Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Between Light and Dark (fantasy, przygodowe romans, bn, +18)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Between Light and Dark (fantasy, przygodowe romans, bn, +18)
Autor Wiadomość
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:30, 12 Lut 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Nie byłem pewien jak długo kroczyłem posłusznie za tą tajemniczą i niebezpieczną istotą jednak gdybym miał obstawiać byłaby to prawie godzina. Zresztą czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Chyba tylko takie, że im więcej kroków zrobiłem, im dalej oddaliłem się od stworzonej iluzji, im mniej dziwnych cieni nas otaczało tym więcej prawdziwych szczegółów dostrzegałem. Dzięki temu wiedziałem, że już po chwili marszu znaleźliśmy się w jakimś tajemniczym wąwozie, w którym co chwila dostrzegałem wystające z ziemi, nierówne i ostro zakończone skały, następnie przeszliśmy po jakiś mocno sypiących się schodach i wdrapaliśmy się po nich na niezbyt stabilną i bezpieczną półkę skalną. Krocząc po niej raz za razem dostrzegałem raz drobne, a raz niepokojąco głębokie pęknięcia jednak moja przewodniczka zdawała się tym zupełnie nie przejmować. Spokojnie kroczyła przed siebie w tylko sobie znanym kierunku co jakiś czas odwracając się w moją stronę by mnie pośpieszyć. A ja wtedy zawsze znajdowałem jakiś pretekst by nie spojrzeć na jej osobę. Raz udałem, że podziwiam krajobraz, raz poprawiłem swe ciuchy, a raz kucnąłem by podnieść coś z ziemi co przynajmniej poza iluzją wyglądało jak zwyczajny kawałek skały. Jednak im dalej podążaliśmy tym trudniej było mi udawać, że nadal jestem pod absolutną kontrolą iluzji i jednocześnie unikać spoglądania na tą szponiastą istotę. A gdy zaczęliśmy niebezpiecznie zbliżać się do jednej z krawędzi owej skalnej póki byłem niemal pewien, że poniżej niej nie znajdę nic lepszego niż prowadzącą do wnętrza ziemi przepaść. Coś podpowiadało mi jednak, że na końcu tej póki znajduje się miejsce o wiele gorsze niż głęboka jama i jeśli tylko tam trafię czeka mnie długa, bolesna i powolna śmierć. Nie potrafiłem powiedzieć dlaczego tak czuję, zwłaszcza, że bogowie nie umierali tak łatwo. Jednak byłem w stanie przysiąść, że na końcu tej póki czeka mnie coś do śmierci podobne. Z tego też powodu zacząłem mocno kombinować jak zyskać na czasie i pozbyć się tej niebezpiecznej istoty tak by ten kto otoczył mnie iluzją nie dostrzegł tego od razu. Musiałem przecież go znaleźć by powrócić do miejsca, z którego mnie tu zabrano. Miejsca, w którym zostawiłem coś bardzo ważnego.
-
Czemu się zatrzymałeś Falerelu? – To pytanie skutecznie przerwało moje rozmyślania zwłaszcza, że towarzyszyło mu pełne podejrzeń spojrzenie, które czułem na swoim ciele. Nie musiałem nawet spoglądać na jego właściciela by wiedzieć, że ten uważnie śledzi każdy mój ruch zastanawiając się czy nie powinien przypadkiem ostrzec swego pana, a to nie wróżyło zbyt dobrze. Musiałem szybko coś zrobić, coś wymyślić, tylko co?
-
Zastanawiam się… - powiedziałem powoli rozglądając się w poszukiwaniu czegokolwiek co podpowiedziałoby mi jak w obecnej sytuacji powinienem się zachować, jednak niezależnie od tego jak długo tego poszukiwałem, nie byłem w stanie tego odnaleźć. Musiałem, więc znaleźć jakiś inny sposób by poznać prawdę o miejscu, w którym się znalazłem, twórcy iluzji i jego miejscu pobytu, a także sposobie by utrzymać się przy życiu.
-
Tak? – spytała podejrzliwie istota, a ja ukradkiem zaciskając lewą dłoń w pięść, powoli odwróciłem się w jej stronę. I po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzałem na nią po czym uśmiechnąłem się ciepło. A przynajmniej tak to musiało z jej strony wyglądać, gdyż tak naprawdę mój wzrok padł na niewielki stos kamieni, który stworzyłem tuż za ową istotą za pomocą magii. Zaś powodem mego uśmiechu było odkrycie pewnej prawy, zdobycie odpowiedzi, którą od dawna miałem gdzieś na końcu języka. Przestało też mnie dziwić zaskoczenie tej szponiastej bestii spowodowane moim wspomnieniem o mej mocy i metafizycznym świecie bogów. Nic dziwnego, że bała się mojej próby dostania się do niego. Gdyby tylko pozwoliła mi skorzystać ze swojej zdolności natychmiast odkryłbym, że na nic mi się one nie zdadzą. W końcu nie można ponownie dostać się do miejsca, w którym się już jest nie ruszając się wcześniej z niego. A nasza dwójka była właśnie nigdzie indziej niż w samej Otchłani.
-
Zastanawiam się jaką suknię tym razem ubierzesz na Sheyala Eyo. Mam nadzieję, że tę błękitną, wyglądasz w niej naprawdę pięknie – oznajmiłem nie przestając się uśmiechać i nadal obserwując stos kamieni. Powoli zacząłem się też zbliżać do niczego nie spodziewającej się istoty, która najwyraźniej skupiła się na analizowaniu mych słów na tyle, by nie dostrzec zagrożenia, które dla niej stanowiłem. Kiedy w końcu zdała sobie z niego sprawę było już dla niej za późno – moja dłoń cała pokryta zielono-złotym płomieniem trzymała mocno jej obrzydliwą i powykrzywianą twarz, a moje palce okrutnie wbijały się w jej przypominającą rybie łuski skórę.
-
A teraz powiesz mi gdzie znajduje się twój pan demonie – wysyczałem z okrutnym uśmiechem, po czym zamknąłem oczy licząc na to, że tak bliski kontakt z demonem i użycie na nim mej boskiej mocy pozwoli mi odzyskać chociaż część wspomnień, z których braku zdałem sobie wreszcie sprawę. Nie pomyliłem się – ledwo skupiłem się na myśli o władcy demona, a w moim umyśle pojawił się obraz odwróconego do mnie plecami - sądząc po sylwetce - mężczyzny o długich, czarnych włosach, który powoli zaczął odwracać się w moją stronę. A gdy tylko ujrzałem jego twarz, jego ciemne oczy i mroczny uśmiech poczułem okropny ból po lewej stronie swej klatki piersiowej, tuż pod żebrami, zupełnie tak jakby ktoś właśnie wbijał mi tam jakiś niezwykle ostry i zimny kawałek stali.
Z trudem łapiąc powietrze otworzyłem szeroko oczy i mimowolnie dotknąłem wolną dłonią miejsca, w którym powinien znajdować się najprawdopodobniej sztylet jednak nic tam nie znalazłem. A mimo to miałem wrażenie, że czuję cieknącą po mym ciele mą boską krew i powoli uchodzące z nią ze mnie życie. Podejrzewając, iż znajduję się pod wpływem kolejnej iluzji skupiłem się w pełni na stojącym obok demonie i używając resztki swych sił pokryłem go całego swym złoto-zielonym ogniem. Już po chwili z parodii ust tej przerażającej bestii wydobywały się głośne jęki bólu gdy jej ciało powoli spalał mój niedający się niczym ugasić ogień, jednak ja nie zwracałem na to najmniejszej uwagi. Zbyt zajęty byłem mym własnym bólem, który choć w praktyce w ogóle nie istniał lub był jedynie jakimś wspomnieniem spowodował, iż padłem na kolana kurczowo trzymając się niby rannego miejsca. Chwilę później otaczający mnie świat zaczęła spowijać ciemność, a ja nie panując już nad własnym ciałem uderzyłem bokiem głowy o ziemię.
-
Sha… ya… - wyszeptałem ostatkiem sił nim ostatecznie straciłem przytomność.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 23:12, 27 Lut 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Usłyszałam swoje imię i odruchowo drgnęłam, podnosząc głowę znad swojego posiłku. Znałam ten głos, wiedziałam że należał do osoby, którą spotkałam, ale nie mogłam przypisać mu właściciela. Miałam szczęście, że w tamtej chwili nikogo nie było w pomieszczeniu, bo od razu zauważyli, że coś jest nie tak. A wiedziałam, że musiałam zachować pozory, żeby przeżyć i mieć szansę na wydostanie się stąd. Poznanie tego miejsca musiało być teraz moim priorytetem, choćbym nie wiem jak bardzo źle czuła się z tym, że miałam zamiar pozwolić Tarathowi myśleć, że jestem po jego stronie. Podświadomie wiedziałam, że to była najbezpieczniejsza decyzja.
Nie musiałam długo czekać na powrót mężczyzny. Widać było, że był szczególnie zadowolony z tego, że wszystko zjadłam. Można by było pomyśleć, że naprawdę zależało mu na moim zdrowiu i bezpieczeństwie, że naprawdę chciał mi pomóc. Problem w tym, że nie mogłam dać się na to nabrać. W jakiś sposób pamiętałam, że od dziecka wpajano mi, iż na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. A chociaż on uratował mi życie, to nie czułam się dobrze w jego towarzystwie. Coś w moim organizmie mnie blokowało, ostrzegało przed nim, a swojemu instynktowi zawsze zawierzałam. Inaczej prawdopodobnie byłabym już teraz martwa, chociaż nie bardzo wiem dlaczego.
- Mógłbyś mi teraz pokazać swój dom? – spytałam, siląc się na przyjazny uśmiech, który mam nadzieję, że mi wyszedł. Opór w kącikach moich warg był tak mocny, że czułam go na całej twarzy, ale najwidoczniej mój „wybawca” tego nie zauważył.
- Nie potrzebujesz odpoczynku?
- Czuję się o wiele lepiej i potrzebuję rozprostować swoje kości – Tarath na początku nie wyglądał na takiego, który wierzy, ale w końcu się uśmiechnął do mnie ciepło i podniósł z krzesła.
- Zaczniemy od tego piętra, żeby cię nie przemęczać – posłusznie pokiwałam głową i zdjęłam z siebie kołdrę. Zsunęłam się z posłania i stanęłam na nogi. Okazało się, że pierwszy krok był makabryczny. Gdyby nie silne i ciepłe ramiona mężczyzny, wylądowałabym na podłodze jak długa. Przez chwilę naprawdę czułam wyjątkowo silną niemoc, ale jak szybko się pojawiła, tak samo błyskawicznie zniknęła. – Może jednak jeszcze odpoczniesz?
- Nie trzeba. Zobacz, już mi lepiej – stwierdziłam i aby go przekonać pokonałam kilka kroków. Bez problemów, co samą mnie zdziwiło, kiedy myślałam o tym jak się poczułam kilka sekund temu, ale nie było co się w to zagłębiać. Poza tym musiałam się skupić na znalezieniu drogi ucieczki, a do tego trzeba było uważnie śledzić miejsca, które mijaliśmy. Wiedziałam, że to mi na pewno ułatwi.
Nie spodziewałam się, że to miejsce było takie ogromne. Pełno tutaj zakrętów i dziwnych miejsc, które sprawiały, że ciarki przechodziły przez moje ciało. Miałam wrażenie, że każde pomieszczenie miało swoją własną temperaturę, a to niezbyt mi się podobało. Z tym budynkiem coś było nie tak, zupełnie jak z jego mieszkańcami i wcale mnie to nie uspokajało. A już na pewno nie to, że w pewnym momencie, w jednym z korytarzy, które mijaliśmy dostrzegłam grupę ludzi, którzy ciągnęli za sobą coś, co wyglądało najpierw jak mebel, ale jak się temu przyjrzałam to zmieniło w czyjeś zwłoki. Mimowolnie pisnęłam i odskoczyłam do tyłu, zwracając na siebie uwagę Taratha.
- Wszystko w porządku? – spytał zaniepokojony podchodząc do mnie, a ja jak sparaliżowana patrzyłam się cały czas w to miejsce, w którym kilka sekund wcześniej były potwory, które wyglądały jak ludzie.
- Tam było… tam był… – wydusiłam jak idiotka, starając się dobrać odpowiednie słowa. Nie rozumiałam swojej reakcji, nigdy mi się to nie zdarzało. Martwe ciała nie były czymś, co kiedykolwiek robiło na mnie wrażenie, więc dlaczego nagle było inaczej?
- Co tam było?
- Potwory… Człowiek… martwy… ciągnęli go… – wydukałam, a mężczyzna tylko się uśmiechnął i dotknął dłonią mojego czoła.
- Myślę, że jednak potrzebujesz jeszcze odpoczynku. Wracajmy – stwierdził, a ja posłusznie wykonałam polecenie, próbując wyrzucić z głowy ten obraz. W pokoju praktycznie od razu wskoczyłam do łóżka, owinęłam się pościelą i zamknęłam oczy, sugerując Tarathowi swoimi czynami, że chcę się przespać i teraz nie miał tutaj niczego do roboty.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:13, 03 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Tym co przywołało mnie do rzeczywistości był okropny ból. Miałem wrażenie, że czyjeś niezwykle ostre i lodowate szpony wbijają mi się w nadgarstki, jednak gdy tylko otworzyłem oczy odkryłem, że jestem sam. Absolutnie sam w jakimś sypiącym się lochu, ubrany jedynie w potargane spodnie i przykuty ciężkimi metalowymi łańcuchami do pokrytej jakąś mazistą substancją ściany. Czyfam ta substancja była wolałem nawet nie sprawdzać.
Trzymające moje nadgarstki okowy zarówno od zewnętrznej jak i od wewnętrznej strony posiadały długie i cienkie, wystające kolce, które najwyraźniej już od dłuższego czasu wbijały mi się okrutnie w skórę, pozostawiając na niej liczne otarcia i krwawiące rany. Jednak tak naprawdę to nie one sprawiały mi największy ból. Tym co zmuszało mnie do zaciskania zębów i brania jedynie płytkich oddechów była swędząca i paląca mnie, dziwnie zaczerwieniona blizna znajdująca się od wielu lat na mym torsie. Blizna pozostawiona mi przez niegdyś naprawdę bliską mi osobę, a teraz mego największego wroga.
-
Tarath, jeśli masz z tym coś wspólnego to… - wysyczałem z trudem przez zaciśnięte zęby starając się odegnać od siebie myśl o tym jak przyjemnie byłoby podrapać to miejsce, rozdrapać skórę aż do kości i raz na zawsze pozbyć się śladu po tym przeklętym sztylecie. – To… - kontynuowałem zaciskając już nie tylko oczy i zęby, gdyż zarówno ból jak i swędzenie stały się jeszcze bardziej dokuczliwe. Nie zastanawiałem się nad tym gdzie jestem, czemu jestem przykuty do ściany ani nad tym gdzie są moje rzeczy. Wiedziałem, że i tak nie znajdę na to innej odpowiedzi niż fakt, że zwyczajnie dałem się podejść, zaprowadzić w pułapkę i pojmać o czym świadczyły choćby niewielkie, od czasu do czasu przypominające o sobie zadrapania na mych plecach i ramionach. Nie próbowałem też układania planu ucieczki, gdyż doskonale zdawałem sobie sprawę, że i tak mi się go opracować nie uda. Nie mogło się udać, gdyż nie tylko mogłem się jedynie domyślać, że jestem w jakieś strzeżonej przez demony twierdzy, ale przede wszystkim nieistniejąca rana na mym torsie zbyt swędziała i paliła bym był się w stanie na czymkolwiek naprawdę skupić. Nie potrafiłem nawet stworzyć jednej, czczej groźby!
- To co? Naskarżysz na mnie pozostałym bogom czy raczej mnie zabijesz Falerelu? – spytał nagle jakiś głos sprawiając, że mimowolnie otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. I właśnie wtedy odkryłem, że prawdopodobnie po raz kolejny dałem się nabrać na dziecięcą sztuczkę. Nie usłyszałem bowiem żadnych kroków, żadnego szelestu czy choćby i żadnego niepokojącego dźwięku, a tu ni stąd ni zowąd pojawił się nagle przede mną mężczyzna o długich, czarnych włosach i doskonale mi znanej, choć niezbyt przyjemnie kojarzącej się twarzy. Wyrósł niczym spod ziemi lub raczej zdjął z siebie barierę iluzji i zaczął przyglądać mi się z drwiącym uśmieszkiem, który prawdopodobnie już od dawna znajdował się na jego twarzy.
-
Nie – wydusiłem z trudem wytrzymując jego pełne pogardy spojrzenie po czym zaciskając z wysiłku zęby spróbowałem przywołać swoją boską magię. Tak jak się spodziewałem nic się nie wydarzyło. Mój kuzyn nie popełniłby takiego błędu i od tak nie dałby mi łatwego sposobu na ucieczkę. Nie zabił mnie też dla jakiegoś konkretnego powodu. Wyraźnie zależało mu na tym bym czemuś tkwił w tym miejscu, a iluzję bólu dodał tylko dla własnej satysfakcji.
- Nie? – spytał lekko zbity z tropu bóg, który najwyraźniej spodziewał się, że w odpowiedzi na swoje pytanie usłyszy potwierdzenie i masę wymyślnych gróźb, wrzasków czy czegoś jeszcze. Jego niedoczekanie.
-
Nie. Wiem, że nie dam rady sam cię pokonać, a żaden z bogów nie przyjdzie mi z pomocą, bo nawet gdyby chciał, a zapewne by chciał, to i tak nie może – wyjaśniłem z trudem po czym wziąłem kilka głębokich wdechów by być w stanie utrzymać chociaż jako taką świadomość. Bowiem wraz z pojawianiem się Taratha nadeszło również ogromne, bezpodstawne zmęczenie, które za wszelką cenę chciało mnie zmusić do zamknięcia oczu i zapadnięcia w przynajmniej dziesięcioletni sen. A to nie był ani dobry moment, ani tym bardziej dobre miejsce na tak długi odpoczynek.
