Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
The Door (Nadprzyrodzone, Romans, Horror; b.n; +18)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
The Door (Nadprzyrodzone, Romans, Horror; b.n; +18)
Autor Wiadomość
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 16:48, 19 Sty 2015    Temat postu: The Door (Nadprzyrodzone, Romans, Horror; b.n; +18)
 
<center>




~ ~ ~
- Hej, słyszeliście o Przeklętych Drzwiach? -
Zaczęło się całkowicie niepozornie. Zwykła rywalizacja, zwykłe szczeniackie zabawy, straszne historie przy butelce wina, próba otwarcia drzwi. Szóstka kumpli, rywali, może kochanków. Żadne z nich nie przypuszczało, że uda im się ciągnąć wystarczająco mocno, by je otworzyć. Nie domyślali się zapachu śmerci i zgnilizny, który ich przywitał.
Coś poszło nie tak, ktoś wrzasnął, ktoś trzasnął ciężkimi wrotami. Uciekając w popłochu, zostawili za sobą szóstego na pastwę tego, co czaiło się na samym dnie mrocznego tunelu.
Mija rok, sesje z psychologiem przynoszą efekt. W gablocie wisi zdjęcie okryte czarną wstęgą. Nikt już o tym nie wspomina, nikt nawet nie śni, by wrócić pod most, do tego miejsca.
Wszystko zmienia się jednak, gdy do liceum dołącza nowy uczeń. Nowy uczeń, ta sama twarz.
~ ~ ~
Obsada:
Zaginiony chłopak - @Marchewkowecoffie
Dziewczyna z paczki - @Raika

Zasady wszyscy znamy i kochamy.
Życzę udanej zabawy.
~ ~ ~
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 17:10, 19 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>





i m i ę || L y d i a
n a z w i s k o || C a m e r o n
p ł e ć || k o b i e t a
w i e k || 18 l a t
o r i e n t a c j a || h e t e r o

w z r o s t || 165 c m
w a g a || o d p o w i e d n i a
k. o c z u || n i e b i e s k i e
k. w ł o s ó w || b r ą z o w e

</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raika dnia Pon 17:57, 19 Sty 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:36, 19 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>



~ ~ ~
| I m i ę → Axel † |
| N a z w i s k o → Rodriguez † |
| W i e k → osiemnaście lat † |
| D. U r o d z e n i a → trzeci grudnia † |
| Z. z o d i a k u → koziorożec † |
| O r i e n t a c j a → heteroseksualny † |

| R a s a → pół-demon † |
| P ł e ć → mężczyzna † |
| W z r o s t → sto osiemdziesiąt dziewięć i pół centymetra † |
| W a g a → siedemdziesiąt dziewięć kilo † |
| O c z y → jasnoniebieskie z czerwonymi plamkami † |
| W ł o s y → ciemnobrązowe † |
| Z. s z c z e g ó l n e → długie kły, mnóstwo pomniejszych blizn na całym ciele, szarpana na barku i ramieniu, sporych rozmiarów szarpana przechodząca wzdłuż kręgosłupa, od karku do kości ogonowej † |

| R o d z i n a → starsza siostra, Carley (22 l.) † |
| S z k o ł a → Hadden Crow High School † |
| P r a c a → kelner (dorywczo) † |
| P o c h o d z e n i e → Seattle, Waszyngton, USA † |

| F. I m i ę → James † |
| F. N a z w i s k o → Ramirez † |
| F. W i e k → siedemnaście lat † |
| F. D. U r o d z e n i a → siódmy maj † |
| F. Z. Z o d i a k u→ byk † |
| F. P o c h o d z e n i e → Nowy Jork, USA† |
| F. R o d z i n a → ojciec † |

| C i e k a w o s t k i † |
→ W wypadku samochodowym na moście stracił rodziców i młodszego brata. Od tamtego czasu zajmowała się nim jego siostra.
→ Przed wypadkiem z drzwiami uwielbiał sporty ekstremalne. Często uprawiał wspinaczkę, a w wakacje praktykował skoki na bungee. Marzył, by skoczyć kiedyś ze spadochronem.
→ By zarobić grosza czasem brał udział w nielegalnych walkach organizowanych przez klub futbolowy.
→ Nierzadko odreagowywał stres na siłowni, czy podczas spontanicznego uderzania w worek treningowy. Dzięki temu jego sylwetka jest zadbana, a mięśnie na tyle wypracowane, że mógłby powalić niejednego osiłka w razie potrzeby.
→ Za drzwiami zyskał pewne zdolności.
→ Ma psa imieniem "Sheriff". Jest to mops, którego zaadoptował ze schroniska trzy miesiące przed wygłupami i wyprawą przed drzwi pod mostem.
→ Często zdarzało mu się palić i popijać.
→ Jego siostra, Carley pracuje całymi dnami, a nocami odpoczywa, przez co nie ma czasu pilnować młodszego brata. Już wcześniej zauważyła, że Axel nie może sobie poradzić z presją, ale nie miała czasu, by się tym zająć.

~ ~ ~
</center>




<center>



C h a r a c t e r S o n g
~ ~ ~
| I m i ę → Blake † |
| N a z w i s k o → Farro † |
| W i e k → osiemnaście lat † |
| U r o d z o n y→ pierwszy stycznia † |
| Z o d i a k → koziorożec † |
| O r i e n t a c j a → heteroseksualny † |

| R a s a → człowiek † |
| P ł e ć → mężczyzna † |
| W z r o s t → sto osiemdziesiąt siedem centymetrów † |
| W a g a → siedemdziesiąt dziewięć kilo † |
| S y l w e t k a → umięśniona, masywna, szerokie ramiona † |
| O c z y → buro zielone † |
| W ł o s y → czarne, krótkie † |
| Z n a k i S z c z e g ó l n e → tatuaż róży z kolcami, kilkudniowy zarost † |

| P o c h o d z e n i e → Portland, Oregon † |
| S z k o ł a → Hadden Crow High School † |
| P r a c a → mechanik † |
| M a t k a → Sophie Farro - Cooper (nie żyje) † |
| O j c i e c → Ian Farro (mechanik, 43 l.) † |
~ ~ ~
| C i e k a w o s t k i † |
Uwielbia słuchać rocka. Wychował się przy ciężkich dźwiękach, również często jeździ na koncerty ulubionych zespołów.
→ Miał mieć siostrę, ale matka Blake'a straciła dziecko w piątym miesiącu ciąży. Niedługo potem popełniła samobójstwo.
→ W Oregon pracował u swojego ojca w warsztacie.
→ Regularnie trenuje i uprawia różne sporty. Najbardziej przepada za koszykówką i krav magą, ale bardziej skłania się ku temu pierwszemu. Uważa, że bezpodstawne używanie przemocy jest dowodem słabości, bezradności i braku kontroli.
→ Ma białego [link widoczny dla zalogowanych], którego nazwał Marshmallow ze względu na jasne ubarwienie sierści.
→ Wraz z ojcem przeprowadzili się z Portland, ponieważ Ian dostał ofertę lepiej płatnej pracy w Seattle. Obydwoje zamieszkali w domu jednorodzinnym na obrzeżach miasta, blisko lasu.
→ Potrafi grać na gitarze.
→ Ma prawo jazdy na motor. Obecnie używa [link widoczny dla zalogowanych]
→ Ma uczulenie na jabłka, poza tym nie lubi ananasów. W jego smaki wkupują się truskawkowe shake'i, pikantna kuchnia i mocny alkohol.

~ ~ ~


</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Śro 17:17, 10 Cze 2015, w całości zmieniany 8 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:25, 19 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Nie chciałem iść na ten most. Tak właściwie, wcale nie interesowało mnie, co jest za tymi drzwiami. Wolałem leżeć w wygodnym łóżku słuchając muzyki, niż bawić się w opowieści o duchach i zjawach. Nie mogłem jednak się wycofać. Evans zdążył namówić Lydię do wypadu. Nie chciałem być gorszy. Na drugi dzień zapewne brzdąkałaby mi nad uchem, że to ona wygrała, a ja się skitrałem i nie przyszedłem ze strachu. Do tego dopuścić nie mogłem. Moja męska duma zbytnio by na tym ucierpiała, gdybym tak po prostu zignorował zadziorne spojrzenie jej jasnoniebieskich tęczówek. Dlatego właśnie, punkt dwunasta zsunąłem się z łóżka. Świąteczne lampki wiszące na ścianie rzucały słaby blask na mój pokój, mimo, że do świąt brakowało jeszcze grubo ponad dwa tygodnie. Pomieszczenie było skromnie urządzone, zadbane i schludne, poukładane. Jedynie ściany oblepione zostały w całości plakatami zespołów rockowych, zakrywając niemal po całości szarą farbę.
Zaczęliśmy normalnie. Josh i Steven przynieśli siatkę piwa. Dumnie nieśli swój nabytek, podczas gdy Jessica, Celine i Jennifer tuliły się do ich futbolowych kurtek z czerwonymi kołnierzami. Najpierw Trevor opowiedział całą historię od początku. Wypluwał z siebie słowa niby to przerażonym, drżącym głosem, mówiąc nam o zamkniętym po drugiej stronie drzwi kanibalu-mordercy z pociętą na kawałki twarzą i wielkim nożem kuchennym, którym siekał swoje ofiary na kawałki. Nie ruszyło mnie to w żaden sposób, zacząłem się jedynie uważniej rozglądać, gdyby przypadkiem zza rogu nie wyskoczył pijany bezdomny, grożący nam rozbitą butelką. Jess, Celine i Jen oczywiście piszczały, wtulając się w zadowolonych futbolistów. Oczywiście, mieli okazję je dokładnie pocieszyć. Wolałem nie komentować ich sposobu uspokajania. Szczerze powiedziawszy, nie uspokoiłbym się na ich miejscu, gdyby ktoś ściskał mi tyłek potężnymi łapami. Skrzywiłem się lekko na tą myśl, dopalając papierosa. Niedopałek zgniotłem czubkiem conversa, a potem wsunąłem dłonie do kieszeni skórzanej kurtki. Było zimno, a śnieg sypał na potęgę. Mimo to, nie było mi aż tak zimno. Piwo, które przyniosły te półgłówki, zapewne doprawione zostało czymś ostrzejszym. Nie narzekałem.
Najpierw spróbował Trevor - ciągnął, ciągnął i nic. Potem zabrali się za to Steven i Joshua. Im poszło dość dobrze, ale drzwi zaskrzypiały złowrogo, sprawiając, że chłopcy odskoczyli w tył, widocznie przejmując się historią o kanibalu. Pokręciłem na to zażenowany głową. Niby tacy hardzi, a kiedy przychodzi co do czego, zachowują się gorzej niż piszczące cheerleaderki. Potarłem nieco zgrabiałe dłonie, posyłając przy tym Cameron nieco łobuzerski uśmieszek. Nim jednak zdążyłem złapać za klamkę od drzwi, szatynka mnie ubiegła.
- Jasne, panie przodem. - Rzuciłem pyszałkowato, odsuwając się na bok. Lydia ciągnęła równo, aż w końcu... Posępne drzwi z odpadającą rdzą i farbą ustąpiły. Skrzypiąc ciężko i jęcząc, dały się otworzyć. Pomogłem Cameron pociągnąć je jeszcze dalej, a Steven i Josh, za moim krytycznym spojrzeniem i wyśmianiem przez Trevora, przytrzymali je, by się nie zamknęły. Podszedłem nieco bliżej. Śnieg zaskrzypiał pod moimi butami, kiedy zaświeciłem zapalniczką Jack'a Daniels'a przed siebie, prosto za drzwi. Ku mojemu ździwieniu (i uciesze futbolistów) nie znalazłem żadnego pomieszczenia, czy kanibala, a... Tunel, prowadzący w dół. Do mych nozdrzy dotarł smród zgniłego mięsa i jaj.
- Kto zejdzie najniżej, dostanie skrzynkę Polskiej wódki i zostanie zaproszony na domówkę u mnie! - Przerwał gęstą ciszę podekscytowany głos Trevora. Zdążyłem zauważyć, że Lydia ma nietęgą minę. Wyraźnie nie podchodził jej ten pomysł. Tu była moja szansa. - Panienka Cameron spękała? - Prychnąłem nieco złośliwie, łapiąc za pierwsze szczebelki. Zsunąłęm się z zaśnieżonego trawnika i zacząłem powoli schodzić w dół. Czułem chłód płynący z dna tego tunelu. Podskórnie wiedziałem, że to zły, beznadziejny wręcz pomysł. Czułem pod palcami parzące, lodowate szczeble, z których odpadała rdza. Po plecach chyba spływał mi zimny pot.
- No chodź, księżniczko! Nie pęk... - Nie dokończyłem swojego naśmiewczego monologu, ponieważ do mych uszu dotarł mrożący krew w żyłach warkot. Z góry widziałem, jak pochylające się nad drabinką twarze zastygają w przerażeniu, a zwłaszcza Cameron. Bałem się choćby przełknąć ślinę. Nogi miałem jak z waty, gdy stęchłe powietrze przeszył głośniejszy warkot i głuchy dźwięk łamanych kości. Pazury strachu głęboko przesunęły się po moich plecach, przeszywając mnie aż do głębi. Patrzyłem prosto w oczy Lydii. Prosto w te piękne, zazwyczaj łagodne niebieskie tęczówki, teraz przepełnione strachem, paniką wręcz. Z letargu i otępienia wybudziłem się dopiero, gdy usłyszałem chlapnięcie, a potem dźwięk szorujących o ściany pazurów. Coraz bliżej, bliżej... Zmusiłem skamieniałe przez strach kończyny, by zaczęły się wspinać. Gorączkowo, pośpiesznie i nieuważnie pokonywałem kolejne szczeble.
- Ch-cholera... ZRÓBCIE COŚ! - Krzyknąłem niemal rozpaczliwie, czując łzy bezsilności i strachu w kącikach oczu. Byłem już całkiem niedaleko. Niedaleko, kiedy twarz Trevora wykrzywiła się w grymasie przerażenia. Coś za mną było. Czułem to sapanie, czułem stęchły oddech na swoich plecach i stopach. W chwili, gdy wyciągnąłem drżącą dłoń w górę, by złapać się drzwi, śniegu, czegokolwiek, stało się coś, czego się nie spodziewałem. Spanikowana Lydia zniknęła mi sprzed oczu... Wszyscy zniknęli. Drzwi trzasnęły, zachrzęszczał automatyczny zamek. Zastygłem w bezruchu, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie stało.
Strach zmroził mi płuca, nie potrafiłem złapać powietrza, nie mogłem się ruszyć. Nie mogłem się ruszyć, póki długie pazury nie przeszyły na wskroś mojej klatki piersiowej, a długie, nienaturalnie wielkie zęby nie wgryzły się w mój bark i ramię. Wrzeszczałem. Wrzeszczałem na całe gardło. Ból docierał do mnie zbyt szybko, zbyt gwałtownie, sprawiając, że paznokciami szorowałem o ściany tunelu, że krztusiłem się własną śliną, zaciskając mocno powieki. Krzyczałem, chcąc, by ktokolwiek mnie usłyszał i po mnie wrócił, by mi pomógł. Nikt jednak się nie zjawił, pozostawiając mnie w szponach kreatury, która zawlokła mnie aż na samo dno tunelu... Aż na samo dno piekła.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Pon 19:54, 19 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 20:31, 19 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Wcale mi się nie podobał ten pomysł, ale strachu pokazać nie chciałam, zwłaszcza jeśli jedną z osób, które też się wybrały, był Axel. Nie mogłam z nim przegrać, już za wiele remisów mieliśmy. Raz ja wygrywałam, raz on i nie mogliśmy się z tej monotonii wyrwać. Ciągle powtarzało się to samo, niczym tykanie zegara, który odliczał sekundy do powtórzenia tej samej czynności jeszcze niezliczoną ilość razy. W uszy wbijał się ten równomierny dźwięk tykania i odbijał się echem, a ja za każdym razem coraz bardziej rozumiałam dlaczego Kapitan Hak dostawał ataku paniki na samo wybrzmienie. Tak samo jak on, tak i my walczyliśmy z własną głupotą na próżno. Pchała nas do przodu by być widoczną, natomiast mądrość, którą powinniśmy się odznaczać zostawała w tyle, żeby wszystko widzieć. Nie byliśmy w stanie się cofać, żeby powstrzymać kolejne idiotyczne kategorie naszej rywalizacji. Jednak tego dnia przeszła samą siebie. żadne z nas nie myślało o tym, że może się to tak źle skończyć. Nikt nie wierzył w to, że te wszystkie historie były prawdziwe, nawet ja, głównie kierując się rozumem.
Pod ten most dotarliśmy zaskakująco szybko. Zazwyczaj droga do niego się dłużyła, niczym żółw podczas wyścigu z zającem. Stanęliśmy naprzeciw tych drzwi i niemal od razu dotarło do mnie, że to był najbardziej idiotyczny pomysł na jaki było nas stać. Chciałam się wycofać, miałam strasznie złe przeczucia z tym związane, ale nie potrafiłam. Nie chciałam przegrać z tym mężczyzną, bo czułam się wtedy jak najgorsze ścierwo świata. Dlatego udawałam, że nie mam ochoty wziąć nóg za pas, nie chciałam pokazać JEMU swojej słabości. Stałam niewzruszona, śmiejąc się z reakcji cheerlederek, które niemal pchały się w ramiona swoich chłopaków. A ci, jakby na to czekający, mocno ściskali ich za tyłki, co strasznie mnie zniesmaczało. Nie mogłam pojąć jak mogły pozwalać im na coś takiego. Zapewne jeszcze się wymieniali ze sobą nawzajem, aby przeżyć jeden numerek dla odmiany z kimś innym niż ze swoją drugą połówką.
- Co? - zapytałam zaskoczona, kiedy usłyszałam tekst Trevora, który chyba zdawał sobie sprawę z tego, że my to zrobimy. Albo liczył na to, że zwiejemy razem z Axelem, żeby potem o tym opowiadał. Jednak już wolałam to, niż z maszerowanie w dół. Pomogłam jedynie otworzyć drzwi, a potem chciałam zobaczyć kto się odważy. Widząc jak robi to Rodriguez, spanikowałam. Jednak nie tak jak zazwyczaj, kiedy docierało do mnie, że zaraz przegram. Spanikowałam na inny sposób, na taki, jaki był opisywany w romansidłach, a do mnie niczym z bicza strzelił dotarło, że wcale nie chciałam, aby chłopak tam złaził i ryzykował. Niemal nie docierały do mnie jego słowa, bo wpatrywałam w to COŚ, co wpełzało po drabinie w górę.
- Wracaj tutaj! - wrzasnęłam, odpychając wszystkich, którzy razem ze mną schylali się i wpatrywali w to, jak Axel znika w ciemnościach. - Natychmiast wracaj na górę! - niemal błagałam, po czym poczułam jak ktoś mnie łapie za pas.
- Musimy stąd iść, chodź! - wołał Trevor, a ja dalej, jak ta idiotka wpatrywałam się spanikowanym wzrokiem w mojego rywala, którego jak się okazało, obdarzyłam o wiele głębszym uczuciem niż do tej pory przypuszczałam.
- Axel, wspinaj się! - wrzeszczałam, po czym wyciągnęłam w jego stronę, niemal błagając go o to, aby mnie złapał i bym mogła go stamtąd wyciągnąć. Byłam pewna, że w moich oczach już było widać łzy, które aż pchały się na policzki. Jednak, kiedy już nasze palce się prawie stykały. Kiedy niemal złapałam go, żeby wciągnąć na górę, poczułam szarpnięcia i poleciałam do tyłu. - Nie! - zaprotestowałam, próbując się wyrwać, ale drzwi już zostały zatrzaśnięcie. - Nie! Nie zostawiajmy go tam! Musimy go wyciągnąć!
- Przestań, uspokój się. Nie damy rady, musimy wiać - powtarzał, któryś z footballistów, odciągając mnie od tych drzwi. Wyrywałam się, kopałam ich, ale to nie pomagało. Zamiast tego poczułam jak jeden z nich przerzuca mnie sobie przez ramię, niczym zwykłą, nic nie ważącą lalkę i biegnie. Przez łzy już widziałam jak tracę z widoku drzwi, za którymi wniknął Axel, i którego już nie odzyskam.
- Musimy go uratować, proszę... - już nie miałam siły na to, żeby krzyczeć. Mój ton był słaby, niemal błagalny, ale nie słuchali. Pędzili przez las, a ja jedyne co mogłam zrobić to płakać.

Od tego wydarzenia minął rok. Nie mogłam sobie z tym poradzić, nie patrzyłam optymistycznie i zawaliłam go w szkole. Nie zdałam do następnej klasy i chociaż rodzice mieli mi to za złe, to nie mieli pretensji, bo już dawno, jak się okazało, zauważyli, że Axel był dla mnie ważniejszy niż wszystko inne i wszyscy inni. I chociaż minęło już tyle czasu od momentu, w którym Rodriguez zniknął, od śledztwa i uznania go za zmarłego, to nadal nie byłam w stanie sobie z tym poradzić. Niepotrzebnie się zgadzaliśmy na coś takiego. Niepotrzebnie szliśmy do tego lasu i niepotrzebnie zajrzeliśmy przez te drzwi. Powinnam była go powstrzymać, powinnam była niemal siłą odciągnąć go od tej drabinki, ale nie zrobiłam tego. To była moja wina i nikt oprócz mnie tego nie zauważał. Nikt nie chciał mnie ukarać, a powinni, bo to ja zawiniła. Ja się z nim założyłam, my ze sobą tam konkurowaliśmy, nikt inny się nie liczył.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:23, 19 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Wciskając dłonie w kieszenie, wypuściłem luźno powietrze z płuc. Malowało się ono w postaci obłoku na tle oświetlających półmrok lamp. Mróz przyjemnie szczypał mnie w uszy i czubek nosa, przyprawiał spierzchnięte kłykcie i zgrabiałe palce o pieczenie. Skórzana torba conversa wypełniona po brzegi książkami obijała się o moje biodro z każdym krokiem. Pod podeszwami butów skrzypiał śnieg. Subtelnie wirujące w powietrzu płatki śniegu wlepiały się w moje czarne kudły, opadające nieco na czoło i skronie. Czułem zimę całym sobą, maszerując w ciemnościach przed siebie. Zaledwie rok temu bałbym się otaczającego mnie mroku. Bite trzysta pięćdziesiąt dni wstecz czułbym się nieswojo, krocząc przez oblodzony, spowity chłodem park. Bałbym się tego, co czyha na mnie po zachodzie słońca, pokonując metry dzielące mnie od liceum.
Pamiętałem wszystko, co działo się po tym, kiedy drzwi trzasnęły. Kreatura ściągnęła mnie swymi zębami na dół, rozrywając niemal na pół. Ostrymi kłami wygryzała mięso z mojego ciała, łapczywie połykając kolejne kawałki. Szponami drążyła, poszukując martwego serca. Byłem jeszcze przytomny. Do mych uszu docierały dźwięki rozrywanych części własnego ciała, powarkiwanie bestii i echo rozchodzące się po całym pomieszczeniu. Przez przymknięte powieki widziałem ludzkie czaszki i kości blisko mnie, ponadgryzane korpusy i gnijące wnętrzności. Lekka mgła nie pozwalała mi sięgnąć wzrokiem dalej. Byłem przygotowany na swój koniec. Nie czułem już strachu, nie czułem osamotnienia, nie czułem tęsknoty ani bólu. Było mi po prostu... Zimno. Naprawdę zimno, kiedy zamykałem oczy po raz ostatni, przypominając sobie profil mojej siostry, Carley. Zawsze była dla mnie dobra, zawsze chciała dla mnie jak najlepiej... Byłem niewdzięcznikiem, zadając jej taki cios, serwując solidną porcję smutku. Wolałem, by nie płakała z mojego powodu. Podróżując przez bezkresne wspomnienia, przed oczami ujrzałem twarz Lydii Cameron. Nie wykrzywionej w przerażeniu, czy gniewie, a po prostu ciepło uśmiechniętej. Taką, jaką ukradkiem obserwowałem na wspólnych lekcjach. Taką, jaką zwykłem nieświadomie darzyć pewnym uczuciem.
Wymagało to sporej walki z samym sobą, z chęcią odejścia z tego świata, z chęcią zakończenia marnego epizodu mojego życia, ale udało mi się poruszyć palcami. Pod opuszkami czułem twardą, chłodną podłogę, gdy przesuwałem nimi, charcząc przy tym niezrozumiałe dźwięki. Wtedy to, bestia zaprzestała wygrzebywania ze mnie mięsa, a zacisnęła palce na boleśnie mocno bijącym sercu. Zapadła głucha cisza. Przez moment naprawdę myślałem, że umarłem, czując, jak zapadam w nieskazitelną ciemność.
- Żałosna istota trzyma się swojego żałosnego życia. - Nieludzki, głęboki głos przeszył mnie na wskroś, odbierająć mi możliwość zapadnięcia w sen wieczny. Uniosłem nieco powieki, widząc jednak przed nimi tylko mgłę. To nawet lepiej. Na krańcu świadomości nie musiałem widzieć tej ohydnej, kurewsko paskudnej twarzy sukinsyna, który mnie zabił. Mogłem tylko słyszeć jego głos. - Dam Ci szansę, robaku. Pomożesz mi. - Nie doszło do mnie wiele więcej, ponieważ potem odleciałem. Straciłem zbyt dużo krwi. Było ze mną źle. Obudziłem się jednak potem w tej samej komnacie. Na początku myślałem, że kreatura będzie chciała się nacieszyć posiłkiem dopiero po jakimś czasie. Moje rozumowanie zmieniło się jednak, gdy bestia ukazała mi się w pełnej postaci, nie atakując jednak.
Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów, kończąc przy tym krótką podróż w głąb wspomnień. Zapaliłem jednego szluga zapalniczką Jack'a Daniels'a. Była trochę poplamiona krwią, która zastygła już dawno, ale wciąż dobrze się sprawowała. Wychodząc zza zakrętu, wcisnąłem dłonie w kieszenie czarnej bluzy. Przez jeansy czułem zimno, ale nie robiło ono na mnie wrażenia, mimo lekkiego ubioru. Zamrugałem kilkakrotnie, stając przed budynkiem szkoły pogrążonym w mroku. Zegar wybijał godzinę siódmą piętnaście, trzeciego grudnia, dokładnie rok po moim zniknięciu. Wróciłem do życia. Moja skóra była blada, na tęczówkach pojawiły się czerwone plamki, miałem dłuższe kły, ciemniejsze włosy, chłodne spojrzenie, nowe dane, ale żyłem. I miałem kurewską ochotę się zemścić.
Pchnąłem drzwi wejściowe. Do mych nozdrzy natychmiast wlał się litrami zapach przepoconych stóp, sera, perfum męskich i żeńskich, a nieprzyzwyczajone do światła oczy poraził blask lamp. Skrzywiłem się przez moment również zważywszy na szum panujący na korytarzach. Nic się nie zmieniło - dzieciaki wciąż przepychały się przez tłumy na korytarzu, grupa mięśniaków stała przy szafkach, a wytapetowane dziewuchy spoglądały na nich ukradkowo, chichocząc przy tym ohydnie. Zgasiłem papierosa w popelnicy stojącej przy drzwiach wejściowych, a potem ściągnąłem ściągnąłem z głowy kaptur, który zdążyłem narzucić na kudły kilometr przed placówką. Wbiłem dłonie w kieszenie, wyprostowałem się i ruszyłem twardym, dumnym krokiem przed siebie. Wpierw nikt nie zwracał na mnie uwagi, byli zbyt zajęci sobą. Ignoranci, zapatrzone w siebie, ociekające pychą gówniarze. Potem zrobiło się zamieszanie.
- A-...A....A.... - Niedaleko sekretariatu, a tuż przy gablocie z moim zdjęciem okrytym czarną wstęgą, napatoczył się Travis - młodszy brat Trevora. Zauważając mnie, zaciął się, nie potrafiąc wypowiedzieć słowa. Zbladł gwałtownie, wpatrując się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Widocznie Trevor opowiadał mu o całym zajściu przy drzwiach, ponieważ zatkał sobie usta dłonią i wywracając się niemal na zakręcie, pobiegł w stronę męskiej toalety. To mnie bawiło. Na mojej twarzy pozostała jednak obojętność, wpojony chłód. - AXEL?! - Wykrzyknął... Tym razem, Travis, stojący nieopodal. Widząc jego wątłą sylwetkę, zdążyłem wyobrazić sobie sto razy jego śmierć w szponach Sathiss'a. Podbiegł do mnie, złapał za kołnierz bluzy i zaczął gwałtownie potrząsać. - Axel! T-to niemożliwe! W-w-w-widziałem, j-jak znikasz t-tam... - Tu głos mu się załamał. Widocznie przypomniał sobie sylwetkę mistrza. Wpatrywałem się w niego chłodno, niewzruszenie wręcz, kiedy ten bladł z sekundy na sekundę. Na korytarzu zapanowała gęsta, niezręczna cisza. Uczniowe wstrzymali oddech.
- Nie znam żadnej osoby o takim imieniu. - Rzuciłem szorstko, łapiąc go powoli za nadgarstki, które miałem ochotę wykręcić kilka razy w obydwie strony. Zmusiłem go, by mnie puścił, choć był tak otępiały, że nie miał pojęcia, jak zareagować. - Nie zbliżaj się do mnie, świrze. - Rzuciłem jeszcze, nim wcisnąłem dłonie z powrotem w kieszenie i ruszyłem do sekretariatu. Bawiło mnie to. Bawiło mnie znęcanie się nad nim psychicznie, bawiło mnie granie swojej idealnej roli. Zasłużyli sobie na to. Wszyscy, bez wyjątku.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 22:56, 19 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Kiedyś szkoła była moją odskocznią, moim azylem, w którym mogłam być tym kim chciałam. Nie musiałam udawać przed rodzicami, że świetnie sobie radzę, że mam dobre stopnie i cieszą mnie głupie, rodzinne obiadki. Nie musiałam być ich idealną córką. Byłam inna, bardziej pewna siebie, wiedziałam ile jestem warta, i że nikt nie jest w stanie mnie zniszczyć. Uczyłam się dobrze, nie miałam problemów i sporo osób uważało mnie za jedną ze swoich przyjaciółek. Pomagałam im kiedy tego potrzebowali, doradzałam i wspierałam, kiedy byli załamani. Jednak nikt nie wspierał mnie. Po tym jak Axel został uznany za martwe, wszyscy się ode mnie odwrócili. Każdy patrzył na mnie ze strachem, jakbym pociągała za sobą cierpienie i ból. Uważali, że to ja byłam winna i zapewne Trevor oraz reszta pewnie im kłamali, oczerniając mnie. Nie obchodziło mnie to w sumie. Miałam wszystko i wszystkich głęboko w poważaniu. Czułam się tak, jakbym nic nie znaczyła, jakbym była tylko ułamkiem sekundy w historii wszechświata. Mającym swój nikły udział, ale jednocześnie będącym jednym z wielu. Jakbym zniknęła, nic by się nie stało. Jakbym próbowała coś zrobić, nic by mi nie wychodziło. Nie liczyłam się. Tak samo jak każdy, który kroczył podczas przerwę korytarzami tej placówki. Jak każdy, dla którego największym problemem był brak randki na najbliższy bal zimowy, otwierający zazwyczaj kilka dni wolnego na czas Świąt Bożego Narodzenia. Ta impreza zbliżała się wielkimi krokami, a ja nie miałam ochoty się na niej zjawiać. Rok temu też tego nie zrobiłam, nie byłam w stanie postawić stopy w tym budynku, kiedy nie miałam zajęć.
Z plecami zawieszonym tylko na jednym ramieniu po raz kolejny zatrzymałam się przed gablotką upamiętniającą Axela. Na zdjęciu wyglądał tak jak zazwyczaj, kiedy ze mną wygrywał. Może właśnie przy jednym z takich jego zwycięstw było zrobione. Miał pewny siebie i dumny błysk w swoich cudnych jasnoniebieskich oczach, brązowe włosy i unosił lewy kącik ust wyżej niż prawy, jakby jeszcze kpiąc sobie ze mnie, że przegrałam. Mimowolnie dłonią dotknęłam szyby i przejechałam tak, jakbym błądziła opuszkami palców po jego pociągająco zarośniętej twarzy. Rozmarzyłam się nawet, wyobrażając sobie, że naprawdę dotykam jego skóry, jednak ta wizja zniknęła, kiedy natrafiłam na czarną wstęgę. Była przewinięta w poprzek, przypominając mi, że nigdy nie zrobię tego, na co tak miałam ochotę od momentu, w którym uświadomiłam sobie, co do niego czułam. Z trudem powstrzymałam przez to swoje łzy. Przetarłam szybko dłonią oczy, po czym ruszyłam szybkim krokiem do sali. Zajęłam swoje standardowe, od roku, miejsce w ostatniej ławce przy oknie i wyjrzałam za nie.
- Lydia! - wrzask Whitney, która od dłuższego czasu się do mnie nie odzywała i omijała mnie szerokim łukiem, zmusił mnie do podskoczenia. Niemal od razu skierowałam twarz na jej przerażone oczy i szok, widoczny w każdym centymetrze jej ciała. - Musisz to zobaczyć! - dodałam, podbiegła do mnie i złapała mnie za nadgarstek niemal siłą wyciągając z sali. Nie byłam w stanie jej się oprzeć. Od dawna nie odezwała się do mnie ani jednym słowem, a teraz nagle wyskakiwała mi z takim tekstem. Nawet zagryzłam wargę, jakby chcąc zaraz na nią naskoczyć i jej się wyrwać, kiedy zrozumiałam o co jej chodziło. Niemal od razu zabrałam rękę z jej uścisku i zaczęłam przeciskać się przez tłum, żeby tylko go dogonić. To był on, to był Axel! Wszędzie rozpoznałaby,m ten sposób chodzenia, te włosy, te plecy i wszystko inne, co widziałam przed oczami. Nogami przebierałam jak szalona, czując się tak, jakby jakaś dziwna siła mnie pchała w jego stronę. Nie tylko ja to próbowałam zrobić. Wiele osób się do niego zbliżało, a ja byłam tak blisko. Wyciągnęłam rękę, żeby go złapać, ale była za krótka. Niemal od razu przypomniałam sobie wydarzenia sprzed roku. Kiedy mało brakowało, a bym go wyciągnęła i to mi dodało dziwnej siły. Wyciągnęłam się jeszcze bardziej, niemal czując się tak, jakby ktoś przywiązał sznur do moich nadgarstków i ciągnął mnie w stronę. Aż w końcu mi się udało. Złapałam go za rękę i niemal od razu mocno zacisnęłam palce, jakby bojąc się, że zaraz się okaże, iż to iluzja albo sen, a on zniknie.
- Axel? - spytałam niepewnie, odwracając go w swoją stronę, a kiedy dostrzegłam tę tak bardzo dobrze znaną mi twarz, nie wytrzymałam. - Axel! - krzyknęłam niemal przez łzy i rzuciłam mu się na szyję, uwieszając na niej. Nigdy w życiu do tej pory bym tego nie zrobiłam, ale tym razem sytuacja była wyjątkowa.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 23:42, 19 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Czułem na sobie spojrzenia. Plątające się po moich plecach, barkach, po twarzy lustrowanej od podbródka do czoła i ciemnych kudłów. Wzbudziłem zamęt. Nie przeszkadzało mi to ani trochę, wręcz było na rękę. Właśnie taki miałem cel - zaszokowanie ludzi, wzbudzenie w nich jak najgłębszych emocji. Czułem to podskórnie. Dzięki Sathissowi byłem w stanie wyczuć napięcie, zmiany w atmosferze panującej na korytarzu. Wszyscy byli zdezorientowani, domagali się wyjaśnień, niczym zbłąkane szczeniaki doszukiwali się racjonalnego wyjaśnienia, podążając za mną wzrokiem i myślami. Niewątpliwie, wieść o mojej śmierci nimi wstrząsnęła. Tak łatwo spisali mnie na straty, tak łatwo uznali, że nie jestem wart dalszych poszukiwań. Brzydziłem się nimi wszystkimi. Emocje buzujące w powietrzu wydawały mi się niemal ohydne, odpychające. Ludzie to zaiste żałosne kreatury, dbające jedynie o swoją własną skórę, o swoje własne interesy. Szybko zapominają o tym, co było im kiedyś drogie, ukazując swoją prawdziwą, fałszywą twarz, pozbawioną skrupułów.
Przemierzałem korytarz, ignorując spojrzenia uczniów, ich szepty i osoby, które w jakiś sposób chciały sprawić, bym spojrzał w ich stronę, bym udowodnił, że jestem dalej Axel'em. Świadomość, że zaraz wprowadzę ich w błąd, sprawiała mi przyjemność. Nie sam fakt ich zdezorientowania, a zawodu. Zapewne spodziewali się, że Rodriguez wrócił cały i zdrowy, że wszystko będzie jak dawniej. Nie mogłem się doczekać, aż na następnej przerwie, a może lekcji ujrzę ich zmieszane, poruszone twarze, wykrzywione w grymasie smutku, czy może strachu. Byłem zniecierpliwiony, a chęć zobaczenia tego wszystkiego przyprawiała mnie o chłodny powiew ekscytacji, przyjemnych dreszczy przechadzających się wzdłuż mojego poskładanego kręgosłupa. Nie przerażał mnie fakt, że zachowywałem się zupełnie jak Sathiss, że chciałem czerpać przyjemność i satysfakcję z krzywdy innych ludzi. Sam nie do końca byłem człowiekiem, nie obchodziły mnie już żadne zasady moralne. Mogłem robić wszystko według własnego kaprysu, miałem do tego środki... A moim aktualnym kaprysem było dokonanie zemsty i częściowe wywiązanie się z umowy, jaką zawarłem ze zgorzkniałym patronem.
Zapewne złapałym za klamkę i pchnął drzwi, by dostać się do sekretariatu. Dostarczyłbym swoje ostatnie dokumenty dyrektorowi, który jako jedyny z nielicznych wiedział o moim przybyciu od dłuższego czasu. Zrobiłbym to, gdybym nie wyczuł w powietrzu znajomego zapachu. Zapachu, którego nie byłem w stanie pomylić z żadnym innym. Dałbym sobie rękę uciąć, że żadna dziewczyna w tej szkole nie pachniała lasem, śniegiem i książkami tak, jak Lydia. Przed oczami stanął mi obraz jej przerażonej twarzy, kiedy Trevor odciągał ją od drzwi. Doskonale pamiętałem każdą drobną zmarszczkę, ułożenie każdego pojedynczego włoska, gesty wykonywane brwiami i nieco rozchylone wargi, gdy patrzyła na mnie z góry, gdy zza jej pleców dobiegało blade światło lamp. Ten obraz sprawił, że zwolniłem kroku na krótką chwilę. Nie powinienem był, a jednak. Przez tą ledwo zauważalną zmianę marszu, stało się coś, co przewidziałem już odkąd Cameron pojawiła się na zatłoczonym korytarzu - poczułem na swojej chłodnej skórze ciepłe, parzące wręcz palce Lydii. Moją zimną dłoń przeszył dziwny dreszcz, spowodowany zderzeniem się dwóch różnych temperatur, powierzchni, dwóch różnych ras. Poczułem, jak serce boleśnie obija się o moje żebra, kiedy szatynka pociągnęła mnie w drugą stronę, tym samym zmuszając do zwrócenia się w jej stronę całym profilem.
Wstrzymałem oddech, a na mojej twarzy wykwitło zaskoczenie, kiedy Lydia objęła moją szyję ramionami. Nie wiedziałem, czy to zdezorientowanie było przeze mnie wyreżyserowane, czy może prawdziwe. Miałem jednak świadomość tego, że ciepło jej ciała, miękkość włosów, odurzająca woń miękkiej skóry, jak i pojedyncze łzy moczące moją odkrytą szyję, były... Aż nadto prawdziwe. Moim planem było pozbycie się reszty paczki, włączając w to Cameron. Uważałem ją za tak samo winną. Mimo to, po tym... Pokazie uczuć odstawionym na środku korytarza, z trudem przełknąłem śliną. Kurwa. Już dawno sądziłem, że to... Uczucie wygasło.
- Ach, tu jesteś, panie Ramirez! - Do moich uszu dotarł nieco spanikowany, wysoki głos sekretarki, z którą rozmiawiałem zaledwie wczoraj po lekcjach. Nie zdążyłem dotknąć, objąć, czy może choć wypowiedzieć słowa w stronę Lydii, bowiem tuż obok nas pojawiła się niska, posiwiała staruszka z grubymi szkłami na nosie. Wydawała się być nieco zakłopotana tą całą sytuacją. - Czy... Czy mógłby pan...? - Wskazała nieporadnym gestem na Cameron, naprawdę znacząco. Wypuściłem ciężko powietrze z płuc, dopiero teraz zdobywająć się na głębszy oddech. Obecność szatynki nie mogła zniszczyć moich planów. Musiałem jak najszybciej zająć się Trevorem. To powinno mi pomóc.
- Powtarzam po raz drugi - nie jestem Axel. Ta szkoła pełna jest świrów. - Warknąłem oschle, łapiąc Lydię za przedramiona i zmuszając, by się ode mnie odsunęła. Robienie akurat tego, nie sprawiało mi już tak wielkiej przyjemności. Zachowałem chłodny wyraz twarzy, nawet wtedy, gdy patrzyłem w hipnotyzująco niebieskie tęczówki dawnej rywalki. Zdążyłem zapomnieć, jak łagodne były. - Panie Ramirez... Proszę jej wybaczyć. Zważywszy na okoliczności, to jest dla wszystkich bardzo... Trudne. - Próbowała niepewnie usprawiedliwić sekretarka. Poczułem, jak wzbiera się we mnie złość. Trudne? TRUDNE? Dla nich to miało być trudne? Po tym, jak zostawili mnie na pastwę besti, na pożarcie, na pewną śmierć? Ta kobieta była śmieszna.
- Mam na to wyjebane. Nie mam zamiaru czuć się jak dziecko specjalnej troski przez gnijącego w ziemi frajera. - Rzuciłem lekceważąco, wbijając dłonie w kieszenie. Większość ludzi na korytarzu zaczęła mruczeć niezadowolona. Nie zwróciłem jednak na to uwagi. Zamaszystym krokiem ruszyłem do sekretariatu, chcąc już załatwić wszystkie formalności. Obrażanie samego siebie i słowa sekretarki sprawiły, że udało mi się przemknąć obok Cameron. Zaskakujące było, jak jej widok i bliskość na mnie zadziałały. Wciąż czułem dziwne mrowienie na opuszkach palców. Musiałem trzymać się od niej z daleka. Miłość, przywiązanie i zauroczenie to iluzje skrzydeł, a rzeczywistość łańcuchów.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 0:21, 20 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

On tu był. On tutaj naprawdę był, cały i zdrowy. Czułam jego ciało, które chociaż chłodne, sprawiało, że moje aż wrzało. Czułam ten zapach, który chociaż w jakiś sposób inny, to nadal ten sam. Mogłam go przytulić, wypłakać się i wiedziałam, że to nie był iluzja. Gdyby tak było, to nawet nie pozwolono by mi się do niego przytulić, a po prostu przerwano. Sny zawsze się kończyły w momencie, w którym miało być najprzyjemniej. A jeśli to był jeden z nich, to ja nie chciałam się z niego budzić już nigdy w życiu. Przez ostatni rok nie było dnia, nocy, godziny, minuty, ani sekundy, w której nie obwiniałabym się o śmierć Axela. Nie mogłam przestać myśleć o nim i o tym jak głupia byłam, że wcześniej nie dostrzegłam tych uczuć, które we mnie były. Wmawiałam sobie, że to tylko chęć zwyciężania nad nim niemal we wszystkim. Ba! Ja w to wierzyłam! Nic nie było w stanie wyrzucić tego z mojej głowy, dopóki nie zobaczyłam go tamtej nocy...Niemal jak przez mgłę, każdej nocy, obserwowałam jak to coś, co było w podziemiach, po raz kolejny wbija mu pazury czy cokolwiek to było w plecy, a z jego gardła wydostaje się wrzask. Znowu próbowałam go złapać, wciągnąć na górę, zatrzasnąć drzwi i uciec, ale nie mogłam. Nigdy mi się to nie udało, nawet w marzeniach, które krążyły po moim umyśle, kiedy spałam. Nie potrafiłam mu pomóc, chociaż bardzo chciałam. Byłam bezsilna i to mnie strasznie irytowało. Jednak teraz...Teraz, kiedy on tutaj był, oddychał, a ja czułam jego ciało pod swoim, kiedy tak na nim wisiałam, wszystko miało się zmienić. Mieliśmy wrócić do dawnych konkurencji, do głupich zakładów o to, które z nas wygra i remisów. Miało być tak jak dawniej.
A przynajmniej tak sobie to wyobrażałam...Byłam gotowa na wszystko. Na to, że na mnie naskoczy za to, że go zostawiłam i mu nie byłam w stanie pomóc. Na to, że mnie odepchnie i karze trzymać się od niego z daleka. Było wiele możliwości, mnóstwo wymyśliłam i spodziewałam się każdej z nich, ale nie tej jednej, która nastąpiła. Nie wierzyłam mu, nie wierzyłam w ani jedno słowo. Ja WIEDZIAŁAM, że to był Axel, ale dlaczego się inaczej nazywał? Dlaczego mnie tak potraktował? Dlaczego takim zimnym spojrzeniem mnie obdarował? I dlaczego był tak okrutny? On nie zdawał sobie sprawy z tego ile ja łez za niego wylałam. Ile płakałam, ile cierpiałam i się obwiniałam. Ale mógł się domyślać. Przecież mnie znał, wiedział o mnie niemal wszystko przez te gierki. Dlaczego tego nie zauważał? Dlaczego tak się zachowywał?
- Nie wierzę... - zaczęłam drżącym głosem. - Nie wierzę w to! To ty! Ja to wiem! - już nawet nie wiedziałam czy w ogóle mnie słyszał, ale nie umiałam tego zachować dla siebie. To wszystko było ponad moje siły. Ten rok to był najgorszy w moim życiu. No, przynajmniej tak myślałam, dopóki nie usłyszałam jego ostatnich słów. To było o wiele gorsze niż cios tysiąca sztyletów w to samo miejsce, co chwila ocucając, abym czuła ten ból całą sobą. Zaczynałam rozumieć znaczenie słów Anny Kamińskiej, że prawdziwe cierpienie może nas spotkać tylko ze strony tych, których kochamy. Wiedziałam o co w tym chodziło, poznałam tę tajemnicę raptem kilka sekund wcześniej. Zanim Axel zniknął za drzwiami sekretariatu po przerwaniu nam. Jego ton był tak zimny, tak oschły, że nie byłam w stanie nic na to odpowiedzieć poza tymi głupimi słowami o tym, że to na pewno on. Musiałam brzmieć jak pacjentka szpitala psychiatrycznego, ale nie obchodziło mnie to.
- Też dałem się nabrać - usłyszałam za sobą głos Trevora, by zaraz potem poczuć jego rękę na swoim ramieniu. - Ale to nie on, Axel taki nie był.
- To jest on! - wrzasnęłam przez łzy, przekrzykując głosy, które się wzbiły ku górze przez powrót do normalnego trybu ucznia. - Udowodnię wam to! Wszystkim! - dodałam, po czym minęłam każdego kto stanął mi na drodze i usiadłam w swojej ławce. Zaraz potem zaczęły się zajęcia, na których w ogóle nie byłam w stanie się skupić. Jeszcze bardziej niż dotychczas.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 0:53, 20 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Do moich uszu jeszcze przez jakiś czas docierały desperackie słowa Lydii, która starała się wmówić wszystkim, że Axel to faktycznie ja. Wciąż wierzyła, że jestem tą samą osobą. Nie myliła się... Po części. Wciąż miałem to samo ciało, choć rdzeń nieco uległ zmianie. Wciąż rozumowałem w podobny sposób, choć moje cele się zmieniły, a Sathiss wpoił mi wiele zasad. Jeśli jednak miałem dopiąć swego celu, musiałem ograniczyć wszelkie kontakty z nią. Nie tylko ze względu na to, jak na mnie działała, ale i na sam fakt, że mogłaby być podejrzliwa. Jej desperacja, jej... Silne emocje i uczucia wibrujące w powietrzu utwierdziły mnie w fakcie, że granie przed nią mogłoby być trudne. Samo wciągnięcie jej do tej rozgrywki, którą prowadziłem wraz z mistrzem mogło wymagać cierpliwości i dobrego planu. Znała mnie jak nikt jeszcze przed sytuacją z drzwiami, mogła łatwo wyłapać moje niezmienne cechy. Jej nachalnej obecności nie uwzględniłem w swoim planie. Szczerze powiedziawszy, wcześniej miałem drobną nadzieję, że może się przeniosła do innej szkoły. Cóż, musiałem jakoś sobie poradzić z zaistniałą sytuacją. Nie powinno mi to sprawić większych problemów, mimo wszystko.
- James Ramirez. - Dyrektor przywitał mnie w swoim gabinecie, wstając ze swojego wielkiego, skórzanego fotela. Thomas Crow był wnuczkiem założyciela tej szkoły, o ile dobrze zapamiętałem. Poszedł w ślady ojca i dziada. Miał to samo ciepłe spojrzenie, jak i nosił długą brodę, jak jego poprzednicy. Podszedłem bliżej, rzucając swoją torbę na bok. Nie uścisnąłem mu dłoni, czego nie skomentował, choć wyczytałem w jego oczach wyraźny zawód. - Wywołałeś sporą sensację w naszej szkole, chłopcze. Co Cię tu sprowadza aż z Nowego Jorku? - Wciskał nos w nie swoje sprawy. Mógłby być problemem na dłuższą metę. Usiadłem na jednym z wolnych krzeseł, układając przy tym łopatki wygodnie o oparcie. - Prywatne sprawy. - Odparłem szorstko, tym samym ucinając konwersację. Z twarzy starca zniknął serdeczny, ciepły uśmiech. Nagle pojawiła się powaga. Widocznie zdążył zaobserwować i przyswoić fakt, że nie mam zamiaru się z nim integrować. Szczerze mówiąc, w tej szkole interesowało mnie tylko siedem osób - Celine, Jennifer, Jessica, Steve, Joshua, Trevor i Lydia. Wszyscy mieli zginąć. Wszyscy mieli doświadczyć tego samego bólu, co ja. Ewentualnie w przyszłości musiałbym składać Sathiss'owi inne ofiary. Cóż, powiedzmy, że potem będzie to mój obowiązek. W danym momencie wizja pozbycia się moich niedoszłych oprawców była przyjemnie kusząca.
- Oto Twój plan lekcji, książki i klucz do szafki. - Przeszedł w końcu do rzeczy, co przyjąłem z satysfakcją. Wręczyłem mu fałszywe dane na papierze, a potem zabrałem swoje rzeczy i opuściłem biuro, trzaskając cicho drzwiami. Od tego dnia miałem chodzić do klasy 3c. Aktualnie mieliśmy matematykę, czyli przedmiot najmniej przeze mnie lubiany. Wzruszyłem jednak ramionami, poprawiając torbę zwisającą z ramienia. Ruszyłem do właściwej sali, po drodze zaglądając do swojej szafki - poprzednik zostawił w niej paczkę papierosów i miesięczny zapas prezerwatyw. Cóż, mogło się przydać. Zostawiłem książki na górnej półce, a potem poszedłem do właściwej sali.
- Ah, pan Ramirez. - Przywitała mnie dość młoda kobieta o długich blond włosach. Miała długie, kuszące nogi i spory biust. Interesujące. Zamknąłem za sobą drzwi, po czym podszedłem do biurka i stanąłem przed zieloną tablicą. Jakie było moje -dość niemiłe- zaskoczenie, gdy w rogu sali zauważyłem Cameron. No pięknie, kurwa, pięknie. - To James Ramirez. Znajdzie się dla niego miejsce? - Nie pojmowałem tej fascynacji mną, zwłaszcza przez płeć piękną, która wręcz się wyrywała, by zaproponować mi krzesło. Fakt faktem, nie miałem zamiaru ograniczać swoich potrzeb seksualnych, skoro już byłem na powierzchni... Popularność w szkole powinna mi pomóc w zakosztowaniu innego życia.
- Dzięki. - Rzuciłem krótko, siadając obok rudowłosej dziewczyny o szarych oczach. O ile dobrze kojarzyłem, była to... Debra? Kolegowała się wcześniej z Lydią i często patrzyła na mnie w sposób, którego nie potrafiłem rozszyfrować. Tak było i tym razem. W milczeniu jednak zająłem swoje miejsce, ku mojej uciesze, z daleka od Cameron. Mimo to, czułem w całej sali jej wyjątkowo silny zapach. Przez resztę lekcji nie obejrzałem się ani razu w jej stronę. Wyczekiwałem jedynie dzwonka, spokojnie siedząc na swoim miejscu i przepisując zgrabnie notatki z tablicy. Kiedy rozbrzmiał charakterystyczny dźwięk, schowałem swoje książki do torby i udałem się na przerwę obiadową, w nadziei, że po drodze uda mi się zrobić z kilku starych znajomych żałosnych pojebów.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Wto 18:46, 20 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:50, 20 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Zazwyczaj obserwowanie tego, co było za oknem potrafiło jako tako oderwać moje myśli od Axela. Miałam widok na korty tenisowe, na których często mogłam zobaczyć zaskakująco wciągające mecze, odbywające się w ramach zajęć z wychowania fizycznego. W zimę przeważnie nic się tam nie działo. Śnieg leżał na każdym metrze kortu, siatki nie były założone, a furtka zamarznięta. Wokół chodnik był cały oblodzony, aż człowiek bał się tamtędy przechodzić, bo mogło się to skończyć wywinięciem kozła i złamaniem sobie jakiejś kości. Z drzew co jakiś czas spadały zaspy, zdmuchiwane przez mroźne podmuchy wiatru. Okna były obok ram oszronione i zawsze wydawało mi się to magiczne. Jednak dzisiaj wpatrywałam się w to wszystko, ale nie byłam w stanie wyłapać żadnych szczegółów. Nie potrafiłam wypatrzeć różnych kształtów płatków śniegu, które spadały na ziemię i na parapet, ani nie byłam w stanie ich narysować na końcach kartek z zeszytu. Mój wzrok był co prawda skierowany w tamtą stronę, ale myśli krążyły wokół tajemniczego przybysza, w którym tylko ja rozpoznawałam zmarłego, według większości Rodrigueza. Byłam uwięziona w klatce rozmyśleń, które plątały się i wiły niczym długie, magiczne pnącza. Do tej pory wydawało mi się, że chociaż częściowo uporałam się z jego "śmiercią", ale teraz docierało do mnie, że to było tylko złudzenie. Ja to po prostu stłumiłam, zajęłam się czymś zupełnie innym, a teraz to powracało ze zdwojoną siłą. Znowu przeżywałam to samo, co rok temu. To poczucie winy niemal zżerało mnie od środka. Nie robiło to jednak szybko, ale powoli, spokojnie, delektując się każdym kęsem. Ile to ja razy zamykałam się w pokoju, żeby do niego "mówić". Przepraszałam go za to, że nie byłam w stanie mu pomóc. Próbowałam odpokutować, wymyślałam sobie kary i ich dokonywałam, bo nikt inny tego nie robił, chociaż powinni. A zwłaszcza siostra Axela, która została przez to sama jak palec. Straciła całą swoją rodzinę, a ostatniego jej członka przeze mnie. Moje wymysły nie zawsze były mądre, a nawet zazwyczaj głupie. Zachowywałam się niczym dziecko, które uważa, iż całe cierpienie świata zrzuciło się na nie. Byłam niczym szaleniec, który myślał, że ludzie będą patrzeć na niego jak na dorosłego, kiedy się cięło. Robiłam to przez jakiś czas. Miałam na nadgarstkach blizny, które nigdy nie miały zejść i zawsze miały mi przypominać o mojej lekkomyślności, o wydarzeniach z siódmego grudnia. Wiedziałam, że to będzie trudne już następnego dnia, kiedy zgłosiłam się na policję i opowiedziałam wszystko co zaszło. Dali mi na miesiąc psychologa, który miał mnie obserwować i ocenić mój stan psychiczny, ale i tak zajęli się poszukiwaniem Axela. Zupełnie, jakby jednak podświadomie wierzyli w każde moje słowo.
Kiedy do sali wszedł nowy chłopak, zapadła bezwzględna cisza. Tak samo jak ja, tak i większość osób w pomieszczeniu, oprócz nauczycielki, wpatrywało się w niego z przerażenie. Mieli wrażenie, że mają przed oczami ducha, co w gruncie rzeczy właśnie tak można było odebrać. Atmosfera jednak się zmieniła, gdy przedstawił się fałszywym mianem (byłam tego na ponad sto procent pewna, znałam go). Ale tylko ja tkwiłam w przekonaniu, że to mój rywal sprzed roku, bo reszta mu uwierzyła. Już po chwili, jak tylko wszyscy się uspokoili, las rąk głównie dziewczyn, wystrzelił ku górze. Każda chciała, żeby usiadł z nią, w tym także i ja. Niemal wyrywałam się ponad wszystkie ręce, ale nawet na mnie nie spojrzał. Całkowicie mnie zignorował i zajął miejsce obok Debry, z którą kilka razy wymieniłam kiedyś po kilka zdań. Z łatwością dostrzegłam, że nadal obdarowywała go takim spojrzeniem, jak zazwyczaj na korytarzu. Pełnym pożądania i chęci wylądowania w jego objęciach, a ja westchnęłam zrezygnowana. Z takim typem kobiet ja nie miałam żadnych szans, a na pewno nie teraz. Może jeszcze rok temu by było inaczej.
Po dzwonku ciemnowłosy wyskoczył z sali niczym z armaty. Szybkim krokiem kierował się do wyjścia nawet nie zaszczycając mnie ani jednym spojrzeniem. Traktował mnie tak, jakby nie wyczuł, że się w niego wpatrywałam całą lekcję. Jakbym była duchem i nikt nie był w stanie mnie dostrzec. A skoro on nie miał zamiaru się do mnie zbliżać, to ja chciałam to zrobić. Dlatego ruszyłam za nim, próbując go dogonić. Przebierałam nogami tak, jakby ktoś przywiązał do nich sznurki i ciągnął za sobą, pomagając przyspieszyć.
- Axela, zaczekaj! Stój, proszę! - krzyczałam, podążają za jego sylwetką, zdając sobie sprawę z tego, że musiałam wyglądać jak idiotka. Miałam to w nosie, nawet jeśli słyszałam te szepty pomiędzy znajomymi.
- Biedna dziewczyna. Tak bardzo przeżywała śmierć Axela, a kiedy już ruszyła w przód, zostawiając przeszłość za sobą, pojawił się ktoś, kto wygląda dokładnie tak samo. Ona długo tak nie pociągnie - powtarzali pewnie myśląc, że byłam aż tak zaabsorbowana pościgiem. W gruncie rzeczy to po części mieli rację. Skupiałam się na nim, nie chcąc go zgubić i nic do mnie nie docierało już po tym tekście. Niestety nie dawałam rady do niego dotrzeć. Za każdym razem kiedy miałam wrażenie, że zaraz go dogonię, on nagle przyspieszał tak, że lądował kilka metrów przede mną. W pewnym momencie gwałtownie skręcił w korytarz, po którym nikt zazwyczaj nie schodził. Ruszyłam wtedy biegiem, ale kiedy skręciłam, jego nie było. Wyglądało to tak, jakby nagle rozpłynął się w powietrzu, a powinnam widzieć chociaż jego plecy. To był dla mnie znak. Sygnał, który jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że to był on. Jednocześnie dotarło do mnie, że nie chciał mnie nawet widzieć. To był taki cios, że nie panując nad sobą oparłam się plecami o ścianę i zsunęłam się po niej. Podciągnęłam nogi pod klatkę piersiową i schowałam twarz w swoje kolana, po raz kolejny pozwalając łzom opłakiwać "zmarłego" przyjaciela.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:36, 20 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Usiedzenie na lekcji nie było niczym trudnym. Udawanie, że bardzo interesują mnie bazgroły zapisywane przez zgrabną nauczycielkę było tak łatwe, jak zrzucenie pierwszego lepszego bezdomnego w łapy czającego się na dnie tunelu Sathissa. Zachowywanie pozorów przychodziło mi łatwo, może i nazbyt, zważywszy na sytuację. Czułem się... Pusty. Niepokój, strach, przerażenie, zestresowanie - to już mnie nie dotyczyło. Nie bałem się, że ktokolwiek mógłby mnie przyłapać, że mógłbym zostać rozszyfrowany. W żadnym stopniu nie czułem niczego negatywnego, prócz palącego gniewu i chęci mordu na sam widok ludzi, których twarze znikały w ciemności, kiedy drzwi się zamykały. Pewna część uczuć ze mnie uleciała. Nie byłem pewien, czy stało się to za sprawą krwi demona, czy samym faktem, że żywiłem tak paskudne, napędzające mnie uczucia. Tak, zdawałem sobie sprawę z tego, jak ohydne miałem zamiar popełnić czyny. Nie przeszkadzało mi to jednak. Doskonale wiedziałem, że popełniając te zbrodnie spadnę do ich poziomu, pogrążę się w mroku zupełnie, jak Sathiss. Brałem za to pełną odpowiedzialność.
Wszystko było całkiem proste, włączając w to zachowywanie zimnych pozorów szorstkiego Jamesa z Nowego Jorku... Większym problemem był fakt, że przez całą godzinę czułem odurzający zapach Lydii. Jak gdyby ktoś specjalnie kierował go w moją stronę. Również czułem, jak wbija w moje plecy, twarz i kark tak nachalne spojrzenie, jakiego dawno nie doświadczyłem. Była uparta. Jak jakaś wariatka, uczepiła się swojej teorii spiskowej na temat mojej domniemanej śmierci. Nie myliła się. Wolałbym jednak, żeby porzuciła swoje żałosne nadzieje na powrót Axel'a. Od pierwszego dnia szkoły byłem już James'em. Nikim innym, a James'em z Nowego Jorku, który przeprowadził się do Seattle, by uciec od ojca.
Na korytarzu również nie dała mi spokoju. Kiedy luźno stawiałem kroki pośród nieco przerażonych moją obecnością osób, nasycając się ich niepokojem, który wibrował w powietrzu, usłyszałem za sobą krzyk Cameron. Zacisnąłem zęby, uwydatniając przy tym i tak wystarczająco długie kły. Irytująca dziewucha. Wcisnąłem dłonie w kieszenie bluzy, a potem przyśpieszyłem kroku, chcąc ją zgubić w tłumie ludzi. Skierowałem się do korytarza, który rzadko kiedy używano, zważywszy na krążące na jego temat teorie, jakoby nawiedzała tam krwawa Mary. Głupota. Jedynym plusem tych historyjek był fakt, że mogłem tam zgubić Lydię. Jej zapach podrażniał moje nozdrza, dając mi znak, bym przyśpieszył w odpowiednich momentach, zgrabnie wymijając przy tym nieco skołowanych moim widokiem uczniów. W końcu dotarłem w wyznaczone miejsce. Było wyludnione. Prócz mnie i Cameron nikogo nie było. Wyczulonymi zmysłami, całym sobą czułem, jak szatynka zbliża się. Słyszałem jej kroki, czułem natężenie zapachu, do mych uszu docierało jej przerywane sapanie. Kiedy przyśpieszyłem o wiele bardziej, nadludzko wręcz, korzystając przy tym z siły, którą przekazał mi Sathiss, poczułem swego rodzaju ucisk w piersi. Pokonując całą odległość w zaledwie sekundę, zniknąłem za zakrętem i oparłem się o ścianę przy schodach prowadzących na pierwsze piętro. Zacisnąłem usta w wąską linijkę. Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo spochmurniałem, słysząc jej szloch roznoszący się głuchym echem po korytarzu.
- Axel...? - Usłyszałem głos po swojej prawej, przez co spiąłem się momentalnie. Cholera, zbyt dużo uwagi przywiązywałem do Lydii. Odwróciłem się wolno, nieśpiesznie w stronę... Trevora. Stał, wciąż blady jak ściana. Wpatrywałem się w niego, milcząc i zaciskając gniewnie zęby. Złość paliła mi gardło. Wciąż miał nadzieję, że to ja? Żałosne, jak bardzo wmawiał sobie, że nie jest winny tej całej sytuacji. Evans widocznie zauważył mój szczękościsk i podrapał się w tył głowy, uśmiechając przy tym przepraszająco. - W-wybacz, James... Dalej jestem skołowany. - Wymamrotał, masując przy tym skronie. Przypominał mi męczennika... Wcale go nie żałowałem.
- O co chodzi z tym całym Axelem? - Warknąłem spod byka, rozpoczynając swoją grę. Trevor przełknął ciężko ślinę, opierając się tępo o ścianę. Zazgrzytałem lekko zębami, na wznak. - Jeśli nikt mi nie wyjaśni, o co, do cholery chodzi, to w końcu sam dostanę świra. - Rzuciłem oskarżycielsko. Blondyn drgnął niespokojnie. - Bo... Cholera, nie chciałem, żeby to się tak skończyło! - Podniósł głos, a ja już wiedziałem, że Evans powoli się łamie. Potem wszystko mi wyśpiewał. Wyśpiewał swoją wersję, mówiąc, że to tak właściwie ja znalazłem te drzwi, że to ja zaproponowałem wypad, a on jest kompletnie niewinny. Wręcz starał się to udowodnić przede mną i przed samym sobą. Wyglądał jak pacjent szpitala psychiatrycznego. Śmieszył mnie ten widok.
- Uwierzę Ci. - Rzuciłem oschle, a ten spojrzał na mnie swoimi żałosnymi, mokrymi od łez oczami. W tle wciąż słyszałem szloch Lydii. - Uwierzę Ci, kiedy zabierzesz mnie do tych drzwi, sukinsynu. - Pchnąłem go otwartą dłonią, jego twarz wykrzywiła się w przerażeniu, niedowierzaniu. Zzieleniał wręcz i złapał się za brzuch. Przez następną minutę wymiotował do pobliskiego kosza na śmieci. Co zrobiłem ja? Wcisnąłem dłonie w kieszenie i kontynuowałem marsz. Byłem pewien w stu procentach, że Evans się do mnie odezwie jeszcze tego samego dnia. Trevor był tchórzem, ale przez fakt, że wyglądałem tak samo jak jego dawny przyjaciel, którego sam zamordował zamykając te cholerne drzwi... Cóż, próbował się jakoś usprawiedliwić, odpokutować. Właśnie to było mi na rękę. Właśnie dlatego nie zmieniłem twarzy, choć Sathiss zapewne był w posiadaniu mocy, która dałaby mi taką możliwość. Chciałem, by wszyscy cierpieli. I cierpieli, patrząc na mnie. Czerpałem satysfakcję ze wzbudzania tak intensywnych, negatywnych emocji.
Spokojnie pokonałem schody i poszedłem na stołówkę. Tam kupiłem sobie butelkę wody, a potem poszedłem na dach szkoły. Wypaliłem dwa papierosy. Reszta lekcji minęła mi całkiem spokojnie. Wciąż unikałem Cameron, nie będąc pewnym reakcji mojego ciała, wciąż wzbudzałem ciężkie do strawienia dla uczniów emocje. Bezczelnie wręcz, panoszyłem się po placówce, nie zwracając na nikogo uwagi. Wyczekiwałem tylko Trevora, który miał się do mnie niedługo odezwać.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:46, 20 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Nie wiem ile tak siedziałam w tej pozycji, uświadamiając sobie jak żałosna i bezsilna byłam w sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy. Sam widok Axela, który pojawił się w naszej szkole wywoływał wspomnienia, które z trudem zakopałam głęboko. Wyzwolił je i coraz bardziej uświadamiał w tym, że się zmienił. To nie był ten chłopak, z którym rywalizowałam w najgłupszych nawet konkurencjach. To nie był ten chłopak, który posyłał mi szydercze i pełne wyższości spojrzenie oraz uśmiech, kiedy wygrywał ze mną jakiś wyścig. Teraz miał taki sam wyraz twarzy, ale jednocześnie inny. Wyrażał nienawiść, szyderczość i jakby, wydawał się być niebezpieczny. Miał w oczach taki dziwny błysk i jeszcze te plamki, które zdołałam dostrzec przez tę chwilę jak patrzyłam mu prosto w tęczówki. Nie wiedziałam co się z nim stało, ale musiałam się tego dowiedzieć. Z tym, że w tej chwili nie byłam w stanie. Na sam początek potrzebowałam świeżego powietrza, ochłodzenia i uporządkowania swoich myśli. Dlatego właśnie podniosłam się, otrzepałam, poklepała po policzkach otwartymi dłońmi, po czym ruszyłam w stronę sali. Zajęłam swoje miejsce i pierwsze co zrobiłam to wyjęcie dzienniczka. Rozejrzałam się w poszukiwaniu nauczyciela, po czym szybko napisałam zwolnienie z dalszych zajęć. Zgrabnie podrobiłam podpis mamy, po czym czekałam aż zaczną się następne zajęcia. Miałam takie szczęście, że ja i moja rodzicielka miałyśmy dokładnie taki sam charakter pisma. Nauczycielki nie były w stanie nas odróżnić i to one podsunęły mi to spostrzeżenie. Mniej więcej w gimnazjum jedna z nich, widząc moje usprawiedliwienie nieobecności z powodu choroby, niemal wykrzyczała, że to ja napisałam, a nie moja matka. Zaraz potem wykonała do niej telefon i była zdziwiona tym, że ja mówiłam prawdę. Od tamtej pory wykorzystywałam to, zawiadamiając oczywiście rodziców o takich rzeczach.
- Ja i tak wiem, że to on - skomentowałam do samej siebie, po czym podniosłam się z miejsca. Spakowałam rzeczy i podeszłam do kolejnej prowadzącej lekcje i pokazałam jej notatkę. Spojrzała na mnie tylko litościwie, jakby mówiąc oczami, żebym się trzymała, złożyła swój podpis i mogłam wyjść. Skierowałam się do szafki, wychodząc posyłając znaczące spojrzenie w stronę ciemnowłosego, zarzuciłam na siebie kurtkę oraz szalik, a następnie opuściłam budynek. Na zewnątrz pierwszym co zrobiłam było uniesienie ramion, jakbym chciała ścisnąć skórę i się ogrzać, po czym ruszyłam do tego nieszczęsnego miejsca. Śnieg prószył dokładnie tak samo jak rok temu. Tylko wiatr był zimniejszy, jakby odpowiadał na mój stan emocjonalny. Zdawał się ze mną współgrać niczym skrzypce z fortepianem bądź pianinem. Oddzielnie brzmiały dobrze, ale razem każde siebie nawzajem dopełniało. I w tym momencie właśnie tak się czułam.
Dotarcie do TYCH drzwi zajęło mi dwa razy dłużej niż rok temu. Szłam, potem się cofałam, zmieniałam kierunek i zastanawiałam nad tym czy to nie jest zbyt idiotyczny pomysł. Dlatego tyle czasu mi to zajęło, a potem jeszcze dłużej. Znalazłam się przed tym "meblem", ale co z tego? Stałam tak te kilkaset metrów od tego i wgapiałam się, próbując przemóc. Ilekroć już stawiałam krok, tylekroć znowu się cofałam, ale o dwa. Doszło do tego, że znalazłam się dobre dziesięć do piętnastu metrów od wejścia, przy drzewach. Przełknęłam ślinę, zacisnęłam pięści i szybkim krokiem ruszyłam do klamki. Zatrzymałam się przed nią, sięgnęłam dłonią, żeby złapać i się zatrzymać. Nagle przed oczami ponownie widziałam tę scenę. Staliśmy w ciemnościach, konkurując w tym, które z nas będzie lepsze i zejdzie niżej. Po raz kolejny widziałam jak Axel złazi po drabince posyłając mi ten "swój" uśmiech, a ja niemal dostaję ataku serca, czując jak bardzo źle to się skończy. Panikowałam, próbowałam go uratować, ale nie dałam rady. Akurat w momencie, w którym przed oczami pojawił mi się ten najgorszy fragment, moment zamykania drzwi, gwałtownie odsunęłam rękę, by zaraz potem odwrócić się i uciec. To było głupie, idiotyczne posunięcie. Po co ja tutaj w ogóle do cholery przychodziłam? Jaki ja miałam cel? Naprawdę łudziłam się, że odważę się zejść tam i poznać prawdę? Czy ja kompletnie oszalałam? I co bym zrobiła? Zeszła na dół, przywitała się z tym czymś, co wbiło swoje łapska w plecy Axela, a potem wyszła żywo?
Nawet nie wiem gdzie się kierowałam, dopóki nie znalazłam się na miejscu. Dotarłam do parku, w którym na wiosnę, kiedy już było naprawdę ciepło, braliśmy udział w corocznym biegu naszego miasta. Okrążało się w nim dzwonnicę i te najważniejsze zabytki historii, po czym docierało na rynek, gdzie odbywał się festyn. To było święto założenia miasta. Z Axelem zawsze, od kiedy tylko mogliśmy, braliśmy w tym udział i konkurowaliśmy ze sobą. Było zazwyczaj kilka przeszkód, z których raz ja pokonywałam jakąś lepiej i szybciej, a raz ciemnowłosy. Na samą myśl o tym uśmiechnęłam się i usiadłam na jednej z ławek, strzepując z niej śnieg. Chyba znalazłam swój azyl, bo niemal od razu się uspokoiłam i zaczęłam w głowie kreować jako taki plan swojego postępowania względem udowodnienia, że mam rację.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 19:17, 21 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Do końca lekcji nie spotkałem już Lydii. Nie wyczuwałem również jej zapachu, więc domyśliłem się, że zniknęła z placówki w przeciągu zajęć. Nie skomentowałem tego w żaden sposób. Jej ucieczka była mi nawet na rękę. Nikt się nie plątał pod moimi nogami, a ja powoli snułem nici swojego planu, niczym pająk przygotowujący swoją sieć. Zdążyłem natrafić na korytarzu na Joshuę. Nie był wielce wystraszony moją obecnością. Dla tej kupy mięśni fakt, że jestem "tak podobny do Axel'a" był dość zabawny. Wydawał się być zgorzkniały. Zmienił się od tamtego wydarzenia. Dalej nosił tą swoją futbolówkę, ale stał się bardziej zdecydowany i trochę szorstki w obyciu. Wciąż jednak trzymał się z Jennifer. Widocznie po wydarzeniu pod drzwiami zadecydował, że musi chronić swoją dziewczynę. Widziałem, jak dumnie obejmuje ją ramieniem, a ta wtula się w niego. Nie piszczała rozkosznie, nie posyłała nikomu słodkich uśmieszków - mój widok wprawiał ją w podobny stan, co Trevora.
Wymieniliśmy kilka słów. Josh zaprosił mnie na mecz rugby odbywający się w kolejnym miesiącu. Zgodziłem się, zachowując pozory trochę niezdecydowanego i zaskoczonego. W rzeczywistości, dziękowałem temu półgłówkowi za to, że sam mi się podkładał. Pożegnałem się z nimi, zostawiłem swoje książki w szafce i spokojnie ruszyłem do wyjścia. Z daleka wyczuwałem woń potu, perfumy Armani'ego i żel do włosów. Od razu wiedziałem, kto wyczołgał się ze swojej nory, by jakoś usprawiedliwić się przed widmem zmarłego przyjaciela. Na schodach przy dziecińcu przywitał mnie blady jak ściana Trevor. Wyczuwałem wibrujący w powietrzu strach, gęsty niczym poranna mgła. Trzymając dłonie w kieszeniach spojrzałem na Evansa kątem oka. Nie zatrzymałem się jednak. Ruszyłem twardo przed siebie, a blondyn sapiąc cicho z nerwów, podbiegł do mnie i zrównał ze mną kroku. Drogę do drzwi znałem na pamięć. Najpierw przez miasto, potem polna ścieżka, oblodzonym chodnikiem wzdłuż starej, nieużywanej drogi, między sosnami, a na koniec prosto przed siebie, na kompletne odludzie. Most prowadził do sąsiedniej wioski zamieszkanej przez ludzi, którzy, słowem mówiąc, nie lubili gości, a do miasta wybierali się tylko po niezbędniki. W ciemnościach cała sceneria wylądowała jeszcze bardziej przerażająco, przynajmniej dla Trevora, który trząsł się jak osika.
- T-to tutaj... - Wydusił z siebie drżącym głosem, stając około dziesięć metrów przed drzwiami. Wpatrywał się w nie, jak gdyby widział najprawdziwszego ducha, kanibala, diabła, czy czego on tam się bał i śnił po nocach. Wiatr świszczał, poruszając liściami drzew. Zachodzące słońce było ledwie widoczne na horyzoncie. Słyszałem, jak głośno i szybko bije serce Evansa, kiedy wolnym krokiem podchodziłem powoli do drzwi. Czułem zapach Sathissa. Zapach krwi, zgnilizny i śmierci, wymieszany z wonią sosny. Przesunąłem opuszkami palców po nieco obdrapanej plakietce "Tylko Dla Personelu", czując znajome wibracje pod opuszkami palców, niewyczuwalne dla zwykłego człowieka. Demon sapał kilkanaście metrów pod ziemią, zniecierpliwiony. Wyczuł mnie.
- James, lepiej się odsuń... - Przestrzegł nieco panicznie. W tej chwili odwróciłem się powoli w jego stronę, a moje oczy błysnęły w świetle zachodzącego słońca. Spojrzałem na niego dziwnie przerażająco, mrożąc wręcz krew w żyłach. Pod moimi butami skrzypiał śnieg i szeleściły liście, kiedy powoli do niego podchodziłem. Trevor zesztywniał, wpatrując się we mnie zaskoczony. - Jaki James? - Mój nieco zachrypnięty głos idealnie skomponował się z szumem wiatru. Stanąłem przed blondynem. Nasze oddechy tworzyły obłoczki pary unoszące się z nocnym powietrzem. - Jestem Axel. - W tym momencie, usta Evansa wykrzywiły się w głupkowatym uśmieszku, jednak kiedy mijały kolejne sekundy, a wyraz mojej szorstkiej twarzy nie zmieniał się, Trevor zaczął blednąć jeszcze bardziej. Jego twarz stopniowo przybierała paniczny wyraz.
- A...A...Ax... - Nie dałem mu dokończyć. Moje palce zacisnęły się na jego szyi mocno i ciasno. Drugą dłoń zwinąłem w pięść i brzuch chłopaka, pozbawiając go tchu. Używając swojej nadludzkiej siły, uniosłem go za szyję i cisnąłem nim prosto w drzwi, o które się odbił. Jego ciało głucho upadło na ziemię w jedną z zasp. Zaczął się krztusić, łapiąc powietrze. - Wiesz, Trevor... Nic do Ciebie nie miałem. - Mówiłem, swobodnie podchodząc do próbującego podnieść się z lodowatej posadzki Evansa. Po drodze wziąłem do ręki dość spory kamień, mieszczący się w mojej ręce. Złapałem go za garść blond włosów i uniosłem gwałownie. Syknął z bólu. Moja twarz wykrzywiła się paskudnie w lodowatym wyrazie. - Nie miałem, póki nie zostawiłeś mnie na pewną śmierć, skurwysynu. - Trzasnąłem go kamieniem prosto w szczękę na tyle mocno, by jego głowa obróciła się o kilkanaście stopni pod wpływem tego uderzenia. Splunął krwią i dwoma zębami. Złapałem go za kołnierz i uniosłem po raz kolejny, by następnie wbić kolano prosto w brzuch ofiary. Zaczął kaszleć i chrypieć.
- A...xel... - Wypluwał kolejne procje krwi. Widocznie uszkodziłem mu narządy wewnętrzne. Wyglądał naprawdę żałośnie - zwijając się z bólu i brudząc śnieżnobiały puch szkarłatną cieczą. - N-n...ie...chci...ałem... - Wysłowił się w końcu. Po jego policzkach spływały łzy, kiedy podnosił się drżąco na kolana. Powaliłem go na glebę jednym, celnym ciosem z kamienia, który wciąż ściskałem w dłoni. Narzędzie zbrodni było czerwone od krwi, tak samo, jak moja dłoń. Na wszelki wypadek zakasałem rękawy pod łokcie. - Mam wyjebane na Twoje łgarstwa. - Warknąłem, łapiąc go za bluzę. Kiedy ciągnąłem go w stronę drzwi, nie reagował, widocznie skołowany ostatnim ciosem w głowę. Dopiero kiedy nacisnąłem pokrytą rdzą klamkę, zaczął się wiercić.
- Axel... Axel! - Krzyknął, sepleniąc bez kilku zębów. Szarpał się. - Axel, nie! Nie, NIE! - Zaparł się, łapiąc leżącego nieopodal głazu. Cios w żebra pozbawił go chęci walki. Co czułem? Satysfakcję. Mrożącą krew w żyłach satysfakcję z cierpienia tego małego chuja. Czułem powiew mroźnego wiatru na karku. - Bądź grzecznym chłopcem, Trevor... - Rzuciłem nadzwyczaj spokojnie, ciągnąc go za jasną czuprynę. - ... Weź odpowiedzialność za swoje czyny. - Zaciągnąłem go do samej framugi, a potem zrzuciłem. Nie pozwoliłem mu schodzić po drabince. Po prostu go zrzuciłem. Wrzeszczał, kiedy spadał na dół. Słyszałem, jak jego ciało głucho obija się o ściany tunelu, a kości łamią przy upadku. Wtedy krzyknął jeszcze głośniej. Zapewne zarówno z bólu, jak i przez warkot Sathissa, który zabrał się za swój posiłek. Jego jęki i wrzaski odbijały się echem i docierały aż do mnie. Nie uśmiechałem się, ani nie smuciłem. Jego śmierć była dla mnie jak zgniecenie robaka.
Ściągnąłem jeszcze z siebie ubabraną we krwi bluzę. Cóż, nie udało mi się jej uchronić przed zabrudzeniami. Zrzuciłem ją również na dół, a potem zamknąłem drzwi z donośnym skrzypieniem. Ostatnie, co słyszałem, to dźwięk rozdzieranych ubrań i rozrywanej skóry. Po zabawie. Opróżniłem płuca z tlenu, pozwalając następnie, by wypełniły się mroźnym, orzeźwiającym powietrzem. - Smacznego. - W pobliskiej rzeczce obmyłem swoje dłonie i przedramiona z krwi. Woda była lodowata, ale kompletnie mi to nie przeszkadzało. Potem narzuciłem sobie torbę na ramię i w samym podkoszulku, jeansach i trampkach, wróciłem na przedmieścia. Idąc do swojej wynajętej w bloku kawalerki, zapaliłem papieorsa. Czułem się podobnie, jak po dobrym pieprzeniu - ustaysfakcjonowany i zaspokojony... Na pewien czas.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 22:40, 21 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

W jakiś sposób, kiedy siedziałam na tej ławce, która przywoływała same przyjemne wspomnienia, uspokoiłam się. Oczy przestały mnie szczypać przez łzy, które by chciały spłynąć po moich policzkach. Przestałam tracić czas na łudzenie się, że Axel usłyszy moje nieme wołanie, na co liczyłam do tej pory. Gdyby tak miało być to nie uciekałby przede mną i nie zachowywałby się tak chłodno w stosunku do mnie. Zwłaszcza, że naprawdę dobrze się dogadywaliśmy i zazwyczaj pomiędzy nami wyczuwało się napięcie. Whitney powtarzała mi po każdej konkurencji, że niemal widziała te pioruny pożądania, jakie kierowaliśmy do siebie nawzajem i czeka tylko na moment, w którym ich natężenie doprowadzi do seksu pomiędzy nami. Zawsze ją wyśmiewałam i czerwieniłam się, wiedząc że ona sobie tak żartuje. Jednak po śmierci Axela dotarło do mnie, że wcale bym się nie opierała. W gruncie rzeczy to chyba podświadomie czekałam na to, żeby w ataku wściekłości o to, że z nim wygrałam, przygwoździł mnie do ściany i namiętnie pocałował. Myślałam, że spalę się ze wstydu jak dotarła do mnie ta informacja. Całe szczęście, że wtedy nikogo nie było obok mnie, to nie dopytywał o to, o czym tak intensywnie się zastanawiałam.
Unosząc głowę otworzyłam oczy, spoglądając w niebo, z którego zaczął jeszcze bardziej padać śnieg. Białe płatki opadały na moją twarz i roztapiały się na niej w wyniku gorąca, jakie się z niej unosiło. Pojawił się na niej także uśmiech i zdecydowałam się wybrać na bal zimowy. Przypuszczałam, że to będzie ciężkie, ale musiałam zacząć coś robić w kierunku wykonania planu. Musiałam jakoś otworzyć kłódkę, która trzymała zamkniętą skrzynię, w której była część dawnej osobowości mojego rywala. A najlepiej było po prostu wybudzić w nim cechę, którą się charakteryzował przed rokiem.
- No dobra Lydia, weź się w garść i rób swoje - odezwałam się do samej siebie, podnosząc z miejsca. otrzepałam swoje odzienie ze śniegu, który na nim wylądował, po czym ruszyłam spokojnym krokiem w kierunku domu. Wiedziałam, że moja mama już była i mogłyśmy wybrać się na zakupy, aby rozejrzeć się za sukienką dla mnie. Wiedziałam, że będzie bardzo zadowolona z tego, że jaj dawna córeczka powraca do swojej świetności. Nie miałam zamiaru mówić jej na razie nic o powrocie ciemnowłosego, bo zaraz by spojrzała na mnie z przerażeniem. Może nawet zaczęłaby ponownie brać pod uwagę przeniesienie mnie do innej szkoły, a tego w tym momencie na pewno nie chciałam. Jednak zatrzymałam się gwałtownie, kiedy moje ciało przeszyły strasznie złe przeczucia. Jakoś tak podświadomie pokręciłam się wokół własnej osi, szukając źródła tego, ale niczego, ani nikogo nie dostrzegłam. Uznałam więc, że musiałam być przewrażliwiona i kontynuowałam wędrówkę. W domu byłam kilka minut później i niemal czułam to zaniepokojenie mojej rodzicielki. Ostatnimi czasy była strasznie spięta, zdając sobie sprawę z tego, że była pierwsza rocznica jego domniemanej śmierci. Dlatego niemal wybiegła na dwór, słysząc że wracam, aby się upewnić, że nic mi nie jest.
- Musimy jechać na zakupy - skomentowałam na co moja matka zdębiała i szczęka niemal opadła jej do ziemi. Nie mogła pojąć jakim cudem tak nagle zmieniło się moje nastawienie. Byłam pewna, że teraz kipiała ze mnie determinacja i spokój ducha. Pierwszy raz od dawna nic nie zaprzątało mojej głowy, oprócz sukienki, którą musiałam zdobyć.
- Co się stało? - spytała nie ukrywając swojego uśmiechu i niemal widziałam jak mnie obejmuje z radości, że jej pierworodna powróciła. Nie zrobiła tego jednak, pewnie po to, aby nie zapeszać.
- Niedługo jest Bal Zimowy. Potrzebuję sukienki w kolorze kojarzonym z tą porą roku - wyjaśniłam na co ta niemal podskoczyła zadowolona. Dawno nie miała okazji wyjść ze mną gdziekolwiek i nie musiałam na nią czekać długo. Szybko się uwinęła z przebraniem, ubraniem wierzchniego, ciepłego odzienia i złapaniem kluczyków do auta.
- W takim razie nie możemy czekać. Poza tym potrzeba jeszcze będzie dodatków, kosmetyków, odpowiednich perfum i co najważniejsze: butów - podjęła temat, otwierając bramę automatycznym pilotem, po czym ruszyłyśmy do jednej z galerii. Przez chwilę, kiedy siedziałyśmy w milczeniu miałam znowu te dziwne złe przeczucia, ale tak jak poprzednim razem, tak i teraz je zignorowałam. Uznałam, że nie ma potrzeby się tym zajmować w tym momencie. Miałam zupełnie inne zadanie: wzbudzić jakieś emocje w Axelu. Nieważne czy chęć rywalizacji, pożądanie czy coś jeszcze innego. Ważne, żeby były pozytywnie nastawione względem mnie. To będzie pierwszy krok, któremu jednocześnie będzie towarzyszyło zbieranie informacji.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:29, 22 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Właściwie, w drodze do kawalerki nie miałem zamiaru nigdzie wstąpić. Po prostu maszerowałem przez miasto, wyprostowany, zadzierając podbródek i popalając mocne Black Devil, o smaku wiśniowym (Cherry Flavour). Miałem zamiar w kawalerce wziąć prysznic, wrzucić coś na ząb i położyć się spać. Wbrew pozorom, pozbywanie się śmieci było dość wyczerpujące. Niestety, podróż do bloku została mi przerwana przez pewnego osobnika, który szedł za mną od dłuższego czasu, milcząc. Zalatywał whiskey i markowymi papierosami. W witrynie jednego ze sklepów zdążyłem zauważyć, że nosi bluzę Jack'a Daniels'a. Od samego początku nie wydusił z siebie ani słowa, a kiedy zatrzymałem się przed sklepem z garniturami, zupełnie przypadkowo, podszedł do mnie bliżej. Jego kroki były ciężkie, akcentował swoją pewność siebie i wyższość. Stanął spokojnie obok mnie, a ja, nie czując większego niepokoju byłem gotów, by atakować słownie, lub przejść do rękoczynów. Poczułem nieprzyjemnie drapiące zaskoczenie, kiedy uniósł kącik ust, co zobaczyłem w odbiciu witryny.
- Szukasz garnituru na bal? - Miał nieco ochrypły, niski głos. Jego włosy były postawione na żel, a bok wygolony. Wyglądał surowo, choć nieco mniej odpychająco niż ja, kiedy przeczesywałem swoje ciemne kudły palcami. - Nie idę na żaden bal. - Odparłem szorstko, wyrzucając niedopałek na chodnik i gniotąc go czubkiem buta. Zaśmiał się chrapliwie. - Jasne, ja też nie idę. - Staliśmy tak przez krótką chwilę, patrząc na wystawione gustowne garnitury. Zdążyłem przez te minuty rozpocząć debatę na temat pójścia na imprezę zimową. Teoretycznie, było więcej plusów, niż minusów. Mogłem dokładniej przyjrzeć się swoim ofiarom, nawiązać kilka kontaktów i pożytecznych relacji. Zawsze jednak mogła tam przyjść Cameron... Nie, niemożliwe. Nie mogła na mnie spokojnie patrzeć, a poza tym, zapewne nie miała kompletnie nastroju na balowanie po tym, co zafundowałem jej ostatnio w szkole. Nie to, by było to coś specjalnego... Ja dopiero się rozkręcałem. Ale wciąż wątpiłem, by Lydia pojawiła się wśród osób obecnych na uroczystym rozpoczęciu dni wolnych. Miało to być już niedługo, bo zaledwie za tydzień. Wszyscy byli tym tak podekscytowani, jak gdyby sam szatan miał wygrzebać się ze swojej nory.
- Też szukasz? - Blondyn skrzywił się lekko, spokojnie ruszając w stronę drzwi prowadzących do wnętrza sklepu. - Każdy szuka. - W przeciągu następnych minut, a może nieco więcej, dowiedziałem się całkiem sporo na temat tego osobnika. Miał na imię Matthias Graves, chodził do tego samego liceum, co ja, a poza tym, byliśmy do siebie całkiem podobni. Zgadzaliśmy się w wielu kwestiach, jak na przykład w tym, że wybieranie garnituru to kurewska udręka. Przeglądałem krawaty, muszki, paski, buty, smokingi, koszule... Jeszcze nigdy wcześniej nie czułem potrzeby, by zaopatrzyć się w nowy garnitur. Rok temu używałem zawsze tego samego. Tym razem jednak, nie mogłem sobie na to pozwolić. Głównie przez fakt, że "ubranie Axel'a" byłoby przesadą.
- Uderzasz w klasykę? - Rzucił z drugiego kąta dość małego sklepu Matt. Pokręciłem przecząco głową. Ostatni garnitur był klasyką. Teraz chciałem coś... Innego. Coś śmiałego, bezczelnego, odzwierciedlającego mój aktualny charakter i tożsamość. Zdążyłem zauważyć, że Graves lepiej orientuje się w modzie, więc pozwoliłem mu sobie doradzić. Wpychał mnie do przymierzalni z kolejnymi to porcjami nowych pomysłów, a sam postawił na czarny garnitur, białą koszulę i czarny krawat. Jak sam powiedział, "lubi prostotę". Nie kwestionowałem. Szczerze mówiąc, wisiało mi to, jak był ubrany. Nadawał się bardziej na mojego poplecznika. Zwłaszcza z charakteru.
- Trzy razy tak, panie i panowie. - Rzucił nieco z przekąsem, kiedy wyszedłem z przebieralni odziany w czarny garnitur, tego samego koloru koszulę i ciemne buty z jasnymi podeszwami. Prychnąłem tylko pogardliwie, przyglądając się sobie w lustrze. Rzeczywiście, pasował jak ulał. - Teraz jesteś przystojniejszy, niż sam Lucyfer. -[/i] Złośliwość Gravesa mi nie przeszkadzała, a i wręcz przeciwnie - przyjemnie było porozmawiać z kimś, kto choć w subtelnym stopniu mi dorównywał. Zapłaciłem za wszystko, wymieniliśmy się z Matt'em numerami, a potem opuściłem sklep. Blondyn chciał sobie jeszcze coś dokupić, a ja nie miałem najmniejszej ochoty dłużej mu towarzyszyć w iście interesujących zakupach. Spokojnie ruszyłem wzdłuż ulicy, kierując się w stronę swojego bloku. W pewnym momencie jednak, wyczułem subtelną woń śniegu, książek i lasu o poranku. Zakląłem siarczyście pod nosem. Cameron musiała zawsze wepchać się tam, gdzie była najmniej potrzebna.
Przyśpieszyłem kroku, nie chcąc natrafić na kobietę, której towarzystwo tak dziwnie na mnie wpływało. Irytowała mnie zarówno ona i to, jak reagowałem na jej osobę. Zniknąłem w swoim bloku, a potem z nadludzką szybkością znalazłem się na siódmym piętrze. Wygrzebałem z kieszeni klucze, wsunąłem je do zamka i otworzyłem drzwi, zatrzaskując je następnie za sobą. Potem już wszystko poszło dość sprawnie - wziąłem prysznic, zrobiłem sobie coś do jedzenia i legnąłem, uprzednio zasuwając rolety i zasłony. Przyzwyczaiłem się do ciemności. Nie potrafiłem zasnąć, kiedy było jasno. Zwłaszcza, że dzień i słońce kojarzyły mi się z Lydią... I tym, co było przed rokiem.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Marchewkowecoffie dnia Czw 19:46, 22 Sty 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 0:57, 22 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Zakupy z mamą były zaskakująco udane. Musiałam przyznać, że dawno nie byłam tak rozluźniona i zadowolona. Nie uśmiechałam się od roku tak często jak tego dnia, kiedy na tyle oczyściłam swój umysł, żeby móc jako tako się wyrwać z letargu, w jakim byłam od trzystu sześćdziesięciu pięciu dni. Nawet wdałyśmy się we dwie w rozmowę, która skończyła się dopiero, kiedy zniknęłam w przebieralni z kilkoma sukienkami. Po kolei je przymierzałam i pokazywałam się rodzicielce kręcąc się wokół własnej osi, po czym wracałam i zmieniałam ubiór. Koniec końców wybrałyśmy prostą, szarą suknię, która miała w sobie taki urok (mimo tego, że wcale nie była nie wiadomo jak piękna i luksusowa), że od razu zdecydowałyśmy, iż jest idealna. Podkreślała moją subtelność i wcześniejsze delikatne usposobienie, które zmieniało się w zupełnie inne podczas spotkań z Axelem. Jednak jak to zawsze mówiła babcia: nawet najdelikatniejsza i najbardziej nieśmiała kobieta może się zmienić w diablicę przy odpowiednim mężczyźnie. Nie wierzyłam jej, chociaż jawnie nawiązywała do moich relacji z ciemnowłosym. Nigdy nie byłam w stanie tego wyłapać i zawsze wywracałam na te słowa oczami.
- Jest idealna - powiedziała moja mama niemal klaszcząc w dłonie z podekscytowania, po czym od razu zabrała wszystkie inne suknie i odwiesiła je na wieszaki przy wejściu do przebieralni. Ja zasunęłam zasłonę, po czym szybko i ostrożnie się przebrałam, żeby nie porwać materiału. Bez zastanowienia kupiłyśmy to odzienie, nie przejmując się wysoką ceną, po czym ruszyłyśmy na dalszą część zakupów. Dokupiłyśmy jeszcze wszystkie dodatki (torebkę, buty, biżuterię i kosmetyki), po czym umówiłyśmy mi wizytę do fryzjera oraz kosmetyczki. Mama uznała, że skoro rok temu ominął mnie ten bal, to w tym roku muszę wszystkich onieśmielić i pokazać, że sobie bardzo dobrze radzę. Zgodziłam się, ale nie dlatego, żeby wszyscy zobaczyli, że znowu jestem sobą. Tylko dlatego, żeby Axel zobaczył, iż potrafiłam ruszyć do przodu, nawet po tym jak mnie potraktował. Poza tym chciałam wzbudzić w nim zachwyt moją urodą, moją figurą i uśmiechem. Nie byłam gruba, ale też nie byłam nie wiadomo jak chuda. Miałam piersi większe niż inne osoby o mojej budowie, ale też nie za duże przez co nie zwisały do pępka jak u starszych kobiet. Talię miałam osy, brzuch sportowca i jeszcze twarz całkiem ładną. Nie byłam piękna, ale jednocześnie wiele osób było ode mnie brzydszych. W gruncie rzeczy nie powinno mnie to pocieszać, ale tak właśnie było.
- Dziękuję - powiedziałam do swojej rodzicielki, kiedy znalazłyśmy się w domu. Następnie ruszyłam na górę do siebie i usiadłam przy laptopie. Szybko wpisałam w wyszukiwarkę dane zmarłego i zdecydowałam się wydrukować sobie wszystko, co o nim było. Każdy artykuł, jaki pojawił się na temat tego wydarzenia już po chwili leżał na kupce papierów, a ja powoli zaczynałam zagłębiać się w jego treść. Wiedziałam, że potem będę musiała zająć się też innymi takimi zaginięciami w okolicy tych drzwi i cofnąć w czasie do przeszłości. Jak najdalszej, co powinno być dostępne w bibliotece miastowej. Miałam jednak zamiar dopiero się tym zająć po balu. Najpierw potrzebowałam jednego kroku w przód. Chociażby wzbudzenia w Axelu poczucia winy, kiedy pojawię się na balu i będę grała, że jednak dotarło do mnie, iż to nie jest mój rywal. Nawet, jeśli on sam nie będzie miał zamiaru mnie poprosić do tańca to ja to zrobię. A dziewczynie nie będzie mógł odmówić, bo to by była dla niego hańba jeszcze gorsza niż to, że to dziewczyna zaprosiła go do tańca, a nie na odwrót. Zastanawiało mnie tylko czy to w ogóle coś da. W końcu mógł to być naprawdę kto inny, a ja po prostu ubzdurałam sobie, że to Axel. Chociaż szczerze w to wątpię. Jego rozpoznam zawsze i wszędzie. Niezależnie od sytuacji i jego wyglądu. Nawet, jakby miał całą twarz spaloną w pożarze, to po oczach bym jasno stwierdziła, że to on. Mimo, że miał te czerwone plamki.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Marchewkowecoffie
Pierwszy stopień wtajemniczenia



Dołączył: 29 Wrz 2014
Posty: 97
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Riedstadt-Goddelau
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:55, 22 Sty 2015    Temat postu:
 
<center></center>

Tydzień minął mi dość szybko, bez zbędnych ekscesów. Zrobiło się dość głośno o zaginięciu Trevora, który wyszedł z domu o poranku i już nie wrócił. Poszedł do szkoły, a po zakończeniu zajęć wręcz wyparował. Nikt go nie widział, nikt o niczym nie słyszał. Żadnych świadków, żadnych tropów. Zapach Evansa kończył się przy rzeczce niedaleko rzadko kiedy używanego mostu. Zważywszy na znajdujące się niedaleko wysypisko śmieci, jak i dość obfite opady śniegu psy policyjne gubiły się po pokonaniu małych rozmiarów rzeki. Wszystko wzbudziło intensywnie negatywne emocje wśród uczniów, jednak bal nie został odwołany. Dyrekcja zadecydowała, że to pozwoli im choć na chwilę zapomnieć o incydencie z Trevorem. Fakt faktem, mieli rację - licealiści bawili się świetnie przy wystroju sali gimnastycznej. Stawiano bardziej na coś poważnego, ale wiadomo było, że duże ilości szampana i dobra muzyka miała na celu rozluźnić atmosferę. Co robiłem ja przez cały ten czas? Nic szczególnego. Wtapiałem się w tłum, nie zwracając na siebie zbytniej uwagi. Ludzie wciąż reagowali na mnie panicznie, ale próbowali się przyzwyczaić. Zabawne, jak desperacko nie chcieli widzieć we mnie zaginionego Axel'a.
W końcu nadszedł dzień balu. Piątek wieczór, lekcje zostały odwołane z uwagi na imprezę. Spałem do późnego popołudnia, wliczając w to nocne przerwy na fajkę i szklankę whiskey, którą ostatnio jako jedyną potrafiłem przełknąć. Przełączyłem się na dość wyniszczający tryb życia, ale moje ciało w ogóle na tym nie cierpiało. Choć nie jadłem, praktycznie w ogóle nie traciłem na wadze, a wypalając całe paczki papierosów nie czułem żadnych skutków ubocznych. Płynąca w moich żyłach krew demona zobowiązywała mnie do popełniania przestępstw, ale była i swego rodzaju przekleństwem. Przestałem być człowiekiem. Nie żałowałem tego, jednak patrząc na zachód słońca, zastanawiałem się, jakich ludzi w przyszłości będę się pozbywał. Bezdomnych? Opryszków? Kieszonkowców? Morderców mojego pokroju? Może zwykłych samotnych obywateli? Pokręciłem głową, podnosząc się z chłodnej pościeli. Nie czas i miejsce na takie przemyślenia. Wstałem z dwuosobowego łóżka, poprawiając zsuwające się z podbrzusza bokserki. Przechodząc przez zaciemnione, wyłożoną hebanowymi panelami kawalerkę, dotarłem w końcu do dość skromnej łazienki - prysznic, umywalka, sedes i skromna szafka z lustrem nad zlewem. Wrzuciłem brudną bieliznę do kosza na pranie, a potem wszedłem do kabiny prysznicowej. Spędziłem tam bite pół godziny, czując, jak po moim ciele spływają lodowate krople wody.
Kiedy zakręciłem kurek, przewiązałem sobie ręcznik przez biodra i stanąłem przed lustrem. Co zobaczyłem? Osobę zupełnie inną, niż przed rokiem. Kiedyś uśmiechnięta zadziornie twarz, teraz była pusta, szorstka. Wpatrując się w swoje oczy, dostrzegałem jedynie chłód, zniechęcenie i obojętność. Nie zmieniłem się jedynie pod względem psychicznym, ale i fizycznym - kiedyś trochę wątłe ciało po przypływie świeżej demonicznej krwi stało się podatne na ćwiczenia, przyrost muskulatury był zauważalny z daleka. Moja skóra zrobiła się nieco bledsza, a na całym ciele widniały blizny. W niektórych miejscach były to pojedyncze kreski, ślady po niby zadrapaniach, jednak na prawym ramieniu i barku widniały ogromne ślady po zębach. Moje plecy również przecinała wielka, szarpana blizna, jakby ktoś przejechał mi drutem kolczastym wzdłuż kręgosłupa. W okolicach lewych żeber widniał ślad po szponach, które przebiły mnie na wylot. Sathiss nie słynął z litości. Mogło być ze mną o wiele gorzej.
Ubrałem się w garnitur, nie dopinając górnych guzików czarnej koszuli. Odsłoniłem w ten sposób górną partię mojego torsu. Użyłem markowych perfum, a na lewym nadgarstku zapiąłem ciemny zegarek. Wysuszyłem włosy, założyłem gustowne buty i przyjrzałem się sobie w lustrze. W jednym musiałem przyznać Matthiasowi rację - byłem przystojniejszy niż sam Lucyfer. Zgarniając paczkę papierosów, ulubioną zapalniczkę i komórkę opuściłem swoje skromne, schludne mieszkanie. Na zewnątrz nie padał śnieg, ale wiał porywisty, lodowaty wiatr. Ludzie oglądając się za mną krzywili się, drżąc z zimna, ale i zatrzymywali się, jak gdyby zobaczyli najprawdziwszą sławę, czy ducha. Intrygujące.
Kiedy dotarłem do liceum, przywitała mnie elegancka muzyka dobiegająca z sali gimnastycznej. Byłem nieco spóźniony, więc nie dziwiło mnie to ani trochę. Na korytarzu zauważyłem kilka znajomych twarzy - Debrę ubraną w obcisłą, wyzywającą sukienkę, skromną Whitney, gorącą włoszkę Christinę z partnerem, Joshuę w smokingu i jeszcze wielu innych. Szedłem pewny siebie, dumny wręcz, wysoko unosząc podbródek. Na sali było całkiem sporo osób. Niektóre znałem, inne nie. Wtopiłem się jednak w tłum, poszukując godnych kandydatów, którzy w razie potrzeby mogliby mnie wesprzeć. Omijałem wirujące w tańcu pary, jednak nim zdążyłem przemknąć na drugą stronę sali, poczułem czyjeś smukłe, chłodne palce przesuwające się po moim barku i obojczyku. Poczułem przyjemne mrowienie w tych miejscach.
- Pan Ramirez nie tańczy? - Od razu rozpoznałem ten głos. Rosalina Velasco pochodziła z Portugalii i uwielbiała, kiedy zwracano się do niej per Rosa. Poza tym, była nieziemsko piękna - karmelowy odcień skóry, czarne oczy, długie ciemne włosy, hipnotyzujące spojrzenie i idealnie kołysające się w rytm muzyki biodra. Miała na sobie przylegającą, ale skromną sukienkę tego samego koloru, co mój garnitur. Teraz jej pełne usta niemal stykały się z moim uchem, gdy szeptała mi kilka słów na ucho. To był jeden z wielu plusów, które zagwarantował mi układ z demonem - piękne kobiety. - Rosa. - Rzuciłem dość głośno, ale wciąż chłodno w ramach przywitania. Kiedy objąłem ją ramieniem w talii i pociągnąłem w stronę parkietu, Velasco kusząco przygryzła dolną wargę, jednak nie w przesłodzony sposób, jak to robiły plastiki z naszego liceum. Dziewczyna z wymiany nie udawała, była naprawdę naturalna.
- Tańczę. - Wyszeptałem jej krótko na ucho, łapiąc drugą ręką za dłoń. Pachniała plażą, szamponem kokosowym i perfumami Bruno Banani'ego. Akurat włączono muzykę, przy której chłopcy z tej szkoły mają okazję trochę podotykać swoje partnerki. Normalnie uznałbym to za żałosne, ale kto nie chciałby przesunąć palcami po takich biodrach? Kiedy sprawnie i z gracją zacząłem prowadzić Rosę, minimalnie ograniczając przy tym przestrzeń pomiędzy nami, zaśmiała się perliście. - Lubię to w Tobie, Ramirez. - Mruknęła, zarzucając mi dłonie na kark. Moje dłonie zamiostnie zsunęły się na talię partnerki, a zaraz potem jeszcze niżej. Wciąż poruszaliśmy się w rytm muzyki, tyle, że teraz przypominało to bardziej gorący, Portugalski taniec, niżeli elegancką, niewinną wymianę kroków i gestów.
- Bierzesz co chcesz, a do tego robisz to bezczelnie i arogancko. - Kącik moich ust uniósł się lekko w tajemniczym, łobuzerskim półuśmiechu. Miała absolutną rację. W danym momencie chciałem mieć ją po swojej stronie. Wiedziałem też, że uda mi się ją do siebie przekonać zaskakująco szybko... Sama do mnie lgnęła, co było mi dość na rękę. Zamierzałem to wykorzystać do swoich celów i przy okazji dać się ponieść przyjemnemu mrowieniu w okolicach podbrzusza.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:39, 22 Sty 2015    Temat postu:
 
<center>

</center>

Już nawet nie próbowałam dogonić i złapać Axela na korytarzu, bo wiedziałam, że nie mam na to żadnych szans. Dodatkowo mężczyzna musiał mi uwierzy na balu, a jedynym sposobem było uspokojenie się i pokazanie, że naprawdę powoli dociera do mnie, że chłopak zginął ten rok temu. Nie ukrywam, że okropnie się czułam, mijając go, nawet bez powiedzenia cześć czy zwrócenia na niego swojego spojrzenia. To było trudne, ale byłam w stanie to zrobić. Niemal w nawyk mi weszło granie takiej, która ma wszystko w nosie i niczym się nie przejmuje. Przez ostatni rok byłam do tego zmuszona, bo inaczej pewnie bym wylądowała w kaftanie bezpieczeństwa, albo chociaż pod całoroczną obserwacją 24/7. A jakoś nie do końca uśmiechało mi się chodzenie do szkoły z dodatkowym ogonem, który musiałby mnie pilnować.
- Wsta... - do pokoju wparowała moja rodzicielka, chcąc mnie pogonić z łóżka, ale ja już od jakiegoś czasu nie spałam. Uśmiechnęłam się do niej, witając się z nią, po czym zeszłyśmy na śniadanie. Zaraz po nim wybrałyśmy się do fryzjerki, która pięknie zrobiła mi włosy. Następnie powędrowałyśmy do kosmetyczki, która nie tylko makijażem się zajęła, ale także paznokciami, bo moja rodzicielka uznała, że muszę wyglądać jak najlepiej.
W domu byłyśmy mniej więcej o szesnastej, a skoro bal zaczynał się o dwudziestej to jeszcze jakiś czas dyskutowałyśmy. Kiedy jednak wybiła osiemnasta, zdecydowałyśmy się zacząć przebierać i jeszcze dobierać dodatki, których mama kupiła za dużo. Koniec końców do zwykłej, prostej szarej [link widoczny dla zalogowanych], która nie miała ramiączek, dobrałyśmy [link widoczny dla zalogowanych] w tym samym kolorze ze złotym paskiem oraz złotą biżuterię. Następnie użyłam swoich najlepszych perfum, spoglądając na swoje odbicie i uznając, że wyglądam jak nie ja.
Na miejsce podwiozła mnie samochodem, bo musiałam założyć jedną z cieńszych kurtek, aby nie popsuć swojego wizerunku. Byłam niemal idealnie o czasie i niemal od razu zaczęłam rozglądać się za Axelem. Nawet, po kilku minutach i nie zauważeniem go w tłumie ludzi, uznałam że się nie zjawi, aby nie ryzykować, ale właśnie wtedy do sali wszedł mężczyzna, na którego czekałam. Niemal od razu wstrzymałam oddech, bo miał garnitur, który podkreślał jego budowę. Był przylegający do ciała, dobrze skrojony, ale nie do przesady, przez co podkreślał jego budowę. Przez chwilę pomyślałam, żeby już teraz do niego podejść i nawet miałam taki zamiar, ale niestety uprzedziła mnie ta z wymiany. Już od razu zrozumiałam, że nic jednak nie wyjdzie z mojego planu, bo pożądanie niemal otaczało ich niczym taki kokon i nie wypuszczało ze swoich objęć. Zazdrościłam jej tego. Nie tylko pewności siebie, urody i budowy modelki, ale też tego, że umiała to wykorzystać, a Axel najwidoczniej to BARDZO doceniał. Przygryzłam więc wargę i odwróciłam spojrzenie, żeby na to nie patrzeć. Co jakiś czas tylko zerkałam kątem oka, jakby chcąc sprawdzić czy jednak nie zrezygnowali ze swojego towarzystwa. Za każdym razem docierało do mnie, że nie mam szans, ale jednocześnie nie przerywałam tego i po kilku minutach znów rzuciłam na nich okiem.
- Lydia... - głos Whitney zmusił mnie do podniesienia oczu ku górze, odwracając je od szklanki z ponczem i dostrzegłam, że wydawała się być zmieszana. W pierwszej chwili myślałam, że czegoś ode mnie chciała, ale już po chwili zajęła miejsce obok mnie i powiedziała coś, co dosłownie wmurowało mnie w siedzenie. - Przykro mi, że musisz na to patrzeć... - skomentowała, wskazując dwójkę kochanków, którym niewiele brakowało do tego, żeby zaczęli się pieprzyć na środku sali, mając w nosie uczniów i nauczycieli, którzy byli wokół nich.
- I tak bym nie miała szans... - odparłam, wzruszając ramionami, ale ona chyba widziała, że nie czułam się zbyt dobrze z tym. Bolało mnie to, cholernie mnie kuło w środku, ale nic nie byłam w stanie z tym zrobić.
- Uważam, że masz... - wtrąciła, a ja spojrzałam na nią pytającym spojrzeniem. - Wielu footballistów obrzuca cię bardzo...jednoznacznym spojrzeniem. Możesz zachęcić któregoś, żeby zaproponował ci taniec. Na przykład Travisa, który wydaje się podłamany zniknięciem brata. Tylko musisz przestać się tak dąsać i ruszyć zastygłą dupę - fakt, ona miała rację, a ja całkiem zapomniałam, że jest taka możliwość. Dlatego niemal od razu odwróciłam się w stronę chłopaka i posłałam mu uśmiech, który z chęcią odwzajemnił, by zaraz potem znaleźć się obok mnie i zaprosić do tańca. Włożyłam swoją dłoń w jego i ruszyliśmy na parkiet, a ja miałam na twarzy dziwnie szczery i radosny uśmiech.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 1 z 5

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy