Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
 Forum
¤  Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna
¤  Zobacz posty od ostatniej wizyty
¤  Zobacz swoje posty
¤  Zobacz posty bez odpowiedzi
www.rajdlawyobrazni.fora.pl
Miejsce dla każdego miłośnika pisania
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie  RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 
 
Between Light and Dark (fantasy, przygodowe romans, bn, +18)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Between Light and Dark (fantasy, przygodowe romans, bn, +18)
Autor Wiadomość
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 18:55, 12 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Spałem. Aby wyleczyć swe rany pogrążyłem się w na tyle głębokim, boskim śnie, że czas i miejsce przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Choć może słowo sen tu nie do końca pasowało, gdyż nic tak naprawdę mi się nie śniło. Nie połączyłem się umysłem z Otchłanią, by móc odwiedzić ją jak podczas zwyczajnego snu swą duszą. Nie widziałem ani urywek wspomnień, ani nie przerywałem żadnej podsuniętej mi przez wyobraźnię historii. W tym specyficznym stanie byłem jednocześnie w pełni świadomy wszystkiego i nieświadomy niczego. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego co dzieje się z moim ciałem, zupełnie tak jakbym leżąc na trawie zwyczajnie zamknął oczy, ale poza stanem mego ciała nie czułem zupełnie nic. Wiedziałem, że śnię aby móc przeżyć, otulony przez kojącą ciemność, ale co pewien czas nadchodziły chwile zupełnego braku jakiejkolwiek świadomości. Wtedy nie widziałem i nie czułem zupełnie nic, dopóki ten stan nie minął i nigdy nie miałem pojęcia ile w nim trwałem. Jedyną podpowiedzią mógł być postęp w leczeniu mych obrażeń, jednak boski sen i związana z nim uzdrawiająca magia były na tyle kapryśne, że i to niewiele dawało. Czasem postępy były silnie odczuwalne, bo zajęły się powierzchownymi ranami, a czasem wyleczenie poważniejszej rany zajmowało im kilka dni jeśli i nie tygodni. A ja nie czułem w tym czasie żadnego bólu, więc nie zdawałem sobie do końca sprawy w jak kiepskim jestem stanie. Chwilami jedynie czułem, że dana rana zaczyna lub przestaje się goić, ale i to rzadko, gdyż pozostawiony w podobnym stanie bóg przez wiele lat, mógłby zwyczajnie oszaleć. I z tego powodu momentów nieświadomości było znacznie więcej.
Gdy po jednym z nich odzyskałem ten jedyny posiadany w tym stanie fragment przytomności, od razu zrozumiałem, że dorobiłem się dwóch nowych blizn. Zwyczajnie czułem, że taki jest ostateczny efekt dania się spalić i zużycia na tym w samolubny sposób nadmiaru otrzymanej od duchów mocy. Dwie cienkie, nieco pofalowane kreski ciągnące się przez lewą stronę mego ciała. Jedna z nich zaczynała się tuż pod lewym mięśniem piersiowym i podążała ku biodrze, a druga podążała od lewego obojczyka tworząc wyraźne Y na tymże mięśniu piersiowym, by następnie znów rozwidlając się na dwie części, podążyć w stronę pleców. Dokładnie w tym miejscu ogień elfki palił mnie najbardziej zupełnie tak jakby podświadomie chciała wypalić mi dziurę w torsie, rozerwać mą klatkę piersiową i dobrać się do mego serca. I w sumie nic dziwnego. Po tym co jej zrobiłem miała do tego pełne prawo. Po tym jak chciała poświęcić swą przyjemność dla mnie, a ja potraktowałem ją jak zwykłego śmiecia. Po tym ile chciała mi dać, a ja to odrzuciłem, jakby nie było nawet warte złamanego miedziaka. I z tego powodu fakt posiadania nowych blizn zwyczajnie przyjąłem do wiadomości, zdziwiony jedynie tym, że jest ich tak mało. W końcu trawiący me ciało ogień nie był zwyczajny. Była to cząstka mocy Rathian - bogini ognia – zdolna nawet skuteczniej mnie zranić niż magiczny sztylet Taratha. Mogłem więc i tak cieszyć się, iż blizny są tylko dwie.
Jednak poza nowymi szramami na mym już nie tak cudownym ciele, pojawiły się i inne zmiany. Moja świadomość tej nic niewartej kupy mięcha podpowiedziała mi, że odtwarzające się tatuaże uległy zmianie. I była to jedna z niewielu rzeczy, którą faktycznie odczułem, gdyż towarzyszył jej palący, niemożliwy do wytrzymania ból. Czułem się zupełnie tak jakby ktoś przytwierdził moją duszę za kostki i nadgarstki do wielkiego, drewnianego stołu, po czym zaczął wypalać na niej kolejne znaki. I jeszcze na dokładkę zakneblował ją aby przypadkiem nie mogła na głos wyrazić swego bólu.
Z pewnością gdybym tylko nie regenerował się we śnie, zwijałbym się na tej polanie z bólu, ale na szczęście sen chociaż tego mi oszczędził. A palące uczucie przypomniało mi o tym co czułem na polanie i pomogło zrozumieć, że tamto było właśnie przedsmak tego. Ewolucji tego kim byłem w skutek mych czynów. I jedyne czego się bałem to tego jakie tym razem napisy będą zdobić moje ciało. Jakie prawdy zostaną na nim wyryte jako ostrzeżenie dla innych bogów oraz śmiertelników. Czy będzie to coś czego powinienem się wstydzić, czy wręcz odwrotnie.
Gdy w końcu ten jedyny odczuwalny w mym stanie ból minął, a mój nowy tatuaż był już w pełni gotowy, wyczułem każdy jego fragment zupełnie tak jak nowe blizny. Dzięki temu, choć nie potrafiłem odczytać symboli, wiedziałem, iż nie kończy się na moim prawy mięśniu piersiowym, a ciągnie się znacznie dalej, przez całą prawą cześć torsu aż do prawej pachwiny. I był to ostatni raz kiedy w swym boskim śnie odzyskałem jako-taką przytomność. Potem już tylko otaczała me myśli nieprzenikniona ciemność, której nawet nie byłem świadomy, a gdy w końcu me rany zagoiły się na tyle bym mógł powrócić do swego wciąż obolałego ciała, zwyczajnie wybudziłem się ze snu i otworzyłem oczy.
Pierwszym co ujrzałem było jasne światło mówiące mi, że było co najmniej południe, choć podświadomie wyczułem, że od momentu gdy chciałem zginąć, minęło kilka dobrych dni.
Chcąc się rozeznać nieco w sytuacji poruszyłem lekko głową i lewa nową, uświadamiając sobie w ten sposób dwie kolejne rzeczy. Po pierwsze moje długie włosy spaliły się do połowy i sięgały mi teraz jedynie do policzków, a po drugie resztki moich spodni tak jak włosy spłonęły w ogniu. I obydwa te fakty zupełnie mnie nie zachwyciły.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 19:50, 12 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Jego stan mnie zaczął niepokoić, kiedy po kilku godzinach leżał w takiej samej pozycji, co na samym początku. Wciąż jednak byłam na niego wściekła i nie miałam zamiaru robić niczego. Nie miałam powodów do tego, aby się nim zajmować, skoro on nie traktował mnie tak jak wmawiał mi, że będzie. Poza tym, na litość boską, on był nagi! No cholera, gorzej być nie mogło. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, bo nie wiedziałam, że nie będzie się budził przez dobrych kilka dni.
Już następnego popołudnia podeszłam do niego, żeby sprawdzić czy żył i okazało się, że tak. Oddychał swobodnie, tak jakby spał, ale w ogóle się nie ruszał, tak jakby go ktoś sparaliżował. Widziałam jednak, że jego rany się goją, chociaż w naprawdę długim czasie, więc uznałam, że to jakaś forma hibernacji leczniczej. Problemem pozostawało to, ile mogła trwać. Czas leciał, a ja miałam coraz większe problemy z uświadamianiem sobie, że niektóre rzeczy, które wydają mi się prawdziwe były po prostu świetną iluzją. I to coraz lepszą, bo czasami traciłam na chwilę świadomość, ale jednocześnie byłam pewna, że dalej czuwam nad odpoczywającym bogiem. Gubiłam czas, na szczęście nie na długo. To akurat wyczuwałam w swoich kościach, bo każda pora dnia niosła za sobą coś innego.
Kiedy ruszałam, żeby coś upolować robiłam wszystko, aby Falerel nie zdawał się spać, w razie gdyby ktoś chciał coś zrobić, albo coś ukraść. Nie oddalałam się także za bardzo w las i krążyłam wokół polany. Codziennie jednak musiałam wchodzić nieco bardziej w głąb, bo zwierzęta już wiedziały czego i gdzie się spodziewać. Ograniczałam się więc tylko do tego, co mi było potrzebne, bo zdążyłam zauważyć, że podczas tego stanu, mężczyzna nie jadł, ani nie pił, zupełnie jakby mu to nie było potrzebne.
Kolejne dni mijały, a ja coraz częściej dopuszczałam do siebie myśl o tym, że on się prędko nie obudzi, a ja powinnam ruszać dalej. Nie wiedziałam gdzie, ale czułam, że w razie czego będę wiedziała, którą ścieżkę wybrać. Tylko jednocześnie czułam się odpowiedzialna za elfa i nie mogłam pozwolić samej sobie na pozostawienie go na pastwę losu. Po prostu byłam pewna, że prędzej czy później się ocknie. Przez chwilę myślałam o zrobieniu noszy i ciągnięciu go za sobą, ale nie byłam na tyle odważna, żeby… no żeby podnosić kompletnie nagiego mężczyznę. To nie był dla mnie codzienny widok i robiłam wszystko, aby trzymać się na dystans, bo co chwila przypominałam sobie to, do czego mogło dojść wcześniej na polanie, ale do czego nie doszło przez Falerela. Nie mogłam przestać go za to obwiniać. Nienawidziłam go za to, bo naprawdę sprawił, że pierwszy raz poczułam co to znaczy pożądanie. To było intensywne, a to, co mogło z tego wyniknąć miało być jeszcze lepsze tylko najwidoczniej nie dla mnie.
Skończyłam skrobać już czwartą z kolei figurkę do kolekcji. Kiedy zaczęłam się bawić z drugą zauważyłam, że przybierały one kształt zwierząt, które zdołałam w życiu upolować, bądź dostrzec. Nie były zbyt… piękne, ale potrafiłam je rozpoznać. No i były lepsze niż kiedykolwiek myślałam, że będą o co poniekąd posądzałam artefakt i związane z nim moce. W końcu bóg sztuki (albo bogini) też istnieli i przekazali mi część swoich mocy. Ciekawe w sumie co wiązało się z nimi oprócz typowych artystycznych umiejętności, które teoretycznie posiadała każda kobieta.
Przyglądając się swojemu ostatniemu dzieło, zauważyłam że wyglądało jak kuna i mimowolnie parsknęłam śmiechem. Zostawiłam drewno obok boga, którego personifikacją były te zwierzęta i podniosłam się, biorąc łuk. Następnie ustawiłam wokół Falerela prowizoryczny płotek z większych kawałków drewna, które uzbierałam i udałam się na polowanie. Nie szłam daleko, ale jednak kawałek musiałam za sobą zostawić, żeby móc cokolwiek wypatrzeć w lesie.
Zbyt łatwo nie przyszło mi upolowanie akurat tego zwierzaka, bo spodziewało się myśliwych i zwinnie uciekało, ale w końcu złapałam go przy jakimś głazie. Jednak dopiero za trzecim razem trafiłam w niego, co pokazało mi, że coraz bardziej męczyły mnie akcje Innymi. Dawali mi coraz większy wycisk, ale ja nadal im się opierałam tak samo. Tylko, że powtarzanie non stop tego samego było męczące, zwłaszcza jeśli za każdym razem starali się coraz bardziej.
- No dobra, dam radę… – powiedziałam stanowczo do samej siebie i zarzuciłam zdobycz na ramię. Docierając do polany zauważyłam, że mężczyzna już nie spał i rozglądał się dookoła jak małe, zdezorientowane dziecko. Dziwna odmiana… W każdym razie nawet pomimo tego, że obudził się po kilku dniach, nie znalazłam się blisko niego. Trzymałam dystans i bez słowa zaczęłam obrabiać zwierzynę, czekając na to, co dalej zrobi. Jakoś nie miałam ochoty na żadną rozmowę. Ostatnie dni ciszy były naprawdę odprężające.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 21:16, 12 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Kolejną rzecz, którą zauważyłem w swoim otoczeniu był jakiś dziwaczny, drewniany płotek ułożony wokół mnie. Wpatrywałem się w niego przez naprawdę długą chwilę, zastanawiając się nad jakimkolwiek jego praktycznym zastosowaniem, a kiedy go nie znalazłem zwyczajnie dałem sobie z tym spokój. Uznałem bowiem, że po pierwsze powinienem zająć się ustaleniem innych, o wiele ważniejszych rzeczy takich jak choćby co stało się z elfką i jak długo byłem nieprzytomny. A po drugie uznałem, że sam znikąd nie wyrósł, więc albo miał być klatką dla mnie albo też moim grobem. No cóż jaki bóg, taki kurhan.
Odwróciwszy wzrok od płotku, zacząłem dokładniej przyglądać się swemu ciału by stwierdzić jak wiele innych ran mi pozostało i jak długo zajmie im zaleczenie się. Na całe szczęście okazało się, ze większość z nich pokrywają już powoli złuszczające się strupy, więc ze spokojem zacząłem przyglądać się swemu nowemu tatuażowi. Jak zauważyłem niemal od razu, z jego poprzednią sięgającą aż po moje palce nic się nie stało. Wcale się nie zmieniła, zupełnie tak jakbym nadal miał prawo wypełniać swe dawne obowiązki boga, chociaż tak nie było. Za to poniżej jej zostały dopisane kolejne fragmenty tekstu w języku bogów, którego niestety niezależnie jak bardzo się starałem od tak nie wyłem w stanie przeczytać. Potrzebowałem do tego lustra albo jeziora, a obydwie te rzeczy były przynajmniej poza moim zasięgiem. Byłem jednak naprawdę ciekawy w co tym razem ułożył się napis i ile ma on wspólnego z pewną elfką…
Trafiony przez nagłe olśnienie zupełnie zapomniałem o swym tatuażu i zmusiwszy swe całe wciąż obolałe i palące ciało do podniesienia się do pozycji siedzącej, zacząłem nerwowo rozglądać się po polanie. Nigdy nie mogłem dostrzec Allis, dlatego też z ciężkim westchnięciem upadłem z powrotem na plecy. W tej pozycji odniesione i wciąż nie do końca zaleczone obrażenia bolały mnie najmniej, co uważałem za plus tylko dlatego, iż pozwalało mi się to lepiej skupić. Dzięki temu mogłem w spokoju zająć się rozmyślaniem i planowaniem tego co powinienem teraz zrobić. A także obwinianiem się za swą głupotę, kłamstwa i hipokryzję. Przede wszystkim jednak przeklinaniem się w myślach za to co zrobiłem z własnych egoistycznych pobudek. Za to jak zamieniłem coś pięknego w prawdziwą katastrofę i istny koszmar, zapewne na zawsze zrażając do tego Shayę. I utwierdzając ją jedynie w przekonaniu, że wszyscy mężczyźni są tacy sami, więc lepiej dla niej by żadnego z nas u jej boku nie było.
I za to chyba nienawidziłem się najbardziej. A za to, że skrzywdziłem osobę, na której mi zależało o wiele bardziej, niż mój kuzyn kiedykolwiek mógł skrzywdzić elfy. Nie było dla mnie żadnego wytłumaczenia, te dwie nowe blizny były niewystarczającą karą. Za swe czyny powinienem skończyć w samotnie w Krainie Cieni, jeśli i w nie znacznie gorszym miejscu i nawet zacząłem rozważać czy przypadkiem o spełnienie tego życzenia Taratha nie poprosić. Byłem niemal pewien, że chętnie by się na to zgodził.
Na szczęście i zarazem wielkie nieszczęście, nim zdążyłem zabrać się za wcielanie tego planu w życie, usłyszałem cichy szelest, który zmusił mnie do ponownego rozejrzenia się po polanie. I wtedy właśnie dostrzegłem ją. Cudowną, niezwykle wojowniczką kobietę, której pragnąłem, choć zupełnie na jej uwagę nie zasługiwałem, i którą skrzywdziłem ponad wszelką miarę. Na jej widok serce zbiło mi mocniej, a ja omal nie rzuciłem się by ją wyściskać. Uświadomiłem sobie bowiem, że istniała chociaż niewielka szansa na to, że jeszcze nie było dla niej za późno. Jeszcze mogła nie stać się awatarem artefaktu i wciąż mogłem do tego nie dopuścić. Nawet jeśli nie podróżując wraz z nią to chociaż dając jej szczegółową mapę i wskazówki jak dotrzeć do Studni Tysiąca Łez. O ile ta w ogóle istniała.
I jak zawsze tak i tym razem nie zrobiłem nic. Jedynie odprowadziłem ją wzrokiem doskonale rozumiejąc, iż może zupełnie nie mieć nawet najmniejszej ochoty ze mną rozmawiać i została przy mnie tylko dlatego, że nie wiedziała gdzie iść dalej. Nie powinna czuć się choć trochę winna za to co mi zrobiła, gdyż to co zrobiłem jej było o wiele gorsze i niedopuszczalne. Zasługiwałem za to na o wiele większą karę i Shaya musiała o tym wiedzieć. Nie zdziwiło mnie, więc zupełnie, że usiadła jak najdalej ode mnie by zająć się swoimi sprawami i nie odezwała się do mnie ani słowem. Nie musiała. Prawdę powiedziawszy zupełnie nie zasługiwałem na to by obdarzyła mnie choć najmniejsza uwagą, a o jakiejkolwiek rozmowie nie było już mowy. Powinienem się czołgać przed nią błagając nie o wybaczenie, lecz o nie obwinianie za to siebie, gdyż jedyną osobą, która wszystko zniszczyła byłem właśnie ja. I choćby z tego jednego powodu nie zasługiwałem by mi przebaczono.
Starając się ze wszystkich sił poradzić sobie choć trochę z targającym mną poczuciem winy, chyba nawet większym niż to, które czułem widząc w co pod moją nieobecność zamienił się Etharal, zmusiłem się do odwrócenia głowy od elfki i spojrzenia w jakimkolwiek innym kierunku. Nie powinienem na nią patrzeć, gdyż miała jak największe prawo sobie tego nie życzyć. I właśnie z tego powodu, choć łączyło się to z ogromnym bólem, obróciłem się na bok tak by znaleźć się do niej plecami i próbując się ułożyć w sposób choć trochę zakrywający moją nagość. Po raz pierwszy w życiu się jej choć trochę wstydziłem. Po raz pierwszy w życiu ze wszystkich sił starałem się ją ukryć, gdyż wiedziałem, że może ona tylko przypominać elfce o tym co zrobiłem. Jednak jak na złość nie miałem nic czym mógłbym się choć trochę przykryć. I w pobliżu mnie tego również nie było, choć przez dłuższą chwilę poszukiwałem jakiś większych liści lub czegokolwiek innego, co by się do tego nadało.
Znalazłem za to niewielką, wyrzeźbioną w drewnie figurkę kuny, która choć może i nie była idealnym dziełem Iollet – bogini sztuki - właśnie taka mi się wydała. Prawdę powiedziawszy uznałem ją nawet za o wiele cenniejszą, gdyż z pewnością jej stworzenie wymagało od elfki znacznie więcej pracy niż od bogini, które wszystko przychodziło z łatwością. I właśnie spoglądając na tę figurkę, zdałem sobie nagle sprawę, iż praktycznie nic o Shayi nie wiem. Nie mam pojęcia ani o jej przeszłości, ani o rodzinie ani tym bardziej o zainteresowaniach. Nigdy nie porozmawialiśmy na tak ”błahe” tematy. Głównie kłóciliśmy się ze sobą, docinaliśmy sobie albo nie odzywaliśmy się do siebie. Dlaczego więc wtenczas próbowała mi przekazać, iż jej również na mnie zależy? Czemu po raz kolejny zapewne uratowała mi życie powstrzymując swą złość? I z jakiego chciała abym to ja stał się na krótki czas jej pierwszym kochankiem?
Nie potrafiąc znaleźć odpowiedzi na te pytania, jedynie wpatrywałem się przez dłuższą chwilę w drewnianą rzeźbę, by później ostrożnie pogłaskać jej łepek swym wskazującym palcem. Byłem potworem, prawdziwym katem. Jak mogłem skrzywdzić kogoś tak niewinnego jak Shaya, kogoś w tamtej chwili tak bezbronnego? Nie istniało dla mnie żadne wytłumaczenie. Nie było słów, które mogłyby wyrazić jak wielkie miałem wyrzuty sumienia i jak bardzo było mi przykro. A mimo to choć wolałem się nie odzywać wiedziałem, że elfka zasługuje choć raz jeszcze na moje nieudolne przeprosiny, których zdecydowanie nie powinna przyjmować. I ta świadomość zmusiła mnie do zebrania niewielkiego fragmentu resztek pozostałem mi mocy i wypowiedzenia krótkiego zaklęcia. Dzięki niemu mogłem zmusić otaczające elfkę rośliny by ułożyły się w słowa, które chciałem jej przekazać, gdyż odzywać się nawet nie śmiałem. I choć wiadomość ta nie mogła być długa, ale nie potrzebowałem wielu słów by przekazać to co chciałem. Zresztą i tak byłem pewien, że Allis ich nie przeczyta. Jednak nawet pomimo tej świadomości w jednej krótkiej chwili zmusiłem polne kwiaty do wydłużenia swych łodyżek to co chciałem wykrzyczeć na całe gardło tak by każdy śmiertelnik i Tartah dowiedział się jakim potworem jestem i jak bardzo tego żałuję. I właśnie z tego powodu już po chwili obok Shayi dosłownie rosły trzy niezwykle ważne zdania, choć gdybym mógł wypisałbym ich i ze sto: „Jestem totalnym yafargh. Nie ma słów, którymi mógłbym wyrazić jak bardzo mi przykro, że zupełnie ignorując to jak bardzo chciałaś bym również cieszył się w pełni tamtą chwilą, zamieniłem ją w koszmar. Przepraszam”.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 22:13, 12 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Zanim zaczęłam piec mięso, które upolowałam, wzięłam się za ukończenie zwykłej szaty, którą udawało mi się wykonywać jednocześnie przy pomocy magii, którą jako jedyną mogłam kontrolować. Tylko dzięki temu robienie zwykłej, męskiej bluzki zajęło mi kilkakrotnie mniej czasu niż do tej pory. Poniekąd się z tego cieszyłam, ale z drugiej strony nie byłam pewna czy powinnam była aż tak bardzo przykładać się do roboty, która miała wylądować w rękach Falerela. Nie byłam pewna czy na to zasługiwał, ale jego nagość bardzo skutecznie rozpraszała moje myśli. Nie mogłam się na niczym skupić, a to mogło nas skazać na porażkę, dlatego uważałam to za jedyne wyjście. Nawet jeśli czułam się z tym fatalnie, bo chciałam mu dać jasno do zrozumienia jak bardzo mnie zranił, a co chwila wysyłałam mu dodatkowy sygnał, który mógł mu się skojarzyć z wybaczeniem. Nie, do tego było mi daleko. Nie miałam zamiaru w najbliższym czasie pozwalać mu na coś więcej niż podanie pomocnej ręki. Żadnych uścisków, żadnych pocałunków, a już tym bardziej żadnych chwil uniesienia, których mimo wszystko tak bardzo chciałam. Po prostu wędrówka do celu, walka z przeszkodami i spełnienie danych sobie nawzajem obietnic. Nic więcej.
Wykonując kilka ostatnich ruchów ręką, skończyłam materiał i podniosłam się z miejsca. Złapałam go po obu stronach otworu na głowę, sprawdziłam czy na ręce też były, po czym wymierzyłam czy długość była na tyle odpowiednia, aby zakryć… no właśnie. Była, dlatego odwróciłam się, żeby zanieść to elfowi, ale zatrzymał mnie dziwny wiatr i nieokiełznany ruch trawy. Mimowolnie sięgnęłam po sztylet, ale źdźbła zmieniły się w krótką wiadomością. Nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, kto był jej nadawcą i znowu miałam ochotę stąd zwiać. Nie dlatego, że byłam wściekła czy zraniona, ale dlatego, że właśnie odniosłam wrażenie, iż doskonale wiedział, co ja wtedy powiedział. Inaczej nie mógłby napisać czegoś takiego. Tylko skąd, skoro w ogóle mnie nie słuchał? Jakim cudem to wiedział, skoro pokazał mi, że nie dotarło do niego nic więcej niż to, co chciał wiedzieć?
Miałam czas, żeby się nad tym zastanowić, bo coś czułam, że czekała nas jeszcze długa droga. Wyminęłam więc tekst wyryty w trawie, aby nie pokazać mu, że mam go za śmiecia, więc zniszczę każde słowo i podeszłam do płotków. Nie zaglądając w ich obręb rzuciłam materiał ubrania i odwróciłam się, żeby oddalić się od tego zakazanego dla mnie terenu.
- Mamy dwanaście dni opóźnienia – powiedziałam, ale nie dodając nic więcej wróciłam na swoje miejsce. Usiadłam na kamieniu, który sobie przyniosłam kilka dni wcześniej i zajęłam się przyrządzaniem mięsa. Kiedy Falerel spał miałam wystarczająco dużo czasu, żeby zebrać znane sobie zioła i przygotować przyprawy, dlatego smażenie zwierzęcia tym razem zajęło mi o wiele więcej czasu, bo dodatki musiały się wchłonąć. Czekając więc aż wszystko będzie gotowe i przyglądając się płomieniom ognia tańczącym pod rożnem, zastanawiałam się nad tym, czemu tyle spał. Na pewno miało to wpływ na jego stan samopoczucia i zdrowia, ale dlaczego? Co w tym czasie się działo, że jego organizm sam się regenerował? Dlaczego musiał przez ten czas wprowadzić siebie samego w stan podobny do hibernacji? Albo snu zimowego u niektórych zwierząt? Jak długo taki stan mógł trwać? Miał jakieś ograniczenia? Czy bóg mógł wprowadzić w coś takiego inną osobę? Czy może to działało tylko na niego? Miałam naprawdę mnóstwo pytań co do tej czynności, ale w tej chwili nie miałam zamiaru zadawać żadnego. Chciałam, ale uznałam, że nie powinnam, bo nadal mnie drażniło to jak on się zachowywał. Nadal był zwykłym tchórzem, które uważa, że jak ktoś powie mu „Trzymaj się z daleka” pod wpływem intensywnych emocji, to zrobi to i nie będzie próbował zrobić niczego, co by mogło poprawić jego sytuację u tej osoby. Poddawał się już na samym początku. Miał możliwości i czas. Nie musiał się z niczym spieszyć, a i tak tkwił w swoim własnym kokonie. Nie chciał walczyć o swoją pozycję, ani aprobatę. Nie chciał walczyć o osoby, które pokazały mu, że im na nim zależy o wiele więcej razy niż kazały mu zostawić ich w spokoju. Nawet nie próbował. Przechodził z dnia na dzień i stał w miejscu. Marnował to, co miał, bo wolał użalać się nad samym sobą. Ja musiałam każdego dnia walczyć o aprobatę, nawet teraz, kiedy już wszyscy w mojej wiosce wiedzieli, że nie mogą mnie traktować poniżej swojego poziomu. Musiałam codziennie pokazywać im, że jestem silną i niezależną kobietą, na którą nie mieli żadnego wpływu. Jako dziecko musiałam walczyć ze swoim fatalnym stanem psychicznym, kiedy ze mnie kpili, bo byłam kobietą. On był mężczyzną. W dodatku bogiem. Mógł mieć i zrobić wszystko, a i tak wolał siedzieć na dupie i użalać się nad samym sobą. To mnie najbardziej wnerwiało.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:38, 12 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Szczerze powiedziawszy nie miałem pojęcia co powinienem był zrobić. Z jednej strony chciałem wyjaśnić swoje czyny, choć w żadnym ze znanych mi języków nie było słów, którymi mógłbym opisać to jak bardzo siebie za nie nienawidzę i jak bardzo się ich wstydzę, a z drugiej wiedziałem, że nie mam do tego prawa. Powinienem trzymać się z daleka, by przypadkiem nie zranić Shayi po raz kolejny, a jednak tak po prawdzie taka postawa również mogła ją zranić. Wiedziałem, że ten dylemat czyni ze mnie największego kretyna we wszystkich światach, ale nic nie mogłem na to poradzić. Byłem głupcem, chamem, egoistą, hipokrytą, niewdzięcznikiem i chyba mógłbym spędzić przynajmniej sto lat na samym wymienianiu wszystkich własnych wad, a i tak nie doszedłbym do połowy. I co ważniejsze to i tak by nic mi nie dało. Nadal byłbym tym samym yafargh, który co gorsza zupełnie nie rozumiał kobiet. Choć dotąd żyłem w przeświadczeniu, że dowiedziałem się naprawdę sporo różnych metodach sprawiania im przyjemności – a teraz i tego nie byłem już taki pewien - nigdy nie potrafiłem zrozumieć tego jak myślą. Jak wiele rzeczy wpływa na ich zachowanie oraz decyzję. Jak w jednej chwili będąc zupełnie wściekłe, potrafią nagle zacząć płakać lub śmiać się do rozpuku. I jak bardzo potrafią czasem zapomnieć o sobie i swoich emocjach byleby tylko zrobić coś dla innych. Nawet wtedy gdy na to nie zasługiwali.
Co gorsza z wiedzą o tym jak powinienem je przepraszać i o nie walczyć było u mnie jeszcze gorzej przez co nawet Vaya miała czasami problem ze mną wytrzymać. Więcej niż raz miała ochotę rozerwać mnie na strzępy ale nie zrobiła tego, bo byłem cholernym bogiem. A szkoda. Może gdybym był śmiertelnikiem łatwiej byłoby mi pojąć o czym myślą kobiety i jak z nimi rozmawiać.
Rozmyślając na tym wszystkim i nie ruszając się nawet o milimetr, nawet nie zauważyłem kiedy elfka zbliżyła się w moją stronę. Uświadomiła mi to dopiero gdy rzuciła czymś we mnie i choć spodziewałbym się raczej kuli ognia, tym czymś okazała się być bluzka. I to nie to co pozostało z mojej dawnej odzieży, a nowa, zrobiona najpewniej własnoręcznie prze Shayę. Zapewne tylko po to by nie musiała już dłużej przebywać w pobliżu z zupełnie nagim yafargh, który skrzywdził ją tak jak yafargh krzywdzić potrafią, a nawet i po tysiąckroć bardziej, jednak ten skromny gest sprawił, że nabrałem odrobiny nadziei na to, że nie będę musiał podążać za nią jak jakiś prześladowca tylko po to by upewnić się, iż jest bezpieczna. A zamiast tego będę zwyczajnie niemym towarzyszem podróży starającym się jak najmniej jej przeszkadzać. I jej jedyne słowa tylko bardziej rozpaliły ten niewielki promyczek nadziei, który pojawił się w moim sercu.
-
D-Dziękuję – rzekłem łapiąc bluzkę tak jakby była moim największym skarbem – bo i chwilowo była – po czym szybko wciągnąłem ją przez głowę. I choć znacznie wolałbym nosić zamiast samej bluzki, same spodnie, musiałem przyznać, że pasowała wręcz idealnie. Nie była ani zbyt obcisła, ani też zbyt szeroka i co najważniejsze była dostatecznie długa by ukryć wszystko co powinna. Była na tyle dobra, że gdzieś przez setki innych myśli, przez moment przemknęło się pytanie skąd Shaya wiedziała, że będzie tak dobrze na mnie leżeć, ale szybko wyrzuciłem je z głowy. Myślenie o tego typu sprawach zdecydowanie nie mogło poprawić mojej sytuacji, a co najwyżej ją pogorszyć. Zresztą aż tak wzrostem czy budową nie różniłem się od śmiertelników, a przecież Allis mogła już wielokrotnie robić podobne bluzki innym mężczyznom. Na myśl, o których miałem ogromną ochotę spalić cały las, zwłaszcza biorąc pod uwagę co mogłem mieć i w jak cudowny sposób to zniszczyłem.
Gdy ponownie rozejrzałem się wokół siebie, a mój wzrok napotkał drewnianą figurkę, uświadomiłem sobie, że od dawna nie widziałem nigdzie towarzyszącej nam kuny. Podejrzewałem nawet, że zniesmaczone mym zachowaniem zwierzę zwyczajnie od nas odeszło, gdy to niespodziewanie skoczyło mi na głowę i zaczęło poprawiać zębami moją nową fryzurę, najwyraźniej sądząc, iż w ogóle nie powinienem mieć włosów. Albo też chcąc mnie w ten sposób ukarać za to co zrobiłem.
-
Cześć mała – szepnąłem po czym nagle zdałem sobie sprawę z tego co nic nieznaczące dla mnie DWANAŚCIE dni, gdyż ostatnio by wyleczyć swe rany przespałem całe stulecia, mogło znaczyć dla Shayi. Dwanaście dni temu artefakt przejął nad nią kontrolę i z pewnością od tego czasu nie chciał odpuścić. Tylko bardziej starał się znaleźć lukę w jej obronie, a ja zamiast jej pomagać najpierw zniszczyłem wszystko, dosłownie wszystko począwszy od jej szacunku do mnie, na tym co jedynej rzeczy, która zyskaliśmy w Otchłani skończywszy i jeszcze śmiałem zasnąć na cholerne dwanaście dni! Nocy i poranków podczas, których musiała nie tylko zajmować się sobą i dbać o siebie, ale jeszcze pilnować mnie i walczyć z artefaktem! Nie miałem pojęcia jak wiele czasu zostało jej i jak wiele sił, a przez to co zrobiłem nie mogłem nawet zapytać jak się czuje. Pięknie, po prostu wspaniale, lepiej być nie mogło. Jednego trzeba mi było naprawdę naprawdę pogratulować – jeśli już zaczynałem coś partaczyć to przynajmniej szedłem na całość i niszczyłem dosłownie wszystko co się dało.
-
Wiesz przyjaciółko, jestem nie tylko yafargh, ale jeszcze największym idiotą, który chodzi po tym świecie i Otchłani. W dodatku jak na złość jeszcze nieśmiertelnym abym miał więcej czasu popełniać setki błędów próbują naprawić swe wcześniejsze – stwierdziłem spoglądając na kunę, która na moment przestała targać moje włosy i zaczęła mnie słuchać, jakby chcąc abym kontynuował. – I tchórzem. I hipokrytą. I kłamcą. I oszustem. I manipulatorem – dodałem, a bezczelne zwierzę jeszcze mi przytaknęło. Nie ma to jak wsparcie. No po prostu idealny kompan dla kogoś takiego jak ja. Nie pomoże i nie ostrzeże przed popełnieniem największych życiowych błędów, a potem jeszcze będzie przytakiwać gdy zacznie się je wymieniać. Idealny rozmówca, naprawdę. Można mu dosłownie wszystko powiedzieć, nawet to co zrobiłoby się gdyby…
Nagle zdałem sobie sprawę, ze być może istnieje sposób na powiedzenie Shayi jak mi jest przykro i wytłumaczenie jej wszystkiego, bezpośrednio jej w to nie angażując. Bo skoro nie chciała ze mną rozmawiać czy choćby się do mnie zbliżać, to przecież nikt nie kazał jej przysłuchiwać się mi jak gadam do zwierzaka. Ale tez nikt przecież nie zabraniał.
-
I wiesz mała, gdybym tylko mógł powiedzieć Shayi, że zrozumiałem z ilu rzeczy nawet nie zdawałem sobie sprawy, zrobiłbym to natychmiast. Spytałbym się jej na przykład o to gdzie nauczyła się tak wspaniale szyć, bo sam nigdy nie byłbym w stanie stworzyć czegoś tak wspaniałego nie korzystając jedynie z magii. Albo o to czy zawsze interesowała się rzeźbieniem w drewnie, bo zobacz jaką twoją idealną podobiznę zrobiła – stwierdziłem po czym faktycznie pokazałem kunie figurkę, na co zwierzak uznaniem pokiwał łepkiem. – Przede wszystkim jednak spytałbym się jej o to jak sobie radziła z mocami artefaktu gdy spałem, bo choć wyraźnie świetnie idzie jej władza nad ogniem, martwi mnie to co dostrzegłem w Otchłani. Ci którzy wcześniej używali naszego tworu do złych celów i z chęcią przejęli jej ciało. Powiedziałbym jej jak bardzo nie chcę by się poddawała i po tysiąckroć zapewnił, że uda nad się dotrzeć do Studni Tysiąca Łez na czas. A później zaproponowałbym jej podróż przez magiczne drzwi, które pomogłyby choć trochę odzyskać z tych zmarnotrawionych tu przeze mnie dwunastu dni. I zabrałby nas poza obręb tego lasu – wyjaśniłem kunie, a ta znowu przytaknęła. Najwyraźniej czuła się zobowiązana wykazać w jakiś sposób, że choć i ona uważa mnie za skończonego yafargh, to przynajmniej próbuje mnie wspierać.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 19:33, 13 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Szczerze mówiąc to byłam już cholernie zmęczona tymi przeprosinami, przyznawaniem się do błędu i zrzucaniem każdej winy na swoje ramiona. Falerel robił to cały czas od kiedy tylko wróciliśmy z Otchłani i męczyło mnie to. Zamiast ciągle traktować samego siebie jak najgorszego elfa na ziemi, powinien coś robić. Po prostu ruszyć dupę, ogarnąć swoje myśli i skupić się na tym, czy zna jakąś słabość Taratha. Chciał go pokonać, więc musiał od czegoś zacząć, a tymczasem zajmował się tylko i wyłącznie swoimi porażkami. Fakt, jako nieśmiertelny bóg mógł mieć ich więcej, ale do cholery jasnej! Co z tego?! Miał moc, która mogła rozgromić niejedną osobę. Czemu nawet nie chciał zdawać sobie z tego sprawy?
Westchnęłam zrezygnowana i przyjrzałam się mięsie, które powoli się przypiekało, bardzo powoli. Tkwiliśmy w milczeniu, dopóki znowu nie zaczął mówić po raz kolejny w taki sposób. W dodatku nie kierował słów bezpośrednio do mnie tylko do zwierzaka. Naprawdę byłam tak mało warta? I znowu miał zamiar grać na moich emocjach?
- Typowe… – rzuciłam szeptem do samej siebie, przekręcając pieczeń na rożnie. Oparłam łokieć na kolanie, głowę na dłoni i w milczeniu czekałam, aż obiad będzie gotowy. Powiedział swoje, a ja nie musiałam na to odpowiadać. Musiał się zastanowić nad tym, co robił i jaki błąd był jego największą wadą. Powinien sam odkryć, że użalaniem się nad sobą nic nie zyska. Ja nie miałam zamiaru dawać mu żadnych życiowych porad, bo on przeżył więcej. Przez to tym bardziej zastanawiałam się nad tym skąd u niego taka postawa. Nawet ja zachowywałam się bardziej dojrzale niż on w tym momencie. Wiecznie wypominał sobie wszystkie błędy, zamiast wykorzystywać swoją nieśmiertelność na powolne odpokutowanie. Naprawdę, nikt mu nigdy nie mówił, że wypominanie sobie porażek nic nie daje?
Jak uderzenie pioruna, dotarła do mnie pewna rzecz. Co jeśli dokładnie o to chodziło? Co jeśli nikt do tej pory nie pokazał mu właściwej drogi? Nie mogłam sądzić, że taka osoba kiedykolwiek istniała. Nie miałam przecież pojęcia skąd się biorą bogowie. Co jeśli oni nie mieli matek? Albo ich nie pamiętali? Rodzili się normalnie czy jakoś nagle pojawiali w blasku światła? A może po prostu byli wcześniej zwykłymi ludźmi, którzy zrobili coś tak ważnego, że zostali za to wynagrodzeni, ale kosztem swoich wspomnień z czasów, kiedy jeszcze nie byli bogami? Przecież ja tego nie wiedziałam. Tylko… Falerel na pewno kiedyś miał kobietę, i to zapewne niejedną. Na pewno z nią rozmawiał. Musiała mu cokolwiek mówić. Dawać jakiekolwiek wskazówki.
Westchnęłam zrezygnowana i po raz kolejny przerzuciłam mięso na drugą stronę. Pozostawiając tak pieczeń, podniosłam się z miejsca i wzięłam torbę z owocami, które zdążyłam zebrać. Nie miałam nic lepszego do roboty, więc zrobiłam jakikolwiek zapasy roślin, którymi z tego co zauważyłam, pożywiał się mężczyzna. Następnie położyłam materiał obok niego i wróciłam do ognia. Nawet jeśli nikt mu nigdy nie mówił tak ważnych rzeczy jak moja matka mnie, to ja nie miałam teraz zamiaru uzupełniać u niego te braki. Wciąż byłam na niego wściekła i nieprędko miało się to zmienić. Poza tym chciałam zobaczyć czy on sam zrozumie co robi źle. Był naprawdę inteligentny, więc dlaczego z tego nie korzystał?
Opadłam plecami na trawę i rozluźniłam swoje ciało. Miałam tak cholerną ochotę się przespać, bo ograniczałam to wtedy, kiedy mój towarzysz drzemał, ale musiałam pilnować pieczeni. Trudno jednak mi było powstrzymać klejące się oczy. Moje ciało mimowolnie się zrelaksowało, kiedy bóg uniósł powieki, więc nie umiałam się powstrzymać. Po prostu zasnęłam, nawet nie wiem kiedy. Miałam tyle szczęścia, że mięso wciąż jeszcze nie zaczęło się przypiekać, bo dopiero je zaczęłam podpiekać.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pią 22:27, 13 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Początkowo brak jakiekolwiek reakcji elfki sprawił, że poczułem ogromną ochotę zrobienia sobie jakąkolwiek krzywdy, byleby tylko zwróciła na mnie uwagę. Miałem wrażenie, że jedynie jej altruistyczne podejście do życia zmusiło ją do pozostania ze mną i część mnie będąca największym na świecie egoistą chciała bym tę słabość wykorzystał przeciw niej. Zrobił cokolwiek byleby tylko była zmuszona jeszcze choć przez chwilę się mną zajmować, co dałoby mi czas by ją przepraszać. Zastanawiałem się nawet nad użyciem w tym celu jednego z jej sztyletów, gdy zbliżyła się do mnie aby przynieść mi posiłek, jednak szybko porzuciłem ten pomysł, gdyż widok specjalnie zebranych dla mnie owoców znów sprawił, że poczułem się okropnie. Ponownie zalała mnie fala uczuć złożona z winy, złości na samego siebie i smutku z powodu tego jak w jednej krótkiej chwili straciłem kontakt, który wreszcie złapałem z elfką. Przed wizytą w Otchłani zachowywaliśmy się w bardzo podobny sposób co w tej chwili i świadomość tego sprawiała, że miałem ochotę ze złości zgrzytać zębami. Jednak pomogła mi sobie też coś uświadomić. Coś bardzo ważnego, co zmusiło mnie do ponownego przeanalizowania wszystkich słów, które w czasie naszej krótkiej wędrówki, padły z ust Shayi. Przy naszym pierwszym spotkaniu elfka powiedziała mi, że nigdy niczego nie żałuje, więc albo była równie wielkim kłamcą jak ja, albo zwyczajnie była to jedynie przenośnia. Nie mogła w końcu nie żałować tego, że udzieliła mi zgody na zrobieniem ze swym ciałem wszystkiego na co tylko miałem ochotę. Nie po tym co jej zrobiłem. Nie po tym jak się zachowałem. Po tym wszystkim przynajmniej o tę jedną rzecz musiała mieć do siebie pretensje. Nie mogła w końcu od tak przejść z tym co się wydarzyło do porządku dziennego. No chyba, że o wszystko obwiniała mnie, ale wówczas musiała chociaż żałować tego, iż się powtrzymałem.
Kolejną ważną rzeką jaka padła z jej ust było wspomnienie o matce. Elfce, która ją urodziła i obdarzyła miłością, której żaden z bogów nigdy nie poznał. My nie mieliśmy ani matek ani ojców. Rodziliśmy się od tak na skraju Otchłani, gdy byliśmy potrzebni i wszystkiego co ważne musieliśmy nauczyć się sami. Choć od początku znaliśmy wszystkie potrzebne nam do komunikowania się języki, nie wiedzieliśmy nawet po co istniejemy. Na co światu nasze nieśmiertelne życia, ba nie mieliśmy nawet bladego pojęcia jak ten świat wygląda i co potrafimy. Byliśmy pełni obaw, do których istnienia nie chcieliśmy się przyznać, ale z powodu braku jakichkolwiek doświadczeń byliśmy gotowi spróbować dosłownie wszystkiego aby zrozumieć po co istniejemy. I gdy w końcu zdobywaliśmy tę wiedzę, nasze ciała i dusze znaczyły tatuaże. Dopiero wówczas powoli zaczynaliśmy odkrywać jakie inne od reszty bogów moce posiadamy. Czasem inni bogowie nowym bogom w tym pomagali, a czasem nowi bogowie byli zmuszeni dowiedzieć się tego wszystkiego sami, gdyż bez tej wiedzy nigdy nie moglibyśmy pokazać się elfom. Także pod względem początku życia, nasz ukochany lud był bardziej uprzywilejowany od nas. Nawet jeśli mówił, że rodziny się nie wybiera.
To jedno krótkie zdanie wystarczyło by kolejne me myśli skierować na absolutnie nowy tor. Dzięki temu zamiast porównywać ze sobą początki życia elfów i bogów, doszedłem do pewnego niezwykle ważnego olśnienia. Shaya nigdy nie wspomniała nawet o swoim ojcu. O matce – choć tylko raz i przez krótką chwilę - mówiła niemal z nabożną czcią, spoglądając na przywołany w myślach jej obraz oczami pełnymi miłości, ale istnienie drugiego rodziciela przemilczała. Najwyraźniej mężczyzna zrobił coś okropnego, za co nie zasługiwał na jej pamięć. O ile w ogóle go poznała. O ile zwyczajnie nie spędził jednej niezwykle wyczerpującej nocy z jej matką, a później nie odszedł bez słowa. I z jakiegoś powodu poczułem w kościach, ze więcej niż prawdopodobne, iż tak właśnie się stało. A to z kolei doskonale wyjaśniało dlaczego Allis tak bardzo chciała pokazać pozostałym mężczyznom, że kobiety wcale nie są słabą płcią i potrafią nawet więcej od mężczyzn, bo gdyż wiedzą jak powinno się słuchać. Zwyczajnie chciała udowodnić wszystkim, że należy się z nią liczyć i zapewne też zasłużyć sobie na szacunek. I chciała by jej matka była z niej dumna.
Ta myśl była jednocześnie tak oczywista i tak zaskakująca, że aż odruchowo spojrzałem w stronę elfki. I odkryłem, że pozostawiwszy mięso na ogniu zwyczajnie zasnęła. Siedząc na polanie nie wyglądała na zmęczoną, jednak najwyraźniej doskonale potrafiła to ukrywać. W innym przypadku nie pozwoliłaby sobie na drzemkę od tak w środku dnia. Nie po dwunastu dniach zwłoki, gdy każda sekunda była dla niej cenna i nie po tym jak swym milczeniem zadecydowała, że nie pójdziemy na skróty, lecz każdy odcinek naszej niezwykle długiej drogi pokonamy bez żadnych sztuczek. Przejdziemy na własnych nogach, choćby te miałby nam odpaść. Ciekawe czy chociaż zdawała sobie po części sprawę z tego, ze od Studni Tysiąca Łez dzieli nas ponad pół kontynentu. Prawdopodobnie nie. Gdyby tylko dokładnie przyjrzała się mapie, którą jej kiedyś narysowałem, nie poświęcałaby swego snu aby pilnować naszego bezpieczeństwa. Troszczyłaby się tylko o siebie, a nie o mężczyznę, z którym nic jej nie łączyło poza paroma obietnicami i tym jak ją skrzywdził.
-
Nigdy nie żałujesz swych decyzji co? Coś czuję, że tej jednej pożałujesz jak odkryjesz jak w rzeczywistości długa czeka nas droga. A także jak zrozumiesz, iż dalej niż do granic tego lasu jej nam skrócić nie mogę. Teraz jednak śpij. Musisz odzyskać siły nim ruszymy dalej – stwierdziłem ani specjalnie głośno, ani też specjalnie cicho i z wielkim trudem podniosłem się do pozycji stojącej po to by móc zbliżyć się do ogniska, a siedząca dotąd na mnie kuna zeskoczyła na ziemię. Shaya była tak zmęczona, że zostawiła na rożnie wciąż smażące się mięso i niemal pewnym było, iż się ono przypali jeśli nikt go nie przypilnuje. Przynajmniej tyle mogłem po tym wszystkim dla niej zrobić – dopilnować by się upiekło, a nie spaliło. I właśnie z tego powodu, choć każdy krok wymagał ode mnie ogromnego skupienia i samozaparcia, dotarłem do miejsca gdzie leżała elfka, po czym krótkim zaklęciem, nie szczędząc na nie ani trochę resztek swej mocy, stworzyłem jej nad głową z gałęzi rosnących nad nią drzew przytulny szałas i okryłem ją płachtą powstałą ze wciąż połączonych z ziemią łodyżkami, najmiększych płatków kwiatów. A później usiadłem przy ogniu i wpatrując się w niego, zabrałem się za dopilnowywanie mięsa. W chwilach gdy nie byłem zmuszony go obracać, powracałem myślami do wszystkich toczonych z Shayą rozmów, by móc przeanalizować je w myślach i dojść do kolejnych zaskakujących wniosków. Elfce de facto zupełnie na mnie nie zależało. Sama chyba nawet nie wiedziała czego ode mnie chce. Kilkukrotnie dała mi do zrozumienia, iż potrzebuje mnie jedynie bym zaprowadził ją do Studni Tysiąca Łez. Troszczyła się o mnie zapewne chociaż częściowo z własnych egoistycznych pobudek, wychodząc z założenia, iż jeśli coś mi się stanie nigdy nie opanuje niechcianych mocy i zginie w ten czy inny sposób. Groziła mi, obrażała mnie, jednocześnie ufając mi i starając się być czasami dla mnie miła. Z jednej strony mnie nienawidziła i chciała bym trzymał się z daleka, a z drugiej przynajmniej chwilami mnie pragnęła i chciała bym był jak najbliżej i traktował jak swą kochankę. Liczyła, że będę odpowiadał na jej wszystkie pytania, ale jednocześnie czasami gdy mówiłem coś ważnego to mnie ignorowała. Czego w zasadzie tak naprawdę ode mnie chciała? Bym był bogiem, czy śmiertelnikiem? Jej przewodnikiem, kochankiem czy największym wrogiem? Bym się nią opiekował czy raczej bym pozwalał jej udowodniać sobie, że jest mi potrzebna? I skąd nagle wzięło się jej to całe „chcę przeżyć swój pierwszy raz z osobą, na której mi tak cholernie zależy, ale nie w sposób, który ją ogranicza”? Przecież nigdy nie dała mi do zrozumienia, że to właśnie o mnie chodzi. W porządku być może mógłbym na spokojnie wyciągnąć to z kontekstu reszty jej wypowiedzi, ale w tamtym momencie zdecydowanie nie byłem spokojny. Już i tak resztkami sił zmuszałem się do panowania nad sobą, by sprawić by i ona czerpała z tego jak najwięcej przyjemności. Rozkładnie na części kolejnych jej zdań było ostatnią rzeczą, o której w tamtym momencie bym w ogóle pomyślał. A to jedno zdanie, nawet gdybym jej słuchał, a nie tylko słyszał co mówi i zapamiętywał, i tak sprawiłoby, ze zastanowiłbym się ponownie nad tym czy aby na pewno powinienem kontynuować. W końcu skoro chciała przeżyć swój pierwszy raz z kimś na kim jej zależało to przecież nie mogło jej chodzić o mnie. Znała mnie zbyt krótko i zbyt mało o mnie wiedziała bym mógł być to ja. Innymi słowy tak czy inaczej bym przestał. Może wytłumaczyłbym czemu w zupełnie inny sposób, ale bym przestał. Nie byłem wiec jedynym winnym tego obrotu spraw. Sam dałem się zmanipulować własnej potrzebie cierpienia za w ramach pokuty za to co spotkało elfy i wmówiłem sobie to wszystko. Byłem gotowy zginąć by odpokutować, chciałem się czołgać przed Shayą poniżać w nieskończoność, aby ona mogła nie czuć się winna. Porzuciłem całą swą boską dumę by przeprosić ją tak by nie musiała ze mną bezpośrednio rozmawiać, a ona i tak miała to wszystko gdzieś!
I świadomość tego sprawiła, że tym cała rozpacz i poczucie winy odeszły skutecznie zastąpione przez zwykła złość, gdyż zrozumiałem, że zwyczajnie dałem się zmanipulować. Oboje popełniliśmy liczne błędy, a tylko ja chciałem za nie odpokutować. O nie tak dobrze to nie będzie. Koniec z użalaniem się nad sobą, skoro zapewne teraz sądzi, ze jestem tacy jak inni mężczyźni to mam pełne prawo zachować się tak jak oni i – a to ci niespodzianka – również się obrazić.
Czując jak gniew skutecznie tłumi ból pozostałych na mym ciele ran i dodaje mi sił do działania, jedną krótką myślą i machnięciem ręki zgasiłem płomień ogniska, aby gotowe mięso jednak się nie spaliło – gdyż szkoda mi było poświęconego na jego dopilnowanie czasu – po czym przywołałem gestem swój kostur i wraz z nim usiadłem na drugim końcu polany, gdzie zacząłem żłobić w ziemi imiona i moce wszystkich znanych mi bogów. Skoro każdy z nas przekazał do artefaktu cząstkę swej mocy chciałem wiedzieć z czym przyjdzie nam się mierzyć. Wiedziałem, że skoro pojawił się awatar to powinienem jak najszybciej zacząć uczyć Shayę jak kontrolować artefakt i każdą z jego mocy, ale nie miałem zamiaru tego robić. Nie póki elfka mnie nie przeprosi albo chociaż nie zacznie ze mną w miarę normalnie rozmawiać. Byłem bowiem pewien, że gdybym spróbował zaproponować to wcześniej i tak zostałbym zignorowany. A nie miałem najmniejszego zamiaru niepotrzebnie się produkować.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Pią 22:30, 13 Maj 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 16:23, 19 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Muzyka rozbrzmiewała po całej okolicy. Mając na sobie białą suknię i wianek, wraz z kilkoma moimi rówieśniczkami maszerowałam dumnie w stronę ogniska, które już od jakiegoś czasu płonęło w centrum wioski. Nie mogłam przestać się uśmiechać, bo czekał mnie wieczór, na który dziewczyny czekały całe swoje życie. To dzisiaj miałyśmy tańcząc wokół płomieni przyciągnąć uwagę młodych mężczyzn, którzy mieli wybrać spośród nas swoją przyszłą żonę. To teraz tak naprawdę miała się zacząć moja droga jako dorosłej kobiety.
Po dotarciu na miejsce wszyscy oprócz naszej szóstki usiedli wokół paleniska, a my zaczęłyśmy tańczyć. Im dłużej to obiłyśmy, tym bardziej stawałyśmy się samą melodią. Wypełniała nasze ciała, nasze serca i dusze. Kierowała nami, podczas gdy młodzi mężczyźni obserwowali każdą z nas. Wszystko było w otoczeniu cudownej magii. Wiatr, kwiaty, trawa, drzewa, liście… Każda część natury zdawała się z nami tańczyć, kierowała nami. A my poddawałyśmy się tej przyjemnej fali, wiedząc że to był pierwszy i ostatni raz, w którym się tak czułyśmy. Dokładnie tak, jakbyśmy same były bardzo ważną częścią przyrody. Czymś, co napędzało pewien jej aspekt.
Wykonując już kolejne okrążenie wokół ognia, poczułam jak ktoś zwinnie mnie przechwytuje i razem ze mną rusza w rytmie muzyki. Uniosłam powieki i z uśmiechem zauważyłam elfa, którego złote oczy lśniły w odpowiedzi na moje spojrzenie. Jego długie, białe włosy idealnie komponowały się z moją suknią, której delikatny materiał poruszał się razem z powiewami wiatru. Przez połowę jego twarzy i zapewne także torsu przebiegały czarne spiralne tatuaże, które zdawały się nieść za sobą jakąś istotną wiadomość. Moje serce niemal od razu zareagowało na jego dotyk i przyspieszyło.
- Witaj, jestem Falerel – przedstawił się nieznajomy aksamitnym głosem, który niemal pieścił moje wrażliwe, elfie uszy.
- Shaya – odezwałam się cicho, żeby nie zagłuszyć melodii, która nami kierowała. Nawet rozmawiając, nie przerywaliśmy tańca, podczas którego nasze myśli zdawały się płynąć jednym, takim samym torem. Przynajmniej do czasu, aż przyjemnej zabawy nie przerwał hałas nadjeżdżających koni i wrzask wojowników królewskich. Mężczyźni od razu poderwali się z miejsca i odgrodzili kobiety od nadjeżdżających wojsk. Problem w tym, że nie mieli szans z magią, która wspierała natarcie. Każda z nas obserwowała jak elfy starają się nas obronić przed ludźmi, ale nie dają rady. Uciec nie miałyśmy jak, bo z każdej strony nas otoczyli, więc w końcu patrzyłyśmy jak mieszkańcy naszej wioski przegrywają. Obserwując jak Falerel ginie czułam się tak, jakby ktoś celowo zwolnił czas, abym dokładnie widziała każdy śmiertelny cios, który otrzymuje jego ciało. Walczył, póki starczyło mu sił, ale to i tak było za mało. To, co działo się potem było jedynie koszmarem, który miał mnie prześladować do końca moich dni.
- Król się wami odpowiednio zajmie… - usłyszałyśmy tylko tyle, zanim nie pojmali każdej z nas i nie zabrali do zamku. Próbowałam zachować spokój, ale kiedy myślałam o tym, po co młode, niezamężne i czyste kobiety ich władcy, nie mogłam tego zignorować. Miałam tyle szczęścia, że szłam jako ostatnia, a przede mną pozostałe dziewczyny. Udałam więc, że tracę przytomność, a kiedy jeden z wojowników się do mnie zbliżył, aby sprawdzić co się stało, wyrwałam mu miecz z pochwy i jednym, precyzyjnym ruchem, pozbawiłam życia pozostałe pięć nastolatek. Przebiłam wszystkie jednym ostrzem, zanim utracą to, co było dla nich najważniejsze. Niestety nie zdążyłam samej sobie tego zagwarantować, kiedy pozbawili mnie miecza, jak i przytomności. Obudziłam się dopiero wtedy, kiedy ściągnęli mnie z czyjegoś konia i poprowadzili w stronę sali tronowej. Cała była spowita mrokiem. Okna były pozasłaniane grubymi kotarami, światła pogaszone, a w środku panowała naprawdę nieprzyjemna i mrożąca krew w żyłach atmosfera. Czułam się tak, jakbym wkraczając do tego pomieszczenia, znalazła się w górze lodowej bez okrycia.
- Miało być ich sześć – od strony tronu dotarł zimny, szorstki głos króla, którego od bardzo dawna bał się każdy mieszkaniem jego królestwa. W momencie, w którym przejął władzę zagwarantował nam wszystkim najgorsze warunki i strach. Wysyłał swoich najbardziej wyszkolonych wojowników do każde zakątka swojej ziemi, żeby sprowadzali mu do pałacu najpiękniejsze niewiasty, nieważne ile miały lat. Nikt nie wiedział, co się potem z nimi działo.
- Proszę wybaczyć, Wasza Wysokość. Ta niewolnica postarała się o to, aby nie dotarły tutaj żywe… - odpowiedział drżącym głosem generał i pchnął mnie do przodu, podstawiając nogę. Nie spodziewałam się czegoś takiego i opadłam na kolana z nadal związanymi rękami za plecami.
- Nie jestem niczyją niewolnicą! – warknęłam wściekła, nie przejmując się tym, że klęczałam przed swoim królem. Nie uważałam go za swojego władcę.
- Uważaj jak zwracasz się do swojego króla! – wrzasnął ostro młodzieniec, a ja wyprostowałam się dumnie, pomimo tego, że wciąż klęczałam na ziemi i wypięłam hardo pierś.
- Dla mnie nadal władcą jest król Lorthen – rzuciłam i usłyszałam jak wojownik wciąga głośno powietrze, a z drugiej strony władca gwałtownie podnosi się z tronu. Przyznam szczerze, że dźwięk szybkich i mocnych kroków, które coraz bardziej się do mnie zbliżały, był przerażający. Moje serce po prostu przestało bić, a ja zaczęłam już teraz żałować tego, że się w ogóle odzywałam.
- Coś ty powiedziała?! – wysyczał przez zęby król, podnosząc mnie jedną ręką za gardło tak, jakbym ważyła tyle co nic. Dopływ powietrza do moich płuc został brutalnie zablokowany, a ja instynktownie starałam się je wypełnić tlenem. Nie mogłam, palce władcy coraz bardziej zaciskały się na mojej szyi. Pomimo tego, że w pomieszczeniu i tak było ciemno, czułam że moje oczy zaczynają dostrzegać coraz mniej konturów. Płuca zaczynały mnie tak piec, że czułam się tak, jakby mi ktoś przyłożył do nich od wewnątrz rozgrzane do czerwoności żeliwo. Wzrokiem starałam się złapać jakiekolwiek powietrze i wprowadzić je do organizmu, ale widziałam tylko krwiste, lśniące oczy władcy i jednocześnie swojego prawdopodobnego mordercy. Chwilę zajęło mi zrozumienie tego, co się działo. Im dłużej wpatrywałam się w te tęczówki, tym skuteczniej docierała do mnie prawda.
- To ty… – wysyczałam tym razem ja o dziwo normalnym głosem. Jednocześnie dotarło do mnie, że to nie była prawda. Wystarczyła jedna, właściwa myśl, a sznury pętające moje dłonie zniknęły tak samo jak i ten piekielny ból. – Jesteś jednym z nich – dodałam, po czym uderzyłam otwartymi dłońmi w brzuch mężczyzny, a ten zmuszony do tego ogniem, który zaczął trawić jego wnętrze, puścił moje ciało. Zwinnie wylądowałam na ziemi, lewą ręką i obiema nogami opierając się o posadzkę, a prawą asekurując przed możliwym atakiem z jego strony. Nie zrobił jednak nic, bo zaczął po prostu płonąć od środka, co dało mi czas na zniszczenie iluzji, w której się znalazłam. Wszystkie ściany zaczęły po prostu pękać, a dźwięk opadających cegieł sprawił, że poczułam się o wiele lepiej. Przez kilka sekund pękały po kolei niewielkie kawałki, ale w pewnym momencie głośno roztrzaskało się dosłownie wszystko, a ja znalazłam się pośrodku pustego, ciemnego pomieszczenia, otoczona przez Innych. Wszyscy trzymali się na dystans, kiedy ja odzyskiwałam świadomość i otworzyłam oczy z powrotem na polanie, na której zasnęłam. Poderwałam się do siadu i zauważyłam gotowe już mięso, zdjęte z rożna. Mimowolnie zaczęłam szukać Falerela i dostrzegłam go pod jednym z drzew w obecności kuny. Kurwa! Teraz mieli zamiar wykorzystywać moją słabość do niego, żeby wpłynąć na moje przyszłe decyzje!



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Nie 12:52, 22 Maj 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Jedno skinienie w spokoju wystarczyło by siedząca mi na głowie kuna, kilkoma szybkimi susami znalazła się na ziemi i pomknęła ku pozostawionej mi przez Shayę torbie z owocami. Wywołany rozmyślaniami gniew skutecznie nie tylko przegnał dotąd wypełniające moje duszę i serce poczucie winy i rozpacz, ale również przypomniał mi o zwyczajnych, śmiertelnych potrzebach mego ciała. A najważniejszą z nich był wręcz rozdzierający mnie od środka głód. Uczucie, o którym skutecznie zapomniałem przez wypełniające mój umysł pożądanie, a później przez boski sen. Dwanaście dni spędzonych gdzieś na pograniczu świata śmiertelników i miejsca, do którego mogą się udać jedynie bogowie. Tuzin zmierzchów i świtów przez, który byłem jednocześnie zupełnie bezbronny jak i na tyle potężny by skutecznie pokonać sięgającą po mnie śmierć. Ostatnio w tym stanie spędziłem koło dwustu lat. Tym razem nie miałem aż tyle czasu. Byłem potrzebny pewnej chwilami wyjątkowo silnej, a chwilami słabej i niewinnej jak dziecko elfce. Jednej Allis na świecie zdolnej pokonać awatara artefaktu i przejąć kontrolę nad krążącą w jej żyłach mocą. O ile tylko na czas dotrzemy do Studni Tysiąca Łez.
-
Ta nauva auta an lema – stwierdziłem, gdy na chwilę oderwałem wzrok od wypisanych przeze mnie na ziemi wielu kolumn tekstu. Podczas pierwszego dnia mojej i Shayi podróży te same słowa padły z moich ust. Ta nauva auta an lema. To będzie długa wyprawa. Wtedy jednak nie miałem jeszcze pojęcia jak i niezwykle trudna się dla mnie stanie. Po wydarzeniach sprzed dwunastu dni czułem, że ja i Shaya zatoczyliśmy koło. Odrzuciliśmy na bok cały szacunek i zaufanie, którym się zdążyliśmy obdarzyć, by powrócić jedynie do prób udowodnienia sobie nawzajem, że liczymy się dla siebie tylko ze względu na to co możemy osiągnąć. Do tego, że potrzebny byłem elfce jedynie jako przewodnik, a ona mi jako narzędzie do pokonania Taratha. Zmieniliśmy długie i szczere rozmowy w krótkie uwagi i długie momenty nieznośnej ciszy. Ja znów dysponowałem jedynie resztkami swej mocy, a Shaya zmuszona była mierzyć się każdego dnia z chcącym przejąć kontrolę nad jej ciałem i umysłem artefaktem. Wszystko wróciło do samego początku. No może prawie wszystko. Przez swe czyny nieodwracalnie straciliśmy szansę na jakiekolwiek ocieplenie naszych stosunków i wzmocnienie łączącej nas więzi. Nie to było jednak najgorsze. Ani złość ani żal spowodowane ostatnimi wydarzeniami nie były w stanie zmienić jednej, zarazem niezwykle bolesnej i denerwującej rzeczy. Wciąż mi na Shayi zależało. Nadal chciałem chronić ją przed całym złem świata i dołożyć wszelkich starań by była szczęśliwa. By kiedyś poznała prawdziwą miłość i znalazła mężczyznę, któremu będzie na niej tak samo mocno zależeć jak jej na nim. Elfa lub człowieka, który skutecznie zastąpi wszystkie bolesne wspomnienia związane ze mną, na pełne szczęścia i nieznanych Suledin doznań chwile. A gdy przyjdzie czas stanie się jej mężem, założy z nią rodzinę i przedzie z nią przez każdy radosny i smutny etap życia. Da jej to wszystko czego nigdy nie mógłby ofiarować śmiertelniczce żaden z bogów. I mogłem mieć tylko nadzieję, że Shaya spotka tego kogoś jak najszybciej.
Cichy szelest skutecznie przerwał moje rozmyślania i pozwolił mi zrozumieć, że Allis się obudziła. A skoro tak, to nie musiałem utrzymywać już dłużej ani szałasu z gałęzi ani delikatnej, okrywającej jej płachty, ani tym bardziej mych przeprosin wypisanych na trawie. I z tego powodu na moment przymknąłem oczy by przerwać rzucony na rośliny czar, co sprawiło, iż te powoli zaczęły powracać do swego normalnego kształtu. Kontem oka zauważyłem, że kuna, która przyciągnęła do mnie torbę z owocami, powoli się gdzieś oddala najpewniej po to by upolować sobie samej coś do jedzenia.
Zaraz potem powróciłem wzrokiem do znajdujących się przede mną kolumn tekstu planując przepisać go tak by każdemu bogu z listy odpowiadał bóg zdolny mu się przeciwstawić. Takie ułożenie skutecznie mogłoby pomóc Shayi walczyć z awatarem artefaktu, jednak nie było mi dane go stworzyć. A przynajmniej nie do końca. Zdążyłem bowiem wypisać tylko pierwszą dziesiątkę bogów, a podświadomie wyczułem grożące nam niebezpieczeństwo. A raczej nie nam, a Shayi jak okazało się gdy tylko oderwałem od napisów głowę i zacząłem się rozglądać.
Tym co zaskoczyło mnie najbardziej okazał się być nasz przeciwnik. Spodziewałem się bandytów, demonów, wilków, Opętanych lub czegokolwiek innego niż niewielkiego drapieżnika obgryzającego uschniętą gałąź drzewa, pod którym siedziała elfka. Co gorsza był to mój drapieżnik.
Nie miałem pojęcia co tym razem tej kunie strzeliło do głowy, jednak nie miałem czasu się nad tym zastanawiać. Prawdę powiedziawszy nie bardzo miałem czas na cokolwiek, gdyż uświadomiłem sobie, że podstępne zwierzę realizuje swój skrytobójczy plan tak by Allis nie miała szansy uniknąć ataku. Co gorsza wiedziało o tym, że jestem na tyle słaby, że i ja go przed nim nie obronię. A przynajmniej nie magią. I z tego powodu nie siląc się nawet na to by ostrzec Shayę krzykiem, gdyż sądziłem, iż przez swą złość zignoruje go tak jak wszystkie moje poprzednie słowa, dosłownie jednym krótkim ruchem stanąłem na nogi i rzuciłem się biegiem w jej stronę. Na całe szczęście dzieląca nas odległość była na tyle mała, że zdążyłem ją pokonać nim atak kuny zadziałał.
Niestety robiąc ostatnie kilka kroków potknąłem się i zamiast po prostu przepchnąć elfkę poza miejsce upadku gałęzi, wpadłem na nią i przewróciłem ją na plecy. W ostatniej chwili uratowałem się łokciami i kolanami na tyle by nie przygnieść Suledin swym ciałem, a jedynie zawisnąć nad nią opierając się na dłoniach i kolanach. Jednak na żadne wyjaśnienia tego co i dlaczego robię nie starczyło mi już czasu. Obgryzana przez kunę gruba gałąź z hukiem oderwała się od drzewa i poleciała w dół wprost na moje łopatki. Pod wpływem uderzenia moje łokcie mimowolnie się ugięły, jednak kolana i kręgosłup na tyle wytrzymały, by mimo wszystko moje ciało pozostało oddzielone kilkoma centymetrami od elfki. Ale i tak ta sytuacja w spokoju wystarczyła bym przypomniał sobie ostatni raz gdy znaleźliśmy się w podobnej pozycji.
Moje spojrzenie bardziej odruchowo niż świadomie, padło na jej usta. Pełne i miękkie jak jedwabie, które kiedyś tworzyły zdobiące me ciało szaty. Delikatne i słodkie jak najbardziej dojrzałe i soczyste maliny. Aż chciałoby się ich spróbować ponownie, choćby tu i teraz. Zapomnieć o wszystkim, skrępować Shayi ręce nad głową by nie mogła mi się wyrwać i ustawić tak nogi by nie była mnie w stanie kopnąć. A później sięgnąć po to wszystko czego odmówiłem sobie ostatnim razem.
Aby odegnać od siebie te myśli, czym prędzej oderwałem wzrok od jej ust i spojrzałem w jej piękne, duże, zielone oczy. Ich kolor przywoływał mi na myśl wiosnę i związaną z nią radość, jednak w tamtej chwili patrząc w nie myślałem głównie o tym jak bardzo bym chciał, by te oczy uważnie śledziły każdy mój ruch. Każde muśnięcie jej skóry i każdy pocałunek mający rozpalić ją i pokazać jej co dokładnie znaczy być z mężczyzną. I jakaś część mnie żałowała, że choć mogłem, nie skalałem swym dotykiem żadnej z najbardziej intymnych części jej ciała.
Choć próbowałem ze wszystkich sił zachować jasność umysłu i zmusić swe ciało do odsunięcia się, przeproszenia i odejścia jak najdalej, nie byłem w stanie się ruszyć. Jak sparaliżowany mogłem jedynie wodzić powoli wzrokiem po jej twarzy i wdychać zapach jej ciała. Jej skóra pachniała lasem, świeżością, spełnieniem i wolnością, której nigdy nie będzie mi dane zasmakować. Była niczym najlepszy narkotyk kusząc mnie bym znów zatracił się w swym pożądaniu. Przypomniała mi o tym wszystkim co mogłem mieć, ale przez swą arogancję nieodwracalnie straciłem. O tym jak mogłem nauczyć elfkę co znaczy zmysłowość i rozkosz i jak zamiast tego dałem jej lekcję poniżenia, cierpienia i niezaspokojenia. I o tym, że nigdy, ale to przenigdy nie powinienem dawać kierować sobą swym żądzom, gdyż efekty tego są tragiczne.
-
Wy… - zacząłem zmuszając swe myśli do powrotu na odpowiedni tor i planując znów przeprosić Shayę za swe zachowanie i niekomfortową sytuację, w której się przeze mnie znalazła, jednak coś kazało mi się ugryźć w język. Być może złość za to jak zignorowała wszystkie moje wcześniejsze przeprosiny. Być może wspomnienie tamtej zarazem cudownej i koszmarnej chwili. A być może świadomość, że choć w kiepski sposób to mimo wszystko uratowałem Shayę przed okropnym bólem, który teraz sam odczuwałem. Niezależnie od powodu efekt był jednak taki sam. Nie przeprosiłem i postanowiłem, że przynajmniej za to nigdy elfka ode mnie przeprosin nie usłyszy.
Nie ma za co – stwierdziłem po czym szybko podniosłem się z ziemi zrzucając z mych pleców gałąź i planując powrócić do swego krańca polany. Miałem zamiar tam w spokoju nawrzeszczeć na kunę, przez którą każdy ruch, którąkolwiek z rak sprawił mi okropny ból. Co temu zwierzęciu w ogóle strzeliło do głowy?
Cokolwiek to było uratowanie Shayi przez spadającą gałęzią wyraźnie nie przypadło mu do gustu, gdyż ledwo zdążyłem zrobić trzy kroki, a kuna stanęła przede mną i zaczęła warczeć w dodatku przebiegając z jednego miejsca w drugie tak by nie dało się jej w żaden sposób ominąć. A ja już miałem wystarczająco dosyć bólu by nawet nie próbować ryzykować spotkania z jej zębami. I z tego powodu usiadłem na ziemi w miejscu, cały czas patrząc przy tym na zwierzaka. Najwyraźniej ten stan rzeczy wystarczająco ją zadowolił by przestać warczeć i zacząć powoli wodzić wzrokiem ode mnie do Shayi.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Nie 13:53, 22 Maj 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 16:35, 01 Cze 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Dopiero, kiedy szałas i moje przykrycie zniknęły, zauważyłam że miałam je na sobie. Nie rozumiałam dlaczego tak się o mnie troszczył, ale nie ukrywałam tego, że cieszyłam się z jego obecności. Nikt do tej pory nie okazał mi takiego zainteresowania i już zaczynałam wątpić w to, że ktoś taki się pojawi. Problem w tym, że chyba to się już zmieniło i naprawdę zrobiłabym wiele, żeby cofnąć się w czasie. Potrzebowałam dotyku Falerelu, każdego pocałunku, którym już zdążył mnie obdarować i każdego miłego słowa, które padło z jego ust. A tymczasem miałam tylko milczenie i tak naprawdę nic więcej. Cała ta przyjemna atmosfera, która się pojawiła pomiędzy nami, po prostu zniknęła. Tak, jakby mi się to przyśniło i było aż takie realne, że myliłam z rzeczywistością. No, ale nie zdziwiłoby mnie to. Inni mieli teraz o wiele lepszy dostęp do mojej głowy niż wcześniej. Sama sobie to zagwarantowałam.
Zajadając się mięsem, w ogóle nie zauważyłam niebezpieczeństwa, które się do mnie zbliżało, dopóki elf się na mnie nie rzucił. W pierwszej chwili chciałam go zepchnąć i na niego nawrzeszczeć, ale właśnie wtedy usłyszałam huk gałęzi, która spadła na plecy Falerela. Kiedy ta wielka kłoda uderzyła go w kręgosłup, mimowolnie wstrzymałam oddech. Bałam się, że coś mu się stało, ale musiał być o wiele silniejszy niż sprawiał wrażenie. Bez problemu utrzymał się na ugiętych łokciach, chociaż widziałam, że sprawiało mu to ból. Nie mogłam jednak wykrztusić ani jednego słowa, kiedy nie podnosząc się, zawiesił na mnie swój wzrok. Mimowolnie wstrzymałam oddech, czując jak moje serce przyspiesza i przypominając sobie sytuację sprzed dwunastu dni. Liczyłam na to, że będzie kontynuował, że podda się tej żądzy tak samo jak poprzednio, ale nie zrobił tego i poczułam się z tym naprawdę fatalnie. Zaczęłam myśleć, że może naprawdę to była iluzja Innych, ale wciąż czułam każdą jego czynność tak, jakby nadal to robił.
- Dzięki – zdążyłam tylko powiedzieć, zanim się nie oddalił. Nie patrzyłam gdzie idzie, ani jak daleko, bo miałam jeszcze do skończenia swój obiad. Starałam się skupić tylko na nim, a nie na tych obrazach, które natrętnie powracały do mojej głowy. Nie chciałam się znowu na to nakręcać, bo wiedziałam, że za każdym razem będzie coraz ciężej o tym zapomnieć. Westchnęłam więc zrezygnowana, i żeby zająć czymś innym swoje myśli niż widokiem nagiego ciała Falerela, zaczęłam sobie podśpiewywać piosenkę, której nauczyła mnie mama. Powiedziała wtedy, że zawsze mnie nią usypiała, i że chciałaby, abym ja tak samo kładła spać swoją córkę. Niestety chyba nie będę miała ku temu okazji.
Kilka minut po skończeniu posiłku, usłyszałam trzask patyków ścielących runo leśne. Błyskawicznie złapałam łuk w dłonie i zauważyłam znajomy symbol na gałęzi, która mnie zaatakowała. W swojej wiosce oznaczaliśmy w ten sposób miejsca, których powinniśmy unikać, bo często polują tam ludzie. Musieli nas zauważyć jakiś czas temu i pojawić się z większą liczbą żołnierzy. Od razu przypomniałam sobie trasą, którą przeszliśmy i przygryzając wargę, zrozumiałam że weszliśmy na tereny cesarzowej Cadeland. Dosyć głośne przekleństwo wydostało się z moich ust, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że straciłam czujność, a teraz byliśmy w potrzasku. Na pewno już zdążyli otoczyć nas ze wszystkich stron, a my nawet tego nie zauważyliśmy przez to, że zajęliśmy się sobą nawzajem. Przynajmniej wybrali moment, w którym mniej więcej oboje byliśmy w stanie walczyć.
- Chyba się zasiedzieliśmy – rzuciłam w stronę boga, który już się gotował do ataku. Nie wzięliśmy pod uwagę tego, że nas znajdą. A przecież ta polana nie była aż tak bardzo zakryta. No, ale to nie była moja wina. To białowłosy zasnął na dwanaście dni, w których drzemałam sobie raptem po kilka minut dziennie, żeby nabrać sił i znowu bawić się w całodobową ochronę dla śniącego. Kurwa, powinnam była go obudzić, ale to przeze mnie potrzebował tego snu i musiałam za to odpokutować.
Zza krzaków wyszli ludzie, trzymając swoją broń w pogotowiu. Tak jak przypuszczałam, obeszli nas z każdej strony i odgrodzili drogę ucieczki. Byliśmy zamknięci i nie do końca w pełni sił, ale wiedziałam, że tak łatwo nas nie złapią. W końcu jednak im się uda, bo nie sądziłam, żeby Inni mi pomogli, użyczając mocy artefaktu, a sama nie umiałam jej z siebie wykrzesać. Na pewno też nie pozwolą mi na samobójstwo, aby nie wpaść w łapy wrogów, bo chcieli uprzykrzyć mi życie.
- Odłóżcie broń i się poddajcie – wykrztusił jakiś mężczyzna, który zapewne stał na czele tej wyprawy. Błędnie sądził, że od tak oddamy się w jego łapska.
- Niedoczekanie – warknęłam ostro i nie myśląc o konsekwencjach po prostu na niego natarłam. Wystarczyło zabić lidera, żeby reszta grupy straciła koncentrację i to miałam zamiar zrobić. Niestety pozostali zdawali sobie sprawę z moich planów i od razu stanęli w jego obronie. Unikanie kilkunastu strzał z łuku było naprawdę trudne, a spodziewałam się, że dołączą takie broń krótkodystansową. Byleby tylko nas osłabić i złapać, a potem traktować jak zwykłych niewolników, mimo że ta część historii została już dawno usunięta.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 22:31, 14 Cze 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Choć nie miałem pojęcia o co mojemu drogiemu zwierzakowi chodziło i czemu tak uwzięło się na Shayę, ta akcja z gałęzią uświadomiła mi dwie naprawdę ważne rzeczy. Po pierwsze, że choć nadal byłem zły na elfkę, iż ta tak bezczelnie mnie zmanipulowała to jednak świadomość tego faktu zupełnie nie wpłynęła na to jaką sympatią ją darzyłem. Nie kochałem jej, ale czułem ogromną, wręcz palącą potrzebę chronienia jej i wzięcia na swe barki wszystkich jej problemów, stania się jej tarczą przed wszelkim bólem. A co gorsza pragnąłem jej. Marzyłem o tym by uczynić ją swoją, zostać jej pierwszym kochankiem i jako pierwszy zobaczyć jej pełną emocji twarz w momencie gdy dzięki mnie będzie się wspinać na sam szczyt rozkoszy. Pragnąłem ją każdą komórką swego ciała, a wspomnienia tamtej nocy tylko jeszcze to pragnienie podsycały zamieniając je w ogień, który powoli wypalał mnie od środka i któremu nigdy miało nie być dane zgasnąć. Zaś świadomość, że straciłem pewnie swą jedyną okazję by urzeczywistnić te marzenia i teraz Suledin uczyni swym pierwszym kochankiem kogoś innego, budziła w mym sercu jakiś niezwykle przyziemny, pierwotny gniew i zaborczość, o które nigdy dotąd bym siebie nie podejrzewał. Być może były one związane z faktem, iż byłem bogiem i z racji tego za czasu Etharalu dostawałem niemal wszystko co chciałem. A być może też z faktem, iż nigdy dotąd nie znalazłem się w takiej sytuacji. Choć o Eyę również byłem przez jakiś czas zazdrosny to nie byłem zmuszony przebywać jedynie z nią i swymi myślami oraz obrażoną kuną. Miałem zdecydowanie za wiele na głowie by to wszystko tak rozpamiętywać, a poza tym dosyć szybko poznałem Vayę, która skutecznie pozbawiła mnie resztek chęci myślenia o bogini i jej elfim kochanku. Tym razem jednak nie było tak łatwo. Shaya znajdowała się tuż na wyciągnięcie ręki, niemal bezbronna przeciw potędze Innych. Tak niewinna, a jednocześnie gdy przyszło co do czego, chętna jakby czekała na ten dzień całymi latami. Była niepowtarzalna i niestety absolutnie dla mnie niedostępna. W końcu skrzywdziłem ją tak, jak chyba tylko ja byłem w stanie, a ponadto, do jasnej cholery, byłem bogiem! Miałem ważniejsze rzeczy na głowie niż zabawianie się z Allis. Nawet jeśli były one tak zjawiskowe jak Shaya. I choćby z tego powodu musiałem sobie wytyczyć pewne granice, których za żadne skarby świata nie wolno mi było przekroczyć. To właśnie była druga rzecz, którą uświadomiła mi spadająca gałąź, nim jednak zdążyłem określić na ile mogę sobie pozwolić, by nie dać się ponieść swej żądzy, na naszej w miarę spokojnej polance rozpętało się piekło.
Ni stąd ni zowąd do moich uszu dotarł trzask patyków, a głośny warkot, który wydobył się z gardła kuny w odpowiedzi na ów dźwięk, tylko potwierdził moje przypuszczenia. Zbliżały się kłopoty i z tego powodu, choć łączyło się to z potwornym bólem, szybko podniosłem się z ziemi, przywołałem skinieniem swój kostur i przyjąłem pozycję obronną. I w tym momencie dosłownie otoczyli nas ludzie. Byli zbyt dobrze uzbrojeni jak na zwyczajnych bandytów, prędzej nadawaliby się na handlarzy niewolników, to jednak nie miało żadnego znaczenia. Wyraźnie nie mieli ochoty puścić nas wolno i nie byłem jedyną osobą, która doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Przez to już po chwili rozpętała się walka, w której niestety nasza dwójka znajdowała się na straconej pozycji. Choć Shaya była zdolną wojowniczką to niestety przeciwko takiej przewadze liczebnej, jej umiejętności walki wręcz lub przy użyciu sztyletów nie mogły się zdać na zbyt wiele. W końcu aby zadać ranę musiała zbliżyć się do przeciwnika, a otaczający nas i poukrywani w gęstwinie łucznicy, nie mieli nawet najmniejszej ochoty jej na to pozwolić. Co gorsza elfka nadal nie panowała nad artefaktem i zapewne cały czas musiała jednocześnie i walczyć i pilnować się by Inni nie przejęli władzy nad jej ciałem. A ja nie byłem w stanie jej w tym pomóc. I chociaż to przeświadczenie wprawiało mnie we wściekłość, moje wcześniejsze czyny sprawiły, iż nic nie mogłem na to poradzić. Byłem zbyt słaby i zbyt obolały, by choćby wyrąbać sobie drogę ucieczki. A o stworzeniu między wymiarowych drzwi nie było nawet mowy. Potrzebowałem bowiem do tego czasu, którego nie miałem, gdyż starałem się bronić, i mocy, której również by mi zabrakło, ponieważ jej sporą część zużyłem w ciągu kilku pierwszych minut walki. Między innymi po to by zmienić w kamień zakradającego się od tyłu do Allis przeciwnika, a także by mocno poparzyć dwójkę ludzi atakujących mnie. Nie zdało się to jednak na zbyt wiele. Jedynie o kilka minut przedłużyło nasze życia, a także sprawiło, że poczułem jak gdzieś w głębi swego jestestwa budzi się straszliwy głód. Łaknienie, które nie chciało dać o sobie zapomnieć i domagało się abym się nasycił. Jednak nie pokarmem śmiertelników, a czymś zupełnie innym. Był to głód mocy, mej boskiej potęgi i choć odczuwałem go po raz pierwszy, szybko zrozumiałem, iż mogły go stłumić tylko dwie rzeczy. Długi odpoczynek w Otchłani, albo rzecz, która wiązała się z przekroczeniem jednej z wytyczonych przeze mnie przed laty granic. Dopiero w tym momencie zrozumiałem prawdziwe przesłanie mojego ostatniego snu. Tam, na lodowym pustkowiu wiatr nazwał mnie Pożeraczem Dusz i było to zarazem oskarżenie, ja i ostrzeżenie przed tym czym się stałem. Mogłem być pewien, iż te właśnie dwa słowa były fragmentem nowej części mojego tatuażu. Wiedziałem bowiem, że od teraz, gdy pozostała mi moc zbliży się niebezpiecznie do dna swej niegdyś niemal niewyczerpalnej studni, będę pragnął jej uzupełnienia choćby w najprostszy, a zarazem i najbardziej bestialski sposób. Poprzez pożeranie dusz. To było moje nowe brzemię i przekleństwo, a zarazem stosowna kara za to co zrobiłem i jak roztrwoniłem otrzymany od dusz w Otchłani dar. Niestety ta wiedza o niej zupełnie nie mogła poprawić naszej patowej sytuacji, a jedynie jeszcze bardziej ją pogarszała.
-
Masz jakiś plan? – spytałem się w pewnym momencie towarzyszki czerpiąc z resztek swej mocy, by z użyciem kilku słów w staroelfickim, na chwilę otoczyć nas barierą mającą odbijać wystrzelone w naszym kierunku strzały. Niestety nie miałem wystarczająco dużo sił by zrobić ją na tyle solidną, by wytrzymała wystarczająco długo by dać nam czas na wymyślenie jakiejś strategii. I nawet nie musiałem patrzyć na tę przeźroczystą, otaczającą nas kopułę by wiedzieć, że już po kilku pierwszych wystrzelonych w nią strzałach, pojawiły się na niej drobne pęknięcia. A ja nie miałem jak ją naprawić. Zostało mi mocy jedynie na maksymalnie trzy słabe ataki i wiedziałem, że w związku z tym muszę bardzo oszczędnie z niej korzystać jeśli chcę wyjść z tego cało i nie jako niewolnik ludzi. A to właśnie było moim celem. I to nie dlatego, że uwłaczałoby to mojej osobie. Chodziło o coś zupełnie innego. Ja po prostu doskonale wiedziałem ja tacy ludzie traktują Allis. Jak działają gdy napadają na ich obozy w celu pozyskania zwyczajnych niewolników, choć te praktyki w teorii od dawna były zakazane. Ale ludzie nie mieli litości. Potrafili zawsze znaleźć dobry powód i wytłumaczenie by łamać prawo i z tego powodu bardziej nieostrożne żyjące w lasach elfy były przez nich zbijane, gdy próbowały bronić swych bliźnich. Ich obozy były palone, a elfięta porywane, a elfki niejednokrotnie jeszcze gwałcone. I perspektywa, że któryś z tym mężczyzn mógłby chcieć położyć swe brudne i oślizgłe łapy na MOJEJ Suledin sprawiała, że przepełniał mnie ostry, gwałtowny gniew, dzięki któremu nie zważając na ból całego ciała, z całych sił uderzałem swym kosturem każdego człowieka, który był tylko na tyle głupi by znaleźć się w moim zasięgu.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Wto 22:38, 14 Cze 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Śro 20:51, 15 Cze 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Już pierwsze sekundy walki były katastrofą. Inni od razu chcieli wykorzystać to, że musiałam jednocześnie skupiać się na nich i na ludziach. Wwiercali się w mój umysł i starali się przejąć kontrolę nad moim ciałem. Szło im to o wiele lepiej niż bym chciała, bo potrafili wyczuć odpowiedni moment. Obserwując jednak jak Falerel robi wszystko, co może, pomimo fatalnego stanu w jakim był, nie mogłam tak po prostu się poddać. On walczył, więc i ja musiałam, chociaż czułam się strasznie ciężko. Te artefakt i związane z nim konsekwencje obciążały mój organizm.
- Niezbyt… – odpowiedziałam, słysząc pytanie mężczyzny i mimowolnie niepewnie na niego spojrzałam. Mimo, że byłam wojowniczką to myśl o tym, co mogło mnie spotkać w rękach ludzi sprawiała, że paraliżował mnie strach. Nawet nie starałam się tego ukryć, kiedy bariera, która postawił bóg błyskawicznie pękała pod naporem kolejnych strzał. Panika obejmowała mnie z każdej strony, ale nie miałam zamiaru po raz kolejny oddawać kontroli Innym. Musieliśmy wyjść z tego cało, w zupełnie inny sposób. Zrobiłabym wiele, żeby uniknąć zniewolenia przez ludzi, ale nie to. Nie mogłam poświęcać bezpieczeństwa całego świat na rzecz swojego własnego.
Spoglądając na elfa miałam ochotę złapać go za rękę, żeby poczuć się o wiele lepiej. Nawet już zbliżałam się do niego, żeby wpleść swoje palce w jego, ale właśnie wtedy zza mnie poleciała strzała i trafiła w jednego człowieka. Następnie pojawiły się kolejne, przebijając wrogów, a jakby tego było mało to ktoś rzucił staroelfickie zaklęcia, które stworzyły wokół mnie i Falerela barierę. Nie minęło wiele czasu, kiedy niektórzy ludzie leżeli martwi, a inni zdecydowali się wycofać z pola walki, uznając zwycięstwo po naszej stronie.
- Pierwszy raz widzę elficką wojowniczkę, która działa w terenie – gwałtownie odwróciłam się w stronę źródła głosu. W pierwszej chwili nikogo nie dostrzegłam, ale wystarczyło unieść głowę, żeby zauważyć elfa, kucającego na gałęzi. Kolana miał skierowane ku zewnątrz w rozkroku, a jedną ręką opierał włócznię na swoim prawym ramieniu, co znaczyło, że to była jego przeważająca strona. – U nas wolą zostać w wiosce i bronić naszych domów oraz dzieci – dodał, wpatrując się w naszą dwójkę, jakby starał się coś z nas odczytać. W pewnym momencie wyprostował się i zwinnie zeskoczył z drzewa, gładko lądując na ziemi w pół-przysiadzie. Włócznię zdjął z ramienia, obrócił w ręce, jakby to był zwykły sztylet i postawił tępą stroną pomiędzy kłosami trawy. Miał mocno granatowe włosy, nastroszone tak, jakby czymś je usztywnił i roztrzepane. Przez jego czerwone tęczówki myślałam, że używał jakiegoś zaklęcia, aby takie sobie zagwarantować, ale miały na to zbyt naturalny odcień. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie coś, co można było nazwać elficką zbroją. Nie tak twardą jak ludzka, ale elastyczną i dostosowującą się do giętkości ciała. Była zarówno taka, jak i mocna. Widać było, że życie tego mężczyzny to walka, tak samo jak i moje. Poczułam się przez to trochę jak w domu i od razu opuściłam broń, uśmiechając się szeroko.
- Skrywam w sobie o wiele więcej odstępstw od normy – rzuciłam, chowając swoje narzędzia do pokrowców w pasie oraz na udach i piszczelu. – Shaya, miło mi – dodałam, ale nie wyciągałam ręki na powitanie. Wojownik by czegoś takiego nigdy nie zrobił. Wzmożona ostrożność była naszym nawykiem.
- Arthan – odpowiedział młodzieniec i ukłonił się lekko. Dawno nie spotkałam się z taką kulturą osobistą i trochę wzmogło to we mnie czujność. Takie osoby zawsze zwiastowały kłopoty, a ja miałam ich już wystarczająco dużo. – Co tutaj robicie?
- Zwiedzamy – wzruszyłam ramionami, pamiętając że nie powinnam nikomu zdradzać celu naszej podróży. W odpowiedzi elf się uśmiechnął i chociaż nic nie powiedział na ten temat, wiedziałam że nabrać się nie dał.
- Zapraszamy w gościnę do naszej wioski – zmienił temat, a ja spojrzałam na Falerela, chociaż nie wiem po co. I tak miałam zamiar ruszyć za elfem, bo miałam naprawdę wielką ochotę na to, żeby odpocząć w „cywilizacji”. A przynajmniej w warunkach przypominających mi wioskę, z której pochodziłam. Może powinnam była spytać o zdanie swojego towarzysza, ale byłam już tak zmęczona tą ciągłą wzmożoną czujnością, że chciałam chociaż przez chwilę móc spokojnie spać i zdać się na ochronę grupy doświadczonych osób.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 13:39, 16 Cze 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Choć wyraźnie ja I Shaya znajdowaliśmy się na straconej pozycji, w jednej krótkiej chwili wszystko się zmieniło. Ni stąd ni zowąd przybyła pomoc, która w krótkiej chwili pozbyła się wrogów nie tylko przy użyciu strzał, ale i magii. I to dosyć potężnego zaklęcia rzuconego w w naszej obronie w staroelfickim, jednak w tamtej chwili zupełnie nie zwróciłem na ten fakt uwagi. Byłem zbyt zmęczony i zbyt słaby by dogłębnie analizować sytuację, w której się znaleźliśmy. Liczył się dla mnie tylko fakt, iż przynajmniej chwilowo nasi wrogowie zostali pokonani. A przynajmniej tak było do czasu, aż nasz wybawca nie ukazał się nam w pełnej okazałości. Wtedy bowiem zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie spadliśmy z deszczu pod rynnę.
W niejakim Arthanie było coś co zdecydowanie nie budziło mojej sympatii, a wręcz przeciwnie, nakazywało mi być ostrożnym i w każdej chwili gotowym do walki. Być może to przez jego nietypowy wygląd, gdyż większość Allis, których miałem dotąd okazję spotkać nie posiadała granatowych włosów. Ani naturalnie czerwonych tęczówek, które były o wiele bardziej niepokojące niż sam kolor jego dziwacznie sterczących kłaków. Tak nietypowy wygląd nie mógł być przypadkiem, musiała stać za nim jakaś tajemnica i obawiałem się trochę jak straszliwa i groźna może ona być. Chociaż nie podejrzewałem by ów elf był wysłannikiem Taratha - w końcu ten podobną sztuczkę już raz zastosował i powinien być świadom, że drugi raz nie damy się na nią nabrać – bałem się, że może okazać się kimś o wiele gorszym. Na przykład jakimś elfim magiem, który swego czasu odkrył jeden z artefaktów mego ludu i za jego sprawą posiadł ogromną moc. A także zaczął poszukiwać kolejnych naszych dzieł by pomnożyć swą potęgę i stać się dla elfów kimś na kształt nowego boga. I choć wizja ta wydawała się być wręcz niemożliwa, wystarczyła mi zaledwie krótka wymiana zdań między Arthanem, a Suledin, bym uznał ją za bardzo prawdopodobną.
Być może przez sposób w jaki elf przyglądał się Shayi. Spojrzenie, którym ją obdarzał budziło we mnie chęć zmienienia go resztką pozostałych mi sił w lodową lub kamienną rzeźbę, choć tak w zasadzie nie potrafiłem powiedzieć dlaczego. Ale najwyraźniej elfka nie miała podobnych odczuć. Bez słowa zgodziła się na propozycję Arthana i ruszyła za nim w stronę jego wioski. Czyli miejsca wprost idealnego na pułapkę. I nawet chciałem zwrócić Shayi na to uwagę, ale nie zdążyłem. Ledwo uchwyciwszy na moment jej wzrok otworzyłem usta, a elfik o granatowej czuprynie już musiał ponownie zwrócić na siebie uwagę Suledin.
- Nigdy dotąd nie widziałem cię w tych okolicach – zagaił, a ja zdałem sobie sprawę, że nawet gdybym ostrzegł elfkę i tak nic by to nie dało. Tutejsi Allis wyraźnie mieli przewagę liczebną, a pozornie miłe zaskoczenie równie dobrze mogło być tak naprawdę rozkazem, którego zignorowanie skończyłoby się tragicznie. Z tego też powodu jedynie wzruszyłem ramionami i nie mając zbytniego wyboru ruszyłem za Shayą.
Jak się po chwili okazało, droga którą prowadził nas Arthan była dokładnie przemyślana, gdyż każdy jej fragment wyglądał niemal tak samo. Nie było charakterystycznych głazów czy pagórków, wszędzie rosły praktycznie te same drzewa czy krzewy, przez co osobie nie znającej terenu strasznie trudno byłoby odnaleźć drugi ras odpowiednią ścieżkę. Dzięki temu mieszkańcy wioski mogli czuć się bezpiecznie na tyle na ile bezpiecznie można czuć się w najwyraźniej często odwiedzanym przez ludzkich łotrów lesie. A my mogliśmy sobie spokojnie odpuścić wszelki próby zapamiętania trasy, gdyż te i tak były z góry skazane na porażkę. Szczególnie moje, gdyż mój wymęczony organizm, już po kilku pierwszych minutach marszu, postanowił przypomnieć mi o tym w jak fatalnym jak na boga jestem stanie. Niespodziewanie ugięły się więc pode mną nogi, straciłem równowagę i tylko wsparcie się na kosturze ocaliło mnie przed utratą równowagi. Moją głowę przeszył okropny, kłujący ból, przywołujący na myśl wbijany mi w nią powoli, niezwykle długi sopel lodu, a przed oczami pojawiły mi się mroczki. Zaczęło dzwonić mi w uszach, gardło chyba dosłownie wyschło mi na wiór i dopadły mnie potworne dreszcze i mdłości, przez co zupełnie na bok odeszły wszelkie myśli związane z możliwą pułapką i mrocznymi planami elf. Zastąpiły je marzenia o odrobinie wody, ciepłym kocu, spodniach i kawałku ziemi, na której mógłbym się położyć i zasnąć. A także krótkie zdania, którymi zmuszałem się do tego by utrzymać pionową pozycję, nie dać po sobie poznać jak fatalnie się czuję i wykonać każdy kolejny krok.
Zupełnie przestałem zwracać uwagę na swoje otoczenie czy upływ czasu przez co zupełnie zaskoczyło mnie gdy nagle się zatrzymaliśmy, a Arthan obrócił się w moim i Shayi kierunku.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmił za co byłem mu niezwykle wdzięczny, gdyż wątpiłem bym był w stanie przejść jeszcze chociaż dziesięć metrów.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 23:02, 16 Cze 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

- Nie jestem stąd – odpowiedziałam zgodnie z prawdą i mimowolnie spojrzałam na Falerela, bo coś w środku nie dawało mi spokoju. Nie musiałam jednak długo się nad tym zastanawiać, bo widok stanu, w jakim się znajdował mężczyzna wystarczył. Sama byłam zmęczona, ale nie w takim stopniu. Zapewne dlatego, że nie używałam swojej magii. On musiał, bo to była jego broń. Ja miałam inny wybór i zawsze on był pierwszy. Artefakt był ostatni na mojej liście możliwości obrony. – Jestem tutaj przejazdem – dodałam po chwili, wracając spojrzeniem do Arthana. Nie mogłam nic zrobić dla swojego towarzysza. On był bogiem, co ja mogłam? Jedynym wyjściem, które mogło mu pomóc było zagadywanie mężczyzny tak, aby nie zauważył momentów, w których narzucałam nieco szybsze tempo, aby jakkolwiek pomóc białowłosemu. Potrzebował odpoczynku, i to takiego prawdziwego, a nie takiego, podczas którego wciąż myśli o tym, że w każdej chwili ktoś albo coś może go zaatakować. Musiał zregenerować utracone do tej pory siły.
Wioska, w której zamieszkiwały te elfy była wyjątkowo duża jak na tereny, na których przyszło im żyć. Ciągle byli poszukiwani przez ludzi, a jednak się rozwijali. Zaimponowała mi to, bo nawet jeśli mój dom był bezpieczny to nigdy nie udało nam się powiększyć miejsca, który obejmował. A przynajmniej nie w tak dużym stopniu. My ciągle traciliśmy mieszkańców przez tych podłych ludzi. Właśnie dlatego kobiety nie chciały mieć zbyt dużych rodzin. Obawa o jedno dziecko była paraliżująca, a co dopiero o większą ich liczbę.
- Imponujące – skomentowałam, wchodząc przez dobrze zbudowany łuk. Domki w wiosce były uporządkowane. Nie były zbyt blisko siebie, ale widać było, że starano się wszystko tworzyć schematycznie. Po obu stronach ścieżki, którą się maszerowało, było wszystko stworzone tak, aby wprawiało w swobodny nastrój. Trochę tak, jakby ciągle słyszało się kojącą, melancholijną melodię. Po prostu jak w bajce. – Jak udało wam się to wszystko tak zbudować, kiedy w tym lesie roi się od ludzi? – spytałam ciekawa ich sekretu. My dla bezpieczeństwa co kilka lat się przenosiliśmy. Dlatego staraliśmy się żyć skromnie, bez żadnych luksusów i niepotrzebnych rzeczy. Każdy sam siebie pilnował, żeby mieć tylko to, co niezbędne do życia, aby w razie kolejnej przeprowadzki móc zebrać wszystko.
- Może się przekonacie jak zostaniecie dłużej – odpowiedział Arthan i szeroko się uśmiechnął, prowadząc nas w stronę największego domu. Nietrudno było zgadnąć, że zamieszkiwał tam przywódca tego plemienia. – Zostaniecie w domu naszego przywódcy, ma jeden pokój gościnny. Co prawda jest niewielki, ale nawet nie musi być inny, bo reszta wyposażenia zawsze jest do użytku odwiedzających – wyjaśnił i otworzył nam drzwi. Następnie pokierował nas w stronę pokoju dziennego, w którym spotkaliśmy władcę. Ukłoniłam się tak jak należało i dopiero zabrałam głos.
- Witam serdecznie. Dziękujemy za zaoferowanie nam gościny, to zaszczyt – powiedziałam na co otrzymałam szeroki uśmiech stosunkowo młodego przywódcy. Nie był młodym dorosłym, ale nadal brakowało mu wielu lat do nazywania go starym czy dojrzałym.
- Dawno nie mieliśmy gości. Rzadko kiedy ktoś decyduje się podróżować po tych terenach – odpowiedział mężczyzna, podnosząc się z krzesła, na którym do tej pory zasiadał.
- Mieliśmy okazję się dowiedzieć dlaczego – jakoś mi ulżyło. Szczerze mówiąc to aktualnie towarzystwo zwykłych elfów zdawało mi się być odpoczynkiem. Sama świadomość tego, że podróżowałam z bogiem była nieco stresująca, a co dopiero teraz, kiedy przekonałam się o tym, jak na niego działałam, a jak on na mnie. – Chcielibyśmy móc jakoś się odwdzięczyć Arthanowi za ratunek. Gdyby nie interwencja jego drużyny, prawdopodobnie bylibyśmy już w lochach Cadeland.
- Oj dajcie spokój. Takie jest zadanie osoby, która prowadzi wojowników, a Arthan wykonuje swoje zadanie lepiej niż bez zarzutu. Siadajcie proszę, zaraz każę przygotować posiłek – przywódca wskazał nam ręką miejsca przy stole. Podziękowałam lekkim ukłonem i zajęłam jedno, zastanawiając się nad możliwością odpłacenia się Arthanowi za interwencję.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Sob 13:31, 18 Cze 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Od dawna nie miałem zbyt dobrego zdania o Allis. Choć poznałem zaledwie kilka ich klanów, to w zupełności mi wystarczyło bym zraził się do wszystkich Wolnych. Oceniałem ich jedną miarą, mając w pamięci dzień, w którym potraktowali mnie, swego boga, niczym jakiegoś człowieka. Przez to do tego samego worka co i resztę z nich wrzuciłem Shayę, nie mając najmniejszego pojęcia o tym jaka jest naprawdę. Zachowałem się karygodnie i choć żałowałem tego, nawet zmienienie zdania o Suledin niewiele pomogło. W końcu ostatecznie i tak wróciliśmy do tego jak zachowywaliśmy się na początku, mimo że była to ostania rzecz, której mógłbym sobie życzyć. I właśnie z tego powodu - i w sporej mierze też przez swój koszmarny stan - ten jeden raz postanowiłem dać Allis szansę. Nie spisać ich od razu na straty, chociaż ich nagłe pojawienie się nie tylko nie wzbudzało mojej sympatii, ale wręcz przeciwnie - budziło wiele podejrzeń, tak samo jak Arthan i wygląd ich wioski.
Pomimo swych dolegliwości, przez które jej obraz był rozmyty i zmazany, nawet ja byłem w stanie dostrzec, iż jest wręcz zbyt idealny. Niczym iluzja stworzona przez Taratha, wydawała się być najcudowniejszym miejscem na świecie. Ogromna i zbudowana w typowy dla elfów Etharalu harmonijny sposób, tak by nie niszczyć stworzonego przez bogów i naturę ładu, była dokładnie tym do czego powinni dążyć Allis i zarazem tym czego normalnie nie robili. Zarówno z powodów ekonomicznych, jak i swej dumy, braku poszanowania dla dawnych tradycji czy też bezpieczeństwa. W końcu porzucenie czegoś tak wspaniałego, nawet by ratować swe życie, było o wiele cięższe niż zostawienie za sobą kilku marnych szałasów. Z takimi miejscami jak to łączyło się zawsze zbyt wiele wspomnień i zbyt wiele marzeń. Zbyt wiele niezwykle kruchych rzeczy, które tak łatwo można było na zawsze utracić. A jednak, ja i Shaya niespodziewanie znaleźliśmy się w samym środku jednego z nich. W domu przywódcy tego miejsca.
-
W porządku – zmusiłem się do wypowiedzenia tych słów, gdy tylko Arthan poinformował nas, gdzie zostaniemy zakwaterowani. Prawdę powiedziawszy było mi wszystko jedno czy będzie to pokój godny boga lub jakiegoś władcy, czy też zwykły schowek na miotły. W tamtej chwili nie obraziłbym się nawet za siennik umieszczony w chlewie. Ledwo trzymałem się na nogach i miałem już serdecznie dosyć kręcącego mi się przed oczami świata. Chciałem jedynie się położyć, gdziekolwiek i na czymkolwiek, zamknąć oczy i przespać spokojnie cały wiek. Nawet jeśli miałbym się później obudzić w jakiejś wilgotnej i zatęchłej celi. Na całe szczęście akurat na taki koniec naszej wizyty w wiosce Allis zdecydowanie się nie zapowiadało, gdyż pomimo mych wszystkich podejrzeń jej mieszkańcy wydawali się być szczerzy. Cieszyli się życiem we własnym gronie i najwyraźniej nie mieli nic przeciwko obcym póki uszy miały piękny szpiczasty kształt. Albo zwyczajnie zachowywali swe uprzedzenia dla siebie. Niezależnie od tego jak było naprawdę, chcąc nie chcąc musiałem przyznać w duchu, iż jest to najprzyjemniejsza wioska Wolnych, w której miałem okazję się znaleźć. I zachowanie jej przywódcy, któremu – choć przyszło mi to z wielkim trudem, nie tylko dlatego, że byłem bogiem, ale również z powodu okropnych mdłości - skłoniłem się lekko na powitanie, tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu.
Mimo że nic o nas nie wiedział poza tym, iż pomógł nam jeden z jego myśliwych, ugościł nas tak jakbyśmy byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Powiedział tylko kilka niezbędnych słów i usadził nas przy stole, na którym już po chwili trudno było doszukać się choćby jednego wolnego miejsca. Zamiast niego znajdowały się na nim dzbany z wodą i czymś co pachniało jak jakiś nieco rozwodniony, zrobiony z leśnych owoców alkohol, a także drewniane miski z jakąś warzywną, przyjemnie pachnącą zupą i talerze korzonkami, owocami, grzybami i niedawno przyrządzonego nad ogniem mięsem.
- Proszę, nie krępujcie się, częstujcie się do woli – rzekł przywódca najwyraźniej rozbawiony naszymi, a w szczególności moją miną, na widok wszystkich tych cudownie pachnących podtraw, od widoku i zapachu, których przeszły mi mdłości, a w ich miejsce pojawił się ogromny głód, zupełnie tak jakby nagle mój żołądek przypomniał sobie nagle o tym, iż nic nie jadłem od prawie dwóch tygodni.
-
Dz-dziękujemy – rzekłem z trudem przez wyschnięte gardło i nalawszy sobie do stojącego przede mną drewnianego kufla przyjemnie chłodnej wody, opróżniłem go duszkiem. A następnie nieco niepewnie zacząłem jeść. Choć tak po prawdzie żadne z podanych nam dań nie było jakoś specjalnie wyszukane, to i tak był to najwspanialszy posiłek jaki mogłem spożyć od ponad dwustu lat. Nawet jeśli nie miałem okazji spróbować wszystkich potraw, gdyż mięsa nie jadałem, a mój fatalny stan znacznie zmniejszał radość, którą odczuwałem z kosztowania pozostałych.
- Wyglądacie jakbyście dawno nie jedli nic porządnego. Musicie być naprawdę daleko od domu – oznajmił w pewnym momencie elf, a ja poczułem jak akurat przełykany kawałek grzyba staje mi w gardle. Choć w sumie było to zwyczajne, nie wymagające odpowiedzi stwierdzenie, z jakiegoś powodu poczułem, że prędzej czy później ja lub Shaya będziemy musieli udzielić na podobne pytanie odpowiedzi. A podejrzewałem, że elfce raczej trudno przyjdzie wymyślenie na niej stosownej odpowiedzi. W końcu co takiego mogła powiedzieć o moim domu, skoro ten nie już istniał? No właśnie tę jedną rzecz, która ani nie zdradzała prawdy, ani też nie była kłamstwem.
-
Ja nie mam domu, zniszczyli go ludzie. A jej, cóż jest dosyć daleko stąd – oznajmiłem po czym spojrzałem na całe to przygotowane dla nas jedzenie i uświadomiłem sobie, że zupełnie straciłem apetyt. Nie wypadało jednak zostawiać czegoś co się już jeść zaczęło i dlatego zmusiłem się do dokończenia napoczętej porcji grzybów. - Jestem Fal, a to jest Shaya. Podróżujemy wspólnie w stronę Norhiel już od wielu dni. I raz jeszcze dziękujemy za pomoc i przepraszamy za kłopot – dodałem przypominając sobie, że choć przywitaliśmy się z przywódcą to nie przedstawiliśmy się mu. Jednocześnie liczyłem, że podając nie do końca prawdziwy kierunek naszej podróży ubiegnę przynajmniej jedno z pytań elfa i tym samym przyczynię się do wcześniejszego wskazania nam miejsca, w którym będziemy mogli odpocząć, bo choć ciepły posiłek znacznie pomógł to nadal czułem się fatalnie.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 20:45, 21 Cze 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

W tej wiosce było coś, co wzbudzało we mnie niepokój. Nie chodziło o sposób, w jaki się do nas zwracali. Ani o wioskę czy jej mieszkańców. Nie obawiałam się też żadnego niebezpieczeństwa z ich strony. To było coś innego tylko nie mogłam w tej chwili zrozumieć co. Czułam się tutaj zbyt… jak na swoim miejscu? To nie był dom, ani jakieś schronienie, to było coś innego. Byłam spokojna, Inni też nie szaleli i mogłam odpocząć. W ogóle się nie ujawniali, a to mnie w jakiś sposób niepokoiło.
Nigdy nie zostałam w taki sposób ugoszczona. Spoglądanie na ten długi stół, cały zastawiony potrawami, sprawiło że zgłodniałam. Te cudowne zapachy roznosiły się po całym pomieszczeniu i przypominały mojemu żołądkowi, że dawno nie jadłam porządnego posiłku. Podczas podróży ograniczałam się do zwykłego mięsa i czasem owoców lasu jako przekąski. Nie było żadnych zup czy surówek. Jadłam jedynie tyle, żeby zaspokoić głód i odzyskać utraconą energię. Nie myślałam o tym, żeby rozkoszować się smakiem i bardziej zaangażować w gotowanie. Zwyczajnie nie miałam na to siły. Wędrówka sama w sobie była wyczerpująca, a ja jeszcze musiałam pilnować, żeby nie stracić samej siebie.
Kiedy tylko zaczęłam jeść, od razu pożałowałam tego, że wyruszyłam w podróż. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mi spokojnego posiłku w gronie wszystkich mieszkańców wioski. Nawet jeśli nie byłam do końca częścią tej społeczności od śmierci swojej matki, to i tak czułam tę przyjemną atmosferę. Nigdy nie mogłam narzekać na to, jak funkcjonowałam. Mogłabym tutaj już zostać, ale wiedziałam, że to nie był zbyt dobry pomysł. Zakłóciłabym ten spokój i harmonię, które tutaj panowały przez swoją moc. W końcu wymknęłaby mi się spod kontroli i wszystko bym zniszczyła. A nie chciałam do tego dopuścić.
Nie zdążyłam odpowiedzieć na pytanie Arthana. Falerel mnie uprzedził i dobrze wiedział, co robi. Musieliśmy mieć zgodną wersję, a ja nie miałam pojęcia, gdzie był jego dom. Posiadałam jedynie wiedzę o tym, że był bóstwem. Byłam głupia. Powinnam była się dowiedzieć o tak istotne szczegóły, kiedy planowałam gdzieś się zatrzymać. Dobrze, że on jeszcze na tyle kontaktował, iż pomyślał o tym za mnie. Nie mogłam jednak powstrzymać zawstydzenia, które ściskało mnie od środka.
Podczas uczty było wiele tematów rozmów, na szczęście większość tkwiła na bezpiecznym gruncie. Jednak ilekroć spoglądałam na granatowowłosego elfa, czułam coś dziwnego i nie mogłam nazwać tego czegoś. To nie było zauroczenie jego wyglądem, bo to uczucie znałam niemal od początku podróży, kiedy tylko patrzyłam na swojego towarzysza. Nie denerwował mnie także, bo to nie było coś takiego jak w przypadku Taratha. Nie wiedziałam o co chodzi, a nie miałam zamiaru pytać, dlatego przebrnęłam przez posiłek zakopując te myśli gdzieś na dnie swojej podświadomości.
- Arthan wskaże wam wasz pokój – odezwał się władca, kończąc tym kolację i podnosząc się z miejsca. Wszyscy poszli w ślad za nim i ukłonili się lekko, kiedy opuszczał pomieszczenie, aby udać się do swojej sypialni. Tymczasem nasz wcześniejszy „wybawiciel” zgarnął nas i zaprowadził do odpowiednich drzwi. Kiedy tylko znaleźliśmy się w środku, moją uwagę zwróciła muzyka i głośny śmiech. Podeszłam do okna i wyjrzałam poszukując źródła, jednak nie mogłam niczego dostrzec.
- Codziennie wieczorem Ranthe siada przy ognisku i gra. Każdy może przyjść i go posłuchać dopóki nie przychodzi cisza nocna – wyjaśnił mężczyzna, który był naszym przewodnikiem, a ja spojrzałam na niego pytająco. Zdecydowanie coś w nim było. Tylko nie miałam pojęcia co i dlaczego tak bardzo na mnie działało. Co prawda w zupełnie inny sposób niż Falerel, ale nie czułam się z tym zbyt dobrze. Przytłaczał mnie. – Myślę, że też byś mogła – dodał, zauważając moje spojrzenie, a ja mimowolnie spojrzałam jeszcze raz za okno. Chciałam iść, ale wiedziałam, że mój towarzysz nie czuł się z byt dobrze. Nie powinnam była go zostawiać, nieważne jak bardzo tego chciałam. Zwłaszcza, że byliśmy w obcym dla nas miejscu. – Jeszcze kilka godzin tam będą. Jeśli będziesz chciała to idź w stronę ognia – zakończył Arthan, po czym opuścił nasze lokum i zostawił nas samych. Od razu zajęłam jedno z łóżek, nie odwracając wzroku od okna. Przymknęłam też oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w muzykę. Grali pieśń, którą śpiewała mi moja mama, więc nie mogłam się oprzeć pokusie wspominania.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Czw 15:39, 21 Lip 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Szczerze powiedziawszy nie wiem jakim cudem udało mi się dotrzeć do pokoju nie wywracając się ani razu po drodze. Choć podany mi i Shayi posiłek zdecydowanie pomógł przynajmniej na cześć mych dolegliwości, przedłużająca się uczta, której każda kolejna minuta była dla mnie godziną, zdecydowanie przyczyniła się do pogorszenia mego stanu. Myślenie przychodziło mi z coraz to większym trudem, tak samo jak utrzymywanie otwartych oczu i jako-takiego kontaktu z otaczającym mnie światem. Wstanie i utrzymanie pionowej pozycji stało się niemal niemożliwym i być może właśnie dlatego, gdy tylko dotarłem do małego i przytulnego pomieszczenia mającego być przynajmniej tej nocy naszym lokum, miałem wrażenie, iż spełniła się przynajmniej większość, jeśli i nie wszystkie z mych marzeń. Co więcej wykrzesawszy z siebie resztki swych sił dobrnąłem nawet do jednego z dwóch przeznaczonych dla nas łóżek.
I właśnie wtedy, gdy usiadłszy na nim miałem zamiar wreszcie pozwolić memu wymęczonemu ciału odpocząć, do mych uszu dotarła muzyka. Cichy rytm i dziwnie znajomy dźwięk instrumentu, które układały się w równie niepokojąco znajomą melodię. Krążyła ona gdzieś na obrzeżach mych wspomnień nie chcąc zostać przypisana do żadnego z nich, zupełnie tak jakby była jedynie echem jakiegoś zdarzenia z przeszłości, o którym już dawno zapomniałem. Albo zwyczajnie pamiętać nie chciałem.
Niezależnie od tego, która z tych dwóch opcji była prawdziwa, czułem, iż muszę odnaleźć odpowiedź na pytanie skąd znam tę muzykę. W końcu mogło się za nią kryć równie dobrze wspomnienie cudownej chwili, które odegnałem z powodu zbyt wielkiego bólu, który wywoływało po mym dwustuletnim śnie, jak również i jakaś mroczna tajemnica. Rzecz, o której musiałem sobie przypomnieć jeśli chcieliśmy wyjść z tej wioski żywi. I chociaż obiecałem sobie, że dam tutejszym Allis szansę, dźwięk tej melodii wystarczył by wzbudzić we mnie niepokój. Wystarczająco duży bym ponownie zaczął podejrzewać Wolnych o jakieś ukryte zamiary. O to, że Arthan nie przyprowadził nas tu bez powodu oraz o to, iż Shaya przez swe moce może znowu być w niebezpieczeństwie. I właśnie z tego powodu, słuchając tylko jednym uchem rozmowy elfa z mą towarzyszką, skupiłem się na próbie rozwiązania zagadki tajemniczej melodii. Niestety mój stan zdecydowanie utrudniał mi jakiekolwiek myślenie i pomimo wielu prób zmuszony byłem w końcu się przyznać, iż dalsze poszukiwania odpowiedzi przynajmniej na razie są bezcelowe. O wiele większą szansę miałem ją bowiem znaleźć po długim i spokojnym śnie, niż w tamtej chwili.
-
Możesz iść – stwierdziłem niespodziewanie, wygodnie rozkładając się na łóżku i kładąc kostur tuż obok siebie. – Ja z powodu swego stanu nie będę mógł ci towarzyszyć, ale ty możesz iść – dodałem wypowiadając z trudem każde słowo i będąc pewnym, iż biorąc pod uwagę to do jakich stosunków powróciliśmy, będzie dla Shayi raczej pozytywnym dodatkiem niż zmartwieniem. – Oczywiście jeśli tylko im ufasz. – Po tych słowach odwróciłem się plecami do elfki i zamknąłem oczy. A dobiegająca zza okna melodia ukołysała mnie do snu.
</center>



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Raika
Moderator
Moderator



Dołączył: 11 Sie 2014
Posty: 468
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Warszawa
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Pon 19:42, 08 Sie 2016    Temat postu:
 
<center>

</center>

Falerel szybko zasnął. Spoglądając na jego wycieńczoną sylwetkę miałam wyrzuty sumienia. Ta podróż była dla mnie. Chciał mi pomóc zapanować nad magią artefaktu, pomimo tego z jak wielu rzeczy musiał zrezygnować. Prowadził mnie przez niemal cały kraj, bylebym tylko nie zwariowała i nie została usunięta przez moc, która we mnie tkwiła. A tak naprawdę w ogóle mnie nie znał. Po tym, co ostatnio zaszło pomiędzy nami, powinien tak po prostu mnie zostawić, a jednak tego nie zrobił. Poświęcał dla mnie swój czas i zdrowie. Nie chciałam nawet liczyć ile już razy leżał tak bezwładnie przez moje problemy.
Kiedy miałam pewność, że mocno spał, usiadłam na brzegu jego posłania. Przyjrzałam mu się i delikatnie położyłam mu dłoń na czubku głowy. Wreszcie oddychał spokojnie i odpoczywał w naprawdę wygodnym posłaniu. Był bogiem, cały czas powinien wylegiwać się pośród tysięcy miękkich materacy. A porównywanie dużo służących powinno spełniać każdą jego zachciankę. Wciąż nie mogłam zrozumieć dlaczego z tego zrezygnował i wyruszył ze mną w podróż.
- Dziękuję – szepnęłam i delikatnie musnęłam wargami jego skroń. Następnie podniosłam się z miejsca i opuściłam pokój. Ta muzyka mnie naprawdę mocno przyciągała. Zupełnie tak, jakbym ją znała już od naprawdę bardzo wielu lat. Każdy dźwięk z czymś mi się kojarzył. Każde uderzenie w instrument sprawiało, że czułam się tak, jakby wspomnienia próbowały do mnie powrócić, ale nie mogły.
Maszerowanie po tej wiosce, w pewnym momencie, stało się uciążliwe. Moje ciało tak, jakby przybrało na wadze. Stało się strasznie ociężałe i zaczęłam czuć senność. Musiałam się zatrzymać i oprzeć dłonią o drzewo, żeby złapać oddech. Tego z kolei zaczynało mi brakować. Płuca nie chciały funkcjonować, a przed oczami miałam mroczki. Nie miałam wątpliwości co do tego, że winnym tego był artefakt, albo raczej istoty, które były w nim uwięzione. Od dotarcia tutaj praktycznie w ogóle się nie uaktywniały. Zupełnie, jakby się czegoś przestraszyły i nie chciały wychylać. Teraz jednak zmieniły zdanie i sprawiały, że nogi zaczynały i drżeć.
- Shaya! Wszystko w porządku? – mocne uderzenie sprawiło, że chociaż zwaliło mnie z nóg, to ociężałość i brak oddechu zniknęły. Cofnęły się, słysząc czyjś głos. Dopiero po chwili zauważyłam, że chodziło im o Arthana. Dlaczego ich aktywność przy nim znikała?
- Tak, to tylko chwilowe osłabienie – odpowiedziałam jeszcze przed tym, jak położył swoją dłoń na moim ramieniu. Kiedy jednak to zrobił, jakieś uderzenie przeszyło nasze ciała, zmuszając do oddalenia się. Nieprzyjemny piorun przebiegł mi od palców stóp, a po czubek głowy. – Co to było? – spytałam oniemiała z wrażenia. Poczułam się tak, jakby nasze ciała tak bardzo się ze sobą ścierały, że to aż bolało.
- Pewnie jakieś wyładowanie w barierze. Nie ma się czym przejmować – skomentował mężczyzna i na dowód złapał mnie pod ramię. – Widziałem, że kierowałaś się do ogniska.
- Tak, ale chyba jestem na to zbyt zmęczona. Powinnam wrócić do pokoju i pójść spać – wyjaśniłam, po czym pozwoliłam mu się odprowadzić w odpowiednie miejsce. Następnie życzyłam mu dobrej nocy i skierowałam się na swoje posłanie, jeszcze raz patrząc na śpiącego boga. Tak bardzo chciałam móc skorzystać z tej wygody i zasnąć w jego ramionach, że to aż odbierało mi całą ochotę na sen. W końcu jaki on miał znaczenie, skoro i tak nie zbliżał mnie do tego, czego pragnęłam?
Westchnęłam zrezygnowana i zrzuciłam z siebie broń, która do tej pory podoczepiana była w różnych miejscach na moim ciele. Schowałam wszystko pod poduszką i ułożyłam się na niej, jednak zasnąć nie mogłam. Zbyt dużo myśli wypełniało moją głowę. Zbyt wiele pytać się w niej kłębiło, a na żadne nie znałam odpowiedzi. W końcu jednak sen mnie zmorzył, kiedy czułam, że już nie jestem w stanie nic więcej osiągnąć. Zamknęłam oczy i przeniosłam się w świat marzeń, które nie miały szans na spełnienie. Chciałabym, żeby moje życie było tak samo proste jak przed tą całą podróżą.



Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry Zobacz profil autora
Sofja
OTAKU
OTAKU



Dołączył: 21 Sie 2014
Posty: 372
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Śląsk
Płeć: Kobieta

PostWysłany: Wto 19:28, 06 Wrz 2016    Temat postu:
 
<center>[link widoczny dla zalogowanych]
Od czasu zdrady Taratha zdążyłem się nauczyć, że przechodząc w swych snach do Otchłani powinienem się spodziewać dosłownie wszystkiego. A mimo to gdy tym razem znów odwiedziłem swym umysłem miejsce, w którym powstałem, które było mym domem i pomimo wszystkich wydarzeń, do którego należę, tym razem nie mogłem ukryć swego zdziwienia. Choć tysiące razy miałem już okazje podziwiać ruiny pozostałe po wspaniałych budowlach, świątyniach i boskich domach i byłem już jeśli nawet nie przyzwyczajony, to choć psychicznie przygotowany na ten widok, tym razem wszystko było nie tak. Było inne, nienaturalne. Chwilami wręcz nieostre, rozmazane lub zakrzywione.
Patrząc na ziemię miałem wrażenie, że co kilka sekund pokrywa ją jakby delikatna mgła, która w następnej chwili znika, by móc znów się pojawić. Było mi duszno i praktycznie nie byłem w stanie oddychać, choć znajdowałem się na otwartej przestrzeni i czułem delikatny, pchający mi moje krótkie włosy do oczu wiatr. I o dziwo to on pomógł mi znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak właśnie się dzieje.
Niespodziewanie zmienił swój kierunek i siłę, uderzając w moje prawe ramię zdolnym wręcz zwalić z nóg podmuchem i zmusił mnie tym samym do zrobienia kilku kroków w bok. A to w spokoju wystarczyło bym kątem oka dojrzał jak powietrze znajdujące się tuż obok mojej dłoni lekko zafalowało i otarło się o moje palce. I choć nawet mi wydawało się to wręcz niemożliwe, ten krótki dotyk poczułem. Był jak delikatne muśnięcie najmiększej i najdelikatniejszej tkaniny, o którą byliby gotowi walczyć i zabijać się cesarze i królowie, byleby tylko móc nosić z niej szaty. Jednak na nieszczęście dla nich ten materiał był niemożliwy do zdobycia nawet dla samego boga. Nawet dla mnie choć to właśnie ja byłem w stanie w nim tworzyć dziury i go naprawiać. Tym materiałem bym bowiem Płaszcz. Potężna magiczna bariera, oddzielająca świat bogów od świata śmiertelników, w której tylko ja mogłem w dowolnym miejscu stworzyć drzwi i połączyć ze sobą obydwa światy. I choć z reguły Płaszcz był niemożliwy do zobaczenia, a sama Otchłań wydawała się nie mieć ani początku ani końca, w tym miejscu wyraźnie wystarczyło się skupić by dostrzec te wszystkie rzeczy. A to mogło znaczyć tylko jedno – z jakiegoś powodu w tym miejscu, w tej elfiej wiosce, Płaszcz był naprawdę cienki.
-
Wygląda na to, że nasi nowi znajomi mają znacznie więcej tajemnic niż można by sądzić – stwierdziłem pod nosem i choć nawet tu, w Otchłani, której bliskość pomagała mi odzyskać siły, ledwo byłem w stanie utrzymać się na nogach, zmusiłem się by przywołać odrobinę swej mocy, otulić nią palce swej prawej ręki i raz jeszcze dotknąć nimi płaszcza. I to w spokoju wystarczyło by stało się coś niesamowitego.
W jednej krótkiej chwili miejsce, które dotknąłem zaświeciło białym światłem, a potem nabrało kolorów, które powoli rozprzestrzeniły się po całym cienkim fragmencie Płaszcza, tworząc przede mną zaskakujący obraz. Okno do świata śmiertelników, przez które mogłem podziwiać swe leżące nieruchomo i spokojnie oddychające ciało. I chociaż było to niezwykle dziwne uczucie, o wiele bardziej zdziwiła mnie towarzysząca mu osoba. Shaya, która zamiast trzymać się ode mnie z daleka, siedziała tuż obok i dotykała dłonią mojej głowy. A później zupełnie niespodziewanie złożyła na mym czole krótki pocałunek. I ten jeden gest w spokoju wystarczył by na krótki moment moje serce stanęło. Bowiem ten pocałunek zarazem zmieniał wszystko i nie zmieniał nic. Budował most nad powstałą między naszą dwójką przepaścią i jednocześnie go palił. A wszystko przez to, ze wiedziałem, iż miał on miejsce jedynie dlatego, że miałem się o nim nigdy nie dowiedzieć. I choć chciałem krzyczeć patrząc jak elfka powoli się podnosi i zmierza ku drzwiom, złapać ja za rękę i przyciągnąć do siebie, nie byłem w stanie się nawet poruszyć. Mój umysł i ciało oddzielała bowiem bariera, która choć słaba w tej chwili nawet dla mnie była niemożliwa do pokonania. Pozwalająca mi jedynie obserwować jak Allis, na której zależało mi momentami nawet bardziej niż na sobie lub tysiącach innych dusz, opuszcza pokój i kieruje się w nieznane. A później niespodziewanie słabnie, pozostawiając mnie tym samym z rozrywającą mi serce na kawałki świadomością, że nie mogę jej pomóc. Bo choć niewiele myśląc przyzwałem resztki swej mocy i nakazałem Płaszczowi się przepuścić, ten mnie nie usłuchał. Pozostał tam gdzie był, nie utworzył i przejścia i jedynie pozwolił mi obserwować jak Arthan kieruje się w stronę Shayi. I choć jego obecność najwyraźniej elfce w jakiś sposób pomogła, jeden jego dotyk wystarczył by Płaszcz niespodziewanie ponownie zabłysnął i stał się niewidzialny, pozostawiając mnie samego z tysiącem pytań, na które nie byłem w stanie znaleźć odpowiedzi. A przynajmniej nie w Otchłani, która z jakiegoś powodu nie chciała bym ją opuszczał. Stawiała opór gdy przywoływałem moc chcąc pomóc memu umysłowi wrócić do ciała, zupełnie tak jakby ktoś pozwolił mi tu wejść, a później zamknął za mną wszystkie drzwi i odebrał mi moc pozwalającą je otworzyć. I choć próbowałem chyba z dwadzieścia razy to zmienić, ostatecznie moje zmęczenie zmusiło mnie bym przynajmniej chwilowo zaprzestał dawnych prób, usiadł na ziemi i zastanowił się nad tym co się dzieje. Albo przynajmniej zamknął oczy i poddawszy się przejmującemu nade mną władzę zmęczeniu zasnął z myślą, że zastanowię się nad tym później, co zresztą ostatecznie zrobiłem.
Kiedy w końcu się obudziłem zrozumiałem, że leżę na czymś miękkim, a zamiast na niebo, moje oczy spoglądają na drewniany sufit. Bolą mnie wciąż nie do końca zaleczone rany oraz zesztywniałe od długiego pozostawania w jednej i tej samej pozycji mięśnie. A mój umysł i dusza nie znajdują się już dłużej w Otchłani. Znów były częścią mojego ciała, a ja nie miałem najmniejszego pojęcia jak to się stało. I było to tylko jedno z setek rodzących się w mych myślach pytań. A kolejny setki kolejnych pojawiły się gdy próbując znaleźć odpowiedzi na poprzednie przeczesałem palcami włosy. I odkryłem, ze te znów są tak długie jak w dniu rozpoczęcia mojej i Shayi podróży.
Ta świadomość w spokoju mi wystarczyła by w ciągu kilku sekund zerwać się na nogi i zacząć gwałtownie rozglądać po pomieszczeniu. Nie byłem w stanie robić nic innego – myśleć, oddychać, nawet w pewnym sensie żyć, dopóki moje spojrzenie nie padło na posłanie znajdujące się po drugiej stronie pokoju. Bowiem właśnie tam, leżała osoba nieustannie nawiedzająca moje myśli. Elfka, która nie mając nawet o tym pojęcia stała się centrum mojego świata. I chociaż skrzywdziłem ją bardziej niż ktokolwiek dotąd i tym samym straciłem prawo by się do niej zbliżać, świadomość, że przez swe błędy i głupotę w jednej krótkiej chwili mogłem ją na zawsze utracić i nawet tego nie odczuć, wystarczyła bym zupełnie odruchowo podbiegł do niej. Musiałem upewnić się, że jest cała, że żyje i wciąż ma czas i szansę wygrać z artefaktem.
Kiedy, więc tylko stanąłem nad nią mój wzrok natychmiast skierował się na jej klatkę piersiową i pozostał tam tak długo, aż nie upewniłem się, że ta miarowo na przemian unosi się i opada.
Ten widok w zupełności wystarczył by wypełniło mnie uczucie bezgranicznej ulgi, a na mojej twarzy zagościł lekko rozbawiony uśmiech. Shaya w spokojnie sobie spała, podczas gdy ja odchodziłem od zmysłów obawiając się o jej życie. A wszystko przez naszą kłótnię, dumę i dzielącą nas odległość. Gdyby zamiast po drugiej stronie pokoju spała cały czas w moich ramionach, nie dostałbym ataku serca na sama myśl, że podczas gdy ja dochodziłem do siebie, jej mogło się co stać. I nie biegałbym jak opętany o świcie po pokoju. No cóż, pozostawało mi się tylko cieszyć, że mój nagły i niespodziewany atak paniki, nie obudził elfki.
-
Mój kuzyn padłby chyba ze śmiechu, gdyby usłyszał, że umarłem na atak serca z bezpodstawnej obawy o ciebie – szepnąłem i mając wrażenie, że w jednym, krótkim momencie opuściły mnie wszystkie siły, usiadłem na posłaniu mej niedoszłej zabójczyni.
Wyglądała niezwykle czarująco kiedy spała. Tak spokojnie, tak pięknie. Jej włosy rozsypały się na łóżku, jeden niesforny kosmyk opadł na sam środek czoła, a lekko rozchylone wargi i wtulony w poduszkę policzek tworzyły obraz błogiego spokoju. Nawet jeśli nie byłem w stanie z wyrazu jej twarzy odczytać czy śni się jej coś dobrego, ten widok w zupełności wystarczył bym zapragnął wyryć go na zawsze w pamięci. A później nie będąc w stanie się powstrzymać, ostrożnym gestem odgarnął kosmyk z jej czoła i zamiast niego złożył w tym miejscu krótki lecz czuły pocałunek. Był to impuls, z którym nie byłem w stanie walczyć i szczerze powiedziawszy nawet gdybym był to nie miałem najmniejszego zamiaru. Przez te jedną krótką chwilę znów mogłem być blisko Shayi, znów mogłem wdychać jej zapach i podziwiać jej piękno. Znów mogłem fantazjować o tym, czym sam przecież wzgardziłem. I nawet nie zauważyłem kiedy napawając się widokiem śpiącej Allis i pogrążając się w marzeniach, zapomniałem o upływie czasu i całym świecie.
</center>



Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sofja dnia Wto 19:28, 06 Wrz 2016, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   

Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.rajdlawyobrazni.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Dwuosobowe Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 9 z 10

 
Skocz do:  
 
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

 
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo

Powered by phpBB © 2004 phpBB Group
Galaxian Theme 1.0.2 by Twisted Galaxy