- I dlatego znalazłeś sobie tamtą elfkę? Falerelu twój gust staje się coraz to gorszy. Za pierwszym razem to przynajmniej była bogini, co prawda szybko dała ci do zrozumienia, ze nie masz na co liczyć, ale przynajmniej była to bogini. Za drugim razem znalazłeś sobie tą kapłankę i… - Zdrajca wszystkich bogów wyraźnie chciał coś jeszcze dodać, jednak nie dałem mu takiej szansy. Sam fakt, że w tak okrutny sposób postanowił zszargać pamięć Vayi, która zginęła przecież przez niego, sprawił iż niemal natychmiast ogarnęła mnie wściekłość skutecznie odganiając zmęczenie i łagodząc swędzenie i ból.
-
ZAMILCZ! – krzyknąłem patrząc z furią na swego kuzyna i mając ogromną ochotę rzucić mu się do gardła. – Nigdy więcej nie waż się mówić o niej w ten sposób. Może i nie była wielką i wspaniałą boginią, ale nie musiała. Byłem z nią naprawdę szczęśliwy, czułem się potrzebny i doceniony, a TY MI JĄ ODEBRAŁEŚ! – I choć te słowa początkowo wprawiły Taratha w lekki szok, już po chwili zamienił się on w równie dużą jeśli i nie większą złość niż moja.
- Dałeś się wykorzystać! Zapomniałeś o tym jak o nas nie pamiętali i nie doceniali. Zapomniałeś o naszym cierpieniu i oczekiwaniu! Przez tę głupią elfkę zdradziłeś mnie, chciałeś odebrać mi wszystko i zamknąć w Krainie Ciemności! Mnie, własnego kuzyna! – wykrzyknął i wyraźnie nie panując nad sobą w jednej chwili pokonał dzielącą nas odległość po czym zacisnął mi boleśnie swe palce na szyi i zaczął mnie dusić. Już po chwili zaczęło mi brakować powietrza, jednak on zupełnie się tym nie przejmował. Chciał bym cierpiał i szło mu to wyśmienicie.
-
Chciałem cię.. uratować… A ty wbiłeś we mnie sztylet… i omal mnie nie zabiłeś – powiedziałem z trudem, a te słowa zrobiły pewne wrażenie na mym oprawcy. Nie mogłem jednak stwierdzić czy pozytywne czy negatywne, gdyż niemal natychmiast po ich wypowiedzeniu, moja szyja została wypuszczona z bolesnego i niemal śmiertelnego ucisku, a ja zacząłem kaszleć i się krztusić, próbując złapać przy okazji zachłannymi haustami powietrze.
- Masz rację nie zabiłem cię i teraz też cię nie zabiję. Najpierw odbiorę ci dosłownie wszystko, wszystkie twe nadzieje Falerelu. Sądziłeś że z tą wywłoką dacie mi radę? Że artefakt będzie jej słuchał? No to teraz popatrzysz sobie i posłuchasz jak ona przez ciebie cierpi i powoli traci zmysły. A w końcu jak umiera – rzucił bóg powoli oddalając się ode mnie i jeszcze nim zdążyłem dokładnie pojąć znaczenie jego groźby, usłyszałem coś na kształt dźwięku zamykanych krat, a później w końcu pozostałem zupełnie sam. I jedyne o czym byłem w stanie myśleć to to, że ten parszywiec jakimś cudem dorwał nie tylko mnie ale i co gorsza Shayę. A ja nie miałem najmniejszego pojęcia ani jak pomóc sobie ani tym bardziej jej. Mogłem tylko błagać innych bogów o wybaczenie i liczyć na jakiś cud.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Nie 20:15, 24 Kwi 2016, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:15, 03 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Nie mogłam wyrzucić z głowy tego widoku ciągniętego ciała. Obraz pokazywał mi się w głowie tyle razy, że w końcu udało mi się określić płeć ofiary. Ten mężczyzna dodatkowo wydawał mi się wyjątkowo znajomy. Czułam się tak, jakbym wyszła gdzieś na spacer, spotkała kogoś, kogo kojarzyłam, ale nie mogła przypisać mu miana. Miałam je na końcu języka, ale nie mogłam po niego sięgnąć, choćbym nie wiem jak się starała. Moja pamięć też mi tego nie ułatwiała, bo niewiele wspomnień posiadałam. W zasadzie praktycznie ich nie miałam i chociaż z całych sił starałam się je odzyskać, nie mogłam. Były zablokowane, bardzo skutecznie i nawet nie wiedziałam co było kluczem, a już tym bardziej gdzie mogłam go znaleźć. Byłam w tym momencie pustą kartą, która chłonęła wszystko, co miało jakikolwiek sens. To robiło ze mnie osobę, którą można było błyskawicznie zmanipulować. Nie mogąc się o nic zaczepić byłam naprawdę łatwym celem i byłam pewna, że miało to niemały związek z tym, jak miły był dla mnie Tarath. A nie mogłam tak myśleć, kiedy nie zrobił mi nic złego. Niczego takiego nie pamiętałam. Pomógł mi, prawdopodobnie gdyby nie on, to byłabym już martwa. Jednak mimo tego wszystkiego, czułam że coś było nie tak. Już dawno nauczyłam się ufać swojemu instynktowi, chociaż nie wiem dlaczego.
- Hej – czarnowłosy najpierw zapukał, a potem wszedł do mojego pokoju. Słyszałam jego kroki już wcześniej, dzięki czemu nie przyłapał mnie akurat wtedy, kiedy się przebierałam. Nie miał w zwyczaju czekać aż mu pozwolę wejść, po prostu to robił. Roszczył sobie wiele praw, których tak naprawdę nie powinien, ale z jakichś przyczyn nie mówiłam tego na głos. Chyba się bałam tego, jak mógł na to zareagować. Nie chciałam naciągać jego cierpliwości i sprawdzać ograniczeń. – Przyniosłem ci ciepłe zioła do wypicia. Powinny pomóc ci zasnąć i uspokoić myśli – powiedział, podchodząc do stolika nocnego i stawiając na nim gliniany kubek. – Jakbyś czegoś potrzebowała to wystarczy, że pociągniesz za tamten sznurek. Jest przyczepiony do dzwonka, więc ktoś na pewno cię usłyszy.
- Dziękuję – odpowiedziałam, wchodząc pod pościel i biorąc łyka napoju. Dopiero wtedy młodzieniec opuścił mój pokój, a ja mogłam wypluć zawartość swoich ust. Znałam zioła, ich smak i właściwości. Potrafiłam wyczuć jakieś, które miało negatywne skutki i właśnie to znajdowało się w rozgrzanej wodzie. Wylałam więc praktycznie wszystko do rośliny na oknie i wróciłam do łóżka, chcąc odpocząć. Praktycznie od razu po zamknięciu oczu udało mi się zasnąć, albo przynajmniej w połowie. Znowu udało mi się odciąć od własnego ciała i stać duchem. Nie miałam bladego pojęcia jak nazwać ten stan, ale byłam pewna, że nikt mnie nie widział. Dlatego korzystając z tego udogodnienia zaczęłam przemieszczać się po całym zamku, szukając zejścia do lochów. Na sam początek musiałam trafić w odpowiedni korytarz, a potem wystarczyło iść śladem zmywanej w tym momencie krwi, żeby dotrzeć na miejsce. Zawisłam więc w powietrzu przed kratami i starałam się wymyślić jak je ominąć. Klucz, jak się okazało, wisiał na haczyku przy bramie. Uśmiechnęłam się pod nosem zadowolona z ich bezmyślności i sięgnęłam po narzędzie. Nie złapałam go. Zamiast tego przeniknęłam przez nie, czując jedynie przeszywający chłód. Wzdrygnęłam się, ale dzięki temu wiedziałam, że nie zwrócę na siebie zbytniej uwagi.
- No dobra, to powinno też w całości zadziałaś… – szepnęłam do samej siebie, wyciągając rękę przed siebie. Bez problemu przeniknęła kraty, ale z resztą byłam trochę mniej pewna. Co jeśli to dotyczyło tylko tej części ciała? Co jeśli utknę pomiędzy kratami i się wykrwawię?
Przez głupotę tych myśli uderzyłam się otwartą dłonią w czoło, a przynajmniej próbowałam. To było naprawdę dziwne uczucie, kiedy przeniknęłam przez nią. W rzeczywistości roztrzaskałabym sobie w ten sposób mózg, ale na szczęście nie byłam w swoim ciele. Dlatego wzięłam w końcu kilka oddechów, zamknęłam oczy i zrobiłam kilka kroków do przodu. Kiedy je otworzyłam myślałam, że powietrze ze mnie ujdzie przez ulgę, jaką odczułam, widząc siebie w całym kawałku. Szybko jednak pogoniłam te myśli i spojrzałam na przykute do ściany mężczyznę. Serce mi się ścisnęło, kiedy zobaczyłam go w tak okropnym stanie. Miałam ochotę płakać i coś zrobić, żeby mu pomóc, ale nie mogłam. Nie miałam ciała i mogłam go tylko obserwować. A on mnie nie widział, siedział ze spuszczoną głową.
- Kim ty jesteś? – spytałam się szeptem, nie oczekując odpowiedzi, ale nie umiejąc nad tym zapanować. Kucnęłam i spojrzałam w jego zrozpaczone oczy, które sprawiły, że miałam ochotę się roztrzaskać na miliony małych drobinek. – Dlaczego tak bardzo boli oglądanie cię w takim stanie? – dodałam tak samo jak wcześniej, unosząc dłoń i próbując dotknąć jego policzka, ale nie mogąc. Naprawdę chciałam to wiedzieć, ale mój umysł był całkowicie zablokowany. Nigdzie nie mogłam się dostać, cudem było to, że pamiętałam swoje imię oraz to, że miałam potężną moc. Mogłam jedynie liczyć na pamięć własnego ciała, które pragnęło rzucić się temu elfowi na szyję. Ale dlaczego?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 0:16, 04 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Niezależnie od tego jak długo analizowałem nasze aktualne położenie i tak nie mogłem znaleźć żadnego wyjścia z tej koszmarnej sytuacji. Żadnego promyczka nadziei pozwalającego mi wierzyć, że jeszcze kiedyś będzie mi dane ujrzeć zielone lasy czy poczuć na swoim ciele zimne strugi deszczu. Chociaż ja i Shaya znaleźliśmy się w Otchłani jedynie duszą, Tarath i tak był nas w stanie bezbłędnie odnaleźć, zwabić w pułapkę i uwięzić. A potem przybył i nie pozostawił mi żadnych złudzeń co do tego, że będzie więził mnie w tej celi przez wieki nim wreszcie zlituje się nade mną i jak pozostałych bogów uwięzi w Królestwie Ciemności lub zwyczajnie zabije. Jednak Shayę czekał znacznie gorszy los. Tarath planował użyć jej do własnych celów, powoli pozwalając artefaktowi przejmować władzę nad jej ciałem i duszą, aż w końcu niekontrolowana, połączona magia bogów zniszczyłaby je do reszty. Nie miałem pojęcia co z tą energią stałoby się dalej, zapewne Tarath użyłby jej do jakiś własnych celów tworząc kolejne demony lub coś znacznie gorszego, ale to nie miało żadnego znaczenia. W tamtej chwili liczyło się dla mnie jedynie to, że próbując ocalić siebie i elfkę przypieczętowałem nasz los. Podałem nas na tacy swemu największemu wrogowi i po raz kolejny zwiodłem tę, którą powinienem był chronić. Tę której obiecałem, że nauczę ją jak sobie poradzić z chociaż częścią ciężaru, który tak niespodziewanie znalazł się na jej barkach, tę której kazał mi bronić nawet duch wiedzy i tę którą od samego początku traktowałem nieodpowiednio. Bezpodstawnie obwiniałem ją o tyle rzeczy i wyżywałem się na niej choć niczym mi tak naprawdę nie zawiniła. Wzięła artefakt i co z tego, wiele osób przed nią mogło to zrobić. Ona jako jedyna po prostu przeżyła kontakt z nim i okazała się na tyle silna by nie poddać się jego magii od razu. I miała ogromnego pecha trafić na mnie. Boga, który nie był w stanie poradzić sobie z własnym poczuciem winy i bezsilności. A teraz miał Shayę przeze mnie spotkać los tysiąckrotnie gorszy od śmierci.
Czując jak rozpacz ściska moje serce zacisnąłem dłonie w pięść i spuściłem wzrok. Od zaciskania zębów bolała mnie już cała szczęka jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. Prawdę powiedziawszy ten ból, zresztą jak cały ból który odczuwałem począwszy od rzuconej przez Taratha iluzji, a na ranach nadgarstków i śladach pazurów skończywszy, sprawiał mi pewną przyjemność. Chciałem go czuć, bo tylko on pozwalał mi nie poddać się całkowicie powoli wypełniającemu mnie uczuciu skrajnej bezsilności. Z każdą mijającą minutą miałem coraz to większą ochotę zacząć wyrywać sobie włosy, płakać krzyczeć i bić głową w mur. Byłem niemal gotowy nawet zacząć błagać boga iluzji o litość - nie dla mnie lecz dla Shayi - jednak nie byłem w stanie. Gdy tylko próbowałem wypowiedzieć jakiekolwiek słowo zamiast niego z mojego ściśniętego rozpaczą gardła wydobywał się jedynie cichy szloch. Trwałem więc niezdolny do niczego, pozwalając by mój smutek powoli przejmował nade mną władzę i z niegdyś całkiem potężnego boga pozostawiał jedynie złamaną skorupę. Coś co byłoby gotowe rozsypać się na miliony kawałków gdyby ktokolwiek choć trochę mocniej to dotknął.
Nie miałem pojęcia jak długo pozostawałem w takim stanie, jednak w pewnym momencie chyba zwyczajnie zacząłem tracić rozum. Wydawało mi się, że słyszę cichy szept mojej niedawnej elfiej towarzyszki, a przecież nie było to możliwe. Tarath nigdy nie pozwoliłby jej się do mnie zbliżyć, a przynajmniej nie nim dokonałby tego co planował. Jednak mimo tego mógłbym niemal przysiąść, że wojowniczka Allis znajduje się gdzieś w tej celi i pyta się mnie niemal o to samo, o co pytała przy pierwszym naszym spotkaniu. O to kim jestem. A ja nie miałem pojęcia jak powinienem odpowiedzieć na to pytanie. I choć wydawało mi się, że wytworzone przeze mnie wspomnienie elfki coś jeszcze do mnie mówi, nie byłem w stanie usłyszeć jej słów. Jej głos wydawał mi się dziwnie odległy, zupełnie tak jakby docierał do mnie zza jakiejś grubej bariery, domagając się odpowiedzi i zadość uczynienia.
-
Cieniem dawnego imperium. Tym, który niezamierzenie skazał cię na los gorszy od śmierci. Kimś kto powinien zginąć – wypowiedziałem w końcu na głos swe winy, gdyż choć nie wierzyłem by Shaya mogła mnie słyszeć, wierzyłem że zasługuje na to by wiedzieć przez kogo będzie cierpieć. Chociaż tyle byłem jej winien.
Ja... Nie chciałem… Przepraszam Shaya… Przepraszam Suledin – bardziej wyłkałem niż powiedziałem pozwalając by bezsilność i żal zawładnęły mym ciałem do reszty. Te nie pozostały bezczynne i niemal natychmiast moje policzki stały się mokre od łez, a ciałem wstrząsnęły konwulsje. Ale było bez znaczenia. Wszystko było już bez znaczenia. Jedyną ważną rzeczą w prawdziwym świecie i Otchłani była moją winą i ceną, którą przyszło za nią Allis zapłacić.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 0:56, 04 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Sparaliżował mnie strach, kiedy usłyszałam jego odpowiedź. Byłam pewna, że nie może mnie ani zobaczyć, ani usłyszeć, a jednak okazało się zupełnie inaczej. Wszystko było nie tak jak powinno, moje życie się zmieniło. A najgorszym możliwym uczuciem było nie posiadanie wiedzy na temat z czego w co. Nie wiedziałam kim był ten mężczyzna. Znaczy… Miałam świadomość tego, że go znałam, pomimo tego, iż nie byłam w stanie sobie go przypomnieć, ale jednocześnie dostałam palpitacji serca, gdy okazało się, że jest w stanie mnie usłyszeć. Jak? Dlaczego? Czy jeśli bym odzywała się w takiej postaci to przy Tarathcie to też by to do niego dotarło? A jeśli tak to czy nie powinnam była być ostrożniejsza przy takich podróżach? Może powinnam je ograniczyć, żeby mnie nie przyłapał?
Patrząc na tego elfa chciałam mu powiedzieć, że to nie była jego wina. Chciał mi pomóc, nie wiem skąd to wiedziałam, ale byłam tego pewna. Nie szanował mnie, ale w takim samym stopniu jak ja, chciał żebym nauczyła się kontroli. To było także i moim priorytetem, a przynajmniej od tego zaczęłam. Przez niego, przez te łzy, które spływały po jego policzkach, sama poczułam tak owe na swoich. Ja już nie miałam pojęcia, co się tak właściwie działo. Nie kontrolowałam swoich emocji, negatywnych emocji, które wypełniały każdy skrawek mojego ciała. Byłam smutna, cholernie. Chciałam mu pomóc, musiałam mu pomóc. Po prostu musiałam, nawet jeśli nie wiedziałam dlaczego. Nawet jeśli Tarath też mógł pomóc mi nauczyć się kontrolować swoje umiejętności. Nie chciałam czarnowłosego, chciałam białowłosego.
Suledin… To słowo odbiło się od ścian mojego umysłu. Ja wiedziałam, co to oznaczało, znałam to pojęcia. Wojowniczka, ktoś kto się nie poddaje. Miałam ochotę się śmiać z tego powodu, bo o ile kojarzyłam znaczenie tego pojęcia, to nie mogłam przypomnieć sobie niczego, co by powodowało, że uzyskałam taki przydomek. Obrazy były za mgłą, oddalone ode mnie o setki kilometrów. Widziałam tylko niezliczone ilości małych plamek, które powinny być moją historią. Sama ją napisałam, a w ogóle jej nie pamiętałam. Zdenerwowało mnie to. Nagle poczułam jak narasta we mnie wszechogarniająca wściekłość. Ktoś mi to odebrał, bezprawnie. Zabrał wszystko na czym budowałam swoją osobowość. Każdy mój wybór, każde wydarzenie, nawet to najmniejsze, nie znaczące nic. Zabrał wszystkie osoby, na których mi zależało, motywację, wszystko.
- Zrób coś – warknęłam w stronę płaczącego elfa. Zamiast ronić łzy powinien myśleć nad ucieczką, szukać rozwiązania. – Po prostu coś zrób! – wrzasnęłam, nie mogąc zapanować ani nad sobą, ani nad moją mocą. Wymykała się spod kontroli, mimo że moje ciało było gdzie indziej, to i tutaj pojawiły się efekty. Trzęsienie ziemi przygnało do lochu jakiegoś strażnika i jego gwałtowna reakcja zmusiła mnie do błyskawicznej wędrówki z powrotem do ciała. Poczułam naprawdę mocne szarpnięcie, a potem poderwałam się do siadu, czując jak wszystko mnie opuszcza.
- Shaya! Co się dzieje?! Co ty robisz?! – do mojego pokoju wpadł Tarath i chociaż był zaniepokojony wiedziałam, że się z tego cieszył.
- N… Nie wiem… – wydukałam, starając się zatrzymać w sobie tę energię, ale nie potrafiłam. Była zbyt potężna i miałam wrażenie, że rozrywa moje ciało na strzępy. To było ponad moje siły, nie nadawałam się do tego. Nie powinnam była zdobywać takich umiejętności, nigdy.
- Hej, hej! – czarnowłosy znalazł się przy mnie wyjątkowo szybko, próbując powstrzymać to, co ze mnie wypływało. - Uspokój się, bo wysadzisz mój dom, a ja bardzo cenię swój dom.
- Nie… mogę… – zacisnęłam mocno powieki, naiwnie myśląc że to coś da, ale nie dało. Jedynie dodatkowo zaczęły mnie boleć oczy od tego zaciskania.
- Shaya! – ryknął tak groźnie, że nie mogłam na niego nie spojrzeć, a on wtedy mnie pocałował. To był taki szok, że kompletnie mnie unieruchomiło, tak samo jak moją moc. Wszystko przystało się trząść, a moja energia po prostu zniknęła. Chociaż powinnam była powiedzieć, że została wessana przez mężczyznę.
- Jak ty…? – spróbowałam spytać, ale nie miałam siły, żeby to ciągnąć, więc pozwoliłam mu się domyślić.
- Jak to zrobiłem? Magiczna sztuczka… Nauczyłem się jej wieki temu – odparł, po czym opuścił moje pomieszczenie zaskakująco szybko. Ja w tym czasie opadłam na poduszki. Myślałam, że głowa mi zaraz eksploduje, więc mimo, że się dopiero obudziłam, zdecydowałam się iść znowu spać. Niestety to był mój błąd, bo wtedy zaczęły mnie zalewać wspomnienia. I byłam niemal pewna, że nie były one moimi, tylko kogoś innego. Byłam w nich kolejnymi mężczyznami, wojownikami z taką samą blizną jaką sama miałam na plecach. A robili rzeczy, na które sama nigdy bym się nie odważyła. Przynajmniej to sobie wmawiałam, kiedy wbrew samej sobie, czerpałam radość z zabijania i sprawiania ludziom bólu.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 22:23, 06 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Wypełniająca mnie rozpacz i niemoc uniemożliwiały mi trzeźwe myślenie i odcinały mnie od świata. Nie wiedziałem co się wokół mnie dzieje, ani też co dzieje się ze mną, a przynajmniej do czasu aż niespodziewane trzęsienie ziemi i następujący tuż po nim siarczysty policzek wymierzony mi przez strażnika, nie przywołały mojego wymęczonego umysłu z powrotem do rzeczywistości. I choć początkowo gdy tylko podniosłem spojrzenie na krzyczącą w moją stronę istotę, zobaczyłem odzianego w zbroję mężczyznę, spływająca mi po brodzie krew i palące, grube linie biegnące przez spory kawałek prawej części mej twarzy, skutecznie rozwiały niemal idealną iluzję stworzoną przez mego kuzyna. Dzięki temu mogłem podziwiać syczącego demona o niewielkich, jarzących się czerwienią oczach, rybiej gębie, z której wystawały na wszystkie strony długie i zakrzywione kły oraz długim i pokracznym ciele opierającym się na czterech pazurzasto-kolczastych łapach.
Przez dłuższą chwilę ten stwór gapił się na mnie zupełnie tak jakby zastanawiał się czy jego władca rozgniewa się jeśli odgryzie mi głowę albo chociaż nogę, a ja nie za bardzo miałem ochotę przeciw temu protestować. W końcu gdyby tylko odebrał mi życie nie musiałbym oglądać jak Shaya, która zdecydowanie za późno okazała się być mi droga i niezwykle dla mnie ważna, elfka którą poniewczasie zechciałem chronić i traktować z należytym jej szacunkiem, niemal jak równą sobie, kobieta którą powinienem podziwiać za niezłomność i hart ducha, traci zmysły, przechodzi na stronę Taratha i ostatecznie umiera w męczarniach. Jak powoli z każdym dniem wyzbywa się wszystkich swych dobrych cech i zmienia się w podobnego demonom potwora. Nie musiałbym siedzieć zamknięty w tych lochach z coraz to większym i nie dającym mi spokoju poczuciem winy i raz za razem przepraszać pozostałych bogów za to, iż znowu ich zawiodłem. A co ważniejsze nie musiałbym nigdy wyznawać Eyi, że złamałem złożoną jej obietnicę. Przecież przyrzekłem jej pomnikowi w jej własnej świątyni, że będę opiekować się Allis i zrobię wszystko co tylko będę mógł by jej pomóc! I jedyną rzeczą, która mogła zwolnić mnie z tej przysięgi była moja własna śmierć.
Niestety po krótkiej chwili potwór jedynie oblizał swe kły, pogrzebał łapą w już sporej kałuży swej białej i niezwykle ciągnącej się śliny, która od kilku minut ściekała mu na posadzkę, po czym zawarczał głośno i odwróciwszy się na pięcie opuścił moją celę, którą zabezpieczały jedynie cztery powykrzywiane pręty, a nie tak jak wydawało mi się wcześniej porządne kraty. Najwyraźniej i one były jedynie iluzją stworzoną przez boga sztuczek i tajemnic, na którą miałem się nabrać i dać się zmanipulować. Uwierzyć w to, że znalazłem się w sytuacji bez wyjścia i posłusznie się poddać. Przestać nawet myśleć o ucieczce i pokornie dać zawładnąć sobą od dawna czekającym na to bezsilności i rozpaczy.
Plan Taratha wydawał się być niemal idealny, jednak na swoje nieszczęście mój kuzyn był zbyt pyszny i dumny by wziąć chociaż pod uwagę fakt, że coś mogło pójść nie tak. Ściągnął mnie do tego samego miejsca pobytu co Shayę, które najprawdopodobniej było jego domem, zamknął mnie w lochu i zostawił nawet przed nim na wszelki wypadek strażnika. Niestety ten jak i większość demonów zadziałał zbyt pochopnie, pozwalając by w mym sercu ponownie zagościła iskierka nadziei podpowiadająca mi, że może jednak jest z tej patowej sytuacji jakieś wyjście i nie powinienem był od tak się poddawać. A to z kolei sprawiło, że zacząłem myśleć o ucieczce.
W zasadzie pomijając fakt, iż przez brak odpoczynku niemal pozbawiłem się magii, moją jedyną przeszkodą stojącą mi na drodze do wolności były iglaste kajdany, które uniemożliwiały mi praktycznie każdy ruch ręką. Wbijały się okrutnie w me ciało skutecznie pozbawiając mnie jakiejkolwiek ochoty, by chociaż próbować je jakoś ściągnąć, gdyż z pewnością spowodowałoby to głębokie i niezwykle paprzące się rany, a nawet mogłoby pozbawić mnie życia. Na nim jednak Tarathowi zależało przynajmniej do czasu aż nie postradam zmysłów, a skoro tak…
Wziąwszy głęboki oddech i zacisnąwszy z całej siły zęby by przyszykować się na nową falę okropnego i tym razem prawdziwego bólu - bowiem iluzyjny opuścił mnie ledwie chwilę wcześniej wraz z iluzją krat – ostrożnie poruszyłem prawą dłonią zmuszając ją do tego by się zacisnęła, co niemal natychmiast spowodowało, że długie igły bardziej się w nią wbiły. To był jednak dopiero początek, dlatego też powstrzymując syknięcie odczekałem chwilę by sprawdzić czy strażnik nie wróci i z całej siły szarpnąłem ręką. Niemal natychmiast poczułem jak skóra na moim nadgarstku zostaje rozcięta i zdarta aż do kości, a mój zdławiony resztkami silnej woli krzyk odbił się echem od ścian lochu. Jednak to o dziwo nie zrobiło na strażniku żadnego wrażenia. Nie pojawił się ani na moment nawet pomimo specjalnie danej mu na to dłuższej chwili. A to zupełnie mi się nie spodobało. Nie miałem bowiem najmniejszej ochoty powtarzać tego samego zabiegu z drugą ręką, a przynajmniej do czasu aż nie zmusiłem się by spojrzeć na pierwszą.
Czując niewyobrażalny ból i spływające mi po ręce strużki krwi spodziewałem się bowiem ujrzeć w wielu miejsca odstającą od ciała skórę wraz z mięśniami i gdzieniegdzie widoczne kawałki kości. A zamiast tego ujrzałem jedynie zwyczajne, nieco zardzewiały kajdany. Nie miały one ani igieł ani nawet nie były bardzo ciasne. Nie, one były po prostu zwyczajne, a moją rękę pokrywały tylko nieliczne otarcia. Innymi słowy po raz kolejny dałem się zwyczajnie nabrać na sztuczki własne kuzyna. Uwierzyłem że zostałem zamknięty w celi bez wyjścia, a tymczasem ten loch byłby w stanie opuścić każdy kto miałby wystarczająco dużo siły woli by wyłamać sobie kciuki i przeciągnąć w ten sposób nieco chudsze dłonie przez obręcze kajdan. I to właśnie zamierzałem zrobić, jednak wpierw zmuszony byłem pozbyć się iluzji z drugiej ręki i odnaleźć w sobie wystarczająco dużo siły woli. A tej niestety nie zostało mi zbyt wiele.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 1:02, 10 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Sen miał mi pomóc, a zamiast tego tylko powiększył moje obawy. Nie miałam bowiem punktu zaczepienia, jeśli chodziło o moją osobowość. Skutkiem tego był brak jakiejkolwiek możliwości odniesienia się do prawdziwego sposobu zachowania w sytuacjach, które pokazywały mi się w głowie. A nie były one takimi, które powinno się przeżyć. Bycie szalonym wojownikiem, który bez litości morduje każdego, kto stanie mu na drodze, albo królem, który czerpie przyjemność z oglądania cierpienia innych, nie było priorytetem człowieka. Czułam się tak, jakbym była nimi i przeżywałam wszystko dokładnie tak samo, ciesząc się w tym samym momencie co oni. Nie czułam się przez to dobrze, bo miałam wrażenie, że nie tak to powinno wyglądać, mimo że jednocześnie wydawało mi się to jak najbardziej poprawne. Miałam w głowie mętlik i nie było nikogo kto mógłby pomóc mi wszystko poukładać. Nie ufałam Tarathowi i nie miałam zamiaru. Dlatego po obudzeniu się zrobiłam najgłupszą rzecz, jaka mogła mi przyjść na myśl. Owinęłam się bluzą, która wisiała na ramie mojego łóżka i wyszłam z pokoju. Nie znałam tego budynku, ale pamiętałam drogę do lochów, do których zdecydowałam się zajrzeć. Przynajmniej taki miałam pierwotnie zamysł, ale moją uwagę przykuło inne miejsce. Wielkie mosiężne drzwi, które skutecznie odróżniały się od pozostałych stały praktycznie pośrodku korytarza, po prawej stronie. Były bardziej ozdobne niż inne, więc łatwo domyśliłam się, co mogło tam się kryć. Moje przypuszczenia okazały się jak najbardziej trafne, kiedy znalazłam się w ogromnej, przestronnej bibliotece. Zabawne, że nawet w takim miejscach można było znaleźć to pomieszczenie, jakby nikt nie mógł obejść się bez książek. A te tutaj były cholernie stare i zakurzone. Nigdy się z takimi nie spotkałam, w ogóle chyba nie miałam zbyt wiele styczności z tomami zapisanych kartek. Nie tym zajmowałam się całe dnie, ale co było zamiast tego, to już nie miałam pojęcia.
Przechodząc obok niskiej szafki z książkami, które zapewne nie zostały odłożone na miejsce, przejechałam palcami po blacie. Ilość kurzu jaka się na nim pojawiła zasugerowała mi, że dawno nikt tutaj nie zaglądał, więc nie musiałam się martwić o nieproszonych gości. To było mi na rękę, zważywszy na fakt, co miałam zamiar tutaj odnaleźć.
- Jak ja mam to zrobić? – spytałam samej siebie i jakby jak na zawołanie, wiedziałam. Stanęłam w głównym przejściu, wzięłam kilka głębokich oddechów i wyciągnęłam ręce przed siebie. Niestety jak się okazało nakreślenie odpowiedniego symbolu było trudniejsze niż myślałam. W powietrzu pojawiały się słabo widoczne, karmazynowe linie, powoli przekształcające się w jakiś kształt, ale w pewnym momencie się rozpływały tak jak dym. Denerwowało mnie to strasznie, bo potrzebowałam wiedzy, akurat w tej chwili.
- Szlag! – warknęłam wściekła i tym razem nawet bez poruszania rękami po odpowiedniej trasę, krąg się pojawił. To było irytujące, że w ogóle nie miałam kontroli nad tymi mocami. – Znajdź mi coś o Tarathcie – rzuciłam hasło i z różnych półek zaczęły lecieć w moją stronę jakieś dzieła. Grzecznie wylądowały na jednym ze stołu, a ja z ulgą mogłam zacząć swoje poszukiwania. Już na pierwszych stronach przekonałam się o tym, że miałam dobre przeczucia. Ten czarnowłosy elf nie był kimś z kim powinno się zadawać. Byłam tego niemal pewna, przynajmniej do czasu aż literki nie zaczęły się przekształcać i tworzyć zupełnie inną historię. Tym razem pokazującą mężczyznę od dobrej strony, jako lojalnego przyjaciela, który odda za ciebie życie. Potem znowu pojawiła się odwrotna historia, prezentująca jego zdradę i to, co zrobił swojej rodzinie. Najpierw był potworem, potem bohaterem, potem znowu potworem. Bogiem, zwykłym magiem lub człowiekiem. Nie wiedziałam co było prawdą. Pomimo tego, że naprawdę usilnie starałam się przekonać samą siebie, że to halucynacje, które mogę pokonać, nie dawałam rady.
- Yafargh! – przeklnęłam w starożytnym języku elfów, uderzając pięściami w stół. To był mój błąd. Zwróciło to na mnie uwagę i już po chwili nie byłam sama w bibliotece. W przejściu pojawił się jakiś mężczyzna i chociaż na początku wyglądał normalnie, potem zmienił się w … coś innego. Jego twarz zmieniła się w taką, która przypominała szczura. Miał przygarbioną posturę, ostre kły, rogi i kopyta, a z tyłu wymachiwał długim, kolczastym ogonem. Przełknęłam ślinę przecierając oczy z przerażenia i na szczęście wrócił do ludzkiej postaci. Musiałam być naprawdę zmęczona, że widziałam potwora w człowieku.
- Jak tutaj trafiłaś? – spytał i daję słowo, że przez ułamek sekundy brzmiało to jak warknięcie psa.
- Dobra wróżka wskazała mi drogę, a jak myślisz?! – syknęłam, podnosząc się gwałtownie z miejsca i ruszając do wyjścia. – Złaź mi z drogi! – dodałam ostrym, zimnym głosem, po czym wyminęłam go, kierując się w stronę lochów. Nie udało mi się nawet pokonać połowy trasy, kiedy pojawił się przede mną Tarath. Kim i jaki on do cholery był? Która historia była tą prawdziwą?
- Wszystko w porządku? – spytał zatroskanym głosem, a ja nagle poczułam się podle. Jak mogłam uważać kogoś, kto uratował mi życie za swojego wroga? Jak mogłam posądzać go o hipokryzję, kiedy opiekował się mną najlepiej jak umiał? Ale jednocześnie skąd mogłam mieć pewność, że nie robił tego w konkretnym, niezbyt przyjemnym celu.
- Ymmm… – wydukałam spuszczając wzrok i drapiąc się po karku. Nie wiem czego szukałam na podłodze, ale był to bezpieczny punkt zaczepienia. – … zgubiłam się, szukając ciebie – mówiłam dalej, starając się brzmieć naprawdę wiarygodnie. – Chciałam spytać czy masz coś, co mogłoby zablokować sny. Nie mogę przez nie się zrelaksować – dokończyłam i wreszcie podniosłam głowę, żeby spojrzeć w jego oczy. Nawiasem mówiąc to były całkiem ładne.
- Coś się znajdzie – odpowiedział i ruszył, a ja podążyłam za nim. – Poczekaj tutaj – niedługo zajęło nam dotarcie pod kolejne drzwi, które wyróżniały się spośród reszty. Prawdopodobnie był to jego pokój i chociaż ciekawiło mnie jak wyglądał, nie weszłam do środka, bo mnie nie zaprosił. Nie mogąc jednak ustać w miejscu bez ruchu przechodziłam z nogi na nogę, starając się skupić na czymś myśli. Nie mogłam i niemal dziękowałam bogom, kiedy wreszcie elf wrócił. – Teraz wracamy do ciebie – stwierdził, a ja bez słowa poszłam za nim. Bez problemu dotarliśmy do mojego pokoju i niemal od razu po wejściu wypiłam buteleczkę, którą mi podał. Co prawda napój miał wyjątkowo nieprzyjemny kolor i smak, ale przynajmniej wreszcie przestałam się tak intensywnie zastanawiać na temat wszystkiego, co wyczytałam i mogłam spokojnie zasnąć. Nie słyszałam też tego alarmu, który się u mnie włączał, kiedy czarnowłosy pojawiał się w moim pobliżu.



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Raika dnia Czw 14:24, 10 Mar 2016, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 18:00, 15 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Wdech, wydech, wdech, wydech. Przecież obiecałem Shayi, że ją odnajdę. Wdech, wydech, wdech, wydech. Odnajdę i ochronię przed niebezpieczeństwem czającym się w Otchłani. Wdech, wydech, wdech, wydech. A mogła głupia nie puszczać mojej ręki. Jakoś dałbym radę ją wciągnąć i ochronić nas przed tymi demonami. Potrzebowałbym tylko chwilę na zastanowienie jak. Tylko chwilę. Wdech wydech, wdech, wydech. Jak tylko nas wyciągnę z tego gówna, w którym się znaleźliśmy i z powrotem sprowadzę do świata żywych to wytargam tę elfkę za uszy. I to dosłownie. Odpowie mi za wszystkie rany, które choć poniekąd przez nią odniosłem. Za całe to cierpienie. Gdy podróżowałem sam moje ciało jeszcze jako tako się prezentowało i wskazywało na to, że chcąc nie chcąc jestem ostatnim z dobrych i niezamkniętych w Krainie Cieni bogów, a teraz? Teraz wyglądam jak siedem nieszczęść! Niedoleczona do końca rana na policzku, kolejna świeża na drugim, blizna pod żebrami, niedoleczona rana na ramieniu, niedoleczona rana i niewielka dziura od kwasu pająków na przedramieniu, kilkanaście dosyć świeżych ran i sińców na całej reszcie ciała i zaraz jeszcze do tej kolekcji dołączą zdarta do krwi skóra z obu nadgarstków oraz wybite, jeśli i nie wyłamane kciuki. Okaz zdrowia po prostu! Gdybym nie był bogiem pewnie już dawno byłbym trupem. Wdech, wydech, wdech, wydech. Nie miał bóg problemów, znalazł sobie Allis. Wdech, wydech, wdech, wydech…
Tylko tego typu myślenie mogło dać mi siłę do zrobienia tego, co zrobić musiałem. Tylko wściekłość mogła nieco zmniejszyć odczuwany w tamtej chwili ból i pchnąć mnie ku zadaniu sobie kolejnego. Gdy śmiertelnikom zaczynało brakować sił modlili się do tego czy innego boga prosząc go o wsparcie. I choć z reguły nie otrzymywali odpowiedzi, to w zupełności im wystarczało by raz jeszcze podnieść się po upadku, raz jeszcze spróbować. Do kogo jednak ja miałem się modlić? Kogo prosić o pomoc? Taratha, który mnie tu zamknął czy swych dawnych przyjaciół, którzy choć by chcieli nie mogli dać mi potrzebnej siły?
Niestety mnie pozostawała jedynie złość i żal. Obwinianie wszystkich o moje cierpienie i chęć zemsty. Dotąd gdy po wizycie w kolejnej zniszczonej świątyni, w której szukałem czegoś co mogłoby pomóc mi pokonać swego kuzyna, kolejny raz zaczynałem sądzić, że jest to niewykonalne i nawet inny bóg nie da już rady stawić mu czoła, wyobrażałem sobie Vaye. Spędzone z nią chwile podczas, których świat stawał się piękniejszy, a czas zupełnie już tracił znaczenie. A także moment gdy to wszystko zostało mi raz na zawsze odebrane.
Tym razem to jednak niestety nie wystarczało. Być może minęło już zbyt wiele czasu i chcąc nie chcąc pogodziłem się z tym co nas spotkało. A być może było to po prostu spowodowane tym, że udało mi się ocalić choć jej duszę i podczas odwiedzin Otchłani jako śniący, wreszcie się z nią pożegnać. Niezależnie od tego jaki był powód te wspomnienia nie wywoływały już gniewu, a jedynie kolejną, chcącą mnie pochłonąć falę smutku, a to zdecydowanie nie mogło mi pomóc. Czas na rozpaczanie minął i nadszedł moment działania. I właśnie dlatego tym razem skupiłem się na dosyć niedawnych, burzliwych uczuciach wywołanych kontaktem z pewną brązowowłosą elfką. Allis, która najpierw sama miała mnie za nie wiadomo jakiego zboczeńca – jakby mająca za sobą tyle wieków życia, co ja osoba miała dotąd nie mieć szansy poznania tajemnicy budowy kobiecego ciała i postanowić wykorzystać tę, która pojawi się po raz pierwszy – a później gdy przyszło co do czego, sama przez pocałunek zmusiła mnie do spożycia mięsa. Ciekawe jak zareaguje gdy jej to przypomnę? Będzie równie wściekła co wtedy, czy jednak bardziej zawstydzona swoim zachowaniem? Ledwo zdążyłem o tym pomyśleć, a niemal natychmiast poczułem nieodpartą chęć poznania odpowiedzi na to pytanie. Niestety, jednocześnie doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nim będzie mi to dane, muszę…
-
Aaaaaa! Lefenet el asma d’ellor kasha Tarath ma chajudt elimir nazae! - wiązanki, która wydobyła się z moich ust, gdy tylko poczułem spływającą po mej ręce krew i niewyobrażalny ból, nie powstydziłby się nawet najgorszy zbir. Tym razem nie próbowałem w żaden sposób dławić swego krzyku. Wręcz przeciwnie - pozwoliłem na to by odbił się od każdej ze ścian mojej celi, tylko po to by sprawdzić czy na mającym mnie pilnować potworze zrobi to jakiekolwiek wrażenie. Musiałem to wiedzieć, gdyż choć ból, który teraz odczuwałem był jedynie iluzją, zaraz miałem zrobić sobie prawdziwą krzywdę by moc uciec z tego koszmarnego lochu. I ostatnie czego chciałem to by ktokolwiek mi w tym przeszkadzał. A zwłaszcza obśliniający wszystko potwór, z którym prędzej czy później miałem się zmierzyć.
Tak jak podejrzewałem, identycznie jak poprzednim razem - choć przeklinając pod nosem i mając ogromną ochotę przyciągnąć płonące bólem dłonie do piersi, w spokoju odczekałem chwilę dając monstrum czas na sprawdzenie czy więzień przypadkiem nie próbuje uciec - strażnik nawet nie zbliżył się do krat. A ja nawet nie podejrzewając, iż może być to zasadzka, zacisnąłem zęby tak mocno jak byłem tylko w stanie i zacisnąwszy w pięść lewą dłoń, napiąłem wszystkie swe mięśnie, a później zmusiłem się do rozluźnienia prawej dłoni i z całej siły szarpnąłem nią ku sobie. Niemal natychmiast napotkałem towarzyszący cichemu pobrzękiwaniu kajdan opór oraz poczułem towarzyszący mu okropny ból, jednak nie przestałem. Nadal wykorzystując całą swą siłę ciągnąłem rękę w stronę swego ciała, czując przy tym jak moje wszystkie mięśnie rozciągają się tak bardzo jak tylko są w stanie, a gdy już nie mogły bardziej, a kajdany nie chciały ustąpić, usłyszałem całkiem głośne chrupnięcie. I niemal od razu poczułem towarzyszący mu okropny, paraliżujący ból, który powoli promieniał od uszkodzonego stawu, przez wszystkie kości nadgarstka, aż do pozostałych palców. Nie panowałem nad tym co krzyczę - bo, że drę się wniebogłosy byłem pewien - i prawdę powiedziawszy w ogóle mnie to nie obchodziło. Mający mnie dotąd w głębokim poważaniu strażnik, dalej nie wydawał się mieć najmniejszego zamiaru zainteresować się choć trochę moją osobą, w związku z czym w spokoju mogłem skupić się nad zaskakująco szybko odbierającym mi władzę nad moją dłonią bólem. Bólem, który wcale nie chciał minąć, a wręcz przeciwnie – z każdą kolejną mijającą sekundą rósł w siłę dodatkowo spotęgowany przez okropne uczucie ucisku jasno dające mi do zrozumienia, że mój kciuk jest wygięty teraz pod wyjątkowo dziwacznym kątem. Uczucie, które powoli sprawiało, że pragnąłem choćby i rozdrapać sobie skórę do kości czy odgryźć ten nieszczęsny palec, byleby tylko minęło. A ja nie mogłem zrobić nic więcej niż tylko próbując je ze wszystkich sił zignorować, zmusić się do poruszenia zesztywniałą dłonią i zdzierając sobie w kilku miejscach skórę i tworząc w ten sposób całkiem głębokie rany, raz jeszcze spróbować przeciągnąć ją przez obręcz kajdan. A ta dzięki znacznie mniejszej powierzchni i pokrycia się sporą warstwą śliskiej krwi wysunęła się w końcu z kajdan i powoli opadła na bok, pokrywając posadzkę z każdą chwilą powiększającą się szkarłatną plamą.
Gdybym tylko mógł, właśnie w tym momencie zaprzestałbym wszelkich prób ucieczki, jednak niestety na moich barkach znajdował się los całego świata. Miejsca pełnego śmiertelników, którzy już dawno o mnie zapomnieli lub zupełnie wypaczyli moją historię. Osób, którym czasami zazdrościłem bo choć wiele z nich żyło w biedzie, wbrew pozorom było szczęśliwe. Miało dom, miłość i rodzinę. Przyjaciół, z którymi świętowało, jadło i piło. Miało to wszystko co zostało mi odebrane. I chyba tylko dlatego, iż wiedziałem jaki czuje się ból i rozpacz po takiej stracie, zmusiłem się by zamknąć oczy i zacisnąć zęby, szykując się na kolejną falę bólu, która już po chwili zapłonęła w mej lewej dłoni sprawiając, że przez moment przed oczami pojawiły mi się mroczki. Nie wystarczyło to jednak by powstrzymać resztki tlącej się we mnie i dającej mi siły wściekłości, dzięki czemu chwilę później moja druga, pokryta krwią i wolna od kajdan dłoń skończyła na posadzce, a reszta mojego ciała mimowolnie podążyła za nią. Pozbawiony resztek silnej woli i przepełniony bólem zarówno fizycznym jak i psychicznym, nie byłem w stanie zrobić nic więcej niż tylko zwinąć się w kłębek i przyciągnąć zranione ręce do piersi. Dłonie, których w tamtej chwili nie byłem sobie w stanie sam wyleczyć, czy choćby nastawić.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:47, 15 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Coś było nie tak. Czułam to całym swoim ciałem, mimo że spałam. Miało być już dobrze, na to się zapowiadało. Udało mi się spokojnie zasnąć, ale to trwało tylko krótką chwilę. Wyglądało na to, że nie mogłam się zrelaksować, bo ilekroć to robiłam, coś psuło tę chwilę. Tak samo było i tym razem, kiedy znowu oderwałam się od swojego ciała. Teraz droga trwała o wiele krócej niż poprzednio i już po kilku sekundach znalazłam się w lochach. Akurat w momencie, w którym mężczyzna zaczął się katować. Sam sprawiał sobie ból i chociaż to była obca dla mnie osoba, sparaliżowało mnie to. Czułam się tak, jakbym to ja robiła to samej sobie i nie mogłam na to patrzeć, ale jednocześnie nie byłam w stanie oderwać swojego wzroku. Musiałam coś zrobić, ale nie miałam jak. Mogłam jedynie obserwować jak sam zabiera się za złamanie sobie palca. Utwierdziło mnie w tym to, że zaczął ciągnąć swoją rękę tak, jakby była zwykłym sznurkiem.
- Ej! – zawołałam, ale on chyba nie był w stanie mnie usłyszeć, bo dalej się skupiał na zadaniu. – Przestań! Krzywdę sobie zrobisz! STÓJ!! – ryknęłam, jednocześnie wybudzając się ze snu. Byłam całkowicie spocona, ale głos chyba utknął mi w gardle, bo tym razem nikt nie wpadł do mojego pokoju. Zupełnie tak, jakbym nie wydała z siebie żadnego dźwięku w rzeczywistości, jakby mój organizm wiedział, że to mogło popsuć moje plany. Musiałam mu pomóc za wszelką cenę. Nie znałam go, ale musiałam. Nie mogłam zignorować tego instynktu, był zbyt silny. Dlatego szybko ześlizgnęłam się ze swojego łóżka i zaczęłam szukać jakiejś broni. Najpierw rzucił mi się w oczy wazon z kwiatami i ruszyłam, żeby go wziąć. Zanim jednak dotarłam do niego, dostrzegłam że stał na stoliku o czterech nogach. Zatrzymałam się na moment i spojrzałam na drewno, mając dziwne przeczucie, że mogłabym go użyć. Ruszając więc ponownie z miejsca wymyśliłam jak i już po chwili zestawiałam wazon na ziemię i zrzucałam rzeczy ze stolika. Następnie postawiłam go do góry nogami i stanęłam bokiem. Cztery porządne kopnięcia w każdą z nóg, załatwiły sprawę, a ja miałam do dyspozycji jakąkolwiek broń. Nie wiedziałam skąd mi przyszło to do głowy, ale nie zagłębiałam się w to. Następnie porwałam prześcieradło na kilkanaście mniejszych szmatek, które nadawały się na opatrunek. Schowałam je w staniku, żeby nie rzucały się w oczy, po czym to samo zrobiłam z dłońmi, w których było drewno. Dopiero wtedy wyjrzałam z pokoju i od razu natrafiłam na jednego z wrogów. Zamknęłam więc na chwilę drzwi, wzięłam głęboki oddech i zamilkłam, nie oddychając nawet, żeby usłyszeć moment, w którym znajdzie się przy moich drzwiach. A gdy to nastąpiło gwałtownie przez nie wypadłam i szybko wbiłam mu nogę od stoły prosto w serce. Nie spojrzałam jednak na to czy podziałało tylko puściłam się biegiem do odpowiedniego korytarza. Po drodze udało mi się jeszcze trafić na trzech przeciwników, przez co pozbyłam się każdej nogi, ale byłam już przy odpowiednim zaułku. Jak na moje nieszczęście wpadłam tam na Taratha, który właśnie robił obchód.
- Co się stało? – spytał, a ja spanikowałam, nie wiedząc co powinnam zrobić. Następnie użyłam najgłupszej rzeczy, jaką mogła użyć kobieta… łez. Zaczęłam płakać i wpadłam w mężczyznę, dając mu do zrozumienia, że potrzebuję jego wsparcia, by chwilę później pozbawić go przytomności. Chyba przy użyciu moich mocy, nie wiem w sumie… Albo może uderzyłam go w kark? Nieważne… W każdym razie, korzystając z jego chwilowej… niesprawności, wpadłam na schody do lochów. Szybko je pokonałam, przeskakując co dwa stopnie, aż znalazłam się na samym dole. Następnie schowałam się za ścianą i słuchałam czy ktoś tutaj był. Niestety… był. I to w dodatku dwoje blisko, oraz jeden dalej. Nie była to, co prawda, armia, ale jednak stanowi pewną przeszkodę, którą musiałam pokonać. Tamten mężczyzna potrzebował mojej pomocy, nikogo innego tutaj nie miał… Cholera, skąd się brały te myśli?
- Shaya… Ty zwariowałaś… – szepnęłam do samej siebie, zerwałam dół sukienki aż do ud, rozerwałam go tak, żeby był długo, a następnie zwinęłam w mocny rulon. – Kompletnie postradałaś zmysły… – dodałam, po czym wysunęłam się zza ściany, zwracając na siebie uwagę. Najlepszym sposobem był najgłupszy sposób. Gwizdnęłam, wyrzuciłam biodro w bok i położyłam na nim dłoń, uśmiechając się kusząco. – Heej… Przystojniaki… – wyśpiewałam kokieteryjnie, plącząc myśli tych… potworów? Kurwa mać, czym oni byli??!! W sumie, chyba nie chciałam znać odpowiedzi na to pytanie. Nie potrzebowałam jej, bo nawet takie maszkarady dały się nabrać na kobiece sztuczki. Ślinka im zaczęła lecieć niczym z wodospadu (nie jestem pewna czy chodziło im o to, że mieli na mnie erotyczną ochotę, czy może raczej… obiadową i nie chciałam tego zgłębiać). Kiedy tylko ruszyli w moją stronę i to na odległość, przez którą mogłam do nich sięgnąć, zamachnęłam się rulonem ze spódnicy i owinęłam jego koniec wokół broni na biodrze jednego ze szkarad. Następnie równie gwałtownie pociągnęłam i zwinnie złapałam miecz.
- Skąd ja to do cholery umiem?! – wrzasnęłam, wpatrując się w ostrze, które nawet mnie nie drasnęło. Byłam żołnierzem czy co? W każdym razie, nie miałam zbytnio czasu na zgłębianie tej tajemnicy, bo obaj ruszyli na mnie, a ja odruchowo wypuściłam ostrą broń, skupiając się na materiale. – Zdecydowanie teraz przydałaby mi się kontrola… – skomentowałam i wykonałam pół-obrót na palcach prawej stopy, zaczepiając spódnicę w połowie o przedramię. Udało mi się tak świetnie to wymierzyć, że wylądowałam tyłem do jego ręki, mając całkowitą swobodę ruchów. Następnie pociągnęłam w swoją stronę i usłyszałam niezbyt przyjemne chrupnięcie. Co dziwniejsze… Nic to dla mnie nie znaczyło. Nie wzbudziło u mnie żadnej reakcji. Ani wymiotów, ani wymiotów, niczego… Zupełnie tak, jakbym spotykała się z czymś takim na co dzień. Całe szczęście, bo w tej chwili było to dla mnie wybawieniem. Wolałam nie Myślec o tym, co by się stało, gdybym zemdlała przez to, że komuś coś strzyknęło. W każdym razie, potwór ryknął, łapiąc się odruchowo za złamaną rękę, a ja zostałam zaatakowana przez drugiego. Bez problemu uniknęłam jego uderzenia poprzez stracenie gruntu pod nogami. Pozwoliłam stopom stracić oparcie, ale nim się wywróciłam, kucnęłam idealnie wymierzając moment. Wylądowałam na lewej nodze, podczas gdy prawą wykonałam pół-obrót i przecięłam jego łapy. On jednak nie był tak zwinny jak ja i wylądował plecami na ziemi. To mi dało chwilę na zgarnięcie z podłogi miecza. Bezbłędnie wyczułam, że drugi z potworów zmierzał na mnie od tyłu. Nie miałam jak się obrócić, bo za długo by to trwało, więc musiałam celować na oślep. Przekręciłam więc ostrze, kierując je za siebie i nie patrząc przebiłam monstrum. Następnie szybko zwiałam z miejsca, zabierając po drodze kolejny miecz, tym razem od niego i tym przebiłam tego, który próbował się podnieść z ziemi.
- To został jeszcze jeden… – rzuciłam, po czym biegiem ruszyłam w stronę krat, za którymi tkwił tamten mężczyzna. Potwór, jako jedyny będący jego strażnikiem, już zmierzał na mnie. Wyglądał jeszcze gorzej niż tamci dwaj, ale wydawał się być… potężniejszy. – Spokojnie, dasz radę… – mocniej złapałam miecz i zagryzłam wargę, zmierzając prosto na przeciwnika. Będąc od niego kilka metrów wyskoczyłam do góry i zamachnęłam się ostrzem w jego stronę. Błyskawicznie zareagował, blokując cios i rzucił mną o pobliską ścianę. – Silniejszy… – potwór ryknął i znowu na mnie szarżował, wymachując swoim zmutowanym tasakiem. No naprawdę? Nie mógł dobrać innej broni? Mniej… potężnej? – No dalej moje wszechmocne umiejętności. Mogłybyście choć raz ujawnić się w odpowiednim momencie! – krzyknęłam, unikając jego uderzenia. Przejechałam pomiędzy jego nogami, zaczepiając o jedną spódnicę i ciągnąc za sobą. Wróg stracił przez to równowagę na tyle, że mogłam zgranie przeciąć go na pół. To było idiotyczne… Dlaczego Tarath postawił na straży tak głupie maszkary? Przecież przez ich poziom inteligencji wystarczył spryt, żeby padli! Dobra, nieważne… Ciesząc się z tego, że przeżyłam, nawet jeśli oblepiona śliną i krwią… tego czegoś, cokolwiek to było, to żyłam. Dlatego szybko złapałam klucze i otworzyłam kraty, wpadając do nich jak oparzona. Ten młodzieniec leżał skulony przed łańcuchami, przyciskając ręce do klatki piersiowej jak małe dziecko.
- Wyglądasz co najmniej makabrycznie – zaczęłam, szybko wyciągać ze stanika porwane prześcieradło i owijając te krwawiące, cięte rany na jego ciele. Nim jednak skończyłam poczułam bardzo nieprzyjemny chłód. – Cholera… – zdążyłam skomentować, zanim nie zostałam przyciśnięta do ściany w powietrzu i duszona.
- Starałem się to załatwić przyjemnie, ale jak widać nie jesteś chętna do współpracy – warknął Tarath nie tylko z nienawiścią, ale też tak, jakbym sprawiła mu wielki zawód i go zraniła. Hipokryzja. Niemal modliłam się teraz o to, żeby ta moja cudowna, wielka moc się uaktywniła przynajmniej w takim stopniu, żeby mogła uleczyć tego biedaka. Jeśli by odzyskał siły, to by poszło gładko. No dalej, kontroluj to cholerstwo, Shaya!!!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 23:00, 15 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Moim ciało dygotało z zimna, tors zdążył się pokryć już sporą warstwą zaschniętej krwi, włosy, które wylądowały idealnie w kałuży śliny potwora, całe zdążyły już nią przesiąknąć, a ja wciąż nie byłem w stanie zmusić się do nastawienia sobie chociaż jednego z kciuków. Choć doskonale wiedziałem jak należy to zrobić by jak najmniej bolało, jak również, iż jeśli tego nie zrobię nie dam rady rzucić jakiegokolwiek, nawet słabego zaklęcia, a tym bardziej nie wyciągnę mojej i Shayi świadomości z Otchłani, poruszenie którąkolwiek ręką choćby o milimetr wydawało mi niemożliwe. Równie niewykonalne było wstanie z podłogi lub choćby odsunięcie głowy od tej obrzydliwej, śmierdzącej cieczy. A przynajmniej do czasu aż ni stąd nic zowąd nie zacząłem mieć zwidów.
Sam nie byłem już pewien czy znów nie stałem się ofiarą kolejnej iluzji, czy po prostu mój wymęczony nadmiarem bólu mózg nie postanowił spłatać mi figla w postaci halucynacji. W obie te wersje było mi bowiem znacznie łatwiej uwierzyć, niż w fakt, że osoba, którą tak bardzo chciałem uratować, nie tylko tego ratunku aż tak bardzo nie potrzebuje, ale również przybyła uratować mnie.
Nie zdolny do wydania z siebie jakiegokolwiek dźwięku, wstrzymując oddech wpatrywałem się szeroko rozwartymi oczami w coraz to bardziej zbliżającą się do mnie postaci zielonookiej elfki w poniszczonej sukni, która zupełnie nie przejmując się brakiem mojej reakcji na jej słowa, zaczęła się zajmować moimi ranami. Dopiero jej dotyk pozbawił podstaw moją teorię o halucynacjach, a towarzysząca jej aura i niemal namacalna energia artefaktu zmusiła mnie bym uwierzył, że to wszystko dzieje się naprawdę. Bowiem nawet taki mistrz iluzji jak Tarath tej jednej rzeczy niebyły w stanie podrobić.
-
Uwa.. – tylko tyle zdążyłem wydobyć ze swego gardła nim powoli wypełniające mnie uczucie ulgi i radości zostało zupełnie stłamszone przez po raz kolejny wypełniającą mnie bezsilność i rozpacz. A wszystko przez nikogo innego niż mojego kuzyna, który niepodziewanie, pełen furii pojawił się w mojej celi i niemal natychmiast rzucił na elfkę. Zaczął jak dusić tak samo okrutnie jak jeszcze niedawno dusił, a ja nie mogłem zrobić nic więcej jak tylko obserwować tę straszliwą, rozgrywającą się tuż przed moim nosem scenę. Nie byłem w stanie wykrzesać z siebie ani odrobiny magii, złości czy choćby jakiegokolwiek innego uczucia, które dałoby mi potrzebną siłę do pokonania mężczyzny. Nie oznaczało to jednak, że nie spróbowałem. Chociaż wiedziałem, że nic poza kolejną falą bólu mi to nie, w akcie desperacji z całej pozostałej siły kopnąłem Taratha w nogę, licząc na to, iż choć zmusi go to do lekkiego poluźnienia zabójczego uścisku, w którym trzymał Shayę. Chciałem by choć na moment zostawił ją w spokoju i wyżył się na mnie. Choć na kilka sekund, które może dałyby jej siłę by uratować swoje życie, nawet jeśli byłem świecie przekonany, iż w tej właśnie celi przyjdzie nam zakończyć życie.
Nie przeliczyłem się. Wyraźnie jeszcze bardziej wkurzony nie tylko moją próbą ucieczki ale wciąż stawianym mu oporem bóg, wlepił we mnie swe pełne nienawiści spojrzenie, by następnie użyć na Shayi swych mocy by zamknąć ja w widocznej i dla mnie iluzji miażdżących jej żebra i nieco przyduszających ją obręczy oraz trzymających jej ręce wysoko nad głową kajdan. A gdy tylko zadowolony ze swego dzieła, najwyraźniej mający pomysł na jakieś chore mające złamać elfkę okropieństwa, uśmiechnął się triumfalnie i powrócił do mnie wzrokiem, coś w jego spojrzeniu uświadomiło mi, iż mężczyzna ukarawszy mnie odpowiednio, zmusi mnie do ich oglądania.
Nie miałem jednak czasu dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż zaledwie kilka sekund później moje ciało uderzyło o ścianę celi wskutek pierwszego z wielu silnych i pełnych furii kopnięć, które spadały zarówno na moje nogi jak i tors, ręce czy nawet szczękę. Już po krótkiej chwili nie było żadnego miejsca, które nie paliłoby mnie straszliwym bólem, a ja mogłem być pewien, ze przynajmniej kilka z moich kości zostało przynajmniej mocno stłuczonych jeśli i nie złamanych. Wszystko wskazywało jednak na to, że bóg sztuczek i iluzji postanowił potraktować mnie niczym worek treningowy, raz na zawsze pozbawiając mnie jakichkolwiek złudzeń co do tego, który z nas jest silniejszy. Który z nas jest potężniejszym magiem i który z nas ostatecznie zwycięży. A także w jasny sposób dając mi do zrozumienia, ze Tarath się dopiero rozkręca i nie spocznie dopóki po raz kolejny w swym życiu nie zada mi takich obrażeń, których nawet magia nie będzie w stanie do końca wyleczyć. I jedyną osobą, która mogła mnie przed tym ocalić była Shaya. Osoba, dla której byłem w stanie znosić to całe cierpienie, gdyż wiedziałem, że odwleka ono przynajmniej trochę jej własne. I daje jej choćby i niewielką szansę na ucieczkę z tego koszmaru.
-
Masz w sobie moce wszystkich bogów Suledin… Proszę uciekaj stąd póki on jest zajęty... Proszę skup się, przełam jego iluzję i uciekaj stąd... Nie dasz rady go pokonać, ale część moich mocy krążąca w twym ciele powinna dać radę cię stąd wyciągnąć i przenieść z powrotem do prawdziwego świata… Musisz się obudzić Shaya, to wszystko nie jest prawdziwe… To tylko iluzja, możliwa dlatego, ze jesteśmy w Otchłani… Ty śnisz Suledin – pomyślałem pomiędzy kolejnymi kopnięciami i odbierającymi mi oddech falami bólu mając nadzieję, że spowodowana mą desperacką próbą uratowania elfki i przekazaniem jej przez pocałunek cząstki mej boskiej mocy więź, która miała łączyć nasz los aż do śmierci, w jakiś sposób pomoże usłyszeć te myśli Shayi. Albo chociaż przekaże jej jakoś towarzyszące nim uczucia, które zmuszą jej moc do działania i zabrania jej stąd choćby i wbrew jej woli. I nawet jeśli ta ucieczka z iluzji i więzów Taratha miałaby łączyć się ze zniszczeniem wszystkie wokół.</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Wto 23:07, 15 Mar 2016, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 0:22, 16 Mar 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Uścisk na mojej szyi był mocniejszy z każdą sekundą, a ja miałam coraz większe trudności z oddychaniem. Próbowałam na siłę łapać powietrze, ale czułam tylko przeszywający ból. Obejmował całe moje ciało, kiedy wielkie łapska Taratha miażdżyły mi tchawicę, a obrazy przestawały być wyraźnie. Pojawiały mi się plamy, znikały kolory, po prostu odpływałam i nie umiałam sobie samej pomóc. A moja cholerna moc nie chciała mi pomóc, pozwalając mężczyźnie odcinać moją nić życia. Miałam ochotę płakać, ale nawet łzy nie chciały mi lecieć, bo powoli traciłam połączenie z własnym ciałem. Ponadto kiedy liczyłam na to, żeby mieć spokój, znowu odzyskiwałam pełną świadomość, aż do momentu, w którym uścisk na mojej szyi nie zniknął, a ja znalazłam się przyszpilona do ściany. Zaraz potem koszmarny ból przeszył mnie na wskroś. Czułam się tak, jakby ktoś celowo spowalniał każdy moment, w którym moje ciało odczuwało efekty miażdżenia przez kajdany. Nie wiedziałam nawet jak mogłam opisać siłę tego doświadczenia. Zapewne innym wystarczyło to, że chyba pierwszy raz w swoim życiu naprawdę przeraźliwie wrzasnęłam. Już po pierwszej sekundzie miałam dosyć. Bycie ofiarą po tym jak tyle razy było się oprawcą (nawet jeśli tylko we wspomnieniach artefaktu) było jak z horroru. Niemal błagałam w myślach wszystkich znanych mi bogów, żeby odcięli mnie od tych tortur, pozwolili umrzeć. Nigdy w życiu nie cierpiałam tak bardzo i wiedziałam, że nigdy już się to nie zdarzy. Moje ciało jednocześnie drżało, paliło się, obrywano z niego skórę i było ćwiartowane. Skoro tak mocne było porównanie w tym przypadku, to co by było, gdyby to wszystko naprawdę się działo?
Łzy w końcu pojawiły się na moich policzkach, a ich ilość zwiększała się z każdym kolejnym doświadczeniem. Nie mogłam zrozumieć dlaczego coś takiego dotykało akurat mnie. Nie pamiętałam swojej przeszłości, ale byłam pewna, że nigdy nikogo nie skrzywdziłam. Mogłam być wojowniczką, ale swoich nie zabijałam, nawet jeśli nie byli częścią mojej wioski. Co najśmieszniejsze, nie wiedziałam gdzie ona się znajdowała. Nie wiedziałam, z której strony przybyłam i gdzie zmierzałam. A wychodziło na to, że mój cel zagwarantował mi pierwszy miejsce w torturach. Naprawdę w tym momencie chciałam zamknąć oczy i już nie musieć się martwić tak naprawdę o nic. Potrzebowałam prawdziwego odpoczynku, relaksu, spokoju i przyjemności, a nie przeciwności tego. A jakby tego, co mi zgotowano było mało, to przed oczami pojawił mi się zakapturzony od stóp do głowy człowiek z biczem w ręku, którym chwilę później zaczął mnie okładać, wyciskając ze mnie jeszcze więcej łez i wrzasków. Dodatkowo, nim zdołałam się oswoić ze swoim cierpieniem, Tarath zajął się tamtym młodzieńcem. Każdy jego cios, za każdym razem mocniejszy, sprawiał że miałam ochotę błagać czarnowłosego o to, żeby zostawił tamtego elfa w spokoju. Nie wiedziałam dlaczego, ale po prostu nie mogłam tego znieść bardziej niż własnych tortur i nie chcąc tego oglądać, odwróciłam wzrok. Tarath to zauważył i jednym pstryknięciem palców sprawił, że moja głowa się napięła i kazała mi patrzeć dokładnie w tamtą stronę, a ja nie mogłam nią ruszyć.
- Poddaj się – usłyszałam nagle i myśląc, że wszyscy to wyłapali, nie zwróciłam uwagi. Dopiero mnie to zainteresowało, kiedy nikt nie spojrzał w górę, zainteresowany tym przypadkiem tak jak normalnie to się powinno dziać. – Możesz mu pomóc, możesz go uratować – ciągnął głos, a ja nie wiedziałam czyj on był, ani jakiej płci. Z sekundy na sekundę brzmiał zupełnie inaczej, jakby w jednym ciele było mnóstwo osób, które po kolei chcą nim pokierować wedle własnego uznania. Chwilę później pojawili się przede mną wojownicy, moi poprzednicy i tylko ja ich widziałam. – Musisz tylko się poddać i oddać nam kontrolę… – kontynuowali, zmieniając się tak, jakby biegali błyskawicznie i zmieniali miejsce. To było co najmniej przerażające, ale nie mogłam niczego z siebie wykrztusić. Po prostu się gapiłam przed siebie i chociaż słyszałam też znajomy głos tamtego młodzieńca, nie wiedziałam co do mnie mówił. – No zobacz, on cierpi. Wystarczy, że przestaniesz się opierać, po prostu się usuniesz, a my go uratujemy – propozycja była naprawdę kusząca, ale miałam wrażenie, że nie mogła być tak piękna na jaką się wydawała. Nie powinnam jej akceptować, ale jedno spojrzenie w stronę mężczyzny i zaczęłam poważniej brać to pod uwagę. Jeśli mogłam go uratować i on coś do mnie mówił, to może byłby w stanie mi potem pomóc? Chciałam kontrolować samą siebie i swoje moce, a jak do tej pory nie umiałam. Nie ujawniały się też wtedy, kiedy ich najbardziej potrzebowałam, jak na przykład teraz.
- Pospiesz się… – wydukała jakaś kobieta wyjątkowo przerażającym głosem, gorszym niż każdy z pozostałych mężczyzn. – On nie ma dużo czasu… – dodał ktoś inny, wskazując mi stan elfa. Naprawdę, ledwo żył, a ja mogłam go uratować i chciałam to zrobić, za wszelką cenę. Wróciłam więc spojrzeniem na wojowników, którzy się uśmiechnęli, zbili w jedną osobę, która migotała każdym po kolei, po czym z impetem się na mnie rzucili. Poczułam mocne szarpnięcie, po czym znalazłam się poza własnym ciałem. Mogłam wszystko obserwować z boku, jako niewidoczny dla innych widz i byłam przerażona samą sobą. Patrzyłam jak moje ciało się wydziera, jednocześnie wypuszczając moc. Oglądałam jak potężny strumień energii niszczy całą iluzję, wyciągając z niej wszystkich. Następie ta kobieta, którą byłam wcześniej, zniknęła i w ułamku sekundy znalazła się przy Tarathcie, wbijając rękę w jego plecy. Na pewno wyszła na wylot, bo elf wypluł krew, a potem jeszcze więcej, kiedy dziewczyna wyrwała dłoń, żeby wyłapać mu obie ręce i zmuszając go do rozpłynięcia się w powietrzu. Nie umarł, wiedziałam to, ale na razie nie był w stanie nic zrobić, musiał się uleczyć, a to na pewno zajmie mnóstwo czasu. Uznałam więc, że mogę wrócić do swojego ciała, ale odrzuciło mnie. Jedynie się uśmiechnęło i zlizało z dłoni krew wroga, nie przejmując się… Imaelem. Właśnie wtedy, kiedy sobie przypomniałam jego imię, wszystko wróciło. Każde wspomnienie i wydarzenie z mojego życia. Absolutnie wszystko i cholernie pożałowałam tego co zrobiłam.
- Chciała cię ratować – odezwało się tym okropny głosem, w którym słychać było jednocześnie setki innych, następujących po sobie. – Zadanie wykonane – dodało, po czym się odwróciło, żeby odejść.
- Falerel – krzyknęłam i ruszyłam w jego stronę, żeby dać mu jakiś znak, ale nim do niego dotarłam poczułam silne szarpnięcie.
- Idziesz z nami – rzuciło ciało, a ja nie mogłam się od niego oderwać. Byłam przygwożdżona. Tak żyli te setki lat? Latając za ciałem, którego właścicielami nie mogli być, a od którego odciąć się nie mogli?



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 20:10, 24 Kwi 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Nie wiedziałem co było gorsze – to, że nie byłem w stanie pomóc Shayi, czy to co zrobiła aby pomóc mnie. Biorąc pod uwagę fakt, że byłem bogiem, obie te rzeczy byłe niedopuszczalne.
Nie wiedziałem w jaki sposób Shaya odbiera głos tych co przejęli jej ciało – o ile w ogóle go słyszy – jednak dla mnie, boga umarłych, był to dźwięk, który samym swym brzmieniem ranił moją duszę. Słysząc zaledwie kilka głosów tej istoty, którą stała się elfka, słyszałem krzyki dziesiątek, jeśli i nie setek czy tysięcy, dusz, które w jakiś sposób spętane, przeklęte i związane z artefaktem dusze torturowały i mordowały. Słuchając tych wrzasków miałem wrażenie, że to mnie torturują. I ból, który mi to sprawiło był o wiele większy niż każdy, który mógł sprawić Tarath memu ciału.
Wysłuchując obciążającej mnie wypowiedzi dającej mi jasno do zrozumienia, że gdybym tylko był silniejszy nigdy by nie doszło do czegoś takiego, nigdy Shaya nie stałaby się tym potworem, monstrum, wypaczeniem, słyszałem jednocześnie krzyki dusz, które obwiniały mnie o swój los. I niestety miały rację, a przynajmniej częściowo ją miały. Gdybym nie oddał części swej mocy artefaktowi ten nie byłby tak potężny jak teraz, być może nawet w ogóle by nie powstał. Ale bogowie nie byli nieomylni. My również popełnialiśmy błędy, co gorsza o wiele częściej niż byśmy tego chcieli - zwłaszcza jeśli chodzi o mnie – i w czasach gdy stworzyliśmy ten potężny obiekt, jego powstanie wydawało nam się dobrym pomysłem. Być może już wtedy daliśmy się podpuścić bogowi sztuczek i tajemnic, być może to wszystko było tylko długoletnim planem Taratha, jednak wówczas żadne z nas nie miało wątpliwości co do tego, że artefakt należy stworzyć. Oddać część siebie dla dobra ukochanego ludu, by móc zapewnić mu na długo dobre, dostatnie życie i pozwolić mu wierzyć w nas i trwać przy nas w Otchłani. Niestety tym właśnie zgotowaliśmy naszym poddanym piekło za życia. Przyszłość okazała się dla nich o wiele mniej radosna i nadszedł czas abym za to odpokutował.
-
Przepraszam... Przykro mi Shaya – wydyszałem doskonale zdając sobie sprawę z faktu, że moje słowa z pewnością brzmią zupełnie niezrozumiale, a elfka nie jest nawet w stanie mnie usłyszeć. Wiedziałem, że powoli tracę przytomność i nawet gdyby istniał sposób na uratowanie Allis nie dałbym rady jej pomóc. Nie miałem sił by ruszyć choć palcem, próba przeproszenia elfki wyczerpała mnie do reszty i czułem jak ciemność powoli pełznie w moją stronę. Zdawałem sobie sprawę z tego, że gdy ta tylko mnie otuli zasnę na wiele lat by w pełni zregenerować swe siły, a gdy się obudzę zastanę jeszcze większe zgliszcza dawnego świata elfów niż ostatnim razem. Ale co mogłem zrobić? Byłem sam, jeden, ranny, bezsilny i nawet nie miałem wyznawców, których wiara mogłaby dać mi siły. Resztkę swej siły woli zużyłem na wydostanie się z kajdan i jedyne co mogłem zrobić to pozwolić bym stał się winny kolejnej tragedii. I właśnie w momencie gdy miałem to zrobić, wydarzyło się coś co zmusiło mnie do jeszcze jednej próby podjęcia walki. Z kim i z czym miałem walczyć nie było ważne, liczyło się tylko to by się nie poddawać. Do mych uszu dotarł bowiem krótki szloch, który kazał mi się skupić i zacząć nasłuchiwać. Dzięki temu byłem w stanie zrozumieć, że wraz ze zranieniem Taratha monstrum, którym stała się elfka, przełamało do reszty iluzję mego kuzyna, pozwalając mi wreszcie dojrzeć prawdę. Prawdę o tym, że nie byliśmy w tym co pozostało z danego domu boga sztuczek i tajemnic sami, nie byliśmy jego jedynymi więźniami. Poza nami było tu bowiem wiele innych bytów - pojmanych i uwięzionych dusz, które w swoim czasie miały stać się pokarmem dla demonów. Miały zostać pochłonięte przez wynaturzenia, stać się ich integralną częścią i dlatego płakały nad swym losem. Lub może raczej płakały nad losem moim i Shayi.
Nie potrafiąc stwierdzić, która z tych wersji jest prawdziwa, użyłem resztek swych sił by skupić się na otaczających mnie duszach, zlokalizować je wszystkie i przyzwać ich myśli do siebie. Nie było to proste zadanie, przyzywanie dusz nawet dla mnie nigdy nie należało do najprostszych praktyk, lecz tym razem nie kazałem im przyjść do mnie w całości, a jedynie skupić na mnie swe myśli. Dzięki temu i absolutnemu skupieniu byłem w stanie po chwili usłyszeć ich głosy i wysłuchać ich próśb. Nawet jeśli miała to być ostatnia rzecz przed moim kolejny, wieloletnim snem.
-
Falerelu, pomóż nam – błagały – Zabierz nas stąd, uwolnij nas – szlochały, a ja nie byłem w stanie zrobić nic innego niż tylko płakać nad ich losem.
-
Nie mogę, jestem zbyt słaby, nie potrafię, przepraszam – odpowiedziałem im w myślach i po moich słowach na chwilę otoczyła mnie zupełna cisza. A później wszystkie dusze na raz przemówiły do mnie z pewnością i odwagą jakiej po żadnej z nich bym się nie spodziewał.
-
Pochłoń nas, zmień nas w błędne ogniki byśmy mogli stąd uciec i ocalić się. Byś mógł ocalić siebie i elfkę – stwierdziły, a ja miałem wrażenie, że moje serce na moment przestało bić. To o co prosiły mnie dusze było wykonalne, faktycznie byłem jedynym bogiem, który mógł zregenerować się pochłaniając dusze swych wiernych, ale było to coś niedopuszczalnego. Wiele wieków temu obiecałem sobie, że nigdy, przenigdy tego nie zrobię, gdyż odbierałem w ten sposób duszom to wszystko kim niegdyś były. Pozostawiałem im tylko niewielką cząstkę, która już nigdy nie mogła przybrać normalnej postaci, rozmawiać z innymi duszami, czy w pełni korzystać z uroków raju jakim była Otchłań. Od tego czasu jednak wszystko się zmieniło. Otchłań przestała być rajem, a stała się piekłem, więzieniem pełnym demonów. Wszystko zostało wypaczone, a dusze tu tkwiące były spętane. I przez to nie byłem w stanie stwierdzić co było gorsze – pozostawienie tych spętanych dusz na łaskę demonów czy pochłonięcie ich samemu.
-
Błagamy Falerelu, nie chcemy stać się częścią demonów, one pożrą nas w całości, ty dasz nam szansę pozostania sobą choć w niewielkiej części – stwierdziły i choć miałem wrażenie, że robiąc to przekreślam wszystko w co dotąd wierzyłem, łamię wszelkie prawa i zdradzam wszystkich, który mnie kochali, wierzyli we mnie i przyjaźnili się ze mną, zgodziłem się. A później zmuszając resztkami sił swą prawą dłoń do wyrysowania niewielkiego symbolu moją własną krwią na posadzce, aktywowałem stosowne zaklęcie i zamknąłem oczy. Nie minęła nawet sekunda, a już poczułem jak energia jednej z dusz, sam środek jej jestestwa, powoli łączy się ze mną scalając z mą własną duszą. Nie było to jednak przyjemne uczucie, wręcz przeciwnie - czułem się tak jakby ktoś rozrywał mą duszę na kawałki. Aktywując zaklęcie kazałem się połączyć jej ze sobą wszystkim bolesnym wspomnieniom tej jej części duszy ducha, która je przechowywała i zostałem zmuszony przeżyć je teraz na swojej własnej skórze. I choć być może niegdyś tej duszy te momenty nie wydawały się wcale tak straszne i tak bardzo nie cierpiała, teraz ból ten był spotęgowany, gdyż skumulowany i wzbogacony o wszystkie związane z wypaczoną Otchłanią przeżycia. W końcu okropny ból się skończył, poczułem jak moje ciało odzyskuje nieco energii, a gdy wziąłem głęboki oddech i otworzyłem oczy, dojrzałem lśniący, błędny ognik, który zatoczył koło nad moją głową i pomknął przez otwarte drzwi, daleko poza ten fragment Otchłani do miejsca, w którym byłby względnie bezpieczny. Nie dane mi było jednak długo zastanawiać się nad losem tej duszy, gdyż już po kilku sekundach przybyły kolejne w ten sam sposób stapiając się ze mną i zmieniając mą duszę w strzępy bólu, żalu i cierpienia.
Nie miałem pojęcia ile cały ten proces trwał, zresztą czas nie miał dla mnie w tamtej chwili żadnego znaczenia. Z każdą kolejną duszą miałem wrażenie, że ze mnie Falerela pozostaje coraz mniej, że coraz to bardziej staję się wchłanianymi bytami i zrozumiałem, że z pewnością gdybym kiedykolwiek spróbował wchłonąć w ten sposób demona, zginąłbym. Być moje ciało pozostałoby nietknięte ale z duszy nie pozostało by już nic, co można by było nazwać dawnym bogiem śmierci. Już samo wchłanianie umęczonych dusz sprawiło, że stałem się tylko swą własną rozpaczą i poczuciem winy, tylko one i ból były tym co czułem. A gdy proces wreszcie dobiegł końca, a me ciało, na którym nie było już ani jednej rany, podniosło się z ziemi otoczone przez dziesiątki lśniących ogników, nie miałem pojęcia kim jestem. Moje własne wspomnienia wymieszały się z tysiącem innych i z każdą sekundą stawałem się kimś innym. W jednej chwili byłem młodym rolnikiem z dwójką dzieci, a w innej silną wojowniczką o pociągłej twarzy. W jednej marzyłem o miłości, w innej o przygodach, a w kolejnej o kawałku chleba. Jednak niezależnie od tego kim byłem, kim BYLIŚMY, mieliśmy jeden cel – odnaleźć i powstrzymać wynaturzenie artefaktu. Jedynym problemem było to w jaki sposób chcieliśmy tego dokonać, gdyż część nas chciała je zabić, a część uratować. Ostatecznie doszliśmy do konsensusu – postanowiliśmy zdecydować gdy już awatara artefaktu odnajdziemy. I ruszyliśmy.
Nie potrafiliśmy powiedzieć w jaki sposób podążamy, co mijamy, ale szliśmy - najpierw wolno, później szybko, a naszą trasą był nasz cel. Widzieliśmy te dusze, czuliśmy je i słyszeliśmy, niezależnie od tego w jakiej odległości się od nas znajdowały. Niezależnie od tego jak szybko przemieszczała się nasza ofiara, my byliśmy szybsi, silniejsi i pewnym dla nas było, że nie da nam rady ani uciec, ani tym bardziej nas pokonać. Krok za krokiem zbliżaliśmy się do naszego celu, a gdy znaleźliśmy się wystarczająco blisko, rzuciliśmy zaklęcie. A raczej wiele zaklęć połączone w jedno, gdyż mieliśmy wrażenie, że każde z nas dodaje do niego coś od siebie, coś co jednocześnie je wzmacnia i zmienia, tak, że ostateczny efekt zaskoczył nawet nas. W jednej chwili, po wskazaniu palcem na awatara artefaktu, otoczyły go ogień tak gorący, że mógłby spalić boga i lód tak zimny, że byłby w stanie ten ogień zamrozić. Jednak ogień i lód nie przeszkadzały sobie, a wręcz sobie pomagały. Dołączyło do nich powietrze i błyskawica, a także ziemia, która uczyniła swą częścią nogi artefaktu. Rośliny, które oplotły jego ręce i czysta energia magii, która skuła go i zablokowała. Awatar nie mógł się ruszyć przez chwilę – zbyt krótką by był w stanie przyzwać na pomoc swe moce i dostatecznie długą byśmy wykonali ruch. Było nas wielu, więc przemawialiśmy za wielu. Za wielu tych, których artefakt zniszczył i wielu tych, których mógł ocalić. I musieliśmy podąć decyzję.
Choć nie było to łatwe wielu chcących ocalić artefakt okazało się być więcej niż wielu chcących go zniszczyć. Wygrali, nakazali więc poruszyć się ciału i w ułamku sekundy dopaść do artefaktu. A później przelać część mocy wielu w artefakt za pomocą istniejącego już połączenia i prostego gestu - pocałunku. Wielu liczyło, że energia ta pomoże duszy elfki przynajmniej na razie znów przemienić awatara artefaktu w Shayę, ale nie mogło mieć pewności, że Allis da radę. Jednak mimo to wielu próbowało, przelewając energię w długim i czułym pocałunku, gdyż tylko czułość mogła elfkę ocalić. A później gdy wielu przerwało pocałunek, pomimo otaczających wielu śmiercionośnych zaklęć, złapało elfkę i przytuliło. I w ten sposób czekało. Czekało na cud lub cios, który zmusiłby wielu do zabicia awatara, a z nim prawdopodobnie zagłady żyjących w świecie śmiertelników obecnie i w przyszłości dusz.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Czw 16:20, 28 Kwi 2016, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 15:00, 30 Kwi 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Wszystko widziałam i słyszałam, ale nie mogłam nic zrobić. Mogłam jedynie przyjmować do siebie wiadomości i reagować na nie we własnym zakresie. Moje ciało było kompletnie poza moim zasięgiem, tylko patrzyłam z góry. Wspomnienia wróciły, więc wszystko miało na mnie jeszcze większy wpływ. Oglądanie i słuchanie Imaela w takim stanie było dla mnie torturą. Nie potrafiłam zapanować nad łzami, bo miałam wrażenie, że nigdy więcej nie będę miała okazji na rozmowę z nim, ani podróż. Byłam teraz tylko dodatkiem, wisiałam w powietrzu i moje ciało mnie ciągnęło jak na sznurze. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej oddalałam się od elfa i nie mogłam zawrócić. Chciałam go uratować tak bardzo, że skazałam resztę świata na zagładę. Byłam takim samym potworem jak ci, którzy teraz okupowali moje ciało. Jak mogło być przykro mężczyźnie, kiedy to ja miałam okazać się końcem?
Kiedy odwróciłam się po raz kolejny, moje serce dosłownie stanęło. Imael wyglądał jak trup, jego powieki powoli opadały na oczy i widać było, że nie ma siły walczyć. Gdybym tylko mogła, rzuciłabym się na niego i błagała, żeby tak łatwo się nie poddawał. Powinien wierzyć, że mu się uda, tak samo jak ja w to wierzyłam. Chciałam zawrócić, ale moje próby były daremne. Coraz bardziej rozumiałam dlaczego ci wszyscy poprzedni właściciele artefaktu, tak bardzo starali się zaleźć mi za skórę, pokazując te wszystkie obrazy. Ta niemoc, którą teraz czułam była koszmarna. Zrobiłabym wszystko, aby zniknęła. Niestety byłam sama jedna, a ich było zbyt wielu.
Miałam jeszcze większe wyrzuty sumienia, kiedy dotarły do mnie lamenty dusz, których wcześniej nie dostrzegłam. Pragnęłam wtedy tylko tego, żeby się zamknęły, bo i tak nie mogłam im pomóc, a one dokładnie to zrobiły… Zaciekawiona tym, co się działo odwróciłam głowę i dostrzegłam jak przezroczyste smugi wnikają w ciało Imaela. Widok był tak hipnotyzujący, że nie mogłam oderwać od niego wzroku nawet wtedy, kiedy już wszystko zniknęło. To wyglądało wyjątkowo i nie dało się nie zwracać na to uwagi. Przynajmniej ja nie mogłam, bo to światło dawało genialny efekt, zwłaszcza te małe płomyki. Jednak pozostali mieli zupełnie inne zdanie, oni spanikowali. Nie pokazywali tego na zewnątrz, ale w środku czułam jak bardzo przerażeni są w tym momencie. To była zasługa elfa, w którego oczach odbijało się tysiące innych. W tym momencie zdawał mi się o wiele bardziej niebezpieczny niż Tarath i sama mimowolnie przełknęła ślinę. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe, a ja czułam jak wnika we mnie ten strach Innych.
Mężczyzna ruszył w naszą stronę, a my zaczęliśmy uciekać. Staraliśmy się oddalić od niego jak najbardziej, ale bez okazywania aktualnego stanu psychicznego. To nic nie dało, a ja bardziej się bałam tego, że coś stanie się Imaelowi niż mojemu ciało. Chciałam do niego krzyczeć, żeby się nie zbliżał, ale nie słyszał i znalazł się tuż przede mną. Chwilę później patrzyłam jak atakuje moją powłokę i sama to poczułam. Nie sądziłam, że to może przesiąknąć aż we mnie i zaskoczenie było zwielokrotnione. Z mojego gardła wydostał się krzyk, a ja zwinęłam się w kulkę, o ile dusza wisząca w powietrzu mogła coś takiego zrobić. Było mi jednocześnie gorąco i lodowato, nie wiedziałam co było gorsze. Miałam zamknięte oczy, jakby to miało mi pomóc, ale się nie sprawdziło. Po prostu cierpiałam, aż w pewnym momencie nie poczułam cudownego ciepła. Zanim otworzyłam oczy poczułam jak coś szarpie mnie w dół. Uderzenie, które nastąpiło zaraz potem stało się najlepszym, co mnie spotkało. Zaczęłam wszystko czuć bezpośrednio sobą. Wróciłam do swojego ciała, ale byłam cholernie wyczerpana. Czułam pocałunek i to było najmilsze uczucie, jakiego doznałam, ale jednocześnie wszelkie siły ze mnie ulatywały. Byłam wyczerpana i nie mogłam podnieść oczu, nie przez pierwsze kilka minut. Oddychałam, wiedziałam że moja klatka piersiowa się podnosi dzięki mnie, ale jednocześnie nie miałam siły na rozejrzenie się. Dopiero po jakimś czasie zebrałam się w sobie i uniosłam powieki dostrzegając rozmazaną twarz elfa, który kurczowo trzymał mnie przy sobie. Miałam ochotę parsknąć śmiechem, bo po raz kolejny znaleźliśmy się w takiej pozycji, ale na to już nie miałam siły.
- Im… – zaczęłam, ale w porę sobie przypomniałam z kim tak naprawdę miałam do czynienia. Powinnam być na niego wściekła za to, że ukrywał to przede mną, ale nie mogłam. Nie po tym co oglądałam, ani po tym, co zrobiłam. Nie zostawił mnie, nie oceniał. Ja też nie powinnam tego robić, nawet jeśli tak bardzo mnie okłamał. – Falerel… – wydukałam ledwo mogąc wydać jeden dźwięk, a co dopiero tyle. – …Przepraszam – dodałam, chowając się bardziej w jego torsie i nie przejmując się tym, jak powinnam się zachować w stosunku do niego. Był bogiem, ale co z tego? Nie kazał mi okazywać sobie szacunku i zrobił wszystko, aby mnie uratować.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 21:21, 30 Kwi 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Odetchnęliśmy z ulgą gdy usłyszeliśmy głos Shayi zamiast głosu awatara artefaktu, jednak nie rozproszyliśmy zaklęcia. Śmiertelna magia wciąż krążyła wokół nas i Allis, gdyż za bardzo baliśmy się podstępu i za dobrze wiedzieliśmy jakie będą konsekwencje dania się podejść, by awatarowi na to pozwolić. Jednak w momencie gdy elfka wtuliła się mocniej w nasze ciało, zupełnie tak jakby to była jej ostatnia deska ratunku i ochrona przed całym złem otaczającego nas świata, wielu zrozumiało, że awatar przynajmniej na razie opuścił jej ciało. I wielu było z tego powodu bardzo zadowolonych.
Jednym drobnym gestem, lekkim niczym strzepnięcie pyłku z ubrania, odcięliśmy naszą moc od otaczającej nas ściany magii i rozproszyliśmy zaklęcie. A później spojrzeliśmy z czułością na wtuloną w nasze ciało elfkę. Nasz wzrok nie był jednak ostry, gdyż wielu widziało ją zupełnie inaczej. Część dostrzegała w niej jedynie przedmiot, szansę uwolnienia pozostałych bogów i ocalenia Otchłani i świata śmiertelników przed Tarathem. Część widziała w niej przyjaciółkę, tak bliską sercu jak nikt inny. Część spoglądała na nią z odradzą mając ją jedynie za awatara artefaktu. Część czuła w niej fragment swej duszy i łączącą ją z nią więź i oceniała ją jedynie przez pryzmat tego. I w końcu część spragniona ciepła i zażyłości chciała w niej widzieć kogoś kim nie mogła zostać i egoistycznie żądać od niej bliskości, której nie mogła nam dać. Przez to uczucia wielu nie były stałe i wielu nie wiedziało jak zareagować.
Ostatecznie z jakiegoś powodu, być może z poddania się chwili, uśmiechnęliśmy się ciepło i ucałowaliśmy Shayę w czubek głowy, pozwalając sobie na więcej niż mogliśmy oczekiwać. A później przywołaliśmy swą moc i zatoczywszy lewą dłonią w powietrzu krąg, przywołaliśmy złote światło, które powoli opadło na nas, ciepłe i delikatne niczym puch.
-
Już dobrze, wracamy do naszych ciał – szepnęliśmy we włosy elfki, a później otaczający nas świat zaczął powoli się rozmywać wyprowadzając nas z Otchłani i prowadząc nasze dusze i umysły ku światu śmiertelników. Ku naszym pozostawionym w lesie ciałom, których jedynym stróżem była leśna kuna.
Gdy się ocknęliśmy było nas jakby mniej. Głosy wielu z wielu zupełnie zamilkły, a pozostałych stawały się jakby znacznie cichsze. Wielu, nawet stopionych z duszą boga nie mogło podążyć z nim przez Płaszcz do świata śmiertelników, dlatego scaliło się z nim doszczętnie pozostawiając po sobie jedynie pustkę i okropny ból. Ci, którzy pozostali mieli zamilknąć w ciągu kilku najbliższych minut. I właśnie świadomość tego wprawiła nas w ogromny smutek, gdyż wreszcie dotarło do nas co uczyniliśmy. Dusza Falerela przestała być tylko jednym z wielu, a stała się sobą, tym jednym bytem, którym była niegdyś, jednak zdruzgotanym, obolałym i rozgoryczonym.
Czułem powstałe w niej pęknięcia i wiedziałem, że nic już nie będzie takie jak dawniej. Moja wina była zbyt oczywista i nie było nic, co mogłoby to zmienić. Nic co mogłoby zasklepić rany mej duszy i pomóc mi zrozumieć, że zrobiłem co trzeba.
Mimo to nie mogłem poddać się rozpaczy. W mych ramionach nadal spoczywała bowiem pewna o wiele gorzej potraktowana przez los ode mnie elfka. Ja na pogodzenie się z tym co zrobiłem miałem całą wieczność, jej nie zostało zbyt wiele czasu – przynajmniej z perspektywy nieśmiertelnego boga - i nie miała nikogo komu mogłaby zaufać. Komu mogłaby się zwierzyć z tego co przeżyła w Otchłani, gdyż ja po tym jak ją okłamywałem i dopuściłem do tego by tak cierpiała, na jej zaufanie zwyczajnie nie zasługiwałem. A mimo to samolubnie tuliłem ją do swej piersi póki jeszcze mogłem, póki jeszcze dochodziła do siebie i odzyskiwała przytomność, z jakiegoś powodu egoistycznie pragnąc jej bliskości i ciepła. Być może dlatego, że podobnie jak dusze, które nie mogły tu ze mną przybyć, nie mogły tego zrobić i ubrania, które przywdziałem na siebie w Otchłani, nie gdy byłem tam tylko duszą i myślą. A szaty, które miałem na sobie nim się tam znalazłem, wskutek odniesionych w walce z demonami ran były strzępami ledwie zakrywającymi cokolwiek przez co nawet kuna wybrała sobie miejsce do spania w szatach Shayi. A być może dlatego, że od dawna nie było nikogo kto znałby moją tajemnicę, prawdę o tym kim jestem i mi ufał lub chociaż chciałby być w moim pobliżu. Od dawna nie było nikogo żywego kto byłby dla mnie ważny, ważniejszy niż wszystko w tym świecie i Otchłani. I jakaś część mnie bardzo tęskniła za tamtą bliskością. Niestety niezależnie od moich chwilowych pragnień, doskonale zdawałem sobie sprawę, że nie mogę żądać ich spełnienia. Nie od niej, nie od Suledin, która miała przecież pełne prawo mnie znienawidzić.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Sob 21:23, 30 Kwi 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 22:00, 30 Kwi 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Wierzyłam Falerelowi na słowo. Byłam zmęczona i nie miałam nawet siły na wątpliwości. Nie dopuszczałam ich do swoich myśli, wiedząc że wtedy zacznę patrzeć na wszystko z zupełnie innej perspektywy. Nie miałam pojęcia czy wtedy znienawidzę tego elfa, czy może wręcz przeciwnie i nie chciałam się o tym dowiadywać w najbliższym czasie. Chciałam się cieszyć tym, co odzyskaliśmy. Teraz nie mogłoby się liczyć nic innego i nie musiało.
Byłam pewna, że już wcześniej wróciłam do swojego ciała, ale myliłam się. Kolejna podróż była równie zaskakująca niż poprzednie i obudziłam się łapiąc wielki haust powietrza, zupełnie tak, jakbym dopiero co odzyskała przytomność po topieniu się. Mimowolnie przypomniałam sobie ten jeden raz, kiedy to wydarzenie miało miejsce. Tak jak wtedy, tak i teraz chciałam wypluć wodę z ust, ale było mi sucho w gardle. Nie wiedziałam ile nas nie było w naszych ciałach, ale domyślałam się, że co najmniej kilkanaście godzin, bo byłam strasznie zmęczona. Jednak to się dla mnie w ogóle nie liczyło. Nie w tym momencie. Teraz chciałam jedynie zasnąć w ramionach mężczyzny. Nieważne kim był, ani co zrobiliśmy. Mieliśmy czas na rozmyślanie nad tym podczas dalszej podróży.
- Falerel, proszę… – zaczęłam zachowując się zupełnie inaczej niż powinnam. Byłam wojowniczką do jasnej cholery! Nie mogłam zachowywać się jak przerażone dziecko. Trenowałam po to, aby się pozbyć tego strachu, aby móc sobie samej poradzić, a w tym momencie byłam zwykłą dziewczyną, która przeżyła zbyt wiele w ostatnim czasie. – Nigdy więcej mnie nie zostawiam, albo przysięgam, że cię wypatroszę – wydukałam i chociaż słowa były ostro, to wcale nie składały się w groźbę. Miałam wrażenie, że w Otchłani zgubiłam cały swój charakter i teraz trzeba było go odzyskać. Chociaż nie od razu wszystko, dlatego dalej się od niego nie odsuwałam. Może bałam się, że jak tylko to zrobię, to wszystko okaże się kolejną iluzją Taratha? Nie mogłam do tego dopuścić. Co bym zrobiła bez Falerela? – Muszę odpocząć… – dokończyłam i opuściłam powieki, nie ruszając się z miejsca. Po co skoro wszystko, czego pragnęłam miałam obok siebie? Ten błogi stan nie mógł trwać długo, więc nie mogłam przegapić ani chwili. Czekała nas rozmowa na temat ostatnich wydarzeń i dalsza podróż. Miałam wrażenie, że przed nami była długa droga, a przez wypuszczenie mocy osłabiłam barierę, która oddzielała mnie od pozostałych wojowników. Wiedziałam, że teraz trudniej będzie mi się im opierać, a nawet do tej pory to nie było zbyt łatwe. Potrzebowałam jakiejkolwiek kotwicy, która miałaby mi pomóc walczyć z artefaktem. Zdawałam sobie też sprawę z tego, że po wydarzeniach z Otchłani będę patrzyła na Innych w zupełnie inny sposób. Poniekąd poznałam ich los i był tragiczny. Żadne z nich nie mogło zaznać spokoju. Byli uwięzieni i mnie też to czekało, chyba że znajdę jakieś wyjście, aby odesłać ich dusze w diabły.
Westchnęłam zrezygnowana i poruszyłam się lekko, chcąc jeszcze bardziej „zakopać” się w ramionach Falerela. Wzięłam kilka głębokich oddechów, wypuściłam powietrze z ust i pozwoliłam swojemu ciału się całkowicie zrelaksować. Oboje zasługiwaliśmy na odpoczynek. I ja, i bóg, chociaż w sumie co do elfa nie byłam tego pewna. Nie powiedział mi nic o tym, czy osoby o takim statusie jak on potrzebowały takiego odpoczynku, jak my. Szczerze mówiąc to wiedziałam, że o to spytam, ale nie teraz. W tym momencie pozwoliłam sobie zasnąć.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 18:08, 02 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Mimowolnie uśmiechnąłem się słysząc “groźbę” elfki, gdyż dzięki niej byłem pewien, że z Shayą jeśli nawet nie wszystko w porządku, to z pewnością większość, a osoba o tak silnej woli jak ona z całą resztą da sobie radę w przeciągu następnych kilku dni. Oczywiście pod warunkiem, że jak najrzadziej będzie odwiedzać Otchłań, gdyż byłem pewien, iż Tarath nie miał już żadnych wątpliwości co do tego kim jest i jak jest potężna. I mogłem się założyć o spędzenie w Królestwie Ciemności pięciuset lat, że bóg sztuczek i tajemnic nie da nam spokoju i użyje wszystkich swych mocy by nakłonić Shayę do współpracy lub ją zabić. Na całe szczęście przynajmniej chwilowo musiał poświęcić swój czas nie na knucie, a dojście do siebie i zregenerowanie ran. I to był jedyny plus całej tej sytuacji.
-
Śpij Suledin śpij. Gdy się obudzisz będę przy tobie i wtedy porozmawiamy – obiecałem przeczesując palcami prawej ręki brązowe włosy elfki. Robiłem to dopóki jej oddech nie stał się spokojniejszy i rzadszy, co dało mi pewność, że Shaya zasnęła. Dopiero wtedy pozwoliłem sobie przestać i opuściwszy rękę na plecy elki, przyjrzeć się jej na tyle na ile byłem w stanie. Choć po tak długim życiu niewiele rzeczy mnie dziwiło i niewiele byłem w stanie uznać na niepowtarzalne czy piękne, Shaya właśnie taka była – jedyna w swoim rodzaju. Nigdy dotąd nie spotkałem osoby, która reagowałaby w ten sposób co ona, byłaby w stanie znieść tyle co ona i starałaby się tak bardzo polegać tylko na sobie jednocześnie pragnąc wsparcia i bliskości innych. Bo gdyby tak nie było nie leżałaby po raz kolejny w ramionach kogoś kogo powinna nienawidzić jeśli nie za jego dawne błędy to chociaż za kłamstwa i zachowanie. Traktowałem ją jak śmiecia, a ona z ufnością dziecka w chwilach swojej słabości dawała mi się sobą opiekować i się prowadzić. Choć była kobietą zniosła więcej niż byłby w stanie znieść niejeden mężczyzna, a los który zgotował jej artefakt… Nikt nie zasługiwał na to by czuć to co ona i zapewne również to widzieć. Dopiero wizyta w Otchłani i dźwięk głosu tych spętanych dusz pozwoliły mi choć po części zrozumieć jak bardzo się myliłem. Nie miałem nawet bladego pojęcia co elfka była zmuszona przeżywać każdej nocy, co mogła słyszeć i widzieć za każdy razem gdy zamykała oczy i czemu miała prawo zachowywać się tak, a nie inaczej. Obwiniałem ją o pychę, brak wychowania i szacunku, a każdy na jej miejscu mógłby czuć się rozdrażniony i zdruzgotany. A mimo to Shaya i tak próbowała czasami być dla mnie miła lub się o mnie troszczyć. Choćby wtedy gdy wróciłem ranny ze swej świątyni i…
-
Przez ten cały czas starałaś się być taka silna, a ja non stop… Och Falerelu jesteś takim głupcem – wyszeptałem w jej włosy nieco mocniej przyciągając ją do siebie, jakby chcąc w tej jednej chwili odciąć ją od całego zła świata i obronić przed wszystkim co mogłoby ją skrzywdzić, zranić lub zasmucić. Szkoda tylko, że tym przed czym powinienem był ją chronić nie był cały świat, a ja sam, gdyż to właśnie ja potrafiłem - choćby i nieświadomie – zranić ją najdotkliwiej. - Jesteś taka młoda… Nie zasłużyłaś na to wszystko, powinnaś spać teraz nie w moich ramionach lecz w ramionach kochającego cię elfa, który szanowałby cię i bronił przed wszystkim, a nie wciągał w świat bogów i ich potyczki – mruknąłem i czując, że zaczyna się robić chłodnie ostrożnie podniosłem jedną ręką i machnąwszy nią od niechcenia przywołałem wokół nas krąg złotego ognia, który dawał jedynie odrobinę światła i ciepła nie niszcząc przy tym wszystkiego wokół. – Gdyby tylko było coś co mógłby dla ciebie zrobić, bym mógł jakoś odpokutować za te wszystkie… - przerwałem przypominając sobie jeden z nielicznych momentów, gdy pomimo słów Shayi, powinienem się był domyślić, że ta jedna rzecz z pewnością będzie ją gryźć do końca życia. W końcu choć ktoś kto oceniał wyłącznie przez pryzmat wyglądu nie zasługiwał na elfkę, niestety był zarazem najczęściej spotykanym rodzajem mężczyzny czy to w skórze boga, elfa czy człowieka. I choć według standardów śmiertelników Shaya była piękna to niestety podróż ze mną choć krótka, już zdążyła pozostawić blizny na jej duszy i ciele, a te ostatnie zdecydowanie nie były pożądane u kobiet przez typowych mężczyzn. Typowi mężczyźni chcieli by ich kochanki i żony były piękne i miały gładką skórę zarówno na rękach jak i reszcie ciała i choćby z tego powodu byli głupcami. Ręce Shayi nie były gładkie jak u jedynie siedzącej i pachnącej przez całe życie kobiety. Ręce Suledin były rękami wojowniczki – miejscami nieco zniszczonymi i zgrubiałymi, silnymi na tyle by utrzymać miecz i zadawać nim celne i mocne ciosy. Rękami osoby z którą przynajmniej nie można się było nudzić, która potrafiła się obronić i miała o czym opowiedzieć. A każda z jej blizn zasługiwała nie tyle na potępienie co na obsypanie pocałunkami ukochanego wzdłuż i wszerz, gdyż właśnie te blizny świadczyły o sile i charakterze Allis. Niestety typowych mężczyzn tego typu blizny jedynie odstraszały. Uważali je za obrzydliwe, choć w rzeczywistości takie nie były i z tego powodu typowe kobiety je ukrywały lub usuwały. I to właśnie mogłem dla Sayi zrobić. Pomimo ceny jaką zapłaciłem za wchłonięcie dusz, dzięki nim udało mi się odzyskać nie tylko zdrowie ale i większość swej mocy, a to dawało mi szansę szybkiego i bezbolesnego usunięcia każdej blizny z ciała Shayi. Elfka zasługiwała na to by poznać w życiu prawdziwą miłość, a skoro typowi mężczyźni byli głupcami, mogłem zrobić choć tyle by dać jej na to szansę. Oczywiście pod warunkiem, że Shaya tego zechce.
-
Gdybym tylko był śmiertelnikiem byłabyś dla mnie piękna taka jaka jesteś, wraz ze wszystkimi swymi niedoskonałościami i bliznami, na których co dzień składałbym czuły pocałunek aby tego dowieść – stwierdziłem po raz kolejny zaczynając przeczesywać włosy Allis. A później zamknąłem oczy i pozwoliłem mym dawno zapomnianym potrzebom i pragnieniom, o których przypomniało mi wielu na nowo budząc je do życia, zawładnąć mymi myślami. Nim się zorientowałem zapadłem w płytki sen, w którym zażądałem od Shayi bliskości, której w normalnym świecie nie mogła mi dać, a ona się zgodziła. W tym śnie oboje puściliśmy wodze fantazji, pozwalając się do reszty pochłonąć naszym żądzom zupełnie tak jakby miało nie być jutra.
Gdy w końcu kilka godzin później obudziłem się, czułem suchość w gardle, miałem przyspieszony oddech, a moje ciało wydawało się całe płonąć. Chciałem rzucić się do lodowatej wody i pić ją łapczywie całymi hektolitrami. Nie wiedziałem czym jest to spowodowane i szczerze powiedziawszy wolałem się nad tym nie zastanawiać, gdyż odpowiedzi mogły być naprawdę niepokojące. A ja przecież nie mogłem się ruszyć, gdyż leżąca w mych ramionach elfka nadal wydawała się spać.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pon 18:17, 02 Maj 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 20:48, 05 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Wiedziałam, że Falerel coś do mnie mówił, bo go słyszałam, ale nie rozumiałam ani jednego słowa. Zdawały się dobiegać zza grubej ściany i nie mogłam ich wyostrzyć. Nie musiałam także tego robić, bo to dzięki jego głosowi mogłam zasnąć. Miałam możliwość dopytania się o co chodziło następnego dnia, ale teraz byłam tak zmęczona, że naprawdę potrzebowałam odpoczynku. Przynajmniej moje ciało, bo duszą chciałam coś osiągnąć. Pamiętając to uczucie wiszenia w powietrzu bez możliwości przejścia dalej czy odzyskania kontroli, chciałam Innym oszczędzić tych tortur. Artefakt dał im moc, dał potęgę i władzę, ale odebrał spokój ducha. Uwięził ich w swoim posiadaniu, czerpiąc z tych dusz siłę życiową, dzięki której rósł w siłę. Nie dostawał żadnych nowych umiejętności, ale te, które posiadał zwiększały swoją potęgę, jednocześnie uniemożliwiając swoim posiadaczom przejść dalej. Chciałam znaleźć sposób, dzięki któremu mogłabym im to zagwarantować, ale musieli tego chcieć. A to była ta o wiele trudniejsza część. Zwłaszcza teraz, kiedy przez kilka minut mogli kontrolować moje ciało.
- Halo! – zawołałam doskonale wiedząc, że to działo się jedynie w mojej głowie. Tam, w ramionach elfa, nic się ze mną nie działo. Spałam, spokojnie oddychałam i niewiele się ruszałam, bo pozycja mi to uniemożliwiała. – Wiem, że tutaj jesteście! – zdecydowanie nie przemyślałam tego planu. Kiedy ci wszyscy wojownicy pojawili się wokół mnie, poczułam się jak taka mała dziewczynka, która jest zagrożona na każdym kroku. Miałam wrażenie, że gdyby zdecydowali się mnie zabić, to nie mieliby problemu, bo oni wszyscy razem byli o wiele silniejsi ode mnie. W dodatku już samo spoglądanie w ich oczy było dla mnie przestrogą, jednak przełknęłam ślinę i spojrzałam na nich. – Chcę wam pomóc – powiedziała twardo, odnajdując w sobie nagle odwagę, którą zgubiłam w ostatnich dniach. Jak mogłam zapomnieć kim tak naprawdę byłam? Całe życie spędziłam na samotnym walczeniu o przetrwanie. Nie przyjmowałam niczyjej pomocy, nie chciałam na nikim polegać, a zwłaszcza na żadnym mężczyźnie. Gdybym się na nich zdała to wymagaliby ode mnie odpowiedniej nagrody. Musiałabym się z kimś związać i urodzić mu dzieci, nawet jeśli nie był kimś, kogo kochałam. Moja mama tak zrobiła i wychowywała mnie samą. Nie mogłam sobie pozwolić na coś takiego, więc nauczyłam się przetrwania. Nauczyłam się polować, walczyć i rozpoznawać pułapki. Zaczęłam wychodzić w teren, czego nie robiły inne kobiety. Mężczyźni spisali mnie przez to na straty, bo nie chcieli myślącej kobiety, która potrafi walczyć o swoje stanowisko. Takie nie mogły być żonami, bo potrafiły postawić na swoim i sprzeciwić się mężowi. To godziło w ich dumę. Zostałam odizolowana. Niby mieszkałam w wiosce, ale nie byłam jej częścią i wcale mi to nie przeszkadzało. Kochałam to, co osiągnęłam własnymi siłami. Kochałam to, kim się stałam.
- Oddasz nam swoje ciało? – pytali wszyscy jednocześnie, a ja poczułam się tak, jakby ktoś mi przepiłował skórę, mięśnie i tkanki, aż do kości, po czym zaczął po nich przejeżdżać jakimś wirującym urządzeniem, które rozchodziło się falami. A to wszystko jedynie na znieczuleniu miejscowym. Mocno pożałowałam tego, że się tutaj znalazłam, bo zaczęłam mieć wrażenie, że szybko nie wyjdę.
- Nie – odpowiedziałam stanowczo i jakby chcąc tym zwiększyć efekt, wyprostowałam się jak na kiju. – Chcę wam pomóc przejść dalej – dodałam, dziwiąc się samej sobie, że nie pokazywałam tego jak bardzo w środku panikowałam.
- My nie chcemy przejść – stwierdzili o wiele groźniej niż poprzednio i jednym ruchem sprawili, że zgięłam się w pół, czując jak coś rozrywa mnie od środka. Nie krzyczałam jednak tylko zagryzłam wargę i wróciłam do poprzedniej pozycji, spoglądając na nich tak samo jak oni na mnie.
- Przejdziecie, bo mojego ciała nie dostaniecie – oznajmiłam stanowczo, wiedząc że pewnie to mi za bardzo nie pomoże, a nawet pogorszy moją sytuację. Chciałam się ich pozbyć tylko musiałam wymyślić jak.
- Jeszcze się przekonamy – warknęli i znowu poczułam się jak rozrywana kartka papieru.

Obudziłam się dopiero nad ranem, kiedy słońce zaczęło ogrzewać moją twarz. Mimo, że przespałam całą noc, wcale nie czułam się wypoczęta. Wiedziałam też, że w najbliższym czasie się nie zrelaksuję, bo kiedy Inni posmakowali wolności, obiecali sobie, że nie pozwolą, że ktoś im ją odebrał. A jedyną osobą, a raczej duszą, która stała im na przeszkodzie byłam ja. Zdawałam sobie też sprawę z tego, że ja się nie poddam i nie pozwolę sobie po raz kolejny na uwolnienie tych potworów. Fakt, byli skazani na wieczną tułaczkę nie z ich winy, ale to ile czasu tkwili w tym artefakcie ukształtowało w nich mrok. Tak głęboki, że niemal przybrał materialną formę mgły. Rozchodziła się i zakotwiczała w ciałach każdego z nich, tworząc zarys tego, kim kiedyś byli. Ich dusze wygasły, ale umysł wciąż był częścią tego przeklętego przedmiotu.
- Cześć… – przywitałam elfa, po czym wyswobodziłam się z jego ramion, siadając obok. – Jak długo spałam? – spytałam, spoglądając na niego i próbując nie myśleć o tym pocałunku. Niestety chyba się mnie uczepił tak samo jak kilkadziesiąt dusz bezlitosnych wojowników.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 14:27, 06 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
To była prawdziwa męczarnia. Miałem wrażenie, że z każdą minutą moje ciało ociąga coraz to wyższą temperaturę, moje zmysły stają się tak wyczulone, że rani mnie każdy dźwięk, każdy dotyk i każdy obraz, a serce bije mi coraz głośniej i szybciej, przez co byłem niemal pewien, iż zaraz wypadnie mi z piersi. Każdy płytki oddech łączył się z okropnym bólem, a ja nie potrafiłem powiedzieć dlaczego. Coś, jakieś blade wspomnienie lub zwyczajne przeczucie, mówiło mi, że przed kilkoma stuleciami czułem się już w ten sposób, jednak niezależnie od tego jak bardzo się wysilałem, nie byłem w stanie przypomnieć sobie ani kiedy to było ani tym bardziej z czym się wiązało. I być może właśnie to przeczucie podpowiedziało mi, że powinienem się tego jak najszybciej dowiedzieć jeśli tylko chcę chronić Suledin.
Starając się zmusić moje ciało do chociaż do stanu względnej używalności by nie martwić Allis przynajmniej na razie swoim stanem, zamknąłem oczy i skupiłem się jedynie na miarowym oddychaniu. I choć początkowo było to niezwykle trudne oraz łączyło się z okropnym bólem, kolejne minuty spędzone właśnie w ten sposób zaczęły powoli przynosić efekty. Rytm bicia mego serca i temperatura mego ciała z każdym kolejnym mijającym kwadransem wracały do normy, aż w końcu pozostawiły jedynie po tym dziwnym ataku pamiątki w postaci przeczucia, że nie pozbyłem się problemu, a jedynie stłumiłem go w sobie oraz okropnego uczucia głodu. A także potoku myśli, które zamiast skupiać się na poszukiwaniu odpowiedzi i lekarstwa, zaczęły niebezpiecznie krążyć wokół mojego snu. Niezależnie od tego jak bardzo starałem się skupić na czymkolwiek innym, te niemal od razu powracały do mnie i Shayi marzących tylko o tym by znaleźć się jak najbliżej siebie i zapomnieć o całym świecie. Do mych ust składających czułe pocałunki na jej, by następnie powoli zacząć zjeżdżać niżej na jej żuchwę, kark, obojczyk i coraz to dalej w poszukiwaniu każdego wrażliwego punktu na jej ciele. Moich dłoni leniwie błądzących od jej bioder w górę, jej płytkim, urywanym oddechu…
Potrząsnąłem energicznie głową by odgonić od siebie te wszystkie obrazy, odczucia i dźwięki, jednak ku mej rozpaczy nie dało to za wiele. Wciąż słyszałem jak elfka szepcze moje prawdziwe imię błagając mnie o więcej i miałem ogromną ochotę rzucić się w przepaść lub zrobić sobie jakąkolwiek inną krzywdę, byleby tylko móc choć na chwilę zapomnieć o swych fantazjach. W dodatku zupełnie nie pomagał mi fakt, iż ich obiekt wciąż znajdował się w mych ramionach, wodząc mnie na pokuszenie i popychając mnie ku granicom mej wytrzymałości. Nie mogłem przecież zmusić jej do czegoś czego z pewnością nie chciała i zrobić jej krzywdy tylko po to by zaspokoić swe zapomniane pragnienia. Żądze, które dotąd bez problemu byłem w stanie utrzymać w ryzach – w końcu do stu piorunów byłem przecież bogiem – tak by nie przeszkadzały mi w mojej misji. Nie mogłem żądać od niej bliskości, której nie mogła mi dać, a nawet gdybym to zrobił, a ona by się zgodziła, tylko oboje byśmy tego żałowali. I właśnie dlatego miałem ochotę zacząć skakać z radości gdy w końcu elfka obudziła się i wyswobodziła z mego uścisku, a ja mogłem ze stłumionym westchnięciem ulgi, obrócić się do niej plecami i zacząć wpatrywać się w źdźbła najbliżej rosnącej mnie trawy.
-
C-co? A tak, trochę długo, już sporo po świcie, ale zasłużyłaś na odpoczynek – rzuciłem po chwili starając się by mój głos brzmiał normalnie. Najchętniej nie odzywałbym się do niej przez cały dzień, być może i całe życie, nie patrzył na nią i trzymał się od niej tak daleko jak tylko - biorąc pod uwagę naszą wspólną podróż - było to możliwej, jednak troska o jej stan zarówno fizyczny jak i psychiczny skutecznie przezwyciężyła to pragnienie. Nie odsunąłem się więc ani o milimetr więcej, nie kazałem trzymać się jej ode mnie z daleka, a jedynie położywszy się znów na plecach i oprawszy głowę na zgiętej w łokciu ręce, powoli zacząłem przecierać drugą dłonią oczy.
-
Jak się czujesz? – spytałem po czym zmusiłem się do tego by spojrzeć w jej piękne i duże oczy o zielonych tęczówkach przywołujących na myśl las samej Eyi. To co miałem jej do powodzenia, musiałem wypowiedzieć patrząc bezpośrednio w jej twarz, by móc dokładnie przyjrzeć się jej reakcji, niezależnie od tego jaka miałaby ona być. Nadszedł moment by skończyć z kłamstwami i odpokutować za te wszystkie, pod którymi wcześniej skrywałem prawdę o sobie i otaczającym nas świecie.
-
Ja przepraszam – rzekłem znacznie ciszej niż powinienem, jednak przy tym tak szczerze jak jeszcze nigdy dotąd. – Za te wszystkie kłamstwa, za to co musisz przezywać i za to jak się zachowywałem. Do wczoraj nie miałem pojęcia z czym mierzysz się sama każdej nocy, nie wiedziałem, że oni… Przepraszam. Jeśli jest coś co mogę dla ciebie zrobić poza zaprowadzeniem cię do Studni Tysiąca łez to proszę powiedz – dodałem i zacząłem zastanawiać się na tym jak powiedzieć elfce tę resztę rzeczy, które miałem jej do przekazania by nie poczuła się urażona. W końcu przypominanie jej, iż przeze mnie jej ciało zostało ranne i zmienione w sposób uważany przez większość mężczyzn za odrażający i odrzucający ich, nie należało do najprzyjemniejszych i najmilszych rzeczy na świecie.
I jeślibyś miała ochotę to… Te blizny po spotkaniu z Opętanymi… Ja odzyskałem sporą część swej mocy i mogę je usunąć… Nie chodzi mi o to, że są brzydkie czy… Po prostu sądzę, że nie zrobiłaś nic by zasłużyć na to wszystko, ten cały ból, smutek i nie chciałbym byś w przyszłości przez nie cierpiała – oznajmiłem w końcu pozwalając by moje oczy wyraziły wszystkie kotłujące się w tamtej chwili we mnie emocje – ból, smutek, winę, troskę, a także i wiele innych, zarówno tych nieprzyjemnych jak i ciepłych uczuć.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 14:29, 06 Maj 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 7 z 10

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy