam, jak idziesz tutaj... - Wyjaśniła, ściskając w dłoniach fragment bluzy zaginionego chłopaka. - Siedzisz tutaj już bardzo długo. Pomyślałam, że... Jest Ci zimno, albo brakuje Ci... Towarzystwa. - Nie spodziewałem się, że tej dziewczynie będzie tak bardzo zależało na mojej osobie. Pocieszyłem ją w szkole i to wystarczyło, by się we mnie zadurzyła? To poniekąd działało na moją korzyść.
- Nie jest mi zimno, ale towarzystwo zawsze mile widziane. - Przyznałem, powoli rozstawiając swoje sidła. Blondynka uśmiechnęła się nieznacznie, podchodząc do leżącego słupka i następnie na nim siadając. Uczyniłem to samo. Wywiązała się rozmowa. Wpierw chciałem ją tam po prostu wrzucić, ale wykazała zainteresowanie tym, co stało się w klasie. Drążyła temat, ale nie przez zazdrość, a... Swego rodzaju zmartwienie. Więc jej powiedziałem. Miała umrzeć, nie miałem nic do stracenia. Wytłumaczyłem jej, że zakochałem się w Lydii Cameron, ale z własnych powodów nie mogłem się do niej zbliżyć, bo ta miłość kolidowała z moimi planami na przyszłość. To zabawne, jak bardzo zmartwiona była. Gładziła mnie lekko po dłoni i wmawiała, że wszystko będzie dobrze. Gdyby tylko wiedziała...
- Jakie byłoby Twoje życzenie, gdybyś miała lada chwila umrzeć? W granicach rozsądku. - Zapytałem bez ogródek. To dziwne, ale chciałem się jej w jakiś sposób odwdzięczyć za to, jaką sympatią mnie obdarowała, mimo wszystko. Wpierw spojrzała na mnie zaskoczona, ale potem zamyśliła się na moment. - Chciałabym... Być z Tobą. - Otworzyłem szerzej oczy, nie do końca rozumiejąc, dlaczego wybrała akurat to. Wiedziała, że kocham Lydię. Wiedziała, ale mimo to, powiedziała prawdę. Parsknąłem śmiechem. Nie złośliwie, a tak szczerze. Tak po prostu. Naburmuszyła się lekko.
- No to możemy chwilę poudawać, że jesteśmy razem. - Przyznałem żartobiliwie. Chwilę potem ujrzałem uśmiech na twarzy dziewczyny. Dziwne. Zawsze sądziłem, że bardzo kochała Joshuę... Widocznie pogodziła się z tym, że on ma marne szanse na powrót. Zaginięcie w taką pogodę pośród gór to jak wyrok śmierci. - Ile razy mówiłam Ci, kretynie, żebyś nie oglądał się za Jennifer! - Wypaliła nagle, używając piskliwego, słodkawego tonu. Śmialiśmy się dość długo. Poczułem nieprzyjemny chłód i gorzki posmak w ustach, gdy stwierdziła, że musi już iść do domu.
- Pocałunek na do widzenia? Jesteś w końcu moim chłopakiem. - Zażartowała, ale ja wiedziałem, że na tych żartach musiałem poprzestać. Dlatego podniosłem się wraz z nią ze słupka, a potem ułożyłem dłonie na jej policzkach. Kiedy nasze wargi zetknęły się, Jess wydawała się być bardzo zaskoczona. Ale nie oponowała, tylko korzystała, spijając mi z ust słodkie pocałunki. Wtedy właśnie, zamykając oczy, zsunąłem dłonie na jej szyję. Zacisnąłem je mocno, odcinając dziewczynie dopływ powietrza. Nie patrzyłem w jej oczy, gdy zaczęła się szamotać i wyrywać. Nie odrywałem również od niej swych nieruchomych ust. Kiedy puściłem ją, a ona w bezruchu upadła na zimną ziemię, czułem pustkę. Dźwięczną pustkę. Dlaczego żal przebijał mnie na wskroś tylko wtedy, gdy Cameron cierpiała? Dlaczego śmierć Jessici była mi tak bardzo obojętna? Tego nie wiedziałem. Otworzyłem drzwi i oddałem ciało dziewczyny Sathissowi. Potem zapaliłem papierosa i poszedłem do domu. Wyjątkowo chciałem zasnąć i zapomnieć o sympatycznym uśmiechu Jess. To nie były wyrzuty sumienia. To było zmęczenie po nieprzespanej nocy.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 21:20, 01 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Po co ja się w ogóle łudziłam? Przecież od początku wiedziałam, że nie mam szans na odzyskanie tego, czego utraciłam. Już pierwsze minuty, w których widziałam Axela jako Jamesa pokazały mi, że to nie był to mężczyzna, którego pokochałam. Widziałam te jego puste oczy bez jakiegokolwiek uczucia. Był obojętny, zimny i agresywny. Poza wyglądem w ogóle nie przypominał Rodrigueza. Miałam przecież mnóstwo dowodów na to, więc dlaczego dalej nie potrafiłam o nim zapomnieć? Przecież Andreasowi na mnie zależało. On by się mną tak nie bawił, nie raniłby mnie. A ja nie potrafiłam nawet udawać, że interesuję się nim jako kimś więcej niż tylko znajomym. Cały czas myślałam tylko o mężczyźnie, którego nie mogłam mieć. O mężczyźnie, który brzydził się uczuciami, jakie do mnie żywił. Nie mogłam przy nim przebywać. Nie mogłam się zbliżać do niego, skoro tak bardzo mu przeszkadzało to, że mu na mnie zależało. Musiałam trzymać się od niego z daleka i nawet Jackson nie musiał mi tego mówić.
- Jeśli on cię tak traktuje, to powinnaś dać sobie z nim spokój - powiedział, tak jak przypuszczałam, zaraz po tym jak mu powiedziałam, co się działo. Oczywiście nie wspominałam mu o tym, że to był ten sam mężczyzna, którego zostawiłam wraz z grupką naszych znajomych za drzwiami. Poznał tę część historii, w którą wszyscy wierzyli. Jeślibym mu powiedziała prawdę to uznałby mnie za wariatkę, tak samo jak reszta. Już nauczyłam się zatrzymywać dla siebie to, co myślałam na temat "Jamesa". Nie chciałam, żeby odcięła się ode mnie jedyna osoba, która nie starała się na siłę wyjaśnić spraw pomiędzy mną, a Axelem, a po prostu kazała mi się trzymać od niego z daleka. Sama to wiedziałam, ale usłyszenie tego od kogoś, kogo opinii się ufa było mi naprawdę potrzebne. Musiałam unikać ciemnowłosego, musiałam się od niego odciąć, nieważne jak bardzo miało mnie to ranić. Jeśli nie zrobię tego pierwszego, najbardziej bolesnego kroku, to już nigdy nie pozbędę się uczuć, które żywiłam do tego osobnika.
- Wiem, ale to jest trudne. Mnie naprawdę na nim zależy - dodałam, biorąc od swojego towarzysza szklankę w trunkiem, który mi wlał. - Nieświadomie robię wszystko, żeby się do niego zbliżyć - dodałam, po czym upiłam kilka łyków alkoholu. Napój był ostry i przyjemnie palił mnie w przełyk. Jakoś tak lepiej się poczułam i rozluźniło mnie to.
- Nigdy mnie coś takiego nie spotkało, ale czy warto? Kochasz go, to prawda, ale co z tego? Czy przebywanie obok niego sprawia ci radość? Czy może cierpisz? - wolałam nie odpowiadać na te pytania i samo milczenie wyjaśniło wszystko mojemu rozmówcy. Kochanie kogoś powinno być przyjemnością. Powinno nieść za sobą tylko radość i chęć przebywania jak najdłużej przy tej osobie. A przy Axelu tego nie czułam. Tylko momentami, kiedy pokazywał, że mimo wszystko mu na mnie zależało. Jednak przez większość czasu jedynie mnie ranił, a powinno być na odwrót. Bolało mnie to, jak mnie traktował, jakich słów przy mnie używał. Bolało mnie to, jak się zachowywał i jak podchodził do uczuć, które posiadał. A najgorsze było to, że on to wiedział. Widział, że mnie ranił, że sprawiał mi ból, a i tak to robił. Postawił wokół siebie ścianę, przez którą nikt z zewnątrz nie może się przebić do jego środka, ale i przez którą on sam, będąc wewnątrz, nie jest w stanie przebić się na zewnątrz. Czy gonienie za takim uczuciem miało sens? Czy skazywanie siebie samej na kolejne godziny, dni, tygodnie, miesiące i lata cierpienia było dobre? Czy ja tego naprawdę chciałam? Czy byłam w stanie tolerować te wszystkie wahania u Rodrigueza i trwać przy nim, nawet jeśli miał mnie odrzucać już do końca naszego życia?
- Zmieńmy temat. Chciałaś się włamać do serwera policyjnego. Po co? - byłam wdzięczna chłopakowi za to, że nie ciągnął wątku. Nie mogłabym znieść kolejnego dialogu na temat tego, co ja jestem w stanie wytrzymać, a czego nie. Nie potrzebowałam takiej dodatkowej rany.
- Drzwi. Chcę poznać wszystkie sprawy, które są z nimi związane, wszystkich zamieszanych i tych, którzy się tym zajmowali - wyjaśniłam najkrócej jak umiałam i nie umknęło mojej uwadze, że Jackson przełknął ślinę, jakby obawiał się tego, czego ja chciałam się dowiedzieć za wszelką cenę. - Proszę, muszę wiedzieć co go zabiło - dodałam, widząc że nie bierze się za grzebanie w plikach. Nie kłamałam. Uważałam, że Axel był martwy. Przynajmniej ten, którego znałam przed rokiem, i w którym się zakochałam.
- Robię to tylko dla ciebie - odparł, a ja mimowolnie się uśmiechnęłam i skupiłam na obserwowaniu tego, co on wyprawiał. Dotarło wtedy do mnie, że ja nie byłabym w stanie się tego nauczyć. Te cyferki, liczby, kody...To wszystko mnie przerastało i obserwowałam tylko jak haker sobie z tym wszystkim radzi. Mniej więcej dwie godziny później wszystkie sprawy związane z drzwiami leżały na kupie zadrukowanych kartek i tylko czekały, aż się im przyjrzę.
- Dzięki. Odwieziesz mnie? - wtrąciłam i już po mniej więcej godzinie od wyjazdu z mieszkania przyjaciela, byłam w łóżku, w piżamie i przeglądałam papierki. Szybko jednak zmęczenie mi dało się we znaki, więc musiałam przerwać. Nim opatuliłam się pościelą i oddałam w objęcia Morfeusza, schowałam wszystko w bezpieczne miejsce, pod materac w teczce i podeszłam do okna, uchylając je nieco. Wszędzie było pełno śniegu i zaczął dodatkowo padać. Biały puch okrywał glebę, niczym kołdra chroniąc rośliny przed zamarznięciem. Na niebie nie było widać ani jednej gwiazdy, ani księżyca, niczego. Była tylko pustka i ciemność. Czy to właśnie widział Axel? Tylko pustkę i ciemność? Czy czuł się przez ten rok jak w skorupie czarnego jajka? Osaczony z każdej strony, niezdolny się wydostać? Co go tak zmieniło?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:16, 13 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Droga do domu dłużyła mi się. Maszerowałem przez miasto okryte resztkami białego puchu, pogrążony we własnych myślach. Zabijanie przychodziło mi tak łatwo, jak oddychanie. Eliminowanie celu było naprawdę proste. Nie wdrażałem się w to, czy moi dawni przyjaciele mieli rodziny, czy domy, plany na przyszłość. Jeśli chcę kogoś zamordować za zdradę, to czy naprawdę chcę wiedzieć, że był kochającym bratem? Nie. Nie mogłem tego uwzględniać przy wykonywaniu zadania, którego się podjąłem. To kolidowało ze wszystkim, co robiłem. Kolidować... Ostatnio sporo razy używałem tego słowa. Wszystko naprawdę zaczęło ścierać się z tym, kim byłem, kim się stałem. Nic nie mogłem na to poradzić. Taki wybrałem los i tego nie żałowałem. Ale czy aby na pewno? Czy spoglądając na Cameron byłem dumny z tego, co robiłem? Nie powinienem mieć co do tego wątpliwości. Nie chciałem mieć wątpliwości. To wszystko miało być tak proste, jak budowa cepa.
Nieświadomie zawędrowałem na ulicę domów jednorodzinnych, pośród których mieszkała Lydia wraz z jej bliskimi. Maszerowałem chodnikiem, czując, jak pojedyncze płatki śniegu wplatały się w moje ciemne kudły. Więc skłamali, nie miało więcej padać tej zimy. Szedłem pośród ciemności rozświetlanej przez pojedyncze lampy, nie podnosząc wzroku z mijanych zasp. Mroźny wiatr szarpał moimi ubraniami i włosami, kiedy zatrzymałem się naprzeciwko właściwego adresu. W środku paliły się światła. Nikt jeszcze nie spał. Ogarnęła mnie lekka nostalgia. Co zwykłem robić, stojąc w tym samym miejscu zaledwie dwa lata temu? Brałem w dłoń pojedynczy, mały kamyk, a potem rzucałem w okno Cameron. Robiłem to tak długo, aż w końcu wyjrzała. Wtedy albo wymyślałem jakiś głupi tekst, albo zaczynałem się bezsensownie naśmiewać z jej zmierzwionych włosów, czy ciskającego piorunami spojrzenia i szedłem w swoją stronę, mając satysfakcję z irytowania najpopularniejszej dziewczyny w szkole. To wręcz dramatycznie zabawne, jak coś takiego może prysnąć w zaledwie kilka sekund. Przez jeden incydent wszystko się rozmyło, wszystko zniknęło. Wszystko, co starała się zapewnić mi Carley przestało mieć znaczenie. Carley... Ona wycierpiała o wiele więcej, niż mogłem sobie wyobrazić. Tak samo, jak Lydia. Gdybym tylko nie poszedł wtedy pod te drzwi razem z resztą, moja siostra nie straciłaby jedynej rodziny.
Kiedy okno zostało uchylone, zorientowałem się, że to pora, by zniknąć, nim zostanę zauważony. Dlatego wsunąłem dłonie w kieszenie, odwróciłem się na pięcie i ruszyłem zamaszystym krokiem w przeciwną stronę. Zimny kamień zaległ mi w żołądku, ciążąc niesamowicie. Obłoczki pary połyskiwały przed moją twarzą, gdy wypuszczałem z ust powietrze.
W oddali słyszałem warkot silnika, ale nie zwracałem zbytnio na niego uwagi. Wciąż widziałem dom Lydii, a w oknie postać, gdy przede mną zatrzymał się czarny Mustang Shelby gt z sześćdziesiątego ósmego. Wtedy to przystanąłem na chwilę. Kierowca widocznie próbował zwrócić na siebie moją uwagę, nie dając mi przejść dalej. Rażące światło reflektorów padało wprost na moją sylwetkę i zacząłem się bać, że ktoś z rezydencji Cameron mógł mnie zauważyć. Nim jednak podjąłem jakiekolwiek kroki, rozległo się trzaśnięcie drzwi. Przymrużyłem lekko oczy, obserwując, jak przyjaciel z klubu przechodzi obok auta. Blask wciąż oświetlał ulicę, więc odwróciłem od niego wzrok.
- Co tu robisz? - Rozbrzmiał pozornie spokojny głos. Facet był mniej - więcej mojego wzrostu. Dostrzegłem to dopiero, gdy stanął ze mną na równi. Irytowały mnie jego rysy twarzy. Zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.
- Nie Twój interes. - Odparłem oschle, może zbyt chłodno. W przeciwieństwie do niego, moje opanowanie nie było ciepłe. Nie patrzyłem na ludzi z litością i troską. U mnie był lód, wyższość. Od niego biło ciepło, ode mnie zimna duma. Prawdopodobnie dlatego nie zareagował, gdy zareagowałem tak, a nie inaczej. Nie miałem najmniejszej ochoty, by spierać się z kolejnym fagasem i pocieszycielem Cameron. Nie tym razem. Dlatego właśnie, ruszyłem przed siebie, nie chcąc zostać zauważonym... Choć pewnie już ktoś mnie i tak dostrzegł. Nim jednak zdążyłem bezpiecznie wyminąć krótkowłosego bruneta, ten złapał mnie za ramię. Zaskakująco boleśnie.
- Nie zbliżaj się do jej domu. - Mimo narastającego napięcia, głos pocieszyciela był wciąż spokojny. Gdy patrzyłem w jego tęczówki, czułem drapiący żołądek niepokój. Dlatego wyrwałem się mu się, nie cofając jednak. - Pierdol się. - Z mojego gardła wydobyło się ostre warknięcie, choć chciałem, żeby brzmiało o wiele spokojniej. Nie miał prawa zabraniać mi czegokolwiek. - Jestem pacyfistą, ale jeśli się do niej zbliżysz, to... - Nie dokończył, ponieważ po prostu ruszyłem przed siebie. Prawdopodobnie byłem zbyt lekceważący, nie znałem go. Nie wziąłem pod uwagi tego, że mógłby być kimś więcej, niż tylko marnie rzucającym groźbami knypkiem, który wczuł się w swoją rolę wybawiciela. Właśnie dlatego zatrzymałem się w bezruchu, gdy poczułem palący lód stali na karku. Lufa pistoletu wbijała mi się w skórę tuż obok chronioniego opatrunkiem ugryzienia Lydii.
- Nie bierz tego do siebie. - Ten pociągle spokojny głos sprawiał, że wciąż nie ruszyłem się z miejsca. Sathiss podarował mi zdolność szybkiej regeneracji, końskie zdrowie, ale po strzale w kark nie miałem żadnej gwarancji przeżycia. O zgrozo, jak mogłem dać się tak podejść? - Lydia jest przez Ciebie w koszmarnym stanie, a Ty nie chcesz słuchać. Tylko pogarszasz jej stan. Miałbym tak ryzykować? - Usłyszałem charakterystyczne szczęknięcie mechanizmu. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka ostrzegawcza, poczułem, jak całe moje ciało drży od energii, która chce się wydostać, która chce działać. Zagryzłem jednak zęby.
- Zabijesz mnie na środku ulicy, tuż pod jej drzwiami? Narobisz sobie u niej plusów, popierdoleńcu. - Zakpiłem, zaciskając pięści tak mocno, że aż zbielały mi kłykcie. Mroźne powietrze nocy zgęstniało drażniąc moje nozdrza, miasto powoli zaczynało zapadać się pod osłoną mgły. Czy ktoś nas widział? Patrzył? Mógłbym go zabić. Jedna okazja, wykręcenie dłoni, złapanie za szyję, a potem odpowiednio silne szarpnięcie. Nie mogłem jednak tego zrobić na środku ulicy. Nie, kiedy ktoś mógł w tej chwili dzwonić po policję. Gdyby doszło do komplikacji, nie miałbym jak się z tego wszystkiego wyłgać. Płatki śniegu wplatały się w moje kłaki, moczyły ubranie, kiedy starałem się oddychać spokojnie.
- Nie. Ona wbrew pozorom coś do Ciebie czuje. Dlatego teraz grzecznie wsiądziesz do samochodu. - Kiedy odsunął pistolet od mojego karku, nadarzyła się okazja. Niepowtarzalna, może jedyna, by coś zdziałać. Chciałem ją wykorzystać jak najlepiej. Mobilizując swoje ciało, wykorzystując buzującą w mych żyłach energię, odepchnąłem się od przymrożonego asfaltu, przenosząc cały ciężar swojego ciała na wolną stopę. Rzuciłem się na nieznajomego, ściskając go z całej siły w żebrach i powalając na lód. Coś chrupnęło, brunet z bronią zaklął głośno. Nie wiedziałem, czy to jego ręka została złamana, czy moja. Po prostu przyciskałem go do ziemi, drugą dłonią trzymając za nadgarstek i uniemożliwiając tym samym skorzystanie z pistoletu.
- Ona Ci tego nie wybaczy. - Wywarczałem, siłując się z niejakim Jacksonem. Podczas szamotaniny zobaczyłem na jego szyi tatuaż z własnym imieniem. Zadufany w sobie dupek. - Ona zrozumie, że ją chronię... - Urwał, gdy udało mu się na moment mnie zdominować. Nie chciałem go zabić, dlatego nie używałem zbyt wiele siły. Miałem zamiar po prostu wyrwać mu broń, wyrzucić w krzaki, a potem dopaść go ewentualnie gdzieś na mieście. Byłem zmęczony tym wieczorem, zdawał się być po prostu zbyt długi.
Jackson w końcu niefortunnie mi się wyrwał, odskakując w tył i podnosząc się z lodowatej posadzki. Poszedłem w jego ślady i odruchowo ruszyłem do przodu. Wtedy całą okolicę przeszył huk strzału. Zatrzymałem się w pół kroku, czując, jak kula przebija moją skórę na piersi, a potem gładko sunie między żebrami. Świat nagle zwolnił, a ja miałem wrażenie, że widzę wszystko z pozycji osoby trzeciej - Facet wsiada za kółko, a potem z piskiem opon odjeżdża. Drugi, ten w granatowej koszuli, unosi drżącą dłoń i przyciska ją sobie do piersi, z pomiędzy jego palców wycieka ciemny szkarłat. Wkrótce i w kąciku ust pojawia się krew, jednak ciemniejsza, niż u zwykłego człowieka.
- Skurwy...syn. - Gdybym był w pełni sił, zabrzmiałoby to ostro. W danym momencie jednak, zdjęty bólem, wypuszczający przez palce litry krwi, czułem się zmęczony i nie stać mnie było na piękną wiązankę przekleństw. Oddychając płytko, mozolnie szedłem w stronę domu Cameron. Nie miałem innego wyjścia. Tylko jej ufałem. Tylko ją mogłem prosić, by nie zabierała mnie do szpitala, gdzie zapewne dostaliby palpitacji serca na widok tak niezwykłej substancji, zamiast zwykłej krwi. Wiedziałem, że przysporzę jej cierpień. Szczerze mówiąc, wolałem zdechnąć na poboczu, zamiast jej to robić... Ale nie dokończyłem swojego zadania. Poza tym, może bredziłem, ale chciałem jeszcze raz zobaczyć jej śliczną twarzyczkę, możliwie tuż przed śmiercią. Świszcząc przy każdym oddechu, doczłapałem do podjazdu. Potem ugięły się pode mną kolana i nie miałem na tyle sił, by iść dalej. Dlatego zgarnąłem mały kamyczek, leżący pod moją ręką. Jęcząc boleśnie, wziąłem zamach i rzuciłem go w znajome okno. Odbił się głucho od tafli szkła.
- No...dawaj, kochanie. - Wycharczałem, spluwając przy okazji krwią na trawnik. Złapałem drżącym palcem za kolejny kamyk. - Pokaż się. - Wziąłem zamach, ale kilka mroczków przed oczami wystarczyło, bym zaczął tracić kontakt. Cholerny Sathiss. Obiecał większą wytrzymałość. Jęcząc z bólu, splunąłem po raz kolejny. Ona mnie zabije. Dobije mnie patykiem, za to, że znów ją w coś wplątuję. Ale kim bym był, gdybym tego nie zrobił?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:07, 13 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Przez chwilę wdychałam świeże powietrze, oczyszczając swój umysł, aby móc bardziej skupić się na tym, co odczytałam. Axel nie był pierwszym, który przeżył po spotkaniu z tym czymś, co było za drzwiami. Problem tkwił w tym, że nie miałam żadnej możliwości kontaktu z tą drugą osobą. Był zamknięty w zakładzie psychiatrycznym i pod stałym nadzorem lekarzy. Nie pozwalano mu na odwiedziny, był sam, bo uważano, że jest zagrożeniem dla wszystkich innych. Nikt mu nie wierzył, kiedy mówił o tym, co widział. O potworze, który zjadł jego dziewczynę bez litości. O tym, że uciekł tylko dlatego, że wskoczył do rwącej rzeki, która go wyrzuciła daleko od miejsca, w którym znajdowały się drzwi i zakryła jego zapach. Nie miałam pojęcia, jak uda mi się z nim skontaktować, skoro nie wpuszczano do niego ludzi z zewnątrz. Miałabym możliwość skonfrontowania się z nim tylko wtedy, kiedy sama wylądowałabym w tym samym miejscu. A nie chciałam tego. To by tylko pogorszyło mój stan, który i tak był już opłakany. Czułam się jak wrak człowieka. Nie wiedziałam, co jest prawdą, a co kłamstwem. Nie miałam pojęcia co się ze mną działo, ani co siedziało w mojej głowie.
Westchnęłam zrezygnowana i zamknęłam okno, czując że już wystarczy tego zimna. Odwróciłam się od niego i ruszyłam w stronę łóżka, gasząc światło. Przymknęłam oczy i już chciałam oddać się w objęcia Morfeusza, kiedy usłyszałam jakieś poruszenie na zewnątrz. Przez chwilę wydawało mi się, że słyszę Jacksona i Rodrigueza, ale zignorowałam to, uznając że to tylko moja wyobraźnia płatała mi figla. Narzuciłam jednie bardziej na siebie kołdrę, zwinęłam się w kłębek i przytuliłam do części pościeli, żeby zasnąć. Coraz mniej dźwięków do mnie docierało, coraz mniej słyszałam. Coraz bardziej zagłębiałam się w ciemności i rozluźniałam ciało, nie słysząc w końcu już niczego. Poderwałam się jednak w momencie, w którym usłyszałam wystrzał z pistoletu. Niemal podskoczyłam na łóżku i wysunęłam się spod posłania. Złapałam szlafrok, narzuciłam na siebie i już miałam wybiegać z pokoju, kiedy usłyszałam uderzenie. Na początku myślałam, że to było moje złudzenie, ale kolejny trzask udowodnił mi, że się myliłam. Odwróciłam się w stronę okna i mimowolnie przypomniałam sobie to, jak mój rywal budził mnie w środku nocy po to tylko, aby parsknąć śmiechem i chamsko skomentować mój wygląd. Wpatrywałam się przez chwilę w szybę, nie rozumiejąc, co się działo, a kiedy przypomniałam sobie, że chwilę wcześniej ktoś strzelił z pistoletu, spanikowałam.
- Nie... - szepnęłam i pognałam do okna, szybko je uchylając. Niemal modliłam się o to, żeby moje przypuszczenia były fałszywe, żeby to było tylko złudzenie, ale okazały się prawdą. Na ulicy leżał ciemnowłosy mężczyzna, tracący kontakt z rzeczywistości, a będący tak dobrze znaną mi osobą. - AXEL! - wrzasnęłam, po czym błyskawicznie ruszyłam z pokoju. Zbiegałam po schodach niemal co drugi stopień, a kilka przed końcem przeskoczyłam. Nie przejmowałam się tym, czy ktoś spał, czy może kogoś obudziłam. Myślałam tylko o mężczyźnie, który leżał i wykrwawiał się na ziemi. Nie mogłam go znowu stracić. Nie mogłam znowu przeżywać jego śmierci tak jak przez ostatni rok. Nie mogłam znowu go zostawić.
Niemal wyskoczyłam przez drzwi wejściowe i nawet ich nie zamykając ruszyłam w stronę leżącego na ziemi Axela. Niemal rzuciłam się na kolana, zdzierając przy tym skórę w wyniku niewielkiej ilości materiału, z którego została zrobiona moja piżama i dotknęłam rany na brzuchu Rodrigueza, uciskając ją.
- Muszę cię zabrać do szpitala... - odezwałam się drżącym głosem i już chciałam sięgać po telefon komórkowy, ale nie miałam go przy sobie. Został na szafce nocnej, bo z pośpiechu całkiem o nim zapomniałam. Musiałam znaleźć inny sposób, musiałam kogoś poprosić o to, aby zadzwonił i już otwierałam usta, żeby zawołać pomoc, ale ciemnowłosy mnie powstrzymał.
- Nie...szpital... - wtrącił ledwie słyszalnym i słabym głosem, wskazując na ranę, a ja odruchowo zabrałam rękę. Dopiero po chwili zrozumiałam o co mu chodziło. Kiedy natrafiłam spojrzeniem na czarne plamy na mojej dłoni, zamiast czerwonych, zesztywniałam.
- Co to jest? - wyjąkałam cicho, przerażona tym, co miałam przed oczami. Ręka mi odruchowo zaczęła drżeć, kiedy wpatrywałam się w tę ciecz, zapominając o tym, co powinnam teraz robić. Tak nie wyglądała krew człowieka, on nie był człowiekiem. Co się do cholery działo? Dlaczego on nie miał takiej krwi jak człowiek? Co było za tymi drzwiami? Co zrobiło Axelowi?
- Lydia... - jego jeszcze słabszy głos wyrwał mnie z rozmyślań. Moje ciało reagowało już tylko instynktownie. Podniosłam się do przysiadu i przerzuciłam sobie rękę mężczyzny przez kark. Następnie stanęłam na prostych nogach, na początku tracąc równowagę, ale nie upadając. Zaraz potem zaczęłam powoli kierować się w miejsce, które znaliśmy tylko we dwójkę. Osiedle domów jednorodzinnych, na którym mieszkałam było w pobliżu jednej z bezpieczniejszych części lasu. Kiedy byliśmy mali znaleźliśmy rozsypujący się dom w okolicach rzeki, ale daleko od tych przeklętych drzwi. Nie był zamieszkany i chował się za gęstymi krzewami, które teraz pewnie jeszcze bardziej go przysłaniały. Droga była co prawda długa i pełna licznych korzeni, wystających z ziemi, ale nie wiedziałam, gdzie indziej miałabym go zabrać. Jeślibym go wniosła do domu, moi rodzice by zobaczyli tę czarną posokę, a nie mogli. Wtedy by uznali, że jest w jakiś sposób zakażony, zakazali mi kontaktów z nim i ściągnęli oddział epidemiobójczy, czy jakkolwiek się to nazywało. Nie wiedziałam gdzie on mieszkał teraz, a zabranie go do jego siostry było kiepskim pomysłem. To było jedyne wyjście, więc nie miałam wyboru. Nawet to, że kilka razy się potknęłam o korzenie i upadłam z ciężkim, męskim ciałem na ziemię mnie nie powstrzymało. Ignorowałam zadrapania, jakie powstały na moim ciele, skupiając się tylko na dojściu do tego domu. Dzięki temu byłam tam o wiele szybciej niż przypuszczałam i ostrożnie położyłam ciało Axela na ziemi. Nie wiedziałam jednak, co dalej. Nie miałam pojęcia, co powinnam teraz zrobić.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 21:08, 13 Kwi 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Przez palce przeciekała mi ciemnoczerwona ciecz, która jeszcze niedawno była tak podobna do ludzkiej. Dałbym sobie rękę uciąć, że przed kilkoma dniami, jeśli nie tygodniami, jeszcze była czystym szkarłatem. W moim organiźmie zachodziły zmiany? No tak, kolor tęczówek również się trochę zmienił, tak samo jak dziąsła i zęby, które zrobiły się trochę wrażliwsze. Dlaczego wcześniej nie połączyłem faktów? Wstrząsnęła mną kolejna salwa kaszlu, nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Po kącikach ust spływała mi ciemna ciecz, wypluwałem ją litrami na trawnik, brudząc ostatki topniejącego śniegu. Płuca mnie piekły, rana postrzałowa bolała i pulsowała jak diabli, przyprawiając mnie o zawroty głowy i mdłości. Gdybym wcześniej coś zjadł, zapewne już pływałoby razem z krwią przed moim nosem. Czułem, jak moje serce stara się nadążyć z pompowaniem kolejnych litrów życiodajnej cieczy, ale ledwie nadążało. Kula tkwiła w moim ciele, paląc mnie przeraźliwie. Nawet dar od Sathissa nie był w stanie mi pomóc. Nie, jeśli nie znalazłbym pomocy u kogoś z zewnątrz.
Kiedy ręce się pode mną ugięły, miałem upaść we własną krew, bryzgając nią pod swój nos, ktoś mnie przytrzymał. Słyszałem jak przez mgłę swoje imię, ktoś rozpaczliwie je wywrzeszczał, jak gdyby łapiąc mnie na żywca za żebra i ciągnąc w górę, bylebym tylko nie zamykał oczu. I poskutkowało, ponieważ nabierając w piekące żywym ogniem płuca dawkę lodowatego powietrza ze świstem, otworzyłem oczy, spoglądając na załzawioną twarz Cameron. Poczułem niezrozumiały żal. W takiej sytuacji, prawie umierając, oddychając płytko, dostając świra od bólu. A jednak, poczułem niezrozumiały smutek. Ile trzeba było, by spojrzała na mnie właśnie tak, a nie z nienawiścią? Zasłużyłem sobie na to. Zasłużyłem sobie na to bardziej, niż ktokolwiek inny, ale mimo to... Prawdopodobnie uśmiechnąłbym się, ale zamiast tego wyszedł mi niezrozumiały grymas. Nie dodało mi to uroku, zwłaszcza że leżałem na trawniku, w kałuży własnej krwi. Przycisnąłem sobie do rany kawałek materiału, który drżącymi palcami ofiarowała mi Lydia. Zapiekło jak cholera. Mimo wszystko, nie zaprzestałem uciskania miejsca, przez które zaledwie kilka minut wstecz przeszła kula. Skąd ten pojebaniec miał broń? Nie miałem czasu, by się nad tym zastanawiać. Ledwo sklecałem myśli w jedną całość, przychodziło mi to z niesamowitym trudem. Pierwszy raz od dawna.
- Nie...szpital... - Wydusiłem z siebie, gdy Lydia zechciała zapewne wrzasnąć, chcąc przywołać do siebie pomoc. Widziałem na jej twarzy szok, niezrozumienie, gdy drżącą ręką wskazałem na ranę. Nie dziwiłem się temu. Nie miała pojęcia, co to takiego, skąd się wzięło, lub dlaczego wypływa z mojego ciała. Nie podejrzewała, że za moim powrotem kryje się coś więcej, niż tylko rok odosobnienia. Czując kolejną falę mdłości i bólu, zacząłem dławić się krwistym kaszlem. - Lydia... - Mój głos zmieniał się w szept. To zmobilizowało dziewczynę do działania. Nie powiem, zaskoczyła mnie. Domyślałem się, że w najgorszym wypadku po zobaczeniu mieszanki krwi odskoczy jak oparzona, a potem wezwie egzorcystę... Ale tak się nie stało. Wiedziałem, że dobrze zrobiłem, ufając właśnie jej. Choć nie wiedziałem, co miała w planach, to postanowiłem, że wspomogę ją jak będę potrafił. Doskonale wiedziałem, że ta sytuacja była dezorientująca. I choć z trudem łączyłem strzępki informacji w całość, to mobilizowałem wszelką energię, by choć trochę wyrabiać fizycznie.
Mimo plątaniny własnych nóg, urywanego oddechu i zamykających się pod falami bólu oczu, stawiałem kolejne kroki. Mogłem zaprowadzić nas do mojego mieszkania, ale było w centrum. Mimo późnej nocy, było zbyt wielkie ryzyko, że ktoś nagle poczuje przypływ heroizmu i zacznie nas ratować, albo i na odwrót - skorzysta z sytuacji, porwie Cameron do jakiegoś zaułku, a mnie pozostawi na śmierć przy szosie. Przez mgłę miałem wrażenie, że znam to otoczenie. Potykając się o wystające z miękkiej, mokrej gleby korzenie, czasem w nie upadałem, brudząc chrzęszczące liście własną krwią. Jednak w momentach, gdy nie miałem siły się podnieść, drobne dłonie z całych sił ciągnęły mnie w górę. Ironia - niegdyś to ja ciągnąłem to drobne ciało w górę, wyciągając z objęć lodowatej wody, a teraz ono starało się, bym nie odpłynął na dobre. Kaszląc na bok, podpierałem się o Lydię, kiedy wchodziliśmy do drewnianego budynku. Pod naszymi stopami skrzypiała podłoga, czułem znajomy zapach zbutwiałego drewna, a na języku niemal lizałem stęchłe powietrze i kurz, mimo metalicznego posmaku wypełniającego całą jamę ustną. Cameron ostrożnie położyła mnie na ziemi. Oddychałem niemiarowo, a leżąc tak, miałem wrażenie, że i tak nie przeżyję. Ubyło mi zbyt wiele krwi, ale dzięki prowizorycznemu opatrunkowi wetkniętemu w ranę miałem nadzieję, że to się uda.
- Lydia...kochanie... - Zacząłem cicho, wypluwając na bok kolejną dawkę krwi. Stała jak wryta, nie wiedząc, co zrobić. Nie dziwiłem się jej. Postawiłem ją w trudnej, praktycznie beznadziejnej sytuacji. Dlatego drżącą dłonią wskazałem na kącik chatki. Chatki, w której niegdyś bawiliśmy się niemal codziennie, jeszcze jako dzieciaki. Leżało tam zakurzone pudełko - prowizoryczna apteczka rybaków, którzy porzucili to miejsce. Kiedyś zrobiłem Cameron prowizoryczny plaster z gazy i taśmy znalezionej tam, gdy skaleczyła się rozbitym szkłem. - Weź...to... - Jej reakcja była natychmiastowa, w zaledwie kilka sekund była już przy mnie, przeszukując pudełko. Kilka gaz, kombinerki, taśma, bandaż, igła, nożyczki, pęseta, woda utleniona i żyłka wędkarska. Były jeszcze zapałki i pół litrowa butelka taniej whiskey.
- R-rozpal...piecyk... - Podczas gdy ona wrzucała wysuszone belki drewna, a potem wykorzystała niemal całą paczkę zapałek, jak oparłem się ociężale o twardą ścianę i opróżniłem szklane naczynie z bursztynowego płynu. Whiskey smakowała jak szczyny, ale przynajmniej zagęściła trochę krew. -Przypal wszystkie narzędzia. - Nakazałem już wyraźniej, choć wciąż ubywało mi sił. Podczas gdy wszystko się nagrzewało, nakazałem jej, by rozcięła mi koszulę nożyczkami. Rana nie była rozległa, ani poszarpana. Ten skurwiel trafił perfekcyjnie nad obojczykiem, przebijając jedną z blizn. Kula widocznie nie naruszyła żadnej ważnej żyły, jedynie wbiła się w mięsień. Podczas gdy ja zaciskałem zęby na starym kawałku drewna, sycząc i warcząc pod nosem, Lydia oczyszczała dziurę i dezynfekowała ją. Drżały jej dłonie. Siedząc w strzępkach koszuli, ująłem ją krótko za podbródek, a potem zmusiłem, by na mnie spojrzała. Widziałem w jej dużych oczach swoje odbicie. Byłem blady, pot ściekał mi po skroniach, a zaschnięta krew ciemnego odcienia pokrywała większość ciała. Nie wiem, jak zdobyłem się na pewność siebie, mimo słabego głosu.
- Dasz radę. Musisz wyciągnąć tą kulę. - Namawianie jej do tego wcale nie należało do najprzyjemniejszych czynności. Przypalenie wszystkiego było konieczne, bo niewiadomo, jakia zaraza się na tym osiadła. - Pęsetą. Dziecinnie...proste. - Wizja wbijania we mnie gorącego metalu wcale nie była zachęcająca, wręcz przeciwnie - przypominało to zawodową torturę. W końcu jednak, udało mi się przekonać Cameron, że innego wyjścia nie ma. Dlatego zacisnąłem zęby i kiedy zaczęła grzebać mi w mięsie, zaciskałem cholernie mocno palce na jej chudej kostce, tuż nad stopą, a drewno w pysku ledwie tłumiło wszystko, co ciałem wykrzyczeć. W końcu jednak, pieczenie ustąpiło, a Lydia wydobyła kulę. Potem już poszło z górki - Choć zszywanie rany było bolesne, to po kolejnym zdezynfekowaniu zszytej już rany, założeniu gazy i bandażu, całość wyglądała całkiem nieźle. Prawie zwymiotowałem, ale opierając się spocony o ścianę, oddychając przy tym głęboko, udało mi się powstrzymać. Piec przyjemnie ogrzewał pomieszczenie, podczas gdy ja modliłem się, żeby moc Sathissa zaczęła działać, bo bez leków przeciwbólowych byłem skazany na kilka godzin pulsującego bólu. Poza tym, był jeszcze jeden problem... Wytłumaczenie się roztrzęsionej, ubabranej w mojej krwi dziewczynie, która została obudzona w środku nocy, potem zmuszona do przytargania mnie na skraj miasta, a na koniec zobowiązana do przeprowadzenia amatorskiej, nieprzyjemnej operacji.
- No... dziecino... - Zacząłem, dysząc. Objąłem jej drżące ciało ramieniem, a potem przycisnąłem do zdrowego, choć mokrego od trudów tego wieczoru torsu, z dala od rany. Złożyłem na jej włosach subtelny, lekki pocałunek. - Dałaś radę. - Pozostało tylko wierzyć, że Sathiss wyposażył mnie w dodatkowe źródło krwi, bo moje serce kołatało się tak szybko, jak jeszcze nigdy przedtem. - Tylko...Następnym razem uprzedź mnie...że Twoi przyjaciele...lubią do mnie strzelać. - Ten kiepski, wypowiedziany zmęczonym głosem żart mógł być nie na miejscu. Wiedziałem o tym. Ale po prostu musiałem coś powiedzieć, chociaż miałem ochotę po prostu spać przez kilka dni, może tygodni. I coś zjeść. Najlepiej michę prochów przeciwbólowych.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 4 z 5

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